sie 132021
 

W całej aferze związanej z herezją w Oksytanii najtrudniejszą do ustalenia kwestią jest kto i kiedy pierwszy raz podjął kwestię związania sprawy herezji z odrębnością narodową Południa. Pewnie znajdzie się dość osób wskazujących, że jest to łatwe do ustalenia. Ja zająłem się w książce innymi kwestiami i wcale nie wydaje mi się to takie proste. Poza wszystkim – powołuję się na wielu badaczy, którzy wyznają taki pogląd – mówimy o czasach kiedy pojęcie narodu nie istniało. To jest oczywiście nieprawda, pojęcie takie istniało chyba zawsze. Po coś jednak wymyślono taką formułę – że nie istniało. Chodzi o to, że w pewnych wypadkach skrupulatnie pomijano istnienie narodów, a w innych zawzięcie podkreślano prawa narodów, czyniąc z nich podstawę do wszelkich rozważań politycznych.

Każdy kto śledzi ten blog wie, że za najważniejsze kwestie w polityce i organizacji społeczeństw hierarchicznych obsługujących rynki uważam te, związane z doktryną religijną i z ekonomią. Sprawy narodowe i etniczne zaś są według mnie drugorzędne i służą przeważnie jako wygodne narzędzie dewastacji organizacji, dla których kwestie narodowe są drugorzędne. Bywa też jednak, że jawne wskazanie na prawa narodu, oparte o doktrynę religijną jest negowane, wręcz zwalczane ogniem i mieczem.

Chciałbym dziś wymienić trzy przykłady sytuacji, kiedy niemożność rozwiązania kwestii politycznych za pomocą narzędzi istotnych, czyli doktrynalnych i ekonomicznych spowodowała sięgnięcie po narodowy i etniczny wytrych. Zacznijmy od Południa. Oto cesarskie i francuskie lenna, dawne ziemie Wizygotów, którzy zapędzili się nieco w swoich poszukiwaniach uwiarygodnień dla przemocy jaką legitymowali swoją władzę. Lawirując między organizacjami żydowskimi, które zdominowały gospodarkę na półwyspie i Bizancjum, opędzając się od Franków zagrażających Tuluzie, jednej z ich stolic, nie zrozumieli oferty Rzymu. Tego uczy nas legenda św. Idziego. Tradycja, jaką utrwaliły na Południu wymienione czynniki była żywa w XII i XIII wieku. Większość ziemi należała do zadłużonych w bankach żydowskich i miejskich lenników króla Francji, ale całe ujście Rodanu pozostawało nadal administracją cesarską, wypuszczoną w dzierżawę królom Aragonii. Ludzie od Loary po wybrzeże mówili miejscowym językiem, który był zrozumiały w zasadzie wszędzie. Król Anglii, wysuwający ostrożne roszczenia wobec ziem graniczących z Akwitanią, mówił w tym języku. Genueńscy podeści pisali swoje wiersze po oksytańsku, a kupcy sporządzali umowy w tym języku, potwierdzając ich ważność u notariuszy w Tuluzie, w większości heretyków. Wszystkie te elementy złożyły się na to, że ktoś, nie wiem kto, uznał iż krucjata wysłana na Południe przez papieża była wojną najezdniczą. Tak, jakby hrabiowie Tuluzy nie byli lennikami króla Francji, któremu wypowiedzieli posłuszeństwo. Cała sytuacja Południa ujęta jest w pojęcia odległe od realiów epoki. I to powoduje, że autorzy, piszą o jego narodowej i kulturowej odrębności, negując całkowicie to, co było istotą funkcjonowania Południa, czyli produkcję i handel. Poezja, w co trudno uwierzyć literaturoznawcom, nie była przeznaczona do tego, by opiewać piękno kobiet i przyrody. Odrębność i powszechne używanie języka oksytańskiego, nie było spowodowane tym, że na południu mieszkały jakieś silnie wyodrębniająca się ze średniowiecznych, uniwersalnych realiów plemiona. To był język organizacji idących ku gospodarczemu sukcesowi i dominujących w regionie. Południe było konglomeratem wpływów politycznych: Francji, Aragonii, Niemiec, Rzymu, Żydów, Arabów i Anglii. Posługiwało się jednym językiem występującym w kilku odmianach, a służył on do tego, by wyodrębnić ludzi rozumiejących złożoną i wielowarstwową lojalność tamtejszych elit. Porzucających stare hierarchie dla nowych, stare przywiązania i doktryny dla tych przywiezionych nie wiadomo skąd, stare sposoby bogacenia się na rzecz tych, które proponowali Arabowie. Nie był to język narodu, ale język organizacji politycznej i ekonomicznej. Ujęcie jednak kwestii krucjaty i wojny na Południu w ramy znane współcześnie i rozumiane jako walka o wolność naszą i waszą, zaciera wszystkie kontury i stawia Kościół oraz jego misję na pozycji straconej i podejrzanej. Jest ona podkreślana przez wszystkich w zasadzie autorów, niektórzy z nich nawet czynią Fryderyka II Staufa obrońcą uciśnionych ludów, które gnębił papież. To jest już aberracja bardzo poważna.

Te same osoby, broniące narodowej odrębności Południa, będą wskazywać na absurdalność wystąpienia Joanny d’Arc, która podniosła przeciwko Anglikom sztandar narodowy właśnie. Będą mówić, że było to zachowanie absurdalne i nie pasujące do realiów epoki, w której dominowało prawo dynastyczne, a królowie Anglii, wobec umów jakie zawarto z rodzicami Karola VII, mieli święte prawo do korony Kapetyngów. Joanna zaś była omamioną przez kogoś wariatką, próbującą zawrócić bieg spraw i słusznie została spalona na stosie.

Trzecim przykładem, w którym powoływano się na argument narodowo-etniczny jako ostateczny, w sytuacji bez wyjścia, była wojna z Chmielnickim. W kraju, w którym połowa obywateli mówiła i pisała po rusku, w języku tym redagowano urzędowe dokumenty, posługiwano się nim w sądach i był on zrozumiały dla wszystkich, podniesiono kwestię z pozoru absurdalną – pognębienia języka i kultury ruskiej, a także „ruskiej wiary”, reprezentowanej w zadanych okolicznościach przez Chmielnickiego i hierarchów prawosławnych negujących administrację Rzeczpospolitej, a także żołnierzy i oficerów werbowanych na Śląsku, którzy współdziałali z armią złożoną z samych muzułmanów. Okoliczności te w pewnym stopniu przypominają sytuację na Południu, w początkach XIII wieku, ale z odwrotnie ustawionym wektorem. To Chmielnicki prowadził ekspedycję najezdniczą, wspartą o autorytety hierarchów kijowskich i patriarchy z Konstantynopola, całkowicie zależnego od sułtana. Są nawet tacy, którzy uważają go za tureckiego agenta. To z pewnością nie była prawda. Turcy bowiem, przede wszystkim domagali się likwidacji takich jak on, a nie umacniania ich wpływów w wielkich miastach południowej Rusi. Podobieństwa są, ale różnic jest więcej. Język, którym mówił Chmielnicki nie był językiem miejscowej elity finansowej i to mocno ograniczało całe przedsięwzięcie, czego dziś zdaje się nie rozumieć nikt. Wszyscy bowiem zwracają uwagę na niedolę chłopa na Ukrainie oraz piękno pieśni przez tegoż uciemiężonego rolnika wyśpiewywanych. Kwestie wiarygodności transakcji zawieranych na obszarze zajętym przez jego armię pozostawiając na boku. Głównie przez to, że owa elita finansowa – Żydzi i Ormianie – była podzielona i wzajemnie sobie wroga. Chmielnicki zaś miał zamiar, źle rozpoznając konsekwencje, usunąć jej część i umieścić w jej miejscu kogoś innego. Jakichś swoich, zaufanych konsulów. To było niewykonalne, ale my nawet nie próbujemy opisać tej sytuacji w taki sposób, albowiem postrzegamy te sprawy na sposób malarski, za sprawą Sienkiewicza.

Istotne jest to, że kwestie narodowe, włączane są do wojny i negocjacji, zawsze jako ostatnie i, mam wrażenie, zawsze czyni to „nie wiadomo kto”. Podnosi się je wtedy kiedy brakuje już argumentów, a strona skazana w preliminarzach politycznych na klęskę, czy wręcz zagładę, ciągle stoi i nie reaguje na ciosy. Dziś kwestie narodowe zostały ubogacone o kwestie etniczne, o których rozprawia się tak, jakby Europa nie przeżyła wielkich czystek i wielkich wysiedleń w XX wieku. Ogranicza się przy tym prawa własności pojedynczego człowieka. Zamiast nich „nie wiadomo kto” ma do zaproponowania jakiś folklor produkowany w wiejskich świetlicach, który ma zastąpić własność, dzierżawę, kredyt zaufania u sąsiadów i inne niezbędne do życia rzeczy.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

  19 komentarzy do “O ostatecznych argumentach w polityce”

  1. Najbardziej tolerancyjne wobec kwestii narodowej państwa to Rosja carska i Austro-Węgry do I WS.

    Z tego wynika, że wszystkie ruchy niepodległościowe na tym terenie musiały mieć podłoże ekonomiczne, to znaczy były inspirowane i finansowane przez obce banki, a I WS była szczytowym okresem rozkwitu nacjonalizmu.

    W okresie panowania planowej gospodarki rabunkowej nacjonalizm jest wygaszany.

    Konflikt na tym tle na pewno się pojawi. Różnica jest tylko taka, że dzisiaj mamy warunki etniczne polsko – ukraińskie przesunięte 1000 km na zachód w porównaniu do czasów Bohdana Chmielnickiego.

  2. Intuicja że najważniejsze kwestie polityki/historii da się sprowadzić do religii bądź ekonomii znajduje potwierdzenie w słowach Jezusa na temat dwóch, pozostających w opozycji źródeł władzy, panowania. Bóg albo mamona.

  3. To nie jest zadna opozycja tylko alternatywa. W przypowiesci o talentach jest ukryta zacheta do przedsiebiorczosci. Slawomir Mentzen powinine zamowic do siedziby partii KORWiN (nie mylic z nazwiskiem znanego polskiego liberala) plaskorzezbe na portalu na zewnatrz lub fresk przedstawiajacy te przypowiesc, zeby pokazac, ze wartosci paleoliberalow nie stoja w sprzecznosci z Ewangelia.

  4. Czy widzi pan podobieństwa między rola Akwitanii w średniowieczu a funkcja Niderlandów w narzuceniu Europie ekonomicznego „ładu” w anglosaskim wydaniu, kilka wieków później. Jeśli tak na jakie siły zwróciłby pan uwagę. Żydzi sefardyjscy na pewno. Kto jeszcze?

  5. Odniosłem się do teorii i praktyki władzy a nie do Mentzena. Bóg i mamona, jako Pan któremu służymy są na antypodach. To nie jest alternatywa jak wybór lodów waniliowych lub czekoladowych, czy nawet pójście na kawę. Albo chcemy pełnić wolę bożą i Bóg daje nam talenty, które pomnażamy  albo wolę własną i potrzebna jest nam do tego energia, moc sprawcza zaklęta w pieniądzu. Za wolą własną, sprzeczną z wolą bożą kryje się pustka naszego prawdziwgo Ja, a na jej dnie życzliwy doradca.

  6. Jezeli stacja TVN nie dostanie koncesji, to bedziemy mieli powstanie kozackie i paralizujace gospodarke ataki hakerskie spowodowane rzekomo przez Putina.

  7. W doktrynie kapitalistycznej pieniądz jest suwerenem, a jego głównymi rywalami są narody i wspólnoty wyznaniowe.

    Trudno czasem ocenić, czy ktoś służy mamonie, czy tylko zarabia pieniądze.

    Morawiecki z jakiegoś powodu służy kapitalistom, ale Tusk nienawidzi Polaków. Skutki działania obu polityków są podobne, ale jednak większą sympatią darzymy Morawieckiego.

  8. Nie widzę takiego podobieństwa. Akwitania to były rodowe ziemie dzieci Eleonory, oni je traktowali jako integralną część królestwa Anglii. O żadnym ekonomicznym ładzie nie było wówczas mowy, każdy na wyprzódki chciał się porozumiewać z Arabami, żeby umocnić w ten sposób swoją pozycję. Ryszard chciał to zrobić wybierając na partnera Saladyna, ale wkrótce Niemcy wyjaśnili mu, że błądzi. Ta sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana. Jedno miasto mogło wiele namącić. Akwitania i jej port nie miały takiego znaczenia jak najmniejsze nawet dziury z kawałkiem przystani nad Zatoką Lwią. Nie widzimy tego dzisiaj, czego ja – przyznam – nie potrafię zrozumieć.

  9. Staram sie utrzymywac w pracy poprawne stosunki z tureckimi muzulmanami z powodu zwyklego pragmatyzmu, ale rowniez dlatego, ze muzulmanie maja dobre zasady zyciowe, np. nie pija alkoholu. Rumunow traktuje nieco oschle, z gory, Rumunki w sposob przyjazny, a Polakow u mnie w pracy nie ma. Do Litwinow trzymam dystans, a z Kazachami jestem w kontakcie.

  10. Naigrywam się z Austriaków oraz z tych Niemców, którzy ożenili się z Bośniaczkami, żeby zaplusować u rodowitych Niemców.

    Grecy kogoś udają, więc mam problem, żeby ich rozgryźć.

  11. dobre dwa syntetyczne określenia, czyli

    nie wiadomo kto /kreuje w świecie zdarzenia i szprychy wpycha w koła/

    tenconieprzepuszczażadnejokazji /o diabelskich podpuchach – powiedzenie Toyaha/

  12. Więc muzułmanie nie pija alkoholu, nie uprawiają hazardu a czy Pan wie, że pod drzewem i dachem allach nie widzi. Ponoć tacy bardziej ostrożni to nawet zaklejają dziurki o kluczy coby allach nie zobaczył.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.