Większość osób zapewne pamięta sławny skecz Bogdana Smolenia, w którym pada zdanie o rakietach. O tym, że z jednych trzeba się cieszyć, a przeciwko drugim protestować. Sprawa rakiet ostatnimi czasy zeszła na plan dalszy, a na tapecie mamy coś innego, coś, co niektórym może i przypomina rakietę, ale jest to porównanie mocno naciągane.
Oto Jacek Dehnel (postaram się być delikatny, naprawdę) ogłosił, że dokonał apostazji, albowiem Kościół atakuje społeczność LGBT i systemowo ukrywa gwałty na dzieciach, a także popiera władzę PiS. To jest naprawdę niezwykłe, jeśli wziąć pod uwagę tradycję rodzinna Jacka Dehnela oraz jego upodobania towarzyskie. Mnie, biednemu, ograniczonemu ze wszystkich stron propagatorowi treści reakcyjnych, zdawało się, że pan Dehnel nie ma nic wspólnego z Kościołem od zawsze, że ani jego tata, ani dziadek także nic wspólnego z Kościołem nie mieli. Okazało się, że błądzę, że pan Jacek a i owszem do kościoła chadzał, ale kiedy się dowiedział, o podłych praktykach księży postanowił z nim zerwać. Od kogo się dowiedział? Od Sekielskiego ponoć. To jest podwójnie niezwykłe, bo jako człowiek osadzony w środowisku LGBT powinien wiedzieć dużo więcej niż my. Mechanika jednak propagandy uprawianej przez Jacka Dehnela jest inna. Ona w ogóle nie jest obliczona na na szkalowanie Kościoła, jak się wydaje niektórym wzmożonym sercom, ale na sakralizację środowiska, którego częścią jest pan Dehnel. Wszyscy wiemy, że Kościół nie atakuje tego środowiska, a wyłącznie je przeprasza, że papież Franciszek, wbrew sporym grupom wiernym domaga się, by środowisko to znalazło się w Kościele i mogło żyć życiem sakramentalnym. Pod pewnymi warunkami rzecz jasna, których ani Jacek Dehnel, ani żaden z jego znajomych o podobnych doń preferencjach ani myśli spełnić. To jednak nie przeszkadza panu Dehnelowi kłamać w żywe oczy i mówić o agresji. Wróćmy jednak do tej sakralizacji. To jest tak samo jak z rakietami – z jednych każą się cieszyć, a przeciwko drugim protestować. Dysfunkcja księdza Cybuli jest godna potępienia i z takim potępieniem się spotyka, a dysfunkcja Jacka Dehnela nie. Ona jest afirmowana i należy jej się szacunek oraz różne przywileje, albowiem nie jest to w istocie dysfunkcja, ale preferencja. Mamy wyraźną granicę pomiędzy złymi, czarnymi rakietami i dobrymi kolorowymi. Z faktu, że i jedni i drudzy wykorzystują dzieci nie wyciąga się żadnych wniosków. Może dlatego, że czarni, żeby wykorzystać dziecko muszą zdobyć najpierw jego zaufanie, a następnie jest nadwyrężyć, wręcz zniszczyć, druzgocąc tym samym jego psychikę. Ci zaś, których reprezentuje pan Dehnel mają otwarte pole do działania i całą, rzekłbym pulę, nieletnich, którzy zostali gdzieś tam już wcześniej zdeprawowani i kręcą się teraz wokół środowiska. O żadnym zaufaniu nie ma mowy, o jego nadużywaniu też nie, sprawa jest więc czysta. Zawiera się krótkoterminowy kontrakt i gotowe. Ktoś powie, że moja sugestia nie dotyczy Dehnela, bo on niedawno wziął ślub i w ogóle znany jest ze stałości w uczuciach. A może ksiądz Cybula też był znany w kancelarii Wałęsy ze stałości w uczuciach? Czy Jacek Dehnel, rodem z Gdańska przecież, nie zapytał swojego taty o takie szczegóły? Coś do niego zapewne docierało z ulicy Polanki, a może nawet z samej kancelarii? Takie rzeczy, jeśli ktoś ma silne zakotwiczenie w jednym czy drugim środowisku nie są przecież tajemnicą. I co? Pan Dehnel chce nam dziś powiedzieć, że o księdzu Cybuli dowiedział się od Sekielskiego? O księdzu Jankowskim też? A jak się dowiedział, to wzięło go takie oburzenie, że postanowił ogłosić swoją apostazję? To już nawet nie jest cyrk. To jest gorsze niż sprzedawanie przez Smarzowskiego na allegro okrwawionej siekiery po filmie Wołyń. Jeszcze chwila o tym ślubie. Czym jest ślub, oficjalne połączenie dwóch płci na mocy prawa, cywilnego albo kanonicznego? To jest albo sakrament, albo kontrakt. Środowiska LGBT rozwijają jednak tę formułę i ze ślubu robi demonstrację. I tak wśród chrześcijan ślub jest aktem uświęconym, wśród muzułmanów jest kontraktem zabezpieczającym strony, a w środowisku LGBT jest demonstracją, mającą zamydlić ludziom oczy. Wyraziła to wprost pisarka Gretkowska, której nie wystarczy już tropienie pedofilii w Kościele. Napisała, że najwięcej pedofilów jest w rodzinach, w katolickich rodzinach rzecz jasna. No więc demonstracja i oburzenie Dehnela oraz swoboda obyczajowa Gretkowskiej są święte. Rodzinne zaś życie chrześcijan zaś to patologia, którą należy tropić i ścigać sądownie. Bez tego bowiem wyżej opisane formuły się nie utrzymają. Co więc w istocie powiedzieli nam Dehnel i Gretkowska? No tyle, że twa wojna na śmierć i życie – albo my albo oni. Tak ten komunikat odczytuję.
Zresztą, to nie jest aż tak ważne. Istotne jest, że system, masoni, czy jak ich tam zwał, stosują taką taktykę walki, jaka została wskazana już na początku XX wieku. Opinię publiczną urabia się tak zwanymi autorytetami, które w większości muszą parać się literaturą, bo to czyni ich niezwykłymi. Pisarzy dopiera się starannie – z rodzin o korzeniach masońskich jak Dehnel, albo komunistycznych jak Gretkowska. No i oni potem, nic nie pisząc, a na pewno nic znaczącego, zajmują się wyłącznie suflowaniem treści potrzebnych systemowi. Czy wobec tego, pisarze są w ogóle do czego potrzebni? Mniemam, że tak, no, ale w tak zarysowanym systemie liczą się wyłącznie ci, którzy nie mają uwierzytelnień. Reszta to urzędnicy i jednocześnie członkowie aspirującej hierarchii. Im głośniej zaś będą krzyczeć o sprawach ważnych, tym głupiej i mniej wiarygodnie będą przy tym wyglądać.
Popatrzmy co dzieje się z treściami, ważnymi przecież, które poruszył Sekielski. One się zamieniają w próchno. Sekielski z bratem przenosi te treści na koszulki i kubki, no i, pardon, żeni po 6 dych. Podobnie było ze Smarzowskim i Wołyniem, a potem Klