kw. 102020
 

Zdumiewające jest to, jak wielu ludzi wzrusza się, albo wręcz zachwyca wyobrażeniami męki Chrystusa, namalowanymi na deskach, płótnach i murach, a jednocześnie neguje sam fakt tej męki, albo ją lekceważy. Wszyscy ci ludzie, i nie ma od tego wyjątków, należą do grupy, którą umownie, ale bardzo wyraziście, określamy, jako ludzi kultury. Ja sam znam wiele takich osób. Jedno trzeba im oddać, do niedawna, a pisząc to mam na myśli mniej więcej dekadę, oni się z tą swoją skrzywioną optyką nie obnosili. Od dekady mniej więcej jest inaczej. Postawa „ludzi kultury” staje się coraz bardziej nachalna i ta dwoistość w postrzeganiu najważniejszego wydarzenia w dziejach, widoczna jest coraz bardziej i coraz częściej. Nie zdarzyło się jednak, by ktoś to kiedykolwiek skomentował. Jestem pierwszy.

Moim zdaniem ma to wymiar komiczny, a jednocześnie literacki. Nadaje się świetnie na cykl esejów, opowiadania, a może nawet scenariusz, z jakimś bardzo głębokim i tragicznym zakończeniem. Ja wiem, że podobne próby były podejmowane, ale w rejestrach, które można nazwać obyczajowymi . To znaczy ludzie szydzący jawnie z choinki czy baranka wielkanocnego mogą sami zostać wyszydzeni. I ma to uzasadnienie, ale jest płytkie. Tu mamy coś innego. Nikt bowiem nie wyobraża sobie przecież, że ktoś, na przykład prof. Mikołejko, albo Żakowski, wejdą nagle do muzeum narodowego, do działu rzeźby średniowiecznej i zaczną rozprawiać się za pomocą siekiery Fiskarsa, ze stojącymi tam świętymi figurami. To jest nie do pomyślenia. No, ale spróbujmy. Jeśli konsekwencja w myślach, słowach i czynach miałaby jakiekolwiek znaczenie, taki wandal, mógłby odpowiedzieć – ale co co wam chodzi? To przecież wszystko nieprawda. Jezus nie istniał, a jeśli istniał, to z pewnością nie był bogiem. Ukrzyżowanie go, to bujda na resorach, nie ma więc potrzeby, by trzymać te wszystkie śmieci w tak dobrym, pod względem handlowej lokalizacji miejscu. I byłoby to ze wszech miar logiczne, słuszne, a także byłaby to naturalna konsekwencja poglądów Mikołejki i Żakowskiego. Oni tego jednak nie czynią. Oni nie wierzą w mękę Chrystusa, naukę Kościoła i jego tradycję, ale przez obrazami i rzeźbami w muzeum pochylają głowy z szacunkiem, a prócz tego pewnie, nie mając zielonego o tych sprawach pojęcia, wygłaszają na ich temat różne opinie. Odpowiedź – bo to durnie – jest pewnie w jakiś sposób zadowalająca, ale my musimy poszukać innej. Zrobimy to trochę po omacku, bo ja się nie czuję kompetentny, by jakoś szczególnie głęboko filozofować. Jest jednak Wielki Piątek, dzień szczególny i chyba będzie mi to wybaczone. Postawmy jeszcze raz pytanie – dlaczego ateiści i wrogowie chrześcijaństwa, chodzą do muzeum i nie znając się wcale na sprawach, na które należy tam zwracać uwagę, chylą głowy przed wyobrażeniami postaci i sytuacji opisanych w Biblii? Czynią to, albowiem wiedzą, że muzeum to skład trofeów wojennych. Oni zaś uważają, że pokazanie się tam jest w dobrym tonie, ponieważ czują się żołnierzami w wojnie kulturowej, którą instytucje świeckie i pogańskie prowadzą z Kościołem, od samego początku właściwie. Ten powód nie może być rzecz jasna eksponowany, bo w muzeum, prócz ateistów, żydów i aspirujących wariatek, są także katolicy. Oni są również poza muzeum i zbyt gwałtowne demonstrowanie omawianego tu sukcesu, może zakończyć się tragicznie dla niektórych. Pozostaje więc dyskusja na inne tematy, które są parawanem, dla wspomnianego triumfu. Chodzi o jakość warsztatu – to jest wersja dla wariatek z dyplomami – geniusz artysty, walory estetyczne i temu podobne głupstwa. Jest też jeszcze inna wykładnia, o której tu piszemy często – zawartość ekspozycji muzealnych i szum wokół nich to gwarancja koniunktur na rynku przedmiotów bezwartościowych, na których dokonuje się miliardowych przekrętów. Człowiek, który zachwyca się obrazem Caravaggia zatytułowanym „Zdjęcie z krzyża”, a jednocześnie neguje fakt męki Chrystusa i na jej wspomnienie nie roni łzy, nie popada w zadumę, ale uśmiecha się głupkowato i opowiada jakieś żarty, jest elementem gry rynkowej. Bardzo w dodatku poważnej. Tym poważniejszej, im mniej z niej rozumie i im wyżej ceni siebie, swoją postawę i przydatność dla tej sfery, która zwykle nazywa się „sferą kultury”.

Przedmioty w muzeum zostały pozbawione kontekstu religijnego, nie dlatego, że są ważne i piękne same przez się. To jest złudzenie, a sztuka nie jest cenniejsza niż złoto. Zapytacie jakiegoś żydowskiego maklera z Nowego Jorku, to on wam odpowie na tę kwestie w sposób charakterystyczny i na pewno wiążący. Przedmioty te są cenne, bo bez nich nie byłoby spekulacji. Ich jakość nie może być omawiana w kontekstach, w jakich mógłby rozprawiać o nich artysta, bo nikt nie ma dziś pojęcia z jakimi problemami zmagał się człowiek, który je zrobił. Można więc tylko teoretyzować, a to znaczy, tak pieprzyć trzy po trzy para piętnaście, żeby zrobić na kimś dobre wrażenie. Ja to wiem na pewno, bo nie raz takie pieprzenie słyszałem. Jakość i wartość tych przedmiotów mogą być omawiane tylko, jeśli umieści się je w jakiejś tradycji. Wszyscy wiemy jaka to jest tradycja i jakie motywy kierowały ludźmi, którzy kazali te rzeczy wykonać i zapłacili za to niemałe pieniądze. Tego się ukryć nie da. Nie da się też schować tych przedmiotów, choć wiele z nich, na pewno pozostaje w ukryciu. To bowiem spowoduje, że spekulacje przestaną być wiarygodne. Co wobec tego można? Podnosić bez przerwy ich wartość, jednocześnie podkreślając, że nie mają one już nic wspólnego z tradycją, która je zrodziła. To jest zadanie karkołomne, ale tym właśnie zajmują się „ludzie kultury”. Taka jest ich misja.

Jest jeszcze jedna kwestia. Jeśli nie liczyć artefaktów pogańskich, których nagromadzenie w muzeach jest po prostu wyrazem triumfu imperiów nad słabszymi i mniej dynamicznymi cywilizacjami, tradycja chrześcijańska jako jedyna stworzyła system kształcenia, produkcji i dystrybucji przedmiotów kultu uznawanych za sztukę. Przedmiotów, których jakość, nierozerwalnie połączona była z wiarą, a do tego jeszcze układających się w hierarchie, trendy, tradycje. Jeśli mamy szkołę, która jest jednocześnie warsztatem, gdzie uczą praktycznych bardzo rzeczy, rynek i świątynię, to mamy w zasadzie wszystko, co jest potrzebne do kreowania nie tylko potrzeb, zwanych duchowymi, ale także ogromnych pieniędzy. Pokusa by to przerwać i ukraść, zamienić konteksty i zamiast wiernych w kościele, podejmować wycieczki niczego nie rozumiejących gamoni w muzeum, jest wielka. I ona zamieniła się w ciało na naszych oczach. Najpełniejszym jej wyrazem i najbardziej jaskrawą demaskacją są ludzie ekscytujący się wyobrażeniami męki Chrystusa, lekceważący jednocześnie sam fakt śmierci na krzyżu i wszystkie jego konteksty, z tymi najważniejszymi – osobistymi, ważnymi dla każdego katolika – na czele.

Życzę wszystkim zdrowych, pogodnych, szczęśliwych świąt Wielkiej Nocy. Jutro tekst będzie normalnie, w niedzielę przerwa, a w poniedziałek zaczynamy od nowa.

  7 komentarzy do “O naśladowaniu Chrystusa albo skrzywienie optyki”

  1. Hordy zeświecczonych oglądaczy:

    Ilustracja 1: Cejrowski w jednym z „Boso..” z Jerozolimy nagrał turystkę której ostentacyjnie prześwitywały stringi.

    Ilustracja 2: kolegę pop wygonił z cerkwi mówiąc, że to świątynia a nie obiekt turystyczny. Słusznie moim zdaniem!

  2. Bardzo trafne. A nawet baaardzo trafne.

    Kiedy była awantura z „bananem ” przed Muzeum Narodowym,  miałam refleksję ale płytką,  czy przed Muzeum stoją etatowi pracownicy Muzeum, ściągnięci z urlopów, czy samo kodziarstwo. Ale zaraz potem, ze 2 – 3 dni później (jeśli dobrze pamiętam) ustawiono  pod palmą na skrzyżowaniu Aleje – Nowy Świat, trzy może cztery leżaki i po dziewusze w bikini na każdym leżaku i postawiono tabliczkę z napisem „Lesbos”. (takie kolejne zarządzanie prowokacjami)

    No te eventy z bananem czy palmą były  płytkie, nie wyszukane, chamskie –  na robienie beki w centrum stolicy prawie 40 mln narodu. Nie wiem czy władze miasta zareagowały (palma), czy może  dziewuchy podtrute spalinami zostały (przez organizatorów) wycofane z eventu, czyli zniesione z tego placu boju. A zdaje się równolegle były realizowane w kraju wycieczki autobusem LGTB aż z puentą w Białymstoku gdzie policja ochraniająca LGTB ostrzelała bawiących się na pikniku przy kościele.

    Jednym słowem religia, tradycja, rodzina, chrześcijańskie normy społeczne są największym wrogiem.

    Natomiast co do muzealnych ekspozycji to tak,  mają być źródłem spekulacyjnego zysku dla tych co nad tym wszystkim … (i ludźmi i eksponatami) … czuwają.

    Ciekawe co w najbliższych latach znajdzie się na światowej aukcji co było zaginione a ….. jednak okaże się że jakiś osobnik nie wiedział że odziedziczył, albo leżało na strychu zakurzone i nikt nie przypuszczał.

  3. Nie wszyscy odbierają znaki pozazmysłowe lub poza ich wyobrażeniem. Było to dane wielkim artystom, ale nie ich krytykom i naśladowcom. Pierwszym artystą, który zajął się piekłem był Dante Alighieri, ostatnim – Michał Radoryski. Radoryski ma jeszcze szanse, by dojść do lodowatych czeluści piekła. Czekam z zainteresowaniem, choć Dante osiągnął wszystko docierając nawet do tych, którym zabrakło weny i wyobraźni własnego piekła (Salvadore Dali na mojej ilustracji). Całe życie nad nie dokończonymi wrotami piekła pracował Rodin. Nie bez powodu wybił tam postać myśliciela.

    Pozostawiam ten temat bezmyślnym myślicielom z otoczenia SN, zwłaszcza tym, którzy liczą procenty. A wszystkim przedkładam wielkanocne znaki z mojego ogródka:

    Ad meliore tempora

  4. Bez przesady.

    Toutes proportiones garden.

  5. Czy to garden to celowe twórcze nawiązanie wybitnego lingwisty do mojego ogródka?

  6. Wszystkie proporcje w ogrodzie

    Wiosna Panie Sierzancie

    Miało by być s garden, ale wyszło lepiej

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.