gru 282013
 

Grzegorz Wszołek, znany bloger i dziennikarz obywatelski, a także etatowy, określił moją publicystykę słowem „aspiracyjna”. Uczynił to w komentarzu pod swoim tekstem o Jerzym Targalskim. Ja się chciałem zatrzymać na tym sformułowaniem dłużej, bo ono definiuje i demaskuje cały system kooptacji, którym rządzą się polskie media. Nie tylko te reżimowe, ale także „nasze”. Otóż Wszołek uważa, że ja aspiruję i ma poniekąd rację. Nie wie tylko biedny do czego ja aspiruję i sądzi, że to tego samego co on. Inaczej nie potrafi, bo horyzont ma zakreślony nisko, prawie tak samo nisko jak Ziemkiewicz, a ratuje go tylko to, że jest młodszy i ma szansę zajść dalej. Teoretyczną, bo w rzeczywistości różnie może być. Dlaczego Wszołek używa w ogóle takich słów? Otóż powód moim zdaniem jest jeden, on święcie wierzy, że jego kooptacja do „naszych” mediów dokonała się na zasadzie wyboru najlepszego z najlepszych. Wszołek dostał szansę, bo jest po prostu dobry. Nie dlatego, że jest wygodnym, uległym i posłusznym popychadłem, nie dlatego, że w każdej redakcji ktoś musi jeździć na szmacie, nie dlatego, że ktoś zna i lubi jego rodziców, ale dlatego, że jest świetny. I Wszołek w to wierzy. Ci, którzy szansy nie dostali nie są świetni, a jeśli czegoś chcą i mają jakieś kwestie do przedyskutowania z szefami Wszołka to znaczy, że aspirują i chcieliby być tam gdzie on. Wyznacza jednym słowem Wszołek Grzegorz to co kiedyś już wyznaczył Mazurek, wyznacza granicę pomiędzy wybrańcami a tłuszczą blogerską. I to jest ciekawe spostrzeżenie i ważna informacja dla czytelników Wszołka, którzy wiążą z nim jakieś nadzieje.
Zostawmy Wszołka, wróćmy do aspiracji. Jakie aspiracje może mieć człowiek dorosły i poważny? Myślę, że w pewnym wieku zostaje nam już tylko jeden rodzaj marzeń, są to marzenia o niezależności i samodzielności w podejmowaniu decyzji dotyczących siebie i swojego mienia. To nie jest takie oczywiste jak się wielu ludziom wydaje. Albowiem decyzje takie przez większość życia podejmuje za nas kto inny, a my jesteśmy tylko ich wykonawcami. No, ale przychodzi taki moment, że dłużej nie można i człowiek chce sprawdzić dokąd dojdzie o własnych siłach. Wiem wiem, nie każdy tak ma. Są ludzie, którzy marzą o etacie, wierzą w ZUS i czekają na upragnioną emeryturę i dla tych niewątpliwych walorów są w stanie poświęcić bardzo wiele, przyjaźń, zaufanie, wieloletnie doświadczenia, nawet odwagę, którą niektórzy mają wprost przyrodzoną, a nie jak ja udawaną, potrafią położyć na tej szali i wyjdzie im, że emerytura i posada są lepsze. Nic się na to nie poradzi, bo żyjemy w świecie, który skutecznie obrzydza nam intensywny, systematyczny wysiłek, podejmowany dla własnego dobra. Są to działania celowe i nadzwyczaj skuteczne o czym przekonać się może każdy, kto choć raz taki wysiłek podjął. Jeśli człowiek pracuje i ma trochę szczęścia, przychodzi taki moment, że zaczyna mu przyrastać w tempie wykładniczym. To jest coś, czego system absolutnie nie potrafi znieść, bo ludzie tacy są po prostu niepotrzebni. Oni nie wezmą kredytu w banku, nie zatrudnią się w korporacji na etacie kapo, nie będą spędzać długich godzin na redakcyjnych nasiadówkach. Oni są po prostu aspołeczni. Ktoś może mi teraz wejść w słowo i powiedzieć, że to są tacy, panie, indywidualiści i dlatego system ich nie lubi. Otóż nie, to wcale nie jest tak. System bowiem kocha indywidualistów, system ich wymyślił, bo indywidualista to ktoś kto na pewno pójdzie po kredyt do banku, to na pewno ktoś kto najdłużej będzie siedział w pracy po godzinach, albowiem chce osiągnąć sukces, to ktoś kto na planowaniu numeru w redakcji będzie pieprzył najgłupiej i zrobią go za to zastępcą naczelnego. Takich ludzi system kocha. Wszołek jest indywidualistą. Tylko na niego popatrzcie, oryginał z tego chłopaka jak złoto. Nic w nim nie jest typowe, a najmniej okulary. Kwintesencja alienacji i oporu wobec schematów się tam materializuje. Nie wstydźcie się, patrzcie śmiało…warto.
Indywidualizm jest najbardziej podstępnie lansowaną postawą i doprawdy trudno przekonać kogokolwiek, nawet myślącego, że obstawianie tego pola niestety nie przyniesie nam wygranej. Ludzie, którzy uważają się za indywidualistów według wykładni systemu, reprezentują w rzeczywistości postawę kokieteryjną, żeby nie powiedzieć gorzej i po prostu czekają na propozycje, jak Wszołek. I w końcu ta propozycja przychodzi, a oni są szczęśliwi, bo to jest ich nagroda. Innej nie będzie, bo system nie ma nic do ofiarowania indywidualistom, poza najniższym miejscem w hierarchii. Oni się o tym przekonują dopiero wtedy kiedy się ich wpasuje w tę układankę, ale na opamiętanie jest już za późno. Za dużo szczęścia wokoło, za dużo rzeczy do zrobienia na już, na myślenie nie ma czasu. Indywidualiści są najłatwiejszym łupem organizacji, a organizacje są od zawsze najważniejsze, są po prostu wszystkim. Nie istnieje życie poza organizacjami, a ludzie, o których tu pisałem wcześniej, ludzie przyzwyczajeni do intensywnego, systematycznego wysiłku, są po prostu potencjalnymi twórcami organizacji antysystemowych, dlatego system ich nie akceptuje. System kocha indywidualistów, bo oni są jak cielęta i wierzą w karierę, awanse i rozwój. W rzeczy, które nie istnieją w świecie realnym, a są jedynie projekcjami wyświetlanymi na starym prześcieradle rozwieszonym przed remizą ku uciesze różnych Wszołków.
Indywidualiści, podobnie jak rozmaici socjaliści w typie Wołodźki nigdy nie trafiają do hierarchii istotnych i powszechnie ważnych. Oni do końca życia tkwić będą w wykreowanej przez kogoś hierarchicznej fikcji, aż w końcu wylądują na bruku, czyli na tej ich wymarzonej emeryturze. Bez możliwości apelacji, powrotu, czy jakiejkolwiek polemiki. Będą już tylko pierdzieć i przepraszać, jak w słynnym, a zapomnianym dowcipie.
Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę: hierarchie jawne organizowane są wokół budżetów, nigdy odwrotnie. Budżety zaś nie biorą się z powietrza, ktoś je kreuje. Tak więc dla człowieka myślącego najważniejszą rzeczą na świecie jest wykreowanie budżetu, a następnie celowe jego zainwestowanie. W co? W jakąś hierarchię, która będzie funkcjonować, działać i przynosić jej uczestnikom realne korzyści. Nie będzie jednak na tyle sztywna, by ich całkowicie ubezwłasnowolnić i uczynić z nich indywidualistów w typie Wszołka czy Wołodźki. Taki jest cel i ja to piszę wprost, bo mam stuprocentową gwarancję, że poza uważnymi czytelnikami tego bloga i tak nikt nic z tego nie pojmie, a o naśladowaniu nawet nie może być mowy.
Wróćmy jednak do hierarchii organizowanych przez system, do hierarchii medialnych, hierarchii naukowych, korporacyjnych i postawmy ważne pytanie: po co robić tam karierę skoro nie wiemy kto kreuje budżet i na co w rzeczywistości budżet ten jest przeznaczony? Ja nie wiem po co, a jeśli nie wiem, to nie aspiruję, o czym już wielokrotnie pisałem. Są jednak tacy, którzy uważają, że warto. Że kariera w hierarchiach i strukturach opartych na budżetach niewiadomego pochodzenia ma sens, bo można coś tam zarobić, coś wpisać w CV i jakoś do tej śmierci w męczarniach dociągnąć. I będzie wreszcie spokój.
Ja najszczerzej, z przepełnionego serca, życzę wszystkim, którzy dokonali takiego wyboru, samych głębokich satysfakcji. Proszę ich jednak, by w miarę możliwości trzymali się jak najdalej ode mnie. Dla własnego i mojego dobra.
Budżety, o czym zapominamy kreowane są zawsze w jakimś celu. Tylko polskim filmowcom wydaje się, że one są po to, by reżyserzy mogli je podzielić między siebie, a potem zadzwonić po pizzę i najlepsze kurwy w mieście. To nie tak moi mili, one – budżety, nie kurwy – są kreowane celowo, a cel ten jest przed nami ukryty tym bardziej im bardziej jesteśmy zainteresowani karierą w strukturach o ten budżet opartych. Dla człowieka, który usiłuje zorientować się jaki jest istotny cel kreowania budżetu i montowania hierarchii, są to również sprawy trudne do opisania, albowiem kreatorzy mają swój język i swoje kody komunikacyjne, których nikt nie zna. To jest poważne wyzwanie, taki opis, ale zwykle jest ono niewykonalne, bo takie próby analiz kończą się w kanale, nad którym powiewa flaga z napisem „Uwaga Żydzi i masoni. Kąpiel wzbroniona”. I póki co nic się z tym nie da zrobić. Żeby coś zrobić potrzebna jest organizacja, bo jak już to wyjaśniłem, nie ma życia poza organizacjami. Tak było zawsze i tak będzie do skończenia świata.
Kłopot polega na tym, że w świecie realnym żadna antysystemowa organizacja powstać nie może. Nie może, bo natychmiast zostanie podłączona do systemu setką gumowych rurek, w których bulgotać będą różne płyny. Jestem wręcz pewien, że wśród ludzi uczestniczących w prawdziwych, kreujących budżety hierarchiach, organizowane są specjalne seminaria, których celem jest wyszkolenie osób likwidujących lub unieważniających nowe organizacje. Nie może być inaczej. Dlatego właśnie pokusa etatyzmu jest tak silna, dlatego właśnie ludzie pozbywają się aspiracji istotnych i zamieniają je na aspiracje a la Wszołek, albo wręcz na pensum w szkole. Boją się, że ktoś wyrwie im żądło i włoży do słoika przykrytego zakrętką podziurawioną zardzewiałym gwoździem, dorzuci do towarzystwa starą muchę plujkę i przywiędły kwiat mniszka lekarskiego, a na słoiku naklei plaster z napisem: Wszołek pospolity.

  11 komentarzy do “O pułapce indywidualizmu i istocie publicystycznych aspiracji”

  1. „najważniejszą rzeczą na świecie jest wykreowanie budżetu, a następnie celowe jego zainwestowanie. W co? W jakąś hierarchię, która będzie funkcjonować, działać i przynosić jej uczestnikom realne korzyści”
    Czyli banki, Synagoga i KK. Ale banki i Synagoga to właściwie jedna Rodzina. Więc pozostaje Rodzina i KK. Reszta czyli poszczególne Państwa to gracze niepoważni, jak sam Pan kiedyś wspominał 🙂 Nie wyłaczając blogerów i pisarzy oraz filmowców z tychże podmiotów niepoważnych 🙂 Warto pamiętać skąd nam wszystkim nogi wyrastają. I że może dlatego w kółko kociol garnkowi przygania.
    Nie odpowiedział mi Pan na moje uprzejmie zadane pytanie zadane nie tak dawno. Czytał Pan czy nie ?

  2. Do tego indywidualizmu , o którym pan napisał dodałbym cechę zwaną prostytucją ,a kreowana jest ona poprzez promocję wyścigu szczurów od najmłodszych lat , system nagród i kar .Oczywiście taka promocja musi być pozbawiona wartości , które niesie z sobą chrześcijaństwo(ŚWIAT BEZ BOGA) . A wtedy rządcy tego systemu mogą być pewni ,że świat będzie pełen prostytutek ,a skoro jest ich wiele , to i konkurencja rośnie a i ceny spadają.

  3. coryllusowe stwierdzenie , zapisane tu pod którymś blogiem , że zajął się porównaniem wartości czy wag politycznych KK i reszty wyszło mu , że z KK wychodzimy lepiej . Jest to odpowiedź prosta , jasna i prawidłowa …. i tego się trzymajmy .

    Coryllus jak i nikt inny nie ma obowiązku znać odpowiedzi na wszystkie stawiane mu pytania ….. i są sprawy do dyskusji ….. Ale jest też pewne że lepiej coś robić niż leżeć i czekać na cargo …. to taki rodzaj religii jakby kto nie wiedział …na karaibach

  4. Nie tylko na Karaibach, w Polsce też bardzo popularny.

  5. Kult Cargo to tylko Nowa Gwinea – spadek po lotniczych zrzutach na lądowiska w dżungli sprzętu i zaopatrzenia dla jednostek amerykańskich i australijskich w czasie II WŚ.

  6. zaginionyląd dziękuję za odpowiedź. Na Karaibach fajnie było ale daleko. Wolę Kanary, na które znowu wybieram się za tydzień. Od dziś będę doceniał nowy, duchowy wymiar moich wakacji.
    Corryllus, rozumiem, że nie znasz tych pozycji. Chciałem tylko wiedzieć czy to co Ci wychodzi na temat KK uwzględnia tamtą wiedzę, która również implikuje to co teraz dzieje się na Watykanie. Ale już chyba wiem, tak trochę nie wprost, dziwacznie, ale widocznie inaczej nie można. Jest jak jest…
    Pozdrawiam obydwojga

  7. „Kłopot polega na tym, że w świecie realnym żadna antysystemowa organizacja powstać nie może.”
    Akurat,nie może..komunizm jest zakazany,a taka Fundacja Róży Luxemburg na całego szkoli w RP instruktorów do produkcji janczarów Nowego Porządku,specjalistów od propagowania gender….

  8. cortes …. ……… może Nowa Gwinea ……… nie mam czasu sprawdzać…… jednak pracuję przy tym komputerze , poza podglądaniem coryllusowego bloga ……… Jak kogoś wpuściłam w maliny to sorry …. proszę sobie ewentualnie wyguglac… no problem ….. Chodzi o sposub myślenia ……

  9. sposób …. znowu się wydało żem dyslektyk

  10. Po co używać obelżywych określeń typu prostytucja. Witold Kula w swoich książkach nazywa to klientelizmem, czyli nie mam nic poza dobrym urodzeniem, to muszę „dokleić się” do tych co dadzą szansę na utrzymanie się na drabinie społecznej co najmniej na tym szczeblu na którym był ojciec (nie niżej), …
    Tyle że dziś klientelizm nie jest realizacją interesu rodu, który utrzymuje swoją grupę urzędniczą, czy szaraczkową szlachtę której „szable” potrzebne są do głosowania.
    Dziiś rządzi partia posiłkując się zasadą „po nas choćby potop” nie ma interesu kraju, nie ma interesu rodu, jest jeden interes dla tych co sobie podzielili kraj w 1989 roku i drugi interes dla szaraczków … by dotrwać do emerytury .
    Tyle

  11. Organizacja bez organizacji jest jak najbardziej możliwa. W takiej organizacji każdy musi wiedzieć co jest dobre i co złe i co ma robić gdy napotka zło. Taka organizacja opiera się na jasnych zasadach np. Chrześcijanie mogą opierać się na naukach Chrystusa z pominięciem hierarchii kościelnych i prawdę pisząc jedynie w tym upatruje szansę na przyszłość. Ponieważ wszystko co jawne zostanie w końcu zniszczone.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.