mar 102025
 

Celem wszelkiej sztuki jest zawłaszczenie i stymulowanie emocji pojedynczego człowieka, który pozostaje w indywidualnej relacji z tą całą sztuką. Emocji, a nie rozumu, bo rozum chadza własnymi drogami i zdarza się, że najwięksi mądrale nie nadążają za pomysłami jakiegoś głupiego Jasia. Z emocjami jest inaczej. Przede wszystkim muszą być autentyczne, bo wtedy ich kontrola daje rzeczywistą władzę. Pytanie czy w grupie społecznej, w kulturze – nieważne czy patologiczne, czy biurokratycznej czy generatywnej – istnieją autentyczne emocje. W pewnym wieku na pewno. Potem wszystko może się zepsuć, ale jeśli trafi się do serc dzieci, które mają od 7 do 12 lat, wtedy wygra się wszystko. Bo dzieci te zostaną kiedyś rodzicami i będą chciały by ich potomstwo przeżywało z równą intensywnością emocje towarzyszące dorastaniu. To zaś jest niemożliwe bez literatury. Ta bowiem daje poczucie wspólnoty i wybraństwa. Nie daje tego film, co warto podkreślić, ani tym bardziej gra, która absorbowana jest przez dzieci w innym zupełnie wieku.

Emocje dzieci wszędzie są identyczne i identyczne są ich pragnienia, bez litości dewastowane przez dorosłych, którzy – o ile im się tego nie nakaże – dzieci nienawidzą i chcą, by jak najprędzej stały się takie, jak oni.

Sytuacja ta została dawno temu odwrócona przez szwedzką pisarkę Astrid Lindgren, która napisała książkę „Dzieci z Bullerbyn” czytaną przez wszystkich. Nie wiem czy od razu, czy trochę później, książka ta i jej autorka, stały się dobrem narodowym Szwedów, towarem eksportowym i systemem komunikacji dla wszystkich, którzy mieli jakieś dzieciństwo. Nawet najnędzniejsze, ale takie, że choć jeden lub dwa razy mogli się uśmiechnąć. To już wystarczyło.

Jak pamiętamy Astrid Lindgren zmarła w wieku 94 lat, a państwo wyprawiło jej królewski pogrzeb. Nie mogło być inaczej, albowiem była to prawdziwa królowa, która w dodatku zawładnęła światem. W dodatku tym najważniejszym – światem dzieci.

Wszystkie dzieci, czytając jej książki, stawały się natychmiast kimś innym, kimś znacznie lepszym, choć ich sytuacja nie zmieniała się wcale. Mogły jednak utożsamić się z bohaterami, małymi Szwedami ze wsi, którzy mieli takie same przygody, jak oni. Lub prawie takie same. Bo mama Lisy nie kazała jej przenosić kotła z wrzątkiem, jak matka jednej mojej koleżanki, co skończyło się ciężkim poparzeniem. Chłopcy z Bullerbyn nie musieli całymi dniami rąbać drewna. No i żadne z dzieci nie było molestowane. To miało wielkie znaczenie, bo czytając tę książkę, każdy czuł się awansowany. I każdy wiedział, że w jego życiu też mogą się zdarzyć różne niezwykłości.

Książka ta była miała też jedną ważną funkcję – była hołdem złożonym dawnej Szwecji, generatywnej wspólnocie, zbudowanej na wiarze heretyckiej co prawda, ale porządkującej świat. Okay, było w tym trochę idealizmu, bo Astrid Lingren nie pokazała wszystkich patologii życia w Szwecji między wojnami. A te były straszliwe. No, ale też napisała swoją książkę, po to, by Szwedów, którzy byli wówczas ludźmi strasznymi, nieco uczłowieczyć.

Mechanizm ten, zagospodarowujący emocje dzieci w okresie dla kształtowania się osobowości kluczowym, został wykorzystany nie raz i nie dwa, przez inne niż Szwecja organizacje. Najbardziej spektakularnym przykładem jest oczywiście Harry Potter, w którego promocji, świadomie bądź nie, wzięły udział media całego świata. To zaś świadczy o tym, że nie tylko mechanizm zawłaszczający emocje czytelnika został dobrze rozpoznany, ale także inne sprężyny nakręcające życie mediów.

Teraz chciałbym wyraźnie napisać w jakim celu wznawiano i kolportowano obydwie książki i dlaczego wykorzystano w maksymalnym stopniu ich moc. Celem była ekspansja. Bo literatura jest także narzędziem podboju. Ekspansja czyli stworzenie dla istot kulturowo obcych płaszczyzny porozumienia i komunikacji, poza którą nie będą one mogły wyjść przez długi czas. Nawet jeśli uświadomią sobie, że ta komunikacja została im podsunięta, przez niekoniecznie przyjazną organizację.

I teraz patrzcie, autorka Harry’ego Pottera, jest dziś ciągana po sądach, bo nie zauważyła, że w czasie kiedy jej książki pracowały na rzecz Korony, zmienił się paradygmat działania i polityka kraju, którego dobro leżało i leży jej na sercu. Korona buduje już inną płaszczyznę komunikacji, dla innych istot, które w rozumieniu świata nie posługują się literaturą i dziecięcymi emocjami. A czym się posługują? Rytuałem. I Korona gotowa jest dziś naśladować najbardziej nienawistne chrześcijanom wszelkich destynacji rytuały, byle dokonać podboju na skalę do tej pory niespotykaną. Myślę, że król Karol III, albo jego następca, ogłosi się kalifem. Skoro Wiktoria mogła zostać cesarzową Indii? Cóż to jest za problem. Wobec tych wyzwań książki poszły w kąt.

Na razie, bo nie pójdą one w odstawkę nigdy. Tak może się wydawać jakimś zaczadzonym bucom, albo zbierającym punkty za publikacje w sieci doktorantom.

Teraz pora na pytanie, czy w Polsce kiedykolwiek ktoś przedsięwziął  podobną inicjatywę – świadomie, wykorzystując talenty literackie, dokonał podboju świata? No nie. Niczego takiego nie było. Dlatego, że w przeciwieństwie do Szwedów i Anglików Polacy mają wyraźnie ustawione kryteria sukcesu literackiego. Jest nim nagroda Nobla. Nie każdy rozumie na czym polega różnica w ocenie tego sukcesu, choć widać ją na pierwszy rzut oka. Lindgren i Rowling pracowały na rzecz własnego kraju i własnej kultury. Jedna na rzecz szwedzkiej kultury generatywnej, druga na rzecz brytyjskiej kultury biurokratyczno-patologicznej. Laureaci nagrody Nobla pracują na rzecz tych, którzy im tego Nobla załatwili. Nikt bowiem nie ma chyba wątpliwości, jaki jest mechanizm wręczania tej nagrody. Ostatnim Polakiem, który w miarę uczciwie pozyskał noblowskie aktywa był Henryk Sienkiewicz. O Reymoncie już się tego powiedzieć nie da, a o reszcie szkoda w ogóle gadać. Polska jest więc krajem, w którym zawłaszcza się emocje ludzi poprzez import literatury dziecięcej i poprzez lansowanie autorów za pomocą fałszywych nagród. I to dotyczy nie tylko Nobla, ale także rożnych krajowych wyróżnień.

Wróćmy na chwilę do Henryka, on podobnie, jak Weyssenhoff i Dąbrowska, starał się podbić serca najbardziej wpływowej grupy ludzi zamieszkujących tereny dawnej Rzeczpospolitej czyli szlachty. I to był pomysł dobry, a także nadający się na eksport, ale nie wykorzystany w kilku momentach i podejściach. Nobla Henrykowi dali zresztą za Quo vadis, które dziś już jest nie do czytania.

Prawdziwi pisarze i prawdziwi promotorzy literatury nie oglądają się na takie rzeczy jak Nobel. I to od dawna. To jest gratka dla różnych Buszmenów, nie rozumiejących po  się takie hucpy organizuje, no i jest to także narzędzie podboju. Nigdy nie zapomnę pogardliwej mowy Miłosza, kiedy przyjechał do Polski po otrzymaniu nagrody Nobla. A byłem dzieckiem, które nie tak dawno jeszcze czytało „Dzieci z Bullerbyn”. O Szymborskiej i jej poezji szkoda gadać, a Tokarczuk, to już jakieś plewy dla ślepych kur. Wszyscy ci ludzie dostali najważniejszą nagrodę literacką świata po to, by ułatwić wrogim Polakom organizacjom podbój kraju.

Czy władze, nie myślę tu o obecnych władzach, ale tak zwany obóz patriotyczny, coś z tego w ogóle rozumie? Oczywiście, że nic, bo swego czasu Jarosław Kaczyński próbował chwalić się przeczytaniem Ksiąg Jakubowych. Politykom wydaje się bowiem, że jak będą traktować poważnie tę, tak zwaną literaturę, to będą poważni. No nie, poważni byliby czytając Dzieci z Bullerbyn, albo promując tego rodzaju literaturę, poprzez dyskretne jakieś działania międzynarodowe. Tymczasem cały, czynny w Polsce, aparat promowania książki, działa na szkodę książki, języka i narodu.

Promuje się pisarzy, którzy nie umieją pisać, ukradzione lub źle skopiowane koncepty, wreszcie wszystko to czyni się na rynku lokalnym, bo nikt nawet nie pomyśli o tym, żeby polskie książki sprzedawać masowo w jakimś innym kraju. Po co? Skoro mamy noblistów! Przypomnę – żeby charyzmat Tokarczukowej działał i nie rozłaził się jak stare gacie, trzeba go było podłączyć do popowej piosenkarki o pseudonimie Dua Lipa. Co jest wyrazem katastrofy ostatecznej i klęski całkowitej. Tyle, że przez nikogo nie nazwanej po imieniu.

Ładnych parę lat temu Terlikowski wydał jakieś dyrdymały o własnych dzieciach, promowane jako „prawie Mikołajek”. To jest szczyt niezrozumienia sytuacji. Próbowano mechanizm, który wyniósł Astrid Lindgren i autorów Mikołajka, o którym nie wspomniałem, a który jest tak samo ważny jak Harry Potter, wykorzystać do wypromowania jednego cwaniaka i półgłówka. Ponieważ tak subtelne zagranie nie zadziałało, wypromowano go na chama, metodą ludzi radzieckich.

Wszystkie granice jednak i tak przekroczył Cejrowski, który lata temu, w chwili kiedy nie było akurat o czym pierniczyć bez sensu, wymyślił, żeby nie kupować dzieciom Hello Kitty, bo to satanizm. Sam Cejrowski jest zaś kolejnym pomysłem na to, jak zdegradować i ubezwłasnowolnić Polaków serwując im różne brednie podróżnicze, nic nie znaczące poza polskim rynkiem.

Podsumowując – literatura nie jest po to, by lansować agentów wpływu wrogich organizacji na swoim terenie, co zawsze odbywa się za pomocą międzynarodowych nagród. Ona jest po to, by podbijać świat ze swoim przekazem. No, ale żeby to zrobić trzeba najpierw rozumieć opisane tu kwestie i zrobić porządek na własnym podwórku. Na to zaś się nie zanosi.

Dlatego, ja będę tu sobie, na swoją skromną miarę realizował własny program. Choćby wydawał się on wszystkim bez znaczenia.

Taką oto nowość mamy w sklepie. A będą inne.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/swieta-katarzyna-sienenska/

 

Przypominam też o konferencji, jeśli do końca marca nie zbierzemy odpowiedniej liczby uczestników odwołam ją i więcej żadnej już nie zorganizuję, bo ich organizowanie nie ma już sensu.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-12-konferencji-lul/

  7 komentarzy do “O prawdzie i degeneratach albo czym Astrid Lindgren różni się od Olgi Tokarczuk”

  1. „Nobel” służy do manipulacji, zwłaszcza pokojowy i literacki, choć i z fizyki nie jest od manipulacji wolny. Lansowanie autorytetów musi kosztować 😉

  2. Te naukowe Noble są parawanem dla tych propagandowych

  3. Dzień dobry. Cóż, Panie Gabrielu, podbici niczego nie podbiją. Najpierw sami muszą się jakoś uwolnić. I do tego literatura może im się przydać. Taka bibuła mniej więcej. Astrid Lindgren – nic dodać, nic ująć. Pani Rowling może sobie posiedzieć pod sądowymi drzwiami żeby jej ego sklęsło, ale Harry Potter działa w najlepsze. Ja sam – niechcący – przyłożyłem ręki do tej cynicznej działalności. Bo musiałem własnym dzieciom wyjaśnić dlaczego uczniowie Hogwartu noszą krawaty i wszyscy jednakowe. No i przepadło. Miałem nadzieję, że chociaż moje dzieci ustrzegą się propagandy Korony, ale nie. Czekam przeto, kiedy JKM ogłosi się kalifem. W końcu jest to także nasz król, czy nam się to podoba czy nie. Ja sam w wiernopoddańczym adresie zaproponuję wtedy trasę dla nowego żywopłotu 🙂

  4. „Harry Potter” spełnia polityczną  rolę na pewno, ale promocja kultury była tam na ostatnim miejscu na liście. Rzecz w tym że mało kto spoza anglosfery zauważy aluzje do Dickensa, do upiornych internatów i do sztywnej hierarchii społecznej. Na pewno nie dzieci. Z kolei ci co zauważą będą zdziwieni jak siermiężnie i po łebkach potraktowano temat.

    Jaki przekaz ma „Harry Potter” poza „literaturą werbunkową” i promocją zabawek?

    Kto jest zły? Stare rody, bogacze, „tradycjonaliści” i reprezentująca ich organizacja terrorystyczna. Zły facet ma tytuł „Dark Lord”, żart którego na pewno nikt spoza anglosfery nie zrozumie. Kto jest dobry? Ludzie z innej kultury, spoza środowiska i ci którzy nie załapali się na kasę. Taki przekaz w czasach napływu imigrantów nie mających nic wspólnego z kulturą brytyjską.

    Z kolei w czasach czasach Blaire’a i inwazji na Irak wychodzi 5 tom w którym czytelnik jest okładany po głowie motywem prasy kłamiącej w żywe oczy na polecenie rządu.

    Ten przekaz jest wyłącznie na użytek wewnętrzny i ma sens jedynie w miejscu i czasie w jakim książki zostały wydane. Dla ludków z zewnątrz są filmy i zabawki.

  5. Może by po prostu przemianować na „Nagroda Nobla z Lite-Grafo-ratury”?

    Czcigodne Noblistki i Czcigodni Nobliści nadal będą się cieszyć kasą – a publiczność zostanie poinformowana explicite. Żeby nie wyszło jak w „Grek szuka Greczynki”.

    Wszystkich tych „Laureatów” należy obchodzić dużym łukiem. Chyba że ktoś buduje stodołę

    (murowaną).

  6. „Dzieci z Bullerbyn” to całkiem fajne, a najlepsze jest to, że i rodzice i babcie kupując wybierają te edycje z tymi najstarszymi rysunkami, ale „Fizia Pończoszanka” to totalny gniot, ze względu na sfiksowaną bohaterkę nie dawał się zaakceptować. Dzieci nie mogły się nadziwić jej wygłupom, dzisiaj może  ta Fizia byłaby „twarzą” jakiegoś ruchu anty, którego członkowie  przylepiają się  do czegoś tam … nawet do asfaltowej jezdni ..

    No ale Fizia … przebrzmiała

  7. Aha jeszcze Mikołajek akceptowany do 13 roku życia, obowiązująca lektura chłopięca.

    Na przełomie lat 80 – tych i 90-tych pojawiły się w kioskach zeszyciki z „Fistaszkami”, też  0dleciała czeredka dzieci, poszukująca dziecięcego sensu życia na czele  z filozofującym psem, którego zdanie „ręka która rządzi twoją miską – rządzi całym twoim światem'”, do dzisiaj jest wygłaszane w domu , bo jest to zdanie niemożliwie prawdziwe

 Dodaj komentarz

(wymagane)

(wymagane)