kw. 082021
 

Tuż po świętach przypomniałem sobie, że muszę jeszcze pomóc przy produkcji nowego nawigatora, a ten powinien ukazać się na przełomie maja i czerwca. Rzuciłem więc wszystko i zabrałem się za jakieś lektury. Będzie to nawigator o profilu tekstylnym, czyli jeszcze nie prezentowanym w żadnej zwartej całości, choć materiały o tekstyliach ukazywały się tu i ówdzie, były też prezentowane na blogu. No i wczoraj trafiłem na rzecz niezwykłą. Są takie książki, które się systemowo omija, albowiem ludzie uważają je za nieciekawe, albo wręcz okropnie nudne. Książki, które zostały wydane, albowiem kiedyś ich autor traktowany był serio i musiał publikować, żeby zostać profesorem. Jego zdanie liczyło się w środowisku, a on sam wychowywał następców. To są czasy minione, albowiem dziś nikt nie będzie wydawał takich książek, a jeśli nawet to w nakładach znacznie zaniżonych, oscylujących wokół 10-20 egzemplarzy, które utoną gdzieś w czeluściach bibliotek i nikt do nich nigdy nie zajrzy.

Na pewno mi nie uwierzycie, ale istnieje dwutomowe, spore wydawnictwo, które nosi tytuł Szkice o manufakturach w Polsce XVIII wieku. Napisał owo dzieło profesor Witold Kula, historyk marksistowski i jest ono pełne informacji, z naszego punktu widzenia rewelacyjnych i wstrząsających. Ja wczoraj przeczytałem ledwie fragment jednego z tych szkiców i siedziałem przez pół wieczoru z szeroko otwartymi ustami nie mogąc dojść do siebie.

Tych szkiców jest mnóstwo i dotyczą one różnych rodzajów działalności. Patrząc na książkę Kuli, człowiek nie może się nadziwić i sam sobie zadaje pytanie – ale jak to? W tej upadającej, nie nadążającej za dynamicznie rozwijającym się zachodem Polsce powstawały jakieś fabryki? No masz, a było ich w dodatku tyle, że starczyło na dwa tomy sensacyjnych opowiadań o przekrętach i rabunku, opartych na źródłach. Ja czytałem akurat o manufakturze sukiennej Radziwiłłów w Nieświeżu. Zaczyna się od tego, że źródła do radziwiłłowskich fabryk, instalowanych w dobrach książęcych do połowy XVIII wieku, w zasadzie przepadły. Zostało chyba osiem tek zawierających bardzo szczątkowe informacje. Kula pisał to w latach sześćdziesiątych, a więc sądzę, że do dziś nie zostało nic. Historycy zaś tradycyjnie zajmują się nie tym co trzeba, usiłując, prawda, jakoś zainteresować ten ciemny lud historią, za pomocą gołej dupy.

Zaczyna swoją gawędę profesor Kula od zdania: Jest faktem aż do banalności znanym, że formy organizacji działalności produkcyjnej, odzwierciedlają niejako charakter aktualnego ustroju społeczno-gospodarczego, a każdy ustrój ma odpowiadające sobie typy działalności wytwórczej.

Po przeczytaniu powyższego od razu wiemy czego się spodziewać. No, ale na następnej stronie już trafiamy na taki oto opis, wzięty wprost z nie istniejącego w obiegu publicznym dzieła księdza Aleksandra Wóycickiego, zatytułowanego Dzieje robotników przemysłowych w Polsce. Tu mała dygresja. Oto w państwie socjalistycznym, jakim była II RP, zajmującym się dolą i niedolą chłopa i robotnika, który jest zdrową siłą narodu, najważniejszą książkę, na pewno najważniejszą, bo gdyby było inaczej to Kula by się na nią nie powoływał, napisał ksiądz. Jest ów ksiądz dziś całkowicie zapomniany i konia z rzędem temu, kto wskaże jego grób na Powązkach. O tym, by na pracę księdza powołał się jakiś lewicowy propagandysta mowy być nie może. Nawet politycy partii masońsko-ludowej tego wysiłku nie podejmą, albowiem ich łączony gutaperką światopogląd rozsypałby się w proch.

No, ale…co tam ten ksiądz nasmarował o manufakturze nieświeskiej? Cytuję za Witoldem Kulą:

Majstrowie tkaccy produkowali tam sukno z książęcego surowca w oparciu o narzędzia pracy będące tylko w części własnością księcia, wyłącznie na potrzeby dworskie i to nie stale, lecz tylko przy doraźnych okazjach. W czasie gdy roboty nie było, otrzymywali z kasy dworskiej zasiłki w formie zaliczek; mam poszlaki wskazujące, że wolno im było wtedy produkować też na własną rękę, sukno na sprzedaż.

Dalej zastanawia się Witold Kula, czy ta manufaktura była wielka czy mała i czy można ją nazwać fabryką. To mnie w ogóle nie interesuje. Opis ten bowiem mówi nam o ważnej bardzo kwestii. Potrzeby dworu, nie były potrzebami byle jakimi, a Radziwiłł nie odziewał ani siebie ani swoich ludzi czy nawet koni w barachło. Tak więc produkcja musiała być jakościowo dobra. To zaś oznacza, że rynek nie przyjmował importu, a jeśli, to właśnie ów import był tandetą, przeznaczoną dla plebsu. Mówimy o księciu Michale Kazimierzu Radziwille Rybeńku. Człowieku, który dysponował własną armią i oddanymi sługami, gotowymi na książęcy rozkaz siekać każdego kto się nawinął.

Wróćmy do początku – jest faktem aż do banalności znanym – zaczyna Witold Kula, a potem pisze powołując się na księdza Wóycickiego – W czasie gdy roboty nie było, otrzymywali z kasy dworskiej zasiłki w formie zaliczek.

Jak to więc do cholery było z tą marksistowską teorią? Tu rozwój społeczeństw, a tu jakieś zasiłki w formie zaliczek, wypłacane przez magnata, wstecznika zatabaczonego, za czas nieprzepracowany przecież! Co by na to powiedzieli kapitaliści z Wielkiej Brytanii, przeciwko którym wystąpił Marks i jego następcy? Ludzie ci nikomu nie płacili żadnych zaliczek, a swoich robotników traktowali gorzej bydła. I trzeba było dopiero towarzysza Stalina, żeby tę sytuację zmienić. I wtedy to już nikt nie dostawał żadnych zaliczek, z wyjątkiem oczywiście oficerów idących na wojnę o wyzwolenie mas pracujących z kapitalistycznego ucisku.

No, a Rybeńku wypłacał zaliczki! A był to okres tak zwanej Nocy saskiej, kiedy w kraju dochodziło do różnych horrendów i trzeba było dopiero oświeconego króla Stanisława Augusta, żeby owe horrenda ukrócić. Co prawda, ukrócono je wraz z państwem, ale po co wchodzić w szczegóły.

W dalszej części tego opowiadania jest jeszcze gorzej. Opisuje Kula, ze szczegółami, powołując się na owe skąpe źródła, przekręty jakich w manufakturze nieświeskiej dopuszczał się niejaki Józef Wessel młodszy. Syn bardzo zaufanego człowieka, który służył księciu od maleńkości właściwie. Otóż, ni mniej nie więcej, ale pan Wessel spekulował na pensjach ludu pracującego dzierżawiąc te pensje kahałowi. Tak to przynajmniej zrozumiałem, albowiem XVIII wieczny język polski nie jest łatwy. Superintendent Wessel odmawiał też wydawania przysługujących tkaczom ubrań, a także obcinał kupony materiałów dłuższe niż 15 łokci i z tym, co urżnął, leciał zaraz do Żyda. Pozbawieni fabrycznych żupaników tkacze, musieli iść do kahału po pensje, które były tam przekazane, albowiem na obrocie tymi pensjami zarabiał pan superintendent, no i kahał oczywiście. Ta sprawa była trudna do udowodnienia, albowiem książę sam miał interesy w kahale. Otóż jak do jego rąk trafiały pieniądze, których waga nie odpowiadała nominałowi, Rybeńku przekazywał je Żydom, a ci za pomocą różnych figli, wymieniali je na dobre monety. Jak pamiętamy w połowie XVIII stulecia sytuacja finansów państwa była trudna, a w kraju krążyło tyle monet o różnych nominałach, że mało kto mógł się w tym połapać.

Kiedy książę zbudował manufakturę, co trwało – nigdy nie uwierzycie – od sierpnia do listopada 1752 roku – był to zakład bardzo nowoczesny. Nie będę wypisywał tu listy wszystkich udogodnień, jakie w nim były, powiem tylko, że miał szyby w oknach. To był naprawdę duży luksus, bo w chłopskich chatach w tamtym czasie zamiast szyb wstawiano naciągnięte na ramki świńskie pęcherze. Wskutek działalności Wessla i ogólnego nieporządku, szyby w oknach wybito, a zakład zdewastowano. Nie wiem, jakie były realne tego przyczyny, bo jeszcze do tego nie doszedłem, ale zapewne konkurencja czuwała. Byłem zbyt wstrząśnięty, tym, co Wam streściłem wyżej. Na pewno coś o tym napiszę w nowym nawigatorze. Powiem jeszcze tyle, że jeden z oficerów nadzorujących budowę manufaktury nosił swojsko brzmiące nazwisko Hill.

  12 komentarzy do “O przedziwnej logice marksistowskich historyków”

  1. Dzień dobry. z tych Hillów na pewno, z których później był Benny… Oni tam wszyscy tacy wesołkowie, w tej wesołej starej Anglii. Ale warto pielęgnować odruch łapania się za kieszeń, kiedy są w pobliżu. I generalnie mieć na oku swoje rzeczy. Dziękuję, Panie Gabrielu, za kolejną lekcję odkręcającą te bzdury, których nałykaliśmy się w po-KEN-owskich szkołach i jeszcze mieliśmy się za lepszych od tych, co to im się uczyć nie chciało. Intuicyjnie chyba mieli rację.

  2. Wessel natomiast to pewnie praszczur Horsta.

  3. – być może. Ciekawe kto odziedziczył aktywa kahału.

  4. jeden Wójcicki ma w stolicy ulicę – Kazimierz Wójcicki, ale to był literat i dziennikarz stolicy, jego tata Jan Wójcicki  był nadwornym lekarzem ostatniego króla

  5. Dużo  było manufaktur na ziemiach polskich, sam król poniatowski miał ich kilka i pamiętam z wykładu, że sejm królowi wytykał,  że ze  swojej prywatnej manufaktury sukiennej, król dostarcza sukno na mundury dla wojska i bierze za to kasę  z budżetu państwa .

    Ludzie lubią pieniądze

  6. No, ale król okradał własny kraj, a tu chodzi o takie, co wzbogacały naród

  7. prof Kula może więcej mógł. . stąd te ciekawostki jemu udostępnione i przez niego opisane i może więcej mu uchodziło był mężem znaczącej żony … dużo znaczącej …

  8. Mam dwa obrazy w głowie. Jeden z filmu Północ południe, jak właściciel niewolników z południa nie może zrozumieć że robotnik z północy żyje biednie. Drugi to wszystkie czworaki czyli mięs,kania przy dworze księcia pana w cale nie biedne do tego domy dla pracowników hut i kopalń stawiane na koszt pracodawcy i to nie tylko śląskie familoki.  Nam komuna wciskała ten wyzysk

  9. Rozkwit produkcji sukna wiąże się w Europie, a zwłaszcza w Anglii, z epidemią „Czarnej Śmierci”, która pozbawiła latyfundia siły roboczej i spowodowała wzrost hodowli owiec. Jednak początkowo to Holendrzy opanowali jakość produkcji sukna.

    Dołączam ilustrowane wzmianki Sukno suknu nie równe

  10. Laudetur Jesum Christum

    „Otóż, ni mniej nie więcej, ale pan Wessel spekulował na pensjach ludu pracującego dzierżawiąc te pensje kahałowi. Tak to przynajmniej zrozumiałem, albowiem XVIII wieczny język polski nie jest łatwy. Superintendent Wessel odmawiał też wydawania przysługujących tkaczom ubrań, a także obcinał kupony materiałów dłuższe niż 15 łokci i z tym, co urżnął, leciał zaraz do Żyda. Pozbawieni fabrycznych żupaników tkacze, musieli iść do kahału po pensje, które były tam przekazane, albowiem na obrocie tymi pensjami zarabiał pan superintendent, no i kahał oczywiście. Ta sprawa była trudna do udowodnienia, albowiem książę sam miał interesy w kahale. Otóż jak do jego rąk trafiały pieniądze, których waga nie odpowiadała nominałowi, Rybeńku przekazywał je Żydom, a ci za pomocą różnych figli, wymieniali je na dobre monety. Jak pamiętamy w połowie XVIII stulecia sytuacja finansów państwa była trudna, a w kraju krążyło tyle monet o różnych nominałach, że mało kto mógł się w tym połapać.”

    Praktyki te musialy byc nagminne , poniewaz Benedykt xIv musial reagowac wydajac encyklike w 1751 roku o nadmiernej aktywnosci zydow w Krolestwie Polskim

    https://pl.wikipedia.org/wiki/A_quo_primum

    Szczesc Boze

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.