cze 212020
 

Najuczciwsze, najbardziej szanowane i najlojalniejsze osoby zostały zmuszone do oszukiwania…

Emanuel Małyński „Nowa Polska”

Zacznę od książek. Zastanawiali się wczoraj komentatorzy, jak to jest, że na rynku pojawiają się książki tak marne, jak te pisane przez Zafona, bo o Coelho nie ma nawet co mówić, i książki te zyskują popularność. Proszę Państwa, pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę: rynek książki to rynek propagandy. Ta zaś ma utrzymywać masy w zidioceniu i odwracać ich uwagę od spraw istotnych. Tego nie było widać w czasach reżimów komunistycznych, bo wszyscy czekali na jutrzenkę swobody, a każde napisane słowo, pochodzące spoza komunistycznego systemu dystrybucji, a nawet i z niego, ale opatrzone uwagami jakiegoś „autoryteta”, było traktowane jak przypadkowo znaleziona, złota dwudziestodolarówka.

Była wtedy ta pula lektur zakazanych i pożądanych i każdy do niej aspirował. Kiedy to się skończyło, organizacje, których nazw nawet nie znamy wzięły w posiadanie kanały dystrybucji treści. No i mamy to co mamy. Ludzie od reklamy, tacy jak Zafon, projektują target, potem treść, która składa się z samych frazesów i wydzierżawiają to za wielkie pieniądze dystrybutorowi, który wie, że wszyscy muszą przyjść do niego. Tylko on bowiem dysponuje odpowiednio szerokimi kanałami, które mogą pomieścić całą, globalną, propagandową pulpę. Oczywiście jest internet i on daje złudzenie wolności niektórym, a innym znów złudzenie niewoli i zagrożenia. Ci drudzy to wywaleni na margines, nieudaczni reklamiarze, nie rozumiejący nowych technik dystrybucyjnych. Ci pierwsi zaś to ludzie próbujący tworzyć niezależne systemy dystrybucji i umieszczać w nich treści dalekie od planów autorów i wydawców realizujacych masową dystrybucję w oparciu o młodzieńcze emocje, okraszone jakąś tam filozofią. Sprzedaż książek Zafona to jest sprzedaż pornografii w sztafażu XIX wiecznych, policyjnych legend. No, ale, żeby to odkryć trzeba wiedzieć, że był wiek XIX, że były wtedy gazety i działała policja, trzeba wiedzieć, że jest taki kraj jak Hiszpania, a w nim miasto Barcelona. To zaś są sprawy nie tak bardzo oczywiste, dla współczesnego czytelnika. Ten bowiem, z całą pewnością wie tylko jedno – istnieją książki, a w nich są tajemnicze wyrazy, których nie rozumie, ale odczytywanie ich wywołuje dreszcze, za które warto zapłacić 31,50. Na tym mechanizmie opiera się cała współczesna literatura popularna. I teraz ważna rzecz, którą tu napisałem wczoraj – żeby coś na tym oszustwie zarobić, nie możemy udawać, że go nie ma. Trzeba wejść z nim w jakieś zwarcie, ale musi być ono zaaranżowane na naszych warunkach.

Polemika jest konieczna, nawet jeśli miałaby iść w zapomnienie i na zatracenie, albowiem nikt nie ma takiej siły, żeby ukryć wszystkie treści. Prędzej czy później zostaną one odgrzebane i podniesione. Mechanizm zaś kreowania wizerunku poprzez literaturę, nie jest nowy. I nie mam tu teraz na myśli literatury popularnej, która kreuje wyłącznie profil swojego własnego czytelnika, karmiąc go liśćmi, jak barana przez zarżnięciem. Mam na myśli literaturę polityczną, która kreuje wizerunki ludzi i narodów, a także literaturę badawczą, która te wizerunki utrwala.

Przejdę teraz do najważniejszego, śmiertelnego grzechu literatury w ogóle, jest nim pretensjonalność. Pretensjonalność Zafona jest niczym wobec pretensjonalności akademików, którzy pragną, z pochodnią w ręku, rozedrzeć mroki niewiedzy i dotrzeć do prawdy, która jest niczym diament ukryty w czarnej skale. To jest dopiero horrendum. Mam tu przed sobą książkę Karoliny Targosz zatytułowaną Uczony dwór Marii Ludwiki Gonzagi. Znalazłem w niej taki oto fragment:

Nowiny dworskie wychodziły najczęściej w świat bez autora i adresata, mając w nagłówku jedynie datę i miejsce wysłania. Były ponadto ręcznie pisane, nieraz zbierały nowiny kolejno z różnych miejscowości, przepisywane z napływających doniesień przez sekretarzy królewskiej kancelarii oraz sekretarzy i rezydentów znaczniejszych osobistości dla kolportowania ich dalej.

W służbie informacji stanęła oprócz pióra i inkaustu sekretarzy czarna sztuka drukarska – zwłaszcza w radosnych i triumfujących chwilach koronacji…

O co chodzi? Oto, że każdy, nie tylko sekretarze królewscy pozostający na żołdzie państw obcych, relacjonował i puszczał w obieg, nowiny z Polski. Nie podpisywał ich i pozostawiał miejsca na inne jeszcze rewelacje, bo droga do centrali była długa, a osadzeni w różnych miastach agenci, mogli zostać zdemaskowani i osadzeni w lochu, lepiej więc, by nie było wiadomo skąd taki list pochodzi. Zwłaszcza, że praktyka otwierania korespondencji była nagminna. Oficjalne, drukowane komunikaty, były kolportowane zaś tylko przy okazji ważnych dworskich uroczystości. Pisze nam także Karolina Targosz o sposobie redagowania i kolportowania pierwszych gazet, a także o ich funkcji. Była nią rzecz jasna masowa propaganda dworska, prowadzona przez pierwszych ministrów. I tak pierwszą gazetę, ukazującą się regularnie założył i sponsorował Richelieu. Naczelnym jej zaś był człowiek nazwiskiem Teofrast Reanudot, lekarz, mający na pieńku ze wszystkimi paryskimi medykami, którego czasem nazywa się ojcem reklamy. Pan ten wydał podręcznik domowej diagnostyki medycznej, a że miał pozwolenie na masowy kolportaż, gwarantowane przez samego kardynała, któremu świadczył usługi propagandowe, nikt nie mógł go ruszyć ze strachu, że straci koncesję. Dopiero kiedy Armand się, pardon, zawinął i przyszedł Mazarini, sytuacja uległa zmianie. Nikt jednak za bardzo nie śmiał prześladować pana Renaudot, choć wielu na niego z daleka szczekało. Taka jest potęga masowej dystrybucji gwarantowanej przez państwo.

Wróćmy do Karoliny Targosz. Jej książka jest bardzo ciekawa, ale ma tę wadę, że pani profesor posługuje się bardzo pretensjonalnym językiem, tak jakby wierzyła w szczerość intencji czynnych na polskim dworze francuskich kreatur. Ubolewa wraz z Piotrem Des Noyers, że po śmierci Marii Ludwiki, Jan Kazimierz już go do siebie nie dopuszcza i nie przekazuje mu ważnych informacji, sieć zaś jego agentów, którą za czasów królowej utrzymywał w całej Europie, nie dostaje od króla subwencji. To bardzo martwi panią Karolinę, utożsamia się ona, ale nie tylko ona, a właściwie wszyscy ludzie popularyzujący wiedzę o przeszłości, z uzdolnionymi bardzo agentami państw obcych. Czy można to nazwać demaskacją? Pewnie tak, ale lepiej nazwać to idiotyzmem, bo znajdziemy się wówczas bliżej prawdy.

Karolina Targosz poświęca cały rozdział omówieniu działalności ludzi, którzy zbierali w Polsce informacje tajne i wysyłali je do Paryża i nadaje mu tytuł Pod znakiem Merkuriusza i w służbie Klio – dworskie „dziennikarstwo” i historiografia.

Żeby się czegoś dowiedzieć z tej obszernej przecież publikacji nie wystarczy ją przeczytać. To bowiem wywoła w nas jedynie przekonanie, że cały dwór i jego otoczenie, a także królowa i jej dwóch małżonków, bawili się przez cały czas znakomicie, już to pisząc arcyciekawe i wielce uczone listy, już to odwiedzając w Gdańsku Jana Heweliusza. Jeśli zaś rozejrzymy się po sieci za dwoma bohaterami dzisiejszej notki, stwierdzić będziemy musieli, z niejakim zaskoczeniem, że nie mają oni swoich biogramów w polskiej wiki. Nie ma takiego biogramu ani Piotr Des Noyers ani Gaspard de Tende. Jeden był szefem siatki szpiegów, któremu groził palcem sam papież, za utrzymywanie w Rzymie agenta, wyciągającego od kardynałów różne rewelacje, a drugi był skarbnikiem królowej, a także historiografem, autorem sprzedawanej również w naszym sklepie Relacji historycznej o Polsce wydanej przez muzeum w Wilanowie w roku 2013.

Zacznę może od Gasparda. Jak ktoś jest skarbnikiem królowej Marii Ludwiki, to nie ma siły, żeby nic nie wiedział o zastawach na księstwach śląskich, które posłużyły jej małżonkowi Władysławowi IV do szerokiego planowania wojny z Turcją. Wojny za pożyczone od królowej pieniądze, które następnie zostały wręczone Chmielnickiemu i Barabaszowi, a potem obrócone na zaciągi kozackie. Te zaś skierowano, jak dobrze wiemy, nie przeciwko Turcji, ale przeciwko Polsce. W swojej relacji Gaspard de Tende szeroko rozpisuje się o kozakach, a znawcy tematyki i twórczości tego człowieka, rozpływają się w zachwytach nad precyzją języka w tych tekstach, nad ich urodą, głębią i popularnością, jaką zdobyły we Francji. No, jasne, jak ktoś wykonuje zadania Mazariniego, to ma dostęp do państwowej machiny kolportującej treści i o popularność martwić się nie musi. Jego książka jest dystrybuowana masowo i kształtuje wyobraźnie jednego narodu o drugim. W rozdziale o kozakach skarbnik królowej nie napisał ani jednego słowa o pieniądzach na wojnę z Turkiem, ale wiele słów o tym, jak wyglądały relacje kozaków z Polakami. Napisał, na przykład, że na górnym Wołyniu, szlachta tak bardzo prześladowała chłopów, że ci zasili szeregi kozackie i przez to właśnie, wybuchał ta straszna wojna, której końca nie było widać. Chmielnicki zaś, a po nim Wyhowski stawiali Rzeczpospolitej twarde warunki, albowiem mieli w pamięci owe chłopskie krzywdy. I nie jest tak wcale, że monsieur de Tende opowiada wyłącznie takie dyrdymały. On dobrze wie jak było, wyjaśnia całą, złożoną sytuację, ale wskazuje nie tego winnego, którego powinien. Nie może tego zrobić, albowiem musiałby napisać, że Wyhowski to agent sułtana, a w tamtych czasach agent sułtana, to agent Paryża. Musiałby napisać, że oblegający Kamieniec Turcy strzelali do Polaków z francuskich armat, które obsługiwali francuscy kanonierzy. No, ale nie może przecież tego napisać, tak jak kwestii tych nie mogą podnieść badacze żyjący 350 lat później, bo to by zaburzyło obraz sielankowych relacji dworskich i politycznych, które rozkwitają na podglebiu sztuk, nauk i dworskiej korespondencji, dając zatrudnienie najzdolniejszym młodzieńcom i damom. I wiecie co? Końca tego obłędu nie widać. Jest gorzej niż z Zafonem. Jeśli nie wierzycie przejrzyjcie biogram Gasparda de Tende na stronach muzeum w Wilanowie. Gaspard de Tende, mam wrażenie, rozpoczyna długi łańcuch paszkwili przeciwko polskiej szlachcie, którą obwinia za całe zło, jakie się Polsce przytrafiło w stuleciu XVII. W odróżnieniu od propagandy niemieckiej, a wcześniej krzyżackiej, która Polaków demonizowała i czyniła z nich kogoś w rodzaju bolszewików pożerających żywcem dzieci, Francuzi podkreślają brzydkie cechy charakteru poddanych Jana Kazimierza, a także wskazują, że nie mają oni zmysłu politycznego. Ta cecha manifestuje się przede wszystkim w tym, że wielcy dowódcy, kreatorzy zwycięstw w polu, nie potrafią skonsumować ich politycznych owoców. Tak było po bitwie pod Orszą, tak było po Beresteczku. To wina tego okropnego polskiego charakteru, który wzdraga się przed uprawianiem poważnej polityki. I ani słowa nie ma tam o czynnych w sztabach i garnizonach agentach francuskich, niemieckich czy angielskich, którzy doradzają tym wybitnym polskim dowódcom. Zaniechania polityczne to Polaków.

Piotr Des Noyers był centralną postacią francuskiej siatki wywiadowczej w Europie. No, może nie centralną, ale jedną z najważniejszych. Najwięcej zachowanej po nim korespondencji dotyczy relacji z panem Maiolino Bisaccionim rezydującym w Wenecji. Nie wiem czego dotyczy ta korespondencja, bo Karolina Targosz o tym nie pisze, koncentrując się na wszechstronności obydwu panów, która jej wyraźnie imponuje.

Najlepsze w tej książce jest zdanie następujące:

Des Noyers nie zdradzał natomiast nazwiska swego korespondenta z Rzymu, którego informacje przekazywał do Francji – nazywał go jedynie anonimowo „mon nouveliste”, „mon corespondant”. Odmówił pokazania nuncjuszowi jego listów. Najwyraźniej nie chciał go narażać na ewentualne represje w Rzymie, za ujawnienie wieści, które dwór papieski pragnął utrzymać w tajemnicy. W każdym razie musiała to być osoba dobrze o wszystkim poinformowana.

I jeszcze jedno zdanie zamieszczone poniżej

Z Wrocławia zaś wysyłał do Des Noyersa listy z wiadomościami radca cesarski Juliusz Ferdynand baron de Jaroszyn. Des Noyers przejeżdżał przez Pragę, szukał tu też dla Boulliau (swojego agenta w Hadze – dopisek mój) i zapewne dla siebie odpowiedniego korespondenta.

I pomyśleć, że ten człowiek nie ma swojej notki w polskiej wiki, a nazwisko jego rzymskiego le nouveliste w ogóle nie jest znane i nikogo nie interesuje. Notkę w wiki ma za to Sylwia Chutnik, znana kulturoznawczyni i pisarka, znajdująca się w głównym systemie państwowej dystrybucji treści. https://pl.wikipedia.org/wiki/Sylwia_Chutnik

Na koniec słowo o gazetach. Jak pamiętamy ze szkoły, gdzie uczono nas o tym, z tym samym dokładnie zaśpiewem, z jakim Karolina Targosz napisała swoją książkę, w roku 1661 powstała pierwsza polska gazeta – Merkuriusz Polski Ordynaryjny. Niestety, głupi i nie rozumiejący czym jest wolna prasa, dla wolnego narodu, Polacy zamknęli ją po wydaniu kilkunastu numerów, nad czym ubolewa, rzecz jasna, Karolina Targosz. Redaktorem naczelnym tej gazety był pan Hieronim Pinocci, który dwa lata przed otwarciem tego periodyku, podnoszącego rangę Polski wśród kulturalnych narodów Europy, był, jako królewski sekretarz, posłem w Londynie. No i kiedy stamtąd wrócił, nie bez konsultacji z panem Des Noyers, postanowił, za zgodą króla, rzecz jasna, założyć gazetę, w której w porządku chronologicznym zamieszczane były newsy w kraju i ze świata. Merkuriusz był kolportowany, co zrozumiałe, do wielu stolic Europejskich. Polska bowiem chciała dorównać zachodowi we wszystkim, tak się niestety jednak złożyło, że ta wstrętna szlachta prześladująca chłopów na dolnym Wołyniu, pokrzyżowała wszystkie plany światłych ludzi. Kończę na tym ten tekst zamiatając przed wami marmurową podłogę, białym pióropuszem mojego szerokoskrzydłego kapelusza. Pa.

Przypomnę jeszcze tylko, że umieszczone przez nas w zbiorze „Okraina królestwa polskiego” teksty francuskich oficerów czynnych na Ukrainie, nie były, w czasach kiedy je napisano, kolportowane w ogóle. Były tajne. Tekst zaś Piotra de Chevalier o wojnie z kozakami, nie był publikowany po polsku nigdy. Dzięki jednak tłumaczeniu Zofii i Rafała Czerniaków, każdy może go dziś przeczytać w naszym, barbarzyńskim języku. Zostało mi tego raptem 38 egzemplarzy

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/okraina-krolestwa-polskiego-krach-koncepcji-miedzymorza/

  4 komentarze do “O okropnych nawykach Polaków czyli ludzie bez życiorysu w wiki”

  1. Za paryskie pieniądze były moskiewskie piszczele stepowych kaprów☺

  2. Tia. Najpierw hasło ministrów Richelieu, Colberta, że siła króla zależy od jego bogactwa, a zatem priorytetem jest wspieranie rodzimego przemysłu, w tym zbrojeniowego też, dlaczego nie, chodzi przecież o siłę króla. Gdy jest popyt na zbrojeniówkę francuską, no to rośnie siła francuskiego króla. Popyt może być i turecki.

    Ten rozwój przedsiębiorczości dla dobra i bogactwa króla, wyhamowała dopiero Rewolucja, kiedy się okazało że w Luizjanie utopiono kwoty sięgające kilku rocznych budżetów państwa. podobno miały być kopalnie złota, bo jeśli były na południu od Luizjany,  to dlaczego nie na północy…

  3. Takie trzy grosze.

    Z filmu „król wiatru” można przypuszczać, że dość przyjazne relacje miał król Francji z Maghrebem, z filmu „Czarna suknia” wiemy że jakieś francuskie statki (także z misjonarzami) docierały do wschodniego wybrzeża Ameryki.

    A na samym kontynencie w środkowej i wschodniej Europie interesy wydają się być podzielone, kupiectwo angielskie zajmuje północną część i wschodni skraj Europy, pozostaje do obrobienia dla Francuzów  środkowa Europy. Francuscy podróżnicy opisali Rzeczpospolitą Obojga Narodów wzdłuż i wszerz. No i zapewne mają jakieś plany złupienia tej części Europy. Elekcyjni władcy tego państwa starają się popsuć interesy Turcji – sojusznika Francji. Wobec powyższego król Francji idzie na pomoc sojusznikowi i liczy na korzyści.

    Interesy Rosji nad Morzem Czarnym, interesy Anglii (urzędującej tuż przy dynastii tureckiej) skierowane nad Morze Czarne, także interesy Francji (sojuszu z Turcją) – Królestwo Obojga Narodów nie mogło tego wygrać  jako jedno państwo przeciwko interesom trzech aspirujących a z Turcją to przeciwko czterem .

    No i nie wygrało.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.