sie 162014
 

Postulat, by artyści prowadzili się dobrze i nie wyczyniali różnych ekscesów, by byli moralnie czyści został wyszydzony w tysiącznych publikacjach, dowcipach i literaturze popularnej. Artysta nie musi być moralny wystarczy, że będzie dobrym artystą. To jest rzecz oczywista opowiastka dla dzieci szkolnych, służąca utwierdzeniu tych bardziej zdolnych w przekonaniu, że wolno im trochę więcej, a jak się nawet posuną za daleko, to pan oficer z komendy spojrzy na to przez palce w zamian za jakieś drobne usługi. Opowiastka ta pochodzi z czasów bardzo dawnych, kiedy to za skandalistę uchodził Tetmajer, biedny syfilityk nie radzący sobie z emocjami. Przyjęła się ona i później, kiedy skandalistką była Kalina Jędrusik, nieszczęśnica wykorzystywana w dzieciństwie. Z takimi przykładami artystów niemoralnych zmierzyć się zwykle musiał filister, któremu zachciało się zajrzeć do tak zwanego świata sztuki. Oburzenie, które markował widząc zmagania tych biedaków z chorobą lub własną pokręconą psychiką, dawały mu poczucie wyższości. Podobnie zresztą jak im, oni – artyści – widząc filistra także czuli się lepsi. W czasach Kaliny Jędrusik filistrów właściwie nie było, byli tylko widzowie, którzy sami mieli nieźle zryte berety i funkcjonariusze z komendy, na których opisywany tu schemat oddziaływał w stopniu minimalnym. Opowiastka o niemoralnych, ale dobrych artystach działała w czasach kiedy rynek sztuki w Polsce był ubożuchny, a celem działających na nim macherów był drenaż kieszeni nielicznych potentatów finansowych. Nie było wtedy mowy ani o wielkich galeriach, ani o dotacjach ministerialnych, ani o promocjach. Jeśli do artystów zaliczymy pisarzy okaże się, że oni wszyscy razem i każdy z osobna byli po prostu święci. Szczególnie za komuny. Sami dobrzy pisarze i poeci z zadatkami na świętych żyli w owym czasie. Mam tutaj książeczkę z serii „Poczytaj mi mamo”, a w niej wiersz Tadeusza Kubiaka o kaczuszce spacerującej ulicami Warszawy. Czytając to człowiek nie uwierzyłby na pewno w prawdziwy życiorys Kubiaka. A w historię o tym, jak próbował sprzedać Hłasce schwytanego na ulicy karła, żeby mieć na wódkę, to już z pewnością nie. No, ale nawet jeśli skonfrontujemy te wiersze z życiem pana Kubiaka to i tak stwierdzić musimy, że wszystkie jego szajby to jest oznaka wyjątkowej wprost pogody ducha i równowagi psychicznej w porównaniu z tym co dzieje się dziś. Co taki Kubiak mógł zarobić na swoich wierszach? I na kogo on mógł donosić do SB? Na tego Hłaskę? Na Tyrmanda? Tamci też donosili. Jeden na drugiego kapował, potem razem pili i się wzruszali nędznym losem przeklętego poety. Wszystko to byli dobrzy, bardzo moralnie prowadzący się chłopcy, których później różni kretyni z polonistyk wszelakich opisali jako niepogodzonych ze światem oszalałych z emocji geniuszy. Pamiętam nawet okładkę takiej jednej książki, na której była narysowana bosa, bardzo owłosiona noga, a pod stopą noga ta miała monstrualną żyletkę postawioną na sztorc, ostrzem do góry. Nad tym wszystkim widniał tytuł: „Poeci przeklęci”. Jacy znowu przeklęci? Co za bałwan to wymyślił? W tamtych czasach poeci służyli do tonowania nastrojów wśród studentów i jedyny ciężki grzech jaki mogli popełnić to było namawianie przypadkowo zapłodnionych dziewczyn do skrobanki. No i na upartego to donosicielstwo jeszcze. Ludzie ci z racji swojej naiwności, braku talentu, pychy oraz wrodzonego idiotyzmu nie mogli wyrządzić zbyt wielu szkód w mózgach młodzieży, tym mniej tych