sie 142018
 

Krótki wstęp najpierw. Wczoraj w TVN pokazywali zajścia uliczne w Rumunii, o których polskie media nie informują z zasady. O wiele ważniejsze bowiem są newsy z krajowych seriali, o tym który aktor umarł i jakie miał ulubione powiedzonka. Co się dzieje w kraju tak istotnym dla regionu jak Rumunia nikt nie mówi, prawdopodobnie dlatego, że większość uważa mówienie o Rumunii za jakiś rodzaj dyshonoru. A tam się dzieje sporo i ja mogę się już tylko zastanawiać czy ma to związek z premierem Orbanem czy nie. Nie wszyscy jednak milczą. Oto rzecznik prasowy Komisji Europejskiej powiedział – nie będziemy komentować tego co dzieje się w Rumunii. Czy jakoś podobnie się ów rzecznik wyraził. O czym to świadczy? O tym, że w Rumunii nie ma żadnego, silnego lobby, które by wymusiło na komisjach i ich rzecznikach zajęcie się sprawami tego kraju. Nie ma tam KOD-u i przyległości, nie ma gazowni i temu podobnych organizacji. Są ludzie i gangi, a do tego jeszcze pewnie są tam gangi organizowane przez Węgrów, którym na rękę jest destabilizacja Rumunii, bo jakieś zmiany na tej mapie Europy trzeba wprowadzić. Kiedy w Polsce jakiś koleś rzuca się, w poczuciu całkowitej bezkarności, na policję, wtedy niszczona jest demokracja. Kiedy w Rumunii polewają ludzi woda na ulicach, a policja pałuje kogo popadnie zapada cisza. Być może przez to, że Bukareszt bardzo w tych dniach przypomina Paryż, tyle że nie nie biją Murzynów, Murzyni też nie biją, a po prostu i zwyczajnie biali tłuką się między sobą. Czym się więc ekscytować? Na temat Polski głos trzeba zabrać zawsze, albowiem tu jest silna grupa ludzi gotowych na wszelkie usługi i ona zwraca się notorycznie z takimi prośbami. Nie można więc milczeć. To jest różnica istotna jeśli idzie o punkty widzenia spraw politycznych. Nie wiem co musiałby się stać żeby ten rzecznik zabrał głos w sprawie Rumunii, pewnie trzeba by było kropnąć premiera, a i to nie ma pewności czy ktoś by się odezwał po czymś takim. Nie wiem jak tam „nasi”, bo telewizora nie oglądam, ale zakładam, że ich też Rumunia nie interesuje. Nie o Rumunii jednak będzie istotna część dzisiejszego tekstu, ale o książce „Chwała północy’, którą tu omawiamy od pewnego czasu. To jest bardzo źle zapowiedziana, ale bardzo ważna książka. Jest ona bowiem promowana poprzez osobę autora, byłego ambasadora w Kijowie, który ma tę zasługę, że zbadał archiwa watykańskie, do których pewnie nie każdy byłby dopuszczony. A nie dość, że zbadał, to jeszcze w najprostszy możliwy sposób swoje znaleziska przedstawił nam w tej ultraważnej książce. Nie silił się Henryk Litwin na jakieś pokrętne rozumowania, nie budował żadnych syntez i porównań i chwała mu za to, albowiem punkt widzenia z którego obserwuje on przeszłość i przyszłość jest mniej więcej taki sam, jak punkt widzenia tego rzecznika, co go wyżej opisałem. Nie jest to jednak istotne, bo ilość tropów, które przed nami odkrywa daje zatrudnienie, a w normalnych warunkach dałoby pewnie i chleb, dziesiątkom badaczy. Oto przykład – wczoraj omawialiśmy tu sobie postać Kantemira – Krwawego miecza, który osobiście kazał zamordować Stanisława Daniłowicza, wnuka Stanisława Żółkiewskiego. Okazuje się, że rodzina Daniłowiczów była jednym z filarów polityki papieskiej w Rzeczpospolitej, a zatem – sądzę, bo pewności nie mam – odrąbanie głowy Stanisławowi, mimo obiecanego okupu za tę że głowę, nie miało charakteru pijackiego wybryku, jak to napisał bodajże hetman Koniecpolski, ale miało wymiar polityczny i było zagraniem celowym, pozbawiającym stronnictwo papieskie w Polsce ważnego wsparcia. Stanisław Daniłowicz nie był bowiem jakimś rozedrganym frustratem, ale osobą zasłużoną na polach bitew. Miał poza tym na koncie wyrok za gwałtowne zabójstwo jednego ze swoich prywatnych wrogów. Wnosić więc należy, że regulował sprawy wokół siebie w sposób stanowczy i ostateczny. W godzinie próby nie miałby zapewne żadnych dylematów i nie hamletyzowałby przesadnie. Przezorny Kantemir kazał go więc zlikwidować. Skąd wiemy, że był przezorny? Bo nie zrobił tego własnymi rękami, ale zlecił jednemu z synów. W ciemno obstawiam, że najgłupszemu i znanemu z nieodpowiedzialnych wybryków.

Henryk Litwin omawia po kolei od roku 1598 do 1648 wszystkie instrukcje jakie Sekretariat Stanu w Rzymie dawał kolejnym nuncjuszom jadącym do Polski, omawia też szczegółowo osoby, które tę godność piastowały, a także kolejnych, zasiadających na tronie św. Piotra papieży. Analizuje także ich politykę, a zdradza się przy tym w kilku momentach z dziwną manierą. Ja ją tu uproszczę w sposób skrajny, wręcz sprymitywizuję. Otóż stara się Henryk Litwin wykazać, że Rzym nie przeznaczał na politykę polską należytych subwencji, które pomogłyby królowi, (akurat czytałem o Zygmuncie III), tę politykę realizować. To znaczy za mało pieniędzy papież dawał na wyprawę moskiewską, na wojnę z Turkiem i inne podobne ekscesy. Kilka linijek niżej jednak pisze nam autor, że jednak pieniądze szły i to niemałe, ale nie oficjalnymi kanałami, były wyduszane z Rzymu, poprzez działania zaufanych polskich kardynałów. Nie koniec na tym. Okazuje się, że Rzym nie pchał wcale Polaków do wojny z Turkiem, jak to można było wywnioskować z zacytowanego w liście, który otrzymałem fragmentu, ale przed tą wojną ostrzegał. O przygotowaniach Turków do akcji przeciwko Polsce donosili szpiedzy papiescy ze Stambułu. Nie tylko oni jednak – pisze nam wprost Henryk Litwin, że czynni w Rzeczpospolitej angielscy i holenderscy agenci wiedzieli jeszcze wcześniej niż te szpiony z Rzymu, że wojna będzie. Oni jednak Rzeczpospolitej nie ostrzegli. Jeśli ktoś coś wie, a nie mówi, to znaczy tyle tylko, że ma jakiś interes w tym, by okoliczności rozwinęły się według tego ukrywanego scenariusza. Okazuje się też i to jest wyrażone wprost, że człowiekiem papieża, na sztywno w polityką Rzymu związany, był Mikołaj Wolski, a skoro on, to pewnie także sławny alchemik Michał Sędziwój. Jak pamiętamy obaj ci panowie za pochodzące nie wiadomo skąd pieniądze, zorganizowali tuż przy śląskiej granicy, pod Częstochową, okręg przemysłowy, będący zapleczem Austrii i Niemiec w czasie zmagań ze Szwedami i Francuzami zwanych wojną trzydziestoletnią.

Kłopot z autorem jest taki, że – jak wielu tak zwanych wybitnych historyków czy też publicystów historią się parających – czuje on przymus, oddajmy mu sprawiedliwość – niewielki, ale jednak, by pokazać, że związki Polski z Rzymem nie wyszły nam na dobre. To i tak jest postęp jeśli wziąć pod uwagę, że większość pisanych w Polsce prac o polityce europejskiej XVI i XVII wieku pisana jest po prostu z perspektywy brytyjskiej, w najlepszym razie protestanckiej. Nikt tego nie nazywa wybrykiem, nikt się nie doszukuje przy tym śladów polskiej doktryny politycznej w źródłach, bo i po co? A priori przyjęte jest założenie, że Polska musiała upaść, bo nie poszła drogą Anglii czy Niderlandów. Z mojego punktu widzenia, a to przez komiks, który ostatnio wydaliśmy, a także przez nowy, który zaczniemy robić na jesieni, najciekawiej wygląda omówienie w tej książce pontyfikatu Urbana VIII i katastrofalny stan papiestwa w okresie kiedy monarchie katolickie – Francja i Hiszpania, walcząc ze sobą na śmierć i życie zanegowały i unieważniły ideę jedności świata chrześcijańskiego. Moment kluczowy nastąpił w chwili kiedy książęta Rzeszy, protestanccy książęta, przyłączyli się do Hiszpanów, a Francja prowadziła swoją stałą i niezmienną politykę sojuszu z Turcją.

