Zacznę od ogłoszeń. Odebrałem wczoraj kilka telefonów z pytaniami, czy Toyah ponosi jakieś koszta utrzymania naszego wydawnictwa. Pytania te dotyczyły zbiórki, którą ogłosił on na swoim blogu oraz na portalu SN. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie ponosi, a zbiórka jest jego indywidualnym przedsięwzięciem. Ponieważ jednak pojawiły się te pytania wydaję niniejszym takie oto zarządzenie: nie można ogłaszać żadnych zbiórek finansowych na portalu SN. Ja także nie będę tego robił. Szkoła nawigatorów ma być wolna od takich przedsięwzięć, a to z tego względu, że za chwilę może okazać się iż pół salonu24 zaloguje się tutaj i będzie kwestować. Z Sowińcem na czele. Jeśli ktoś ma jakieś plany związane z kwestowaniem, może je realizować na swoim blogu, poza platformą Szkoła Nawigatorów. Zarządzenie to obowiązuje od dziś.
Opowiem dziś o przygodach, jakie zdarzyły mi się dawnymi laty. Opowiem przekornie i specjalnie wprowadzę Was w pułapkę. Miałem kiedyś kolegę, fantastycznego zupełnie faceta, który był tak zwanym zapalonym turystą. Mnie turystyka, szczególnie górska interesowała średnio, a okoliczności jej uprawiania w latach osiemdziesiątych były, jak wiecie, dość ekstremalne i mało zachęcające. Mimo to wiele osób łaziło w deszczu po górach. Mnie się trochę nie chciało, ale ponieważ mój kolega był tak magnetyczną osobowością, że potrafił wszystkich przekonać do tej formy wypoczynku, postanowiłem wybrać się z nim kiedyś w góry. Plan był taki, że przejdziemy piechotą Beskid Niski i potem pójdziemy w Bieszczady. Tam miała rozpocząć się prawdziwa przygoda. Każdy kto choć trochę interesuje się tak zwanym krajoznawstwem wie, co to jest Beskid Niski. To są góry, które mają na szczytach bagna. Góry są niewielkie, ale mało uczęszczane i jak się wejdzie na sam czubek, to można się jeszcze zapaść do pół uda w błocie. To jest teren w sam raz nadający się dla treningu różnych specjalnych służb i komandosów. Tak się przynajmniej wydaje mnie – laikowi. Z kolegą, o którym piszę, a miał on ksywę Jankes, problem był taki, że ciężko chorował. Miał potworne kłopoty z żołądkiem, a przez to jego magnetyzm i charyzma jeszcze wzrastały. Nie dość, że łaził po górach, to jeszcze musiał pilnować diety i często cierpiał nieludzko. Nigdy się oczywiście nie skarżył i nigdy nie narzekał. Ja przynajmniej nie pamiętam ani jednego takiego momentu. Były lata osiemdziesiąte i w sklepach nie było dosłownie nic. No, może trochę przesadzam, był dżem i chleb, ale dostępny tylko w określonych godzinach. Nasza wędrówka rozpoczęła się o ile dobrze pamiętam w Bieczu. Nie było to wówczas to samo miasto co dziś, a i o nocleg nie było łatwo. Tak zwane młodzieżowe schroniska turystyczne były fikcją i nikt nie miał zamiaru podejmować tam takich jak my zabłąkanych marzycieli, co im się zdawało, że można sobie ot, tak spokojnie i komfortowo chodzić po górach. Spaliśmy gdzie popadnie i jedliśmy co popadnie. Ja, nie ukrywam, nie jestem przyzwyczajony do takich ekstrawagancji i ich nie lubię. Wszelkie poświęcenia przychodzą mi z najwyższym trudem i wolałbym ich nie podejmować, no, ale czasem trzeba. Żeby wszyscy dokładnie wiedzieli jakim człowiekiem był mój kolega Jankes, podam przykład. Oto rano jedliśmy śniadanie, potem maszerowaliśmy ile sił w nogach, bo Jankes bił jakieś rekordy i do tego jeszcze zbierał pieczątki w specjalnej książeczce PTTK, żeby dostać potem złotą odznakę czy coś podobnego. Ja byłem głodny już po pół godzinie, bo na śniadanie zwykle były kanapki z dżemem i herbata z dużą ilością popiołu z ogniska, ale jakoś szedłem z tym dwudziestokilowym plecakiem. Jakby mało było tej udręki zwiedzaliśmy jeszcze zabytki. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby namówić Jankesa na zwiedzanie zabytków, bo on nie miał na to początkowo ochoty. Przyroda pociągała go bardziej, mam na myśli piękne widoki i inne, podobne atrakcje. Do zabytków jednak zapalił się mocno, bo był to szczery entuzjasta, a do tego zawsze trzeźwy, ze względu na ten swój brzuch. No i zdarzyło się kiedyś, że stanęliśmy przed jakimś zabytkiem, a był to o ile pamiętam wiejski kościółek. Nie wytrzymałem i powiedziałem – Jankes, może byśmy coś zjedli? On na to odwrócił się do mnie, popatrzył lekko w górę, tak żeby złapać ze mną kontakt wzrokowy, bo był dużo ode mnie niższy i rzekł spokojnie – przecież pięć godzin temu jadłeś? Taki właśnie był Jankes i taki pozostał do dziś.
Jakoś doszliśmy do pustelni św. Jana z Dukli, wtedy jeszcze błogosławionego. I tam zdarzyło się coś dziwnego. Wyszliśmy z lasu, a wyglądaliśmy obaj jak nieboskie stworzenia, bo parę razy wpadliśmy w głębokie błoto, włosy, których było dużo więcej niż teraz, mieliśmy zmierzwione i byliśmy zgrzani jak pociągowe konie. Ja widząc stojącą przed pustelnią pompę, od razu do niej pobiegłem, poruszyłem kilka razy dźwignią i kiedy woda zaczęła płynąć włożyłem pod ten zimny strumień cały łeb. Ochłonąłem trochę, poniosłem się i przeciągnąłem po włosach placami obydwu rąk. Zapomniałem dodać, że wokół pustelni rozłożyła się jakaś oazowa grupa, było dużo dzieci, księży, zakonnic i opiekunek tych dzieci, czyli dziewcząt mniej więcej w naszym wieku. Kiedy podniosłem głowę znad tej pompy, zauważyłem chłopca, takiego bezczelnego szczeniaka, który patrzył na mnie i widząc jak wyglądam, parsknął szczerym i niewymuszonym śmiechem. Jankes, jak to on, zachował się o wiele stosowniej i poważniej. Usiadł, otarł pot z czoła, a z pompy skorzystał w ten sposób, że nalał sobie wody do manierki i zaczął pić. Grupa oazowa interesowała go średnio, albowiem był Jankes typowym, młodym bezbożnikiem. I wtedy stało się coś niesamowitego. Nie wiadomo skąd, prawie jak w filmie „Rękopis znaleziony w Saragossie”, pojawiła się przed nami dziewczyna. Tak po prostu, stanęła i patrząc wyraźnie na mnie, zapytała czy poczęstujemy się kanapkami. Piszę – prawie jak w filmie „Rękopis znaleziony w Saragossie” – bo tam dziewczyna jest wysłanniczką piekła, a ta, która stanęła przed nami z pewnością nią nie była. Oczywiście przyjęliśmy zaproszenie. Najpierw dostaliśmy kilka kanapek z pasztetem. To była miła odmiana po dżemie i herbacie z popiołem. Herbatę też dostaliśmy i chyba jeszcze kawę Inkę. Potem dziewczyna zrobiła nam jeszcze więcej kanapek i w połowie tej porcji Jankes wymiękł i wyszedł na dwór. Aha, kanapki spożywaliśmy pod takimi zadaszeniami, które tam chyba jeszcze stoją, albo wręcz w jakiejś szopie przerobionej na dom zajezdny dla pielgrzymów. No, ale nie jest to istotne. W połowie talerza, jak już napisałem, Jankes który nie mógł za dużo jeść, podziękował i wyszedł. Myślał może, że ja wyjdę za nim, ale nie ruszyłem się z miejsca. Dziewczyna zapytała czy zjem jeszcze. Oczywiście, że tak, jakże mógłbym nie zjeść. Przyniosła kolejny talerz z kanapkami, była to już prawdziwa piramida kanapek z pasztetem i pomidorami, nikt nigdy w życiu nie przygotował dla mnie tylu kanapek. Nawet nie pamiętam czy była ładna, nie pamiętam czy się uśmiechała czy nie, ale cały czas była gotowa donosić mi te kanapki, byle bym tylko chciał jeść. Jankes stał na dworze i patrzył na to ze zgrozą, a ja jadłem i jadłem i jadłem. Potem piłem herbatę i chyba jeszcze jakiś sok. Kiedy już byłem najedzony zacząłem myśleć. Zawsze tak jest, żeby myśleć, muszę być najedzony. Pokusa była naprawdę poważna. Ona wcale nie zamierzała przestać i w ogóle nie odchodziła od stołu przy którym siedziałem. Nie zamieniliśmy jeszcze żadnego sensownego słowa, a ja już miałem w głowie dylemat. Jankes stał na dworze i patrzył. Przed nami była przecież przygoda, mieliśmy przejść całe Bieszczady i podziwiać widoki oraz zabytki. Ja zaś chciałem to wszystko poświęcić dla oazowiczki i jej kanapek. Zgadnijcie co wybrałem?
Dramat mojego życia polega na tym, że wybieram opcje dolegliwe i niosące ze sobą same kłopoty. I to jest momentami nawet śmieszne. Poszedłem oczywiście z Jankesem, bo staram się zawsze być lojalny. Nawet się nie obejrzałem. Doszliśmy do przejścia granicznego w Barwinku, gdzie poznaliśmy sympatycznego żołnierza WOP, który poczęstował nas piwem. Od tego piwa Jankes dostał takiej sraczki, że bałem się czy to w ogóle przetrzyma. Całe szczęście z tego Barwinka odchodziły autobusy pospieszne do Rzeszowa. Wsiedliśmy w taki autobus i pojechaliśmy wprost pod dworzec kolejowy w tym mieście. Tam zapakowaliśmy się w pociąg pospieszny do Warszawy, bo Jankes był z Warszawy i tak się zakończyła nasza przygoda. Gdzie tu pułapka spytacie? Na początku całej historii, którego Wam jeszcze nie opowiedziałem.
Na wyprawę w góry umawiałem się z nim dużo wcześniej. Wszystko zaplanowaliśmy i wszystko ustaliliśmy. Nie było niebezpieczeństwa, że coś się obsunie, ja miałem już w tym czasie całkowitą władzę nad swoją matką, jedyną osobą zdolną mi czegokolwiek zabronić. Jankes zaś znany był z tego, że uprawiał kult wolności niczym nie skrępowanej i narzucał swoją wolę wszystkim. Kłopot był jedynie taki, że ja nie miałem dobrych butów na wyprawę w góry. Jechałem w trampkach, w dodatku białych. – A co tam – pomyślałem – jadę. I pojechałem do mojego kolegi, do Warszawy, skąd mieliśmy wyruszyć pociągiem wprost na południe. Kiedy wszedłem do jego mieszkania od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Jankes, popatrzył na mnie, pokręcił głową i rzekł – a może pojedziemy nad morze? To była zniewaga. Nad morze?! Mieliśmy jechać w góry, mieliśmy wędrować, podziwiać dziką przyrodę i samotne wiejskie kościółki. Co niby dwóch takich indywidualistów miałoby robić nad morzem? W połowie tych przemyśleń już wiedziałem o co chodzi. Jankes miał wtedy dziewczynę w Gdyni. Była to osoba dość stanowcza o sprecyzowanych poglądach na małżeństwo, w dodatku zamożna z domu. I ona zażądała wprost, żeby Jankes do niej przyjechał, właśnie wtedy, kiedy zaplanowaliśmy naszą wyprawę w Beskid Niski. Nie chciałem się zgodzić, a powiem Wam, że choć tego nie widać, bo zwykle ustępuję w sporach, są momenty kiedy dostaję prawdziwego amoku i nic do mnie nie dociera. I wtedy tak było. Matka, ojciec, wszyscy mnie przekonywali, żebym jechał nad morze. Dlaczego tak? Bo wiedzieli, że Jankes jest jeszcze bardziej lojalny niż ja i jak coś powiedział raz, to tak będzie. Nie pojedzie do tej swojej panny, jeśli się uprę i tyle. Trwało to i trwało, a ja stałem i patrzyłem na swoje białe trampki wypowiadając cały czas tylko jedną frazę – jedziemy w góry, jedziemy w góry….W końcu ustąpiłem. Pojechaliśmy do Gdyni. Tam kolega mój zakwaterował się w pustym domu swojej narzeczonej, a mnie wygonił do namiotu stojącego na podwórku, gdzie spałem razem z bratem tej koleżanki, upiornym zupełnie dzieciakiem, któremu musiałem opowiadać bajki. Wiało jak jasna cholera i nie dało się tam zmrużyć oka, postanowiłem się jednak przemęczyć i dać koledze trochę frajdy. Pewnego dnia poszliśmy na miasto. Był środek lata, Gdynia, port, mewy, plaża w pobliżu, zatrzymaliśmy się przed witryną jakiegoś sklepu. Okazało się, że był to sklep obuwniczy, w którym nie było prawie towaru. Który to mógł być rok? Osiemdziesiąty szósty albo siódmy….może ósmy, tak sądzę…Napisałem – prawie nie było towaru, bo na wystawie stały piękne, brązowe buty, w sam raz do łażenia po górach. Były drogie jak jasna cholera, ale nie wahałem się ani sekundy. Kiedy tylko je zakupiłem Jankes zmarkotniał. Wiedział, że teraz już nie ustąpię i na pewno w góry pojedziemy. I rzeczywiście, pociągiem wprost z Gdyni pojechaliśmy do Rzeszowa. Resztę historii już znacie. Powiem tylko jeszcze, że jego dziewczynie bardzo się moje buty nie podobały, ale ja nie miałem dla niej zrozumienia.
– A świnio – zawoła ktoś – to ty żarłeś te kanapki, żeby biednego Jankesa dręczyć i znęcać się nad nim. Nie on jest pastwiącym się nad ludźmi maniakiem, ale ty….! W istocie. Tak było.
Po co ja to napisałem, pora przecież wyjaśnić…Mam taką prośbę do wszystkich. Nie wystawiajcie mnie póki co, na żadne, nawet najlżejsze próby, bo może być różnie i decyzja którą podejmę zaskoczyć może wszystkich. Będzie tak, albowiem tylko jak obejmuję myślą i okiem całość problemu jakim jest blog coryllus.pl i platforma Szkoła nawigatorów. Tak samo, jak tylko ja znałem istotny sens tej, opisanej tu dziś historii. Bardzo dziękuję za uwagę.
Teraz ogłoszenia.
Jak pewnie już wszyscy wiedzą okoliczności zmuszają mnie do ogłoszenia tutaj pokornej prośby o wsparcie tego bloga. Jeśli ktoś uzna, że moja ośmioletnia, jakże intensywna działalność, warta jest jakiegoś zaangażowania, ponad wpisanie komentarza pod tekstem, będę mu nieskończenie wdzięczny za pomoc.
Bank Polska Kasa Opieki S.A. O. w Grodzisku Mazowieckim,
ul.Armii Krajowej 16 05-825 Grodzisk Mazowiecki
PL47 1240 6348 1111 0010 5853 0024
PKOPPLPWXXX
Podaję też konto na pay palu:
Teraz inne ogłoszenia.
Oto musimy stanąć w prawdzie i ponieść odpowiedzialność za nieprzemyślane decyzje jakie stały się moim udziałem w tym i pod koniec zeszłego roku. Po sześciu latach prowadzenia wydawnictwa wiem już mniej więcej w jakich cyklach koniunkturalnych się poruszamy. Oczywiście nie potrafię tego opisać, ale biorę rzecz na wyczucie. I to wyczucie mówi mi, że jeśli nie zaczniemy już teraz opróżniać magazynu z książek, które na pewno nie będą się dynamicznie sprzedawać, położymy się na pewno. Nic nas nie uratuje. Zanim przejdę do rzeczy, chciałem coś jeszcze zaznaczyć. To mianowicie, że od dziś nie słucham nikogo. Nie biorę pod uwagę żadnych opinii, rad, cudownych przepisów na biznes i zwiększenie sprzedaży, nie robię też nic, co nie jest bezpośrednio związane z moją pracą. Słucham tylko siebie. Howgh. Weźcie to pod uwagę. Teraz clou. Nie sprzedamy nakładu wspomnień księdza Wacława Blizińskiego. To jest dla mnie już dziś jasne. Zajmują one poważną powierzchnię w magazynie i ona musi się zwolnić. Nie sprzedamy tego, bez względu na deklaracje jakie padają na temat tej książki oraz jej autora. Nie sprzedamy jej nawet wtedy jeśli obniżę cenę bardzo drastycznie, bo doświadczenia z obniżaniem cen książek mamy już za sobą i one nas o mały włos nie doprowadziły do katastrofy. Pomysł jest więc taki – wszystko co uzyskamy ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego, pod odliczeniu podatków rzecz jasna, zostanie przekazane na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie proboszczem jest dziś nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek. To nie jest ekstrawagancja tak wielka jak „dżdżownica jest to:”, ale uważam, że trzyma jakiś standard. Nie mogę inaczej. Tak więc jeśli ktoś chce pomóc w remoncie kościoła i plebanii w Liskowie, niech kupi jeden egzemplarz książki księdza Blizińskiego i komuś go podaruje.
Zapraszam na stronę www.basnjakniedzwiedz.pl Michał wrócił już z urlopu, więc FOTO MAG jest już czynny. Zapraszam także do Tarabuka, do księgarni Przy Agorze w Warszawie. Do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu Gufuś w Bielsku Białej, do sklepu Hydro Gaz w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim. Nasze książki są także dostępne w Prudniku w księgarni „Na zapleczu” przy ulicy Piastowskiej 33/2
i to jest zajebiste!
Nie powiem, ma Pan charakterek. Tak trzymać!
Przeczytałem z przyjemnością tekst jedząc kanapki z czymś co przypomina paprykarz szczeciński. 🙂
Trochę o wszystkim.
No, mając przypadłość jelitową Jankesa na uwadze, to wygląda, że piwo ma duże moce sprawcze. Nieraz to widać i czuć na przystankach autobusowych, zwłaszcza po weekendzie. Jadą te służby miejskie i maja pełne ręce roboty.
No ale tak sobie myślę skąd ksywka „Jankes” – bo może miał on krewnego mieszkającego w Gdyni, marynarza, ten krewny przywoził mu od czasu jakieś anglosaskie „battldresy” takie kurtki z tzw gotowego krawiectwa, albo coś z demobilu mundurowego, i stąd skojarzenia kolegów którzy widząc na chłopaku ten rodzaj ubrania dali mu ksywkę Jankes. No i ta dziewczyna z Gdyni np. być może mieszkała w sąsiedniej willi Jankesowego wujka. No takie małe inwestigejszyn – bo mnie zastanowił ten rozrzut geograficzny: Jankes z Warszawy, dziewczyna z Gdyni, Coryllus z Puław i ten Beskid w dodatku niski. Nie zainteresowała mnie ilość zjedzonych przez Ciebie kanapek, bo kiedyś po zwiedzeniu Częstochowy, zaproszona do dość eleganckiej chińskiej knajpy, zjadłam taką ilość drobiu w sosie słodko – kwaśnym, że wprawiłam w stupor osobę zapraszającą, ale po najedzeniu się absolutnie wzięłam na siebie koszty płacenia . Płaciłam kartą, więc to „nie boli”, dopiero przy spłacie karty za trzy – dwa tygodnie daje się we znaki. Albo chińszczyzna była świetna, albo ja mocno „spieszona”.
Shork – weź Ty wyluzuj, na samym wejściu, żargon ze szkła kontaktowego.
Szanowny Coryllusie proszę to usunąć, bo wpis nie pasuje.
Wysłałam drobną kwotę panu coryllusowi, Michalkiewiczowi i toyachowi i znowu zamówię książki jak będę przy kasie i lepiej się czuję
Ksywa była zupełnie od czego innego, a ja jestem z Dęblina a nie z Puław.
„spieszona” od słowa „pieszo” (iść)
Wybacz, ale mam wrażenie, że nie zrozumiałaś tekstu. Będę usuwał to co uznam za stosowne.
…usunąć.
No to z tą ksywką to jeszcze ciekawiej, a co do geografii to widzisz , mam same luki.
Natomiast tak a propos geografii, często jestem pytana o w metrze o to który pociąg jedzie do centrum a który na Ursynów, staram się wtedy wytłumaczyć przez skojarzenie i mówię proszę zapamiętać ” M (Młociny jak M -albork czyli północ) a K (Kabaty jak K -raków czyli południe)”. Ludzie mówią dziękuję, ale zdaję się bardzie kierują się moim wskazaniem ręki …. i tyle mojej wiedzy geograficznej.
Proszę się nie poddawać. Tekst CORYLLUSA był także o temperaturze „chemii” między ludźmi i tej chemii konsekwencjach 😉
Wrzuciłem do sklepu https://basnjakniedzwiedz.pl/ cztery nowe pozycje, w tym nowy, specjalny numer nawigatora
Chłopie, w samo sedno.
Ja zabrałem w zeszłym tygodniu syna w Bieszczady, żeby go trochę udoroślić.
Już pierwszego dnia było trudno, on obtarł palce (ale od czego jest tatuś z gruba turystyczną zapasową skarpetą), po dwóch dniach obaj klękliśmy na zejściu do Ustrzyk G. Był też trzeci dzień. Wypoczynkowy.
PS1. A co do butów – zabrałem ze sobą moje stare turystyczne buty sprzed 30 lat, dokładnie pasujące do Twojego opisu. Tzw. Himalaje. Po 1kg każdy.
Takie: https://www.olx.pl/oferta/buty-gorskie-turystyczne-himalaje-polsport-walbrzych-27-5cm-rozm-42-5-CID767-IDnnxNi.html
PS2. Po tym wyjeździe i rozmowach z naszymi gospodarzami naszło mnie, żeby może zarejestrować się na SN i napisać coś o stanie Bieszczadów i moich spiskowych teoriach, dlaczego jest jak jest. Może w weekend…
Ja wiem, że tekst nie jest o Beskidzie Niskim, ale przywołał Pan piękne wspomnienia. Moja trasa wiodła szlakiem granicznym z Ustrzyk Górnych do Zakopanego. A w Beskidzie Niskim jestem zakochany☺. Lojalność jest cenniejsza od złota. Pozdrawiam
Jankes miał jaja, jak prawdziwy początkujący turysta. Dla Corrylusa, chłopa z nizin, obrzeża Beskidu Niskiego jawią się niezbyt pociągająco. Beskid Niski, moja miłość, ostatni kawałek polskich gór jeszcze nie nie zadeptanych i gwarnych.
No wiec ile powinniśmy płacić za to mjejsce w sieci, czyli te nasza gazete codzienna, zrobilem szybkie rozeznanie. Oto one:
DziennikCena 1 egz.Tydzien 7 dniMiesiąc 31 dni
1 Dziennik Zachodni (Katowice) 2.46 zł 17.22 zł 76.26 zł
2 Gazeta Prawna 3.66 zł 25.62 zł 113.46 zł
3 Super Expres 1.50 zł 10.50 zł 46.50 zł
4 Puls Biznesu 6.83 zł 47.81 zł 211.73 zł
5 Gazeta Polska Codziennie 1.80 zł 12.60 zł 55.80 zł
6 Rzeczpospolita 3.90 zł 27.30 zł 120.90 zł
7 Parkiet 4.90 zł 34.30 zł 151.90 zł
8 Gazeta Wyborcza 2.50 zł 17.50 zł 77.50 zł
Wartosc srednia :3.44 zł24.11 zł106.76 zł
Nie wiem, jak bedzie to wygladalo gdy puszcze ten komentarz. Bedzie niejasny, zredaguje go czytelniej
Jak widac, każdy może wybrac kwote średnią, na jaką go stac. Zaczyna sie oczywiscie od przysłowiowej zlotowki, a dlaczego nie, jak ktoś naprawdę ma problem finansowy. Oczywiście gornej granicy wplat nie ma. To jest oczywiste.
„Chłopa” oczywiście w znaczeniu mężczyzna
O tak! Lojalność to podstawa. Bez niej trudno iść naprzód.
A Beskid Niski to również moje ciepłe wspomnienie: nocleg w schronisku w Foluszu na żelaznych łóżkach z materacami bez prześcieradeł i pościeli (mieliśmy na szczęście śpiwory), a potem na Magurze Małastowskiej, z myciem pod chmurką nad korytkiem z kranami, z których płynęła lodowata woda.
I piękne łąki, pachnące wszystkimi ziołami, malownicze cerkiewki i picie wody ze strumyków… Na szczęście deszcz spadł dopiero ostatniego dnia, więc błoto nie było straszne.
O, napisales to o czym ja myslalem.
Tylko kwote za jedno wydanie podzielilem jeszcze przez liczbe stron. W sensie staralem sie ocenic koszt za jeden felieton. Do pelnego obrazu brak info, ile kosztow z gazety pokrywa klient a ile reklamy.
bardzo przepraszam, ale nie używam szkieł kontaktowych, chyba że na plaży
>Dziewczyna zapytała czy zjem jeszcze. … nikt nigdy w życiu nie przygotował dla mnie tylu kanapek. … ja jadłem i jadłem i jadłem. Potem piłem herbatę i chyba jeszcze jakiś sok. Kiedy już byłem najedzony zacząłem myśleć. Zawsze tak jest, żeby myśleć, muszę być najedzony.
>popatrzył na mnie, pokręcił głową i rzekł – a może pojedziemy nad morze? To była zniewaga
🙂
Ech, te lojalności między kolegami. Studniówka, kumpel przyszedł z bardzo śliczną dziewczyną z charakterkiem, która na pewno do niego nie pasowała. Ja zaś byłem z jakąś podrzędną, 40 procentową „żoną” (tą z piosenki Dżemu). Przy moim stoliku rozkręciła się zabawa na całego. I patrzę, a osoba towarzysząca mojego kumpla, siada blisko mnie i śmieje się ze wszystkiego, co tylko towarzystwo moje i ja opowiadamy. W końcu kumpel, który siedział gdzieś na drugim końcu sali znalazł ją, ale nawet nie mógł jej namówić na zmianę miejsca. Pytam się jej jak on poszedł, dlaczego nie poszła z nim, a ona mówi coś takiego: „bo A. jest nudny jak flaki z olejem”. Te oczy patrzące na mnie do dziś pamiętam, choć minęło już bardzo, bardzo dużo lat. Ale ja wtedy pomyślałem: „Nic nie rób, ona jest z moim kumplem”. I tak postąpiłem. Oczywiście oni dziś nie są razem. Ech. Pasztetowa z pomidorami i flaki z olejem.
Jesteś pewny że Gazeta Prawna 3,66 zł?
https://youtu.be/06s3HP-_AjM 5:57 Dlaczego zajęty facet jest atrakcyjniejszy.
O męskiej lojalności od ok 2:30.
Że też wcześniej ani internetu i przyjemnych oku kołczów nie było… ehhh. Musowo trzena było sobie radzić bez porad.
Podzielam byłem jak miałem 17 lat
Plecak namiot menażka i wiooo całymi tygodniami po górach ruskie buty zdarłem po 7 latach tego nie da się oddać słowami
Nazwijmy to subskrypcja gotowości i spełnienia wchodzę
@Coryllus
Twoje kanapki przypomniały mi taką historię: mój przyjaciel, kapitan żeglugi wielkiej, mówił, że – dzięki Bogu – nigdy nie cierpiał na chorobę morską, choć raz zdarzyło mu się cierpieć podobnie. Było to jeszcze podczas rejsu „kandydackiego” przed rozpoczęciem studiów na Szkole Morskiej. Pewnego razu fregatą pobujało tak, że tylko dwóch z jego wachty nie wisiało z głową wychyloną przez burtę: on i jeszcze jeden. Kuk tego dnia przygotował na podwieczorek ciastka dla 40 osób, ale chętnych do jedzenia było tylko dwóch. Co mieli robić? Zjedli te ciastka, po 20 porcji każdy, a potem też wisiał z głową za zawietrzną burtą i – co by tu nie mówić – miało to bezpośredni związek z chorobą morską, tyle że nie jego.
PS Prawdziwa choroba morska ma się tak do wiszenia z głową za burtą, jak puszczanie łódek w wannie do rejsu przez Atlantyk.
PPS Od niedawna działa strona http://woynillowicz.pl, którą zawdzięczamy koledze Aquilamagna.
z linku Woybillowicz.pl: „Wspomnienia. Część druga
Oto rozpoczął się proces beatyfikacyjny Edwarda Woyniłłowicza, a żaden z uniwersytetów nie sięgnął po rękopis jego wspomnień z lat 1921- 1928, udając, że tych wspomnień nie ma lub że są zbyt krytyczne wobec narodowych i państwowych świętości, a przez to nie można ich publikować. ”
Pięknie 🙂
Oj tak!
Cytat jak memento mori. A strona fajnie zrobiona.
No i jak ostrzeżenie przed przylutowaniem 🙂
Lojalność w Bieszczadach
Nie jestem na bieżąco, ale czy w sprzedaży jest nowy numer Szkoły Nawigatorów dotyczący Kościoła?