szkód mogli wyrządzić im bardziej poetyczne były ich utwory i im więcej alkoholu spożywali. Państwo ówczesne, państwo opresyjne i zamordystyczne musiało, chcąc nie chcąc, tego wymagała dyscyplina partyjna i dyscyplina pracy, a było owo państwo wielkim obozem pracy, utrzymywać różne fikcje. Wychowanie młodzieży odbywało się w duchu wspólnoty i dążenia do różnych celów, konkretnych, nieodległych, ale z założenia szlachetnych. Książki i filmy produkowane w owych czasach przekazywały ludziom obraz fałszywy, ale budowały wspólnotę. Możemy się dziś na to obrażać i przeciwko temu buntować, ale tak właśnie było. Kłamstwa komunistów musiały być tak skonstruowane, bo taki był istotny mechanizm ideologii – zbudowanie wspólnoty i zatrudnienie jej na najgorszych warunkach przy najcięższej pracy lub wysłanie na śmierć, jeśli akurat wspólnota była umundurowana. Kościołowi było stosunkowo łatwo przejąć te komunistyczne aranżacje, bo zastąpienie partii Panem Bogiem nie jest znowu takie trudne, szczególnie jeśli młodzi członkowie struktur komunistycznych czuli się oszukani lub zostali w te struktury wciśnięci przemocą. To w ogóle nie był problem. Pamiętamy przecież, nikt nie traktował poważnie takich organizacji jak ZSMP czy TPPR, poza tymi, którzy chcieli robić karierę w twardym betonie, no ale od połowy lat siedemdziesiątych jasne było, że to jest dęte. Wracajmy jednak do moralności artystów. Już o tym pisałem, ale jeszcze powtórzę: największym kłamstwem jakie usłyszałem w czasie moich studiów był taki postulat – artysta robi co chce. Otóż nie, on tylko udaje, że robi co chce. Artysta robi to co mu każą. Tak było zawsze i tak będzie do skończenia świata. Owo „co chce” pojawiło się w początkach XX wieku, kiedy okazało się, że władza, której dotychczas artyści się wysługiwali jest nimi zainteresowana jakby mniej. Stało się tak dzięki samym artystom, którzy zaprezentowali nową ofertę całkiem tej władzy nie odpowiadającą. Należało więc poszukać innej władzy i ona się wkrótce znalazła. Była to władza tajna, władza banków, władza struktur niejawnych, których misje nie dają się łatwo zdefiniować, a możliwości znacznie przewyższają to co do tej pory można było zarobić na rynku sztuki. I tak właśnie narodził się rynek artystów nowoczesnych. Ma on kilka segmentów, w których galerie i obrazy w nich pokazywane, instalacje i prowokacje stanowią jedynie margines. Najważniejsze są filmy, w czasach dzisiejszych zaś najważniejsze są filmy dla dzieci. A dzisiaj wszystkie filmy poza najbardziej pokręconą pornografią są dla dzieci. Bo tylko dzieci są ważne z punktu widzenia ludzi, którzy rządzą rynkiem sztuki. Tylko dzieci i ich emocje. Reszta to pryszcz, wszystkie te prowokacje, te Kozyry, gołe baby, rynek pornografii i skandale popaprańców przytulających się do krzyża to jest nic w porównaniu z filmami dla dzieci i książkami także. Tamte bowiem rzeczy wymagają zaangażowania detalistów, wymagają rozdrobnienia dystrybucji na różne portale internetowe o odpowiednim profilu, wymagają zaangażowania osobistego samego artysty skandalisty. A kto ma czas wywlekać tego bałwana z odwyku, albo polewać go wodą, żeby wytrzeźwiał? A jak go pokażą w tej telewizji to kogo ten śmieć ma przekonać do kupienia czegokolwiek? Sprzedaż takich treści jest więc kosztowna, a respons niepewny. Trzeba angażować pośredników, zastawiać pułapki na odbiorcę, kokietować go i to jest po prostu strasznie upierdliwe. Zysk zaś jest problematyczny. Oczywiście można zrobić jeden