Najciekawiej jednak moim zdaniem omówione są sprawy pruskie. Okazuje się, o czym nas nikt wcześniej nie raczył poinformować, że usunięcie Hohenzollernów z Prus i przyłączenie ich do Polski było jednym z priorytetowych zagadnień polityki Rzymu. Kwestia pruska obecna jest w każdej instrukcji wręczanej każdemu kolejnemu nuncjuszowi wyjeżdżającemu na północ, do Krakowa i Warszawy. Kiedy za pontyfikatu Pawła V już, już wydawało się, że elektor Jerzy Wilhelm zostanie zdjęty z urzędu, a na jego miejscu zasiądzie jeden z polskich królewiczów, papież Paweł nagle zmarł. Jego następca zaś odłożył sprawę pruską ad acta, to znaczy odłożył zamianę dynastii, bo sprawa Prus, nierozwiązywalna i chroniczna obecna była w polityce papieskiej zawsze.

Książka zawiera także mnóstwo tak zwanych ciekawostek, na przykład nuncjusz Onorato Visconti, którego autor nazywa wybitnym pechowcem, zabrał ze sobą do Włoch i umieścił w swoim pałacu w Rho, relikwie św. Stanisława. To są proszę Państwa istotne i ważne informacje, dzięki którym możemy sobie sami, bo autor pomaga nam tylko trochę zbudować zbliżony do rzeczywistego obraz polityki i jej metod prowadzonych w końcu stulecia XVI i pierwszej połowie XVII. Do spraw najważniejszych, czyli do Chmielnickiego jeszcze nie doszedłem, ale książki otrzymałem dopiero wczoraj. Nie mam też za bardzo czasu na czytanie, bo zsyłamy do drukarni kolejne tytuły i jest z tym trochę korowodów.

Książka Henryka Litwina pojawi się w naszym sklepie dziś w ciągu dnia, podobnie jak w www.prawygornyrog.pl pojawi się dziś nowa rozmowa z Krzysztofem Kaczmarskim. Tym razem o zabójstwie Jana Chudzika. Nagraliśmy ją przy grobie Chudzika, na cmentarzu w Brzozowie.

  14 komentarzy do “O punktach widzenia i punktach siedzenia”

  1. Drogi Coryllusie, w Rumunii USA instalują radary systemu tarczy przeciwrakietowej, tej, której najistotniejsze elementy, tj wyrzutnie rakiet, mają być umieszczone w naszym Redzikowie. Mieszkańcy Redzikowa już demonstrowali i protestowali. Jak sprawy pójdą dalej będą i zamieszki (majdan, whatever)  w Warszawie. To tow. Putin i jego mołojcy tak działają. Jeśli zaś macza tam swoje palce Orban to jedynie w charakterze pożytecznego idioty!

  2. Jeśli Orban jest pożytecznym idiotą, to kim jest Kaczyński, który pozwala Morawieckiemu sprowadzać do Polski setki tysięcy/miliony mieszkańców byłego ZSRR, w tym Rosjan, proniemieckich Ukraińców i … muzułmańskich Uzbeków?

    Czy wspomniałem, że imigranci z Ukrainy i Rosji dostają w Polsce pieniądze z programu „500 plus”? I kto tu jest idiotą…

  3. Ktoś powiedział, że Orban jest pożytecznym idiotą? Kto?

  4. Mała dygresja – na zasadzie skojarzeń. Ostatnio dopisałem że bp Kopiec pisał coś o nuncjaturze. Dziś znalazłem tytuł. Może się komuś przyda, choć okres nieco późniejszy. Między Altransztadem a Połtawą. Stolica Apostolska wobec obsady tronu polskiego w latach 1706–1709. wraz z dwoma tomami edycji źródeł jako integralną całością. Wydział teologiczny Uniwersytetu Opolskiego, 1997

  5. Czy owi emigranci diaboliczni będą pracować w konkretnych firmach czy wysiadywać na ławkach w centrach handlowych? Czy zapłacą podatki pośrednie i bezpośrednie? Czy zapłacą, do spółki ze ściągającym ich do Polski pracodawcą, składkę ZUS i składkę zdrowotną? Czy okropny Morawiecki sam wpadł na ten pomysł czy też żądają tego przedsiębiorcy polscy? Czy do Polski, do pracy, przyjeżdżają byli członkowie SS Galizien czy raczej ich wnukowie? I, na koniec, zdanie, które mówi, że jeśli Orban  w ruskich grach bierze udział to jest pożytecznym idiotą nie orzeka o faktach, jest wnioskiem warunkowym. Ale chętnie obejrzę twarde dowody na to, że w tych grach uczestniczy.

  6. Śmieszy mnie doszukiwanie się wszędzie spisków tam, gdzie rządzi zwyczajna chciwość i głupota. Spiski dają pewnym zjawiskom pozory uporządkowania, ale panuje chaos przy takiej ilości zmiennych.

  7. Rzeczywiscie, Panie Gabrielu…

    … w „polskich i naszych” merdialniach slowa nie ma o sytuacji wRumunii… jednak we Francji mowio…  pozno w nocy, ale mowio.  Tam sie juz kotluje od co najmniej 2 lat… ostatni raz widzialam zajscia w Bukareszcie jeszcze we Francji, tj w grudniu 2016.  Znajoma, sredniomloda Rumunka, zona jednego Franka mowila mi, ze tam jest sytuacja beznadziejna… korupcja jest  niemozebna od najmniejszego szczebla poczawszy, a terytorium Rumunii  grabione jest i dewastowane przez wszystkie globalne korpo tj. gangsterow z Danii i Holandii, ktorzy utworzyli sobie tam  poligon do produkcji swoich zmutowanych tuczarni drobiu i swin… tego dziadostwa jest multum w calej Rumunii… a IKEA dewastuje cale olbrzymie polacie lasu w Transsylwanii, czyli rumunskiej czesci Karpat… i tyle…

    … a  Franki i tzw. opinia publiczna francuskojezyczna  DOSKONALE  O  TYM  PROCEDERZE  WIE… i pozostala banda hipokrytow tez o tym wie…  ale  UDAJA, ze wszystko jest  OK… i ze to tak bedzie trwalo w nieskonczonosc  !!!

  8. Spiski? Jakie spiski?

    Są tylko plany lub jak kto woli gry i gierki.

    W  trudnych czasach, a prawie zawsze są trudne czasy, nawet zdobycie stanowiska ciecia wymaga skomplikowanych, a czasami brutalnych zabiegów. Konkurencję przepędza się, odstrasza, ośmiesza by wreszcie osiąść na upragnionym stołku.

    A co, jeśli w grę wchodzą prawdziwe pieniądze, namiętności i ambicje?

    Jakim problemem dla olbrzymiej korporacji czy budżetu poważnego państwa jest rzucenie paru grosików, na opłacenie klakierów i papug? Niezauważalny, zerowy koszt, te parę, czy parędziesiąt milioników.

    I gra się toczy.

    Pod murawą.

    Na której Janusze i Grażyny wyśmiewają teorie spiskowe przy grillu.

  9. a mnie na SGH w latach 70-tych – filozofii uczył niejaki prof. Litwin, (imienia nie pamiętam)

  10. O fałszowaniu historii

    W roku 1846 K. Wł. Wójcicki wydał w Warszawie u Orgelbranda, księgarza i typografa, „Pamiętniki do panowania Zygmunta III, Władysława IV i Jana Kazimierza” na podstawie anonimowego rękopisu, z którego „nieświadoma ręka wydarła” początek i koniec. Poczytałem tam o Stanisławie Daniłowiczu. Ten fragment zaczyna się tak: „Ruskie pogranicza Wolne były od Czambułów Tatarskich”. Sięgnąłem po „Dzieje narodu polskiego za panowania Władysława IV, króla polskiego i szweckiego” napisane przez Kaietana z Kwiatkowa Kwiatkowskiego i wydane w roku 1823 przez Glücksberga, księgarza i typografa uniwersytetu. Fragment o Daniłowiczu zaczyna się tak: „Młodzieniec ten rycerskim zapałem do pomnożenia chwały uniesiony, dosłyszawwszy o kryiącéy się w stepach znacznéj kupie Tatarów (lubo w ten czas granice ruskie wolne były od ich naiazdów)…”. Dalej oba teksty są sobie bardzo bliskie. Pozostawiam więc bez komentarza kwestię autentyczności rękopisu wydanego w 1846.

    Książkę z 1823 otwiera portret Władysława IV jako „tłustego kota”. Osobiście wolałbym, by autor nieco podfałszował historię umieszczając rycinę młodszego Władysława, na przykład taką jak zamieścili Holendrzy w roku 1625 w zbiorze portretów rodzin panujących w Europie.

    Prawda portretu

  11. tak ten portret ze szczuplejszy królem, milszy oku.

  12. Ukraińcy ubezpieczają się w Polsce, zwłaszcza tuż przed emeryturą, ponieważ umowa polsko-ukraińska stanowi, że każdy, kto zapłaci choćby jedną składkę miesięczną, nabywa prawo do emerytury, płaconej w 100% przez ZUS bez obowiązku po stronie ukraińskiej do przelania na konta ZUS składek płaconych na Ukrainie. I kto tu jest idiotą.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.