Nic lepszego od konkretów, wspaniała robota
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-specjalny-2/
Czyli wzrok mnie nie mylił. Warto by z tego zrobić osobny wpis-reklamę na SN. Tak uczynię jak się obrobię.
Piekna strona… i wspaniala zacheta… dzb.
Od dzisiaj tez mamy „lojalnosc” DZ na forum w Krynicy !!!
Lojalnosc przez duze L… u oszusta smolenskiego Sakiewicza… sponsora tego spedu wszelkich FARYZEUSZY… a „nadpremier” Morawiecki zachwala nowy „instrument rozwojowy” w Polsce…
… oczywiscie… zlodziejski i zadluzeniowy dla calego narodu… REIT… go zwie !!!… MORGAN REIT !!!
OT
Coś jest nie tak ustawione przy nowym Oknie wiary, nie ma możliwości dodania do koszyka.
Gabriel nie podał ceny, więc sprzedaż niemożliwa. Zadzwonię do niego, by poprawił.Edycja: już poprawiłem i można kupować.
Dzięki już zamówiłam.
(PPS) Dzięki!
Kapitalna sprawa. To jest tak prawdziwe, że ma się wrażenie uczestniczenia w tej wyprawie. Ciekawe czy lojalność zależy od klimatu, lub raczej jego surowości bo wiadomo na przykład, że jak się coś z kimś ustala i ten ktoś ma do przebycia kupę kilomoetrow w mrozach i zawiejach polarnych czy na pustyni, to bywa często tak, że od transportu i życie zależy więc nawet i zaufanie siła rzeczy rośnie gdy o wybór trudno. Hmm… Czy pani lojalność nie pojawiła się tez pod postacią kanapek a wcześniej już we własnej postaci czyli „morza” można zapytać. Szlachetną jest lecz gdy z prawda niezgodna i kwestionowana być bez parady potrafi z czymże wtedy się okazuje tylko iluzją. Już nawet o proste zaufanie coraz trudniej na polaciach zachodnich naszego Kontynentu, spoiwo bezwzględnie dyskredytowane.. (technologia robi swoje) choc w Polsce tak szybko to nie trybi na szczęście. Wiara wiedza! lojalność zaufa… Rodzina!!. … Jak to bywa ciekawie na Ziemi (: ..ksiezycowo dziś. Dziękuję Panu za to „wyjście w góry” tym razem
P.S. nie wiem czemu te czerwone powyskakiwaly
i nie pozamiatane. Tam też ?
Tylko 100 km zasięgu. Dalej to faza nieznana.
Gdyby była taka opcja chętnie dałbym Ci plusik za czytelność i komunikatywność tego komentarza 🙂
masakra 🙂
..czytam to wlasnie.. usunac nie moge, niedobrze..
A jeśli już o górach to Gourette za kilka dni, tam nieopodal w Pirenejkach czai się pewne jeziorko podstepne, można poskakać i na banie że skałek.. Lecz wcześniej wycinek pseudo-puszczy do przebycia w okolicy tj. „courant d’huchet” by wygramolić się na plażę i stoczyć krótką potyczkę z piaskiem na bosaka przez cały Boży dzień. Stopy przygotowawszy, kije i na szlak. (moze w koncu trafi:) Kontrast w podróży w kazdej postaci to doswiadczenia niewatpliwie bogate. Przypomina mi to trochę pański wypad w ten Beskid
http://woynillowicz.pl Robi się piękna biblioteka, no i ta budowa jachtów..
Zmiana planow. Gourette i tzw. dobre wody „Eaux Bonnes” po drodze, juz dzisiaj. Sprzymierzeniec w postaci pogody decyduje w tym przypadku. Znowu ta pogoda i meteorologia i lojal niczym niewolnictwo. Socjolojal. Jaka piekna katastrofa
Dobre wody. Dobrze jest podgrzać wodę prawie do zagotowania, gdy tylko szum powstanie – zaprzestać i czym prędzej zchlodzic i zamrozić. Ta woda nazywa się woda topiona znaczy należy ja następnie roztopić by wypić. Jednakże wcześniej trzeba „wypalić” gorąca woda sam środek tej kostki lodu. Tam w tym srodku zbierają sie zanieczyszczenia, które są wypierane przez wodę podczas reakcji zmiany jej postaci. Ten zabieg pozwala uzyskać całkiem naturalną strukturę cząsteczek. I energię.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.