czy drugi skandal i wszystkie „nasze” gazety będą o tym pisać, ale nie można do cholery robić skandali codziennie, bo skandal to nie jest codzienność, a przez to właśnie jest on mało skuteczny. Może służyć do jakiejś tam promocji, do podenerwowania kilku wzmożonych, do przypomnienia, że „to” żyje i nie zasnęło, ale do sprzedaży skandal się nie nadaje zupełnie. Szczególnie jeśli chodzi o segment najważniejszy czyli o treści przeznaczone dla dzieci. Tutaj potrzeba regulacji innych, potrzeba regulacji systemowych na poziomie ministerialnym, one dopiero zapewnią właściwy efekt.
Państwo, w którym żyjemy, państwo, które tym się różni od tego dawniejszego, komunistycznego, że zrezygnowało z łączenia nas w fikcyjne wspólnoty, a zajęło się rozwalaniem tych rzeczywistych, głównie chodzi mi tu o rodziny, stało się jedną wielką faktorią, w której przedstawiciele różnych koncernów sprzedają swoje produkty. Nie czynią tego bynajmniej bezpośrednio, ale wynajmują do sprzedaży urzędników tego państwa. Nas zaś interesuje tu dziś sprzedaż filmów i książek przeznaczonych dla dzieci. Konkretnie nas interesuje ile prowizji bierze urzędnik ministerstwa edukacji narodowej za wprowadzenie do systemu edukacji państwowej książki takiej jak 'Koralina i tajemnicze drzwi”? Interesuje nas także relacja pomiędzy wydawnictwem, które takie książki promuje w Polsce, a zagranicznymi promotorami autora. Na ile oni wyceniają polski rynek? Ciekawi nas także reakcja tych wszystkich „naszych”, którzy tak mocno oburzają się laleczkami monster high czy Hello Kitty. Gdzie oni są i dlaczego nie zabierają głosu w sprawie tej całej Koraliny? Jak to się dzieje, że bratowa popularnego, konserwatywnego pisarza nazwiskiem Ziemkiewicz, tłumacząc tę książkę nie puknęła się w głowę i nie zastanowiła się jakie szkody może wyrządzić jej treść powielona w tysiącach egzemplarzy? Ja już wczoraj zadałem te pytania, ale nikt nie zrozumiał ich wagi, ludzie przyszli tu powiedzieć mi, że ho, ho, ho, nie takie rzeczy widzieli. A kolega tipsi na stronie www.coryllus.pl napisał mi, że Prachett jest co prawda komunistą, ale za to bardzo inteligentnym i łagodnym, no a teraz w dodatku ciężko chorym i na tle innych pisarzy, to on akurat jest wcale, wcale….Czy wyście powariowali ludzie? Macie wprost przed oczami mechanizm, którzy czyni z was i waszych dzieci strasburskie gęsi hodowane na rzeź. Te dzieci za chwilę będą duże i one kiedy będziecie im chcieli opowiedzieć o Smoleńsku, ojczyźnie, husarii i takich tam duperelach kopną was w tyłek tak mocno, że się wam oranżadą z pierwszej komunii odbije. Widzicie to wszystko i jedyną waszą reakcją jest obrona jakichś nędznych emocji, które się pokazały w waszych duszach kiedyś tam, jak przeczytaliście jednego czy drugiego brytyjskiego autora? To jest przecież obłęd. Jeśli się od tego nie uwolnicie, jeśli będziecie pielęgnować dalej te zatrute, bagienne kwiatki to koniec. Czy to rozumiecie? Mam wrażenie, że nie.
Jest tak: wielkie domy wydawnicze muszą produkować treści satanistyczne i imperialne, a one muszą być maksymalnie atrakcyjne dla jak największej grupy osób. W grę wchodzą więc tylko dzieci, bo to gwarantuje, że następne pokolenie także będzie kupować. Plan sprzedażowy obliczony jest więc zawsze przynajmniej na dwa pokolenia, jeśli nie na trzy. Żeby utrzymywać fikcję sukcesu, to znaczy mieć za frajer świeży towar trzeba pokazywać tych co sukces osiągnęli i dostają teraz zaliczki w wysokości miliona dolarów za książkę. I to jest ten cały autor Koraliny oraz Prachett. Żeby dystrybucja miała rozmach treści te muszą być pompowane nie w rynki lokalne, ale w kraje. Trzeba tak przerobić systemy edukacji w małych krajach i tak je zdewastować, żeby nie było tam miejsca na nic poza Koraliną. Jeśli zaś pojawią się jacyś lokalni autorzy to powinni oni służyć jedynie za pudło rezonansowe czyli swoją aktywnością pisarską a także inną wzmacniać efekt sprzedażowy. I temu właśnie służą różni Cejrowscy protestujący przeciwko Hello Kitty. Jeśli się wam zdaje, że wy się akurat obronicie, bo jesteście bystrzy, mądrzy i sprytni, to znaczy, że już jest po was. Koncerny pchają tutaj swój towar wagonami i nie ma przed tym obrony, bo nie ma wspólnoty. Nie ma jej zaś, bo wszyscy wierzą w to, że ludzie są wolnymi elektronami unoszącymi się w przestrzeni i przeżywającymi swoje emocje do ostatniego drgnienia duszy, czasem tylko spotykają inny elektron i wtedy dochodzi do spięcia, które potem staje się treścią książek dla wyjątkowych wrażliwców oraz niespełnionych pisarsko dziewczyn. To nie jest prawda. Nie ma żadnych elektronów, ci autorzy których czytają wasze dzieci to ludzie wynajęci do ciężkiej roboty, uzależnieni od narkotyków i wódki, zdeprawowani nie tak jak biedny Tetmajer czy ta głupia Jędrusik, ale naprawdę, do gołej kości. To są ludzie uzależnieni od pieniędzy. Koncerny zaś nigdy nie zrezygnują z zysków, te zaś są uzależnione od stopnia zdeprawowania odbiorców. Ja nie wiem co mogę tu jeszcze dopisać. Nie może być tak, że dzieci są zachęcane w szkole do oglądania takich filmów jak Koralina, po prostu nie może tak być. Nie może być tak, że nauczyciele w szkole opowiadają im coś o triumfie wyobraźni dziecięcej, bo oni nie mają o tym pojęcia, to są przedstawiciele wielkich domów wydawniczych, działający za darmo w dodatku, którzy rozprowadzają te zatrute treści mimowolnie, bo im się wydaje, że tak trzeba, że dzięki temu dzieci coś zyskują. Nic nie zyskują, wszystko tracą. I teraz pomyślcie jak reagują na to polscy autorzy. Im się zdaje, że jak będą naśladować tamtych to też będą mieli sukces. Im się zdaje, że jak napiszą powieść o gołej babie to będą jak Phillip Roth. To jest kult cargo i oznaka całkowitego, absolutnego podporządkowania, którego natura nie jest bynajmniej biznesowa, ale religijna. To są ludzie składający swoją działalnością hołd złemu. A spróbujcie im wytłumaczyć, że źle robią, że tak nie wolno, bo nie dość, że psują te resztki wolności na rynku to jeszcze podkręcają promocję tamtym. Spotkacie się z taką pogardą, o jakiej wam się nie śniło. Bo dusze autorów kupić jest najłatwiej. A często nawet nie potrzeba do tego pieniędzy.
Na razie jest więc tak, że wszyscy milczą i tylko patrzą, a czasem ktoś mnie zapyta: ale panie, ale jak trafić do tej młodzieży, może jakiś komiks narysować…Trafianie do młodzieży to jest wysoka specjalizacja, to jest zawód elitarny i dobrze opłacany, w którym zatrudnia się wybrańców. Jeśli tego nie zrozumiecie w następnym pokoleniu nie będzie ważne już nic z tego czym my się tu dziś ekscytujemy. Wszyscy zostaniecie zamieceni pod dywan. „Dosyć naśmiawszy się naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom” – napisał dawno temu Hans z Czarnolasu. Amen.
Zachęcam do odwiedzenia strony www.coryllus.pl, tam nie ma Koraliny, satanistów i propagandy imperialnej, tam się próbujemy dowiedzieć co i jak, tak zwyczajnie, zadając proste pytania. Akurat mamy promocje Baśni jak niedźwiedź. Dwa tomy w cenie jednego.

  22 komentarze do “O moralności artystów”

  1. W MENie funkcjonuje system dopuszczania i zalecania. Baśnie za żadną prowizję nie zostaną wpisane na listę zalecanych a tym bardziej dopuszczonych książek. Czuwają nad tym starannie wyselekcjonowani recenzenci z uniwersytetów, zresztą ci sami co oceniają projekty o unijne dotacje 😉

  2. Kilka dni temu pisałam na salon24 co jest istotne w wychowaniu naszych dzieci czy wnuków. Przeszło bez echa. Wczoraj już się nie angażowałam , bo szkoda gadać. Napisałam co myslę pod wczorajsza notką wczoraj i jeszcze dziś z rana dopowiedziałam .

    Ludzie skupiają się na sensacujnych szczegółach a nie widzą całosci .
    Masz chyba jeszcze u siebie ksiązkę o walce z MENem ? …… Jest beznadziejna . Bo tak jak piszesz to jest projekt na skalę światową.

    Ciekawa jestem dyskusji dziś na salonie . Wieczorem tam zajrzę.

  3. Granty charakteryzują się ciekawym zamysłem. Młody, zdolny wymyśla temat, pisze granta i wysyła go. Komisja, anonimowa dla składającego granta, jedzie po grancie równo, a niemerytorycznie, czyli: brak doświadczenia, brak liczących się publikacji, zespół nie gwarantuje poprawnej realizacji projektu.
    Drugi ciekawy moment to dostępność ocen. Można je otrzymać dosłownie w ostatniej chwili (znam sytuację sprzed ostatniej reformy systemu grantów), tak że trudno poprawić wniosek kierując się nimi.
    Po drugim, trzecim podejściu młody zaczyna czuć bluesa i doprasza ze dwa, trzy pancerniki, czyli profesorów, którzy dadzą zespołowi doświadczenie, publikacje itd.
    W ten oto sposób młodzi uczą się w miarę szybko jak w tym naukowym, czy grantowym świecie poruszać się.
    Podejrzewam, że w grantach z innych dziedzin obowiązuje ten sam schemat.
    Dostaniesz raz granta, komisja wyniki oceni pozytywnie, wchodzi to w dorobek i możesz cwałować na grantowym koniku w świetliście rysującą się przyszłość.

  4. w ten sposób uniwersytety tworzą „archipelagi naukowości”

  5. W unijnych siódemkach projekt musi zawierać słowa kluczowe i kwoty damsko-męskie, a jeszcze czasami beneficjenta albo współrealizatorów w postaci organizacji pozarządowych, czy małych przedsiębiorstw. Urzędnik czyta projekt, porównuje kwoty, słowa kluczowe i punktuje.
    Maria Curie-Skłodowska dostała by punkty za kwoty, ale za słowa kluczowe zero, bo o takich urzędnik jeszcze nie słyszał i nie wprowadzono ich do calli, a stąd nie byłoby ich w kwestionariuszach oceny.
    Tresura, tresura i jeszcze raz tresura. Za jakiś czas nie będziemy tego zauważać i uznamy to za normę.

  6. Rozumiem, że Kozyra w łaźni to odwracanie uwagi od naszych milusińskich.
    Na studia pedagogiczne szły tzw. odpady, które nie dostawały się na inne kierunki. Ci ludzie idą ręka w rękę z dyrekcją szkoły, ta z kuratorium, a to z ministerstwem.
    Nauczyciel r e a l i z u j e program nauczania, a obiektem są nasze dzieci.

    W LO, na samym początku, poszedłem na konsultacje, bo dzieciak krnąbny, inteligentny i oczytany, więc chciałem porozmawiać z nauczycielami. Rozmowa z nauczycielami kierunków ścisłych przyniosła zadowolenia, ale z panią od polskiego przeżyłem szok.
    No tak, inteligentny, oczytany, nie uważa na lekcjach, bo coś czyta pod ławką, albo gryzmoli, ale wyrwany do odpowiedzi zawsze wie co się aktualnie dzieje.
    Na moje pytanie czy nie próbowała dać mu coś do opracowania lub w coś go ubrać odpowiedziały mi jej okrągłe ze zdumienia oczy i ona wtedy przyatakowała. Że bardzo się martwi, bo gdyby to była matura w starym stylu to nie byłoby kłopotu, ale jego nietrzymanie się konwencji, brak zwięzłości, która powoduje, że przepada w testach, niechęc do przymusu, która objawia się zastępowaniem podanych słów kluczowych synonimami może spowodować niezdanie matury.
    Po trzech latach zdał testową maturę.

    PS Pani z informatyki była przysposobiona do tego przedmiotu i widząc, że uczniowie są od niej lepsi zaangażowała ich w prowadzenie wykładów „monograficznych” o językach programowania, systemach operacyjnych, a skończyło się na przejęciu przez nich obsługi pracowni informatycznej i strony internetowej szkoły.
    Dziecko poszło na informatykę i pracuje w tym zawodzie.

  7. Witam,
    Tu napiszę bez zakładania konta na FB.
    Też mi się wydaje, że trafianiem do młodzieży zajmują się najwyższej klasy cybernetycy zatrudniani przez wrogie watahy. Dla młodych organizuje się mnóstwo konkursów i zawodów, a ich przesiewaniem powinni zająć się nie tylko nauczyciele (i dyrektorzy, pedagodzy) ale i rodzice.
    Nie warto chyba ulegać wrażeniu, że każdy konkurs rozwija i daje szansę. Bywają mądre konkursy w których nadal dostaje się tylko książkę albo tylko dyplomik, a pełno jest niby-konkursów konsumenckich, promocyjnych, albo tzw samofinansujących. Konkursy z bogatymi nagrodami robią coś nieokreślonego oficjalnie dla swego sponsora. Np. tzw fundacja Pomarańczowa przyklejona do firmy telekomunikacyjnej sponsoruje corocznie kilka wielkich akcji-konkursów dla młodych rozdając im łakome fanty za byle co. Sprawia to na uczestnikach i postronnych wrażenie dotyku z nieba. Szalenie motywuje do innych konkursów. Nakręca pozytywny wizerunek danej firmie. Moim zdaniem teraźniejsze konkursy to w większości szkodnictwo. Podobnie jak tzw. projekty edukacyjne z funduszy strukturalnych itd…
    A w latach 90 moje dziecko w szkole miało okazję uczyć się polskiego na lekturach dobieranych według całkiem innych kryteriów. Przytoczę tylko tytuł „Skarby śniegu” albo „Domek na prerii”. Niestety nauczycielka po rozpoznaniu przez środowisko w pokoju nauczycielskim została przesunięta do innych zadań. To nie była dla niej kara, tylko awans, ale została skutecznie pozbawiona swojego wpływu na dobór lektur i sposób ich omawiania z dziećmi.

  8. nie znam aktualnych przepisów , ale wiem świerzo jak jest w konkretnym przypadku …. przyspieszono komuś doktorat , żeby był tytuł naukowy ….. bo ,,starzy ” nie umieją wypełnić nowych ,,druczków ” 🙂 … i potrzebuja młodego sekretarza / ??? / …. który przy okazji zarobi ….

    Pisz coś u siebie … moze Cię coś rusza 🙂 … 🙂 ???????

  9. Jesteśmy w ostrzale artyleryjskim i tak to idzie wg podręcznika M. Lindstrom „Dziecko reklamy” na portalach społecznościowych dzieci i młodzież mają całkowita swobodę wypowiedzi .Mogą chwalić otwarcie , atakować to co firma wypuszcza na rynek. Dzieląc się swoimi uwagami i odczuciami, dostarczają firmie najlepszych i najcenniejszych wskazówek. Wysłuchani przez firmę stają się większymi entuzjastami marki . (…) O ile w przeszłości kluczem do sukcesu na rynku dziecięcym był branding o tyle jutrzejszym zwycięzcą wydaje się być ten który dotrze do dzieci. Potrzebne im są dzieci. Dzieci tworzą im całkiem nowe perspektywy na kwestie marek, lojalności, Temu służą witryny miłośników gwiezdnych wojen, nieoficjalny klub Harryego Pottera, społeczność Lego, itp. To będzie służyć tworzeniu nowego, to da sfragmentaryzowanie życia codziennego na rzecz uczestniczenia w życiu społecznościowym, od portalu do portalu bez względu na to czy dzieci urodziły się w Danii, St. Zjednoczonych, Afryce czy Rosji. To da nowe tradycje, rytuały, to będzie dla Marek źródłem informacji – będzie to stanowić globalizację kultury dziecięcej – stworzy środowisko „przesiąknięte możliwościami nauki” …(s. 252 – 255)

  10. @Henry …
    gazownia w magazynie świątecznym z 15 sierpnia dała artykuł tak popularnego wśród nas prof . Hartmana o uniwersytetach , ilustrowany video z Wolniewiczem mówicym o uniwersytecie … nie umiem dać linka … może znajdziesz ?

    On pisze , że kołłątaj poszukiwany od zaraz itp :)))

  11. 🙂 🙂 🙂 Ja nie Gospodarz i jak widać mało tego. Najbardziej wkurzyłem się ws rotmistrza Pileckiego i ten wkurz dał efekt, który mnie cieszy; wynieśli się i poszli w bardziej sprzyjające środowisko tj wpolityce.pl

  12. Podwórka, place zabaw, boiska zupełnie puste, poza tymi dla małych dzieci, gdzie bawia się pod opieka dorosłych. Młodzi są cholernie zatomizowani i poza szkoła kontaktują sie przez fejsa, ba grają w jakieś gry sieciowe w kilka osób zupełnie się nie znając. Gdzie mają nabyć doświadczenia w zachowaniu się w grupie, kiedy część z tych kontaktów jest wirtualna. Często dzieje się, że dzieciaki same siedzą przy komputerze i rodzic nawet nie wie co oglądaja.

    Na youtube jest dziewczynka, która ma wadę wymowy, lekko zniekształconą twarz, nie ma słuchu i publikuje co jakiś czas śpiewane przez siebie covery. Oglądalność ma milionową.
    Z rozmowy z młodymi wynika, ze tyle ma wejść, bo ludziska oglądają i hejtują. Swoista odmiana turpizmu?

  13. To jest bardziej złożone ….. za dużo mam prac i emocji , żeby jeszcze teraz porządnie pisać….

    ale

    jest z dzieciakami różnie , mam całkiem duże wnuki i widzę , każde inne …..

    Idę jeszcze na ten salon choć strach -:(

    i z psem 🙂

  14. A gdzie, konkretnie, na ten salon Pani wchodzi? Pytam poważnie, bo często Pani o nim wspomina więc rzuciłbym okiem.
    I może jakiś paskudny tekst wstawił?

  15. zaglądam do coryllusa , czasem w inne miejsca . Staram się nie komentować chyba ze żartem . …A strach bo … już pisałam wyżej … czytają i nie rozumieją ….co coryllus pisze … A ja nie mogę śleczec przy kompie . Wdać się w dyskusję to trzeba potem pilnować odpowiadać…..

    A reszta to jużnie warta narwów . Inni tamm walczą….. a swiat się toczy -:(

    dziś tez jest kilka miejsc ….. wojny -:(

  16. He, he, nikt tak pięknie nie przejechał się po uniwersytecie, jak właśnie Pratchett. I on właśnie sugeruje między wierszami to, co coryllus wygarnia bez ogródek — że jest to jedno z narzędzi sprawowania władzy a nie żadna tam krynica mądrości, a przynajmniej nie w pierwszym rzędzie. Ale dość o Pratchetcie, kto chce, ten sobie poczyta, pośmieje się i zreflektuje. W końcu, skoro, jak twierdzi coryllus, system zadbał o to, byśmy nie mieli NIC porządnego do czytania, to trzeba przebierać wśród tych zgniłych jabłek i wykrawać z nich co lepsze kawałki.

  17. Jak to się dzieje, że bratowa popularnego, konserwatywnego pisarza nazwiskiem Ziemkiewicz, tłumacząc tę książkę nie puknęła się w głowę i nie zastanowiła się jakie szkody może wyrządzić jej treść powielona w tysiącach egzemplarzy?

    Odpowiedz panie Gabrielu jest bardzo prosta: dla milego grosza jak mawia Stanislaw Michalkiewicz.
    Ziemkiewicz jak zobaczy ze juz ze swojej tworczosci nie moze wygenerowac dochodow zostanie pewnie sekretarzem osobistym Jaroslawa Gowina albo rzecznikiem prasowym partii Polska Razem.

  18. Jedno małe sprostowanie. Książka z owłosioną noga na okładce (owłosiona noga, bosa stopa na żyletce) nosi tytuł „Kaskaderzy literatury”, a nie „Poeci przeklęci”, jak był Pan uprzejmy napisać. Z resztą się zgadzam.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.