cze 022010
 

Jest takie, całkiem fałszywe, ale bardzo popularne powiedzenie, że prawdziwa i dobra sztuka obroni się sama. Otóż nie obroni się, jeśli nie będzie jej bronił autor. To jest warunek konieczny do tego, by sztuka się obroniła. Autorzy bronią swej sztuki od wielu lat w jeden i ten samo sposób – za pomocą rozbuchanego ego i erupcji indywidualizmu. Inaczej nie może być. Autor musi zachowywać się w sposób agresywny nieco i ekstrawagancki, żeby uratować swoje dzieło. Jeśli oczywiście dzieło to szanuje i wiąże z nim jakieś nadzieje. Czasem jest tak, że ktoś autorowi pomaga, na przykład ludzie, którzy lubią to co autor pisze lub maluje. Cechą charakterystyczną autorów dobrych, prawdziwych i samodzielnych jest to bardzo charakterystyczne zamiłowanie do absurdu, groteski i pure nonsensu. Dobrze widać to w blogach i charakterystykach blogerów. Na przykład moje ulubione hasła z blogów, po których poznać mogę, że mam do czynienia z autorami ambitnymi i wrażliwymi to; kiełbaski Dibblera i Amazonia w weekend. Są jeszcze inne, równie dobre, ale te akurat mi się teraz przypomniały. Dobry autor nie potrzebuje żadnego wsparcia ideologicznego, jeśli je otrzyma to fajnie, ale nie jest to warunek konieczny by utrzymać autora w dobrej formie i zachęcić do twórczości. Dobry autor potrzebuje oklasków i dobrego marketingu. I to właściwie tyle.

Prócz autorów dobrych są jeszcze autorzy słabi. No i ci, wbrew pozorom, są o wiele ciekawsi z psychologicznego punktu widzenia niż autorzy dobrzy. Są oni tym bardziej ciekawi im bardziej się ich promuje. Dlaczego? Już tłumaczę. Oto gdy promuje się autora dobrego promujący ma zwykle na uwadze zysk finansowy, czyli kasę oraz tak zwany prestiż jeśli dobry autor wpisuje się w jakieś prestiżowe trendy i gwarantuje, że dzieło jego to kontynuacja innych wielkich dzieł tworzonych w tym samym duchu lub manierze. Kiedy zaś promuje się autorów słabych i robi się to w dodatku uparcie, widoki które się zza owej promocji wyłaniają nie mają nic wspólnego z zyskiem, prestiżem czy jakąś tradycją. Mają za to wiele wspólnego z koniunkturalizmem politycznym i innym. A także z tym, co szary odbiorca zwykły określać słowem „wiocha”.

Tu zróbmy małą dygresję; dobry autor to człowiek przemawiający bezpośrednio do odbiorcy, do widza lub czytelnika i nie oglądający się na nic. Promotor dobrego autora zawsze i jest to reguła, próbuje go skłonić do tego, by brał w swych przedsięwzięciach pod uwagę także krytykę, ale autor ma to w nosie, żeby nie powiedzieć w dupie i właśnie tutaj na linii tego konfliktu pomiędzy dobrym autorem i promotorem rodzą największe napięcia, o których po latach piszą inni dobrzy autorzy. Z napięć tych i konfliktów wypływa wiele korzyści tak dla autora, jak i dla promotora, choć ten ostatni rzadko zdaje sobie z tego sprawę.

Wracajmy jednak do autorów słabych, bo oni są ciekawsi. Autor słaby doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej miernoty i dlatego zawsze próbuje ją czymś podeprzeć. Musi mieć jakąś legitymację na tę swoją twórczość, bo inaczej czuje się źle, czuje się niepełnowartościowym autorem i brak owej legitymacji mocno go frustruje. Co może być taką legitymacją? To zależy od aspiracji autora. Większość słabych autorów, a widać to także w salonie celuje w mądrość i zdrowy rozsądek. Mierzą w owe wartości wprost lub próbują trafić w nie z krótkiego rogu ironii i szyderstwa, bo to wydaje im się bardziej trendy. Mamy wobec tego takie hasła na blogach jak: całkowicie zmanipulowany przez zdrowy rozsądek, loża szydercy, satyra republikańska, myślę więc jestem, rozum – tu czynne jest wsparcie dodatkowe w postaci obrazka przedstawiającego niezwykle mądre i trochę cierpiące oczy mężczyzny. Trafiają się także takie sugestie jakoby autor bloga był wcieleniem postaci znanej, sławnej i żyjącej dawno temu – przykładem niech będzie Jan Śniadecki. Jest także autor podpierający się wizerunkiem Stańczyka namalowanego przez Jana Matejkę oraz zdjęciem Gary Coopera z filmu „W samo południe”

Wszystkie te mocno pretensjonalne i niemęskie w mojej ocenie koronki i zasłonki mają jedno zadanie – zamaskować słabość autora lub jego intencję.

Intencja zaś jest według mnie podstawowym kryterium oceny tekstu. Dzisiaj tak jest, ze względu na politykę i prawdę, bo przecież kiedyś nikt nie przejmował się intencjami twórców. Dla blogera jest to kryterium szalenie ważne, które nobilituje go w oczach czytelników lub dyskwalifikuje już na starcie. Intencja to jest to kryterium, które od razu i bez pudła rozpoznaje czytelnik, nie każdy rzecz jasna, ale większość.

Słabi i wtórni autorzy potrafią się bowiem świetnie przed czytelnikami maskować wykorzystując dostępne na rynku literacko medialnym konwencje pisarskie. Z czasem jednak czytelnicy się orientują i ich reakcja dobitnie świadczy o tym, co myślą o autorze kombinatorze, który podsuwa im intencję oszukaną, złą. Wiecie dokładnie o jakim blogu tutaj mówię. Dobra intencja zawsze związana jest z dobrem samego autora i dobrym humorem czytelnika. Zaś intencja zła zatacza wielkie kręgi i sięga od zbawienia całej ludzkości za jednym zamachem przy pomocy pojedynczego, niezbyt długiego tekstu do przemożnej chęci ratowania małych ptaszków wypadających wiosną z gniazdek.

Teoretycznie autorzy słabi powinni zniknąć. Jeśli nie ma zbytu na ich treści, warsztat i formę to znaczy, że ich także nie ma. Oni jednak nie znikają. Ciągle są. Dlaczego? W sieci bycie słabym autorem, autorem grającym manierą i notorycznie grzeszącym pretensjonalnością może przynieść spore korzyści, ponieważ sieć rządzi się prawem klikalności. Nie wszystkie jej obszary, ale większość.

Klikalność jest najważniejsza. W salonie jednak klikalność robią dobrzy autorzy, dlaczego więc od dłuższego czasu ci dobrzy służą jedynie za listek figowy, który ma zamaskować prawdziwą inwazję autorów słabych? Tego nie wiem. Mogę jedynie przypuszczać, że umieszczenie na samej górze blogera, który ma na swoim blogu wypisane hasło; całkowicie zmanipulowany przez zdrowy rozsądek, to taki żart, który ma za cel rozjuszyć innych blogerów, takich co to o rozsądku nie piszą, ale go mają i zmusić ich do maniakalnego klikania w ten „zdroworozsądkowy” tekst.

Przyczyny promowania słabych autorów mogą być także inne. Mogą być związane z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Wiadomo przecież, ze PiS ma w salonie przewagę taką, jak nigdzie chyba. Nie wiem czy wszyscy, którzy salon czytają zasypiają przez to spokojnie, może więc właściciele umieszczają na górze tekst rozuma zamiast tekstu Ściosa po to, by ukoić im nerwy i sprowadzić na nich dobry sen. Być może.

Warto obserwować słabych autorów i śledzić tę ich intencję, która kryje się pod całym stosem gadżetów. Nie na tyle głęboko jednak, by nie była widoczna. Nie warto tylko wpisywać im komentarzy, bo to świadczy o tym jedynie, że człowiek który to robi nie rozumie owej intencji. Intencją zaś jest podniesienie klikalności w jakimś, nieznanym mi celu. Dobrze widać to na blogu pana Matejczyka, który szarżuje na sam szczyt, jak Don Kichot na wiatrak. Używa on chwytów, które każdego aspirującego do trafnych politycznych ocen czytelnika wyprowadzają z równowagi. Nazywam siebie Noamem Chomsky’m blogosfery, na przykład, albo krytykuje państwo Izrael z pozycji lewicowego, europejskiego intelektualisty, takiego Cohn-Bendita. To są plewy rzucane za siebie, pewną ręką, pod wiatr i włażące w oczy, na które nabiera się wielu ludzi. No, ale taka jest uroda tej zabawy w blogowanie. Miłej więc życzę wszystkim lektury. Obiecuję, że poświęcę kiedyś całą notkę kryteriom oceny tekstów, gdyż szalenie mnie ta sprawa interesuje.

  3 komentarze do “O nickach i legitymacjach”

  1. Zamarłam, wali mi serce, naprawdę – czy można prowadzić blog nie wadzący nikomu dla własnej przyjemności i (1) w charakterystyce zafundować sobie towarzystwo ukochanego pisarza – i wyrażać na nim swoje sympatie i antypatie ze sfery kultury, no i opcje polityczną którą się popiera – (2) mając świadomość że jest się nie tym fistaszkiem, który widzi w obłoczku twarz Einsteina i temu podobne, ale tym który widzi w nim misie i owieczki – powiedz wprost czy to ma sens? Popraw „Nazywam siebie Noamem na Nazywa siebie Noamem – pozdrawiam –

  2. Dzięki, zajrzyj do mnie na salon, gdzie także jest ten tekst, próbuję się tam z niego nieco wytłumaczyć, bo braci moi ideowi na mnie wsiedli na tę notkę. Jest wesoło. Myślę, że można prowadzić takiego bloga, jak mówisz, można, można…można.

  3. Napisze tak,jak kiedys Warzecha,ze z parobkiem Sadurskiego rozmawial nie bedzie/o mistrza entelektu Szewaliera mnie chodzi/.
    Dzis sobie nuce;
    „Ojczyzno ma,tyle razy we krwi skapana,jaka Wielka Dzis Twoja Rana…”
    Pozdrawiam Autora.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.