gru 152022
 

Pisałem tu nie raz o autorach, którzy bronią się rękami i nogami, kiedy proponuję im wydanie książek. O tych, którym nie chcę wydać książek pisał nie będę, ale powiem słowo o takich, którzy żyją sobie gdzieś skromnie i mają dorobek, ale nikt im tego dorobku nie chce opublikować, choć zasługuje on na publikację. Wczoraj właśnie umówiłem się z Panem Wojciechem Królem, autorem biografii Johna Fishera na kolejną książkę, która jest gotowa, ale musi przejść przez redakcję. Jest to książka naukowa, więc nie ma co liczyć, że ukaże się wcześniej niż za rok. No, ale jesteśmy, jak to się mówi – po słowie – i gra gitara. Nie trzeba nic dodawać, bo każdy rozumie priorytety. Pan Wojciech mieszka w małym miasteczku, daleko od Warszawy, w zasadzie nic o nim nie wiem, ale też nie specjalnie mnie to interesuje. Towar oferuje dobry i to jest najważniejsze. Ja zaś patrząc na ten towar zadaję sobie pytanie – ilu takich autorów, z warsztatem, dorobkiem i chęcią do pracy jest jeszcze w kraju? Na pewno bardzo wielu. Czy oni będą mieli kiedykolwiek jakąś szansę? Zapewne nie, albowiem inne trendy dominują w środowiskach akademickich. No i inne układy tam rządzą. Nie chodzi o publikację dobrych książek, ale książek właściwie sprofilowanych. Chodzi także o to, by pieniądze uczelni przeznaczone na publikację przechodziły przez jedno lub dwa wybrane wydawnictwa, o ile placówka naukowa nie posiada swojej firmy edytorskiej. I już, żadne inne względy się nie liczą. Powtórzmy więc – ilu dobrych autorów czeka na swoją kolej i nigdy się nie doczeka? Ktoś może powiedzieć, że moje wydawnictwo nic nie znaczy i publikacja u mnie czegokolwiek nie wpływa na pozycję autora. To się jeszcze okaże, albowiem rzeczywistość jest dużo bardziej dynamiczna niż się pewnym osobom wydaje. Poza tym nasze książki nie potrzebują komentarza, żeby się obronić. Ja nawet nie musze o nich mówić, żeby się sprzedawały, wystarczy, że wstawię je do sklepu. Ich szata edytorska dystansuje wiele innych pozycji wydawanych przez tak zwane „poważne oficyny”. Już nie pamiętam kto, ale ktoś kiedyś wystrzelił w moim kierunku taki pocisk – bo pan nie jest poważną oficyną. To bardzo ciekawe…Poważną oficyną są za to ci, co wydają powieści Bednaruka o gejszach i haremach, co?

„Poważne wydawnictwa” najchętniej wprowadziłby cenzurę i zlikwidowały rynek. Potem zaś ich przedstawiciele wręczaliby nagrody swoim kolegom za najwybitniejsze osiągnięcia autorskie i edytorskie. Do tego zresztą wszystko zmierza. Targi historyczne są już przeszłością i zawinęły się wyjątkowo szybko, a ja dostaję zaproszenie na targi w Poznaniu, w połowie marca. Tam właśnie sławne stowarzyszenie wydawców, urządza coroczny sabat czarownic, połączony z naradzaniem jeden drugiego. Ci zaś, co bulą za stoiska siedzą przy zimnym kotlecie i muszą ten cyrk oglądać. To jest coś znacznie gorszego niż skandal. Oczywiście na żadne opamiętanie nie ma co liczyć, tak jak nie ma co liczyć na opamiętanie się ludzi funkcjonujących poza sferą uczelni wyższych. Czyli należących do tak zwanej pop publicystyki, która wywodzi się z dziennikarstwa sensacyjnego, a celem jej istnienia jest unieważnienie autorów akademickich i wylansowanie autorów z mediów, którzy ich zastąpią.

To wszystko tylko z pozoru wygląda jak niewinna wojna gangów. W rzeczywistości jest czymś znacznie gorszym. Powiedzcie mi bowiem dlaczego ludzie słuchają takiego Wolskiego, a nie na przykład Wojciecha Króla, który zna się na marynarce wojennej i wojnie na morzu dużo lepiej niż wszyscy internetowi specjaliści razem wzięci? Albo dlaczego ktokolwiek czyta Zychowicza? Pisałem tu ostatnio o rozczarowaniach jakie wywołała jego postawa w ludziach pozornie przytomnych. Dziś zaś chcę napisać o tym, jakie emocje wzbudziła opublikowana wczoraj rozmowa Lisickiego z Cejrowskim. Pan Cejrowski raczył był wygłosić opinię, że wojna na Ukrainie może być tylko sprytnie zaaranżowanym przedstawieniem. Na co Lisicki odpowiedział – ale przecież lecą bomby i giną ludzie? I dalej dyskusja toczyła się w tym duchu. Gawiedź konsumująca produkowane przez te osoby emocje wyraziła oburzenie, ale także rozczarowanie tym, że choć obaj mają piękne i nietuzinkowe umysły, to jednak zawiedli. Nie wiem doprawdy co powiedzieć. Może więc powtórzę raz jeszcze – żyjemy w takiej chwili, kiedy ludzie manipulujący słowem publikowanym w sieci i tym drukowanym na papierze, chcą wprowadzić na powrót cenzurę. Uważają bowiem, i to jest zasadne z ich punktu widzenia, że im bardziej ograniczona będzie podaż treści, tym lepiej dla nich. Dlatego, że oni mają za zadanie ładować do naszych głów propagandę, a to się nie uda, jeśli mamy do dyspozycji wielu emitentów treści nakręcających podaż. Tę trzeba ograniczyć, albowiem wtedy będzie tylko kilku ludzi, na których skupi się publiczność. I o to chodzi. Będzie ona mówić – ta publiczność – kochałam, ale się zawiodłam. Następnie zaś przyjmie pozę tragiczną i doda – no, ale nic lepszego w tej publicystyce nie ma. Na pewno jest, ale nie ma na to odpowiednich gwarancji. Ludzie zaś o słabych umysłach, ludzie wyrzuceni za burtę przez swoje własne środowisko, ludzie z niemożliwie rozkręconymi aspiracjami, nie przykładający żadnej wagi do sposobów ich realizacji, uważający, że ktoś za nich powinien realizować ich pomysły, bo wtedy ich znaczenie wzrośnie, przede wszystkim potrzebują gwarancji. W Nie wiadomo dokładnie, kto udziela gwarancji wymienionym wyżej osobom, ale uwiarygadnia ich i przygarnia Kościół. Wystarczy, że coś pobełkocą o teologii i sprawa załatwiona. Mają rzeszę wyznawców, którzy – niczym sekta czcicieli rudej krowy z felietonów Wiecha – oczekują całopalenia. Jeśli do niego nie dochodzi czują rozczarowanie, ale po kilku dniach im przechodzi i znów oczekują na kolejne występy swoich idoli. Wyjaśnienie komukolwiek, że ich rola polega, tak jak to wczoraj opisał Orjan w przypadku krytyków sztuki, na ograniczaniu podaży, jest poza możliwościami pojedynczego człowieka. Ludzie bowiem, szczególnie ci z deficytami, oddają hołd jednemu tylko bożkowi – własnej przenikliwości. Poza tym wierzą, że z takim Cejrowskim i Lisickim łączą ich niewidzialne dla profanów więzy, wspólnota intelektualna i możliwość dostrzegania spraw, które są poza zasięgiem zwykłych zjadaczy chleba.

Tak się, od wielu bardzo dekad, montuje pułapki propagandowe, tak się organizuje dystrybucję propagandy i tak się wprowadza cenzurę. Ta bowiem jest konieczna, by do wszystkich głów trafiały ściśle określone, zadekretowane treści. Ponieważ nie ma dziś cenzury jawnej, ona dopiero będzie, konieczne są pozory swobodnej dysputy. To jest łatwe do osiągnięcia, co widać każdego dnia po tych lamentach zawiedzionych, którzy zainwestowali wszystkie emocje w ludzi zajmujących się dystrybuowaniem ruskiej propagandy w Polsce, a teraz mają pretensje do nie wiadomo kogo. Mnie przyznam, najbardziej zdumiewają osoby, które muszą być przecież świadome czym jest taki tygodnik jak „Do rzeczy”, a jednocześnie umieszczają tam swoje teksty. Bardziej może zdumiewa mnie tylko prof. Cenckiewicz, który też to „Do rzeczy” popiera, a jednocześnie prowadzi kampanię przeciwko agentom na twitterze, pokazując różne poważne dokumenty, z których – przyznam – wiele nie rozumiem. Gdzieś między jednym a drugim zaś ogłasza, że jego ulubionym autorem jest Twardoch. To jest doprawdy niezwykłe. Tropimy agentów, których mianował Sikorski, bo to jest poważne i jednocześnie emocjonujemy się „na sportowo” propagandystą dewastującym umysły ludzi, którzy za nic i nigdy na świecie, nie pochylą się nad sprawą owego szpiona z WSI, ani też nie obejdzie ich Sikorski. Wiara w to, że na rynku treści są sprawy ważne i mniej ważne, a ważne to są te, które zajmują mniejszą i wyselekcjonowaną liczbę osób, jest czymś niesamowitym.  To jest właśnie ograniczenie podaży, czyli współudział w zakładaniu kagańca cenzury. Rozumiem, że współudział mimowolny, realizowany „po godzinach”, „na spokojnie”, „na luzie” i „bez napinki”. Bo nic lepszego niż Twardoch nie ma w ofercie.

Jak widzimy realia rynkowe, o ile się je ujmie we właściwe formuły, opisują wszystkie postawy bardzo precyzyjnie. Mają niestety tę wadę, że są bardzo daleko od aspiracji półinteligentów. Któż bowiem chciałby być handlarzem, kiedy Lisicki oferuje im posadę miłośnika mądrości, a Cejrowski proponuje wspólne przemierzania świata bez butów z wielkim krucyfiksem na piersi? Każdy chce wybrać dobrze i nie zamierza zostać frajerem.

  9 komentarzy do “O niedziałających zaklęciach czyli krótka lekcja sabotażu 5”

  1. Dzień dobry. Otóż dotknął Pan sedna Panie Gabrielu. Bardzo wiele patologii tak nas dziś irytujących ma swoje źródło w pewnym profilu psychologicznym, który ja na własne potrzeby nazywam późno-postkomunistycznym. Późno-, bowiem na zewnątrz ludzie ci są całym sercem demokratyczni i wolnorynkowi, duża część manifestacyjnie przyznaje się do katolicyzmu, wszyscy wręcz – do polskości, no nic tylko portret obstalować albo popiersie zgoła. Jednak wewnątrz są to nie tyle nawet ofiary ile produkty komuny. Ona się specjalizowała w wyciąganiu surowego materiału z niezelektryfikowanych jeszcze wsi i implantowaniu wygodnego dla niej sposobu myślenia. A że to się ciągnęło przez pokolenia, to delikwenci nawet nie zdają sobie sprawy z tego kto ich ulepił i z czego. Nie będę się rozwodził nad cechami tego profilu, z grubsza jest to jasne – między innymi całkowity brak samodzielności i niepoważne traktowanie wszystkiego, siebie nawet, z jednym wyjątkiem – tego doktora Frankensteina czy innego Sarumana, który te potworki produkował. I wszczepiał im ten głos wewnętrzny, który mówił słuchaj mnie, a będzie ci dobrze… One teraz muszą przechodzić kolejne testy, bo dziś nie jest takie oczywiste jak kiedyś gdzie ich Pan się znajduje, ale one mają wszczepione poszukiwanie go i słuchanie jego głosu. Niestety – inaczej nie potrafią. Być może nawet niektórzy uważają, że to nie szkodzi, bo są wszak najbardziej poszukiwanym na rynku rodzajem obywatela, pracownika, funkcjonariusza… Rządzący bowiem – przynajmniej w naszych stronach – potrafią rządzić tylko takimi rządzonymi. Gdyby bowiem mieli do rządzenia innych – natychmiast obnażone zostałyby wszystkie ich niedostatki. Dlatego dokładają wszelkich starań żeby utrzymać status quo. A kto się w nim nie mieści – w najlepszym razem jest „niepoważny”. Dobrze, że tylko tyle, bo bywało już inaczej i nie wiadomo jak jeszcze będzie… Nic to, róbmy swoje, jak mówi klasyk.

  2. Tak, będziemy robili swoje i trzymali się od nich z daleka

  3. Przepraszam, że nieco off topic, ale muszę.

    Rozpakowanie przesyłki z nową książką, oglądaniale okładki i zapach wertowanych stron to jedno z najprzyjemniejszych uczuć w życiu.

    Anglik Tatarskiego Chana będzie zaraz czytany.

    Chyba zacznę jeszcze w pracy…

  4. Nie wiem, czy Panu bardziej współczuć, czy wręcz odwrotnie? Bo spoza tej goryczy, przebijającej się dość wyraźnie z tej „odważnej” diagnozy, wychyla się dość wyraźnie uczucie znacznie mniej chwalebne. I nasuwa się mimowolnie wspomnienie znanego powiedzonka. że „każdy sądzi według siebie” (nie własnego mniemania bynajmniej, lecz przeżyć).

  5. Z jednej strony mówimy o komisji ds nieprawidlowosci w kontraktach energetycznych z Moskwa, tropimy WSI, sprawdzamy konta i ewentualne lapowki Sikorskiego, Tuska, Nowaka. PiS jak zawsze klania sie salonowcom spod znaku Ziemkiewicz- Jaruzelska, bo nie ma swojej wewnetrznej kotwicy, panstwowotworczej… (czyzby trauma po Smolensku, dzialaniu ABW, BOR??).

    Mamy nowy program budowy drog, pomagamy Ukrainie, zbroimy sie, UE jest w defensywie (grecka przedwodniczaca Parlamentu E.), to wystarczy by odpierac zarzuty zdrajcow, wrogow i agentow… Nie trzeba ich dowartosciowywac, szczury odejda wraz z upadkiem „wielkiego stabilizatora”- Moskwy.

    Putin podobno sprawdzal opcje ewakuacji, bral pod uwage Wenezuele i Chiny. Zycze mu Korei Pn.

  6. Ależ Wolski lojalnie przyznaje się że nie jest ekspertem od marynarki i tak samo  że nie zna się na obronie przeciwlotniczej. On się zna na czołgach.

  7. Analizy Pana Wolskiego są zdaje się takie jak Pana Bartosiaka, mianowicie w czasie targów książki w Krakowie razem z Zychowiczem opowiadali o ofensywie Rosji na Kijów, która miała się oficjalnie zakończyć podbojem stolicy Ukrainy w ciągu 72 godzin. Bartosiak wskazywał, że plany ofensywy zmienili w ostatniej chwili ludzie zaufani Putina, atak miał przebiegać wcześniej według planów sztabu generalnego Rosji, więc sami sobie narobili ruscy kłopotów i przegrali. Bartosiak wskazywał, że Ukraińcy obronili się cudem, ponieważ panował chaos informacyjny w ich szeregach, działania były nieskordynowane i wszystko wskazywało, że eleitarne oddziały Rosji zdobędą Kijów, ale stalo się inaczej. Tyle w temacie analiz. Przeważyła bodajże determinacja Ukraińców oraz zmienione, chybione plany ludzi Putina w ostatniej chwili…

  8. „- bo pan nie jest poważną oficyną.”

    Jeśli chodzi o Brauna, …ale on to ujął: Klinika, to zbyt małe wydawnictwo. Dawno, z osiem lat temu; i jak wszyscy – błędnie. Wszyscy chcieliby żałować, ale nie mogą się zdradzić, i wiecej – muszą nienawidzić.

  9. No cóż, a propos cenzury w wydawnictwach, szczególnie tych naukowych, w jednym z nich została ocenzurowana książka Roberta P. George’a Making Men Moral, resztę dopowiedzcie sobie, drodzy Państwo, sami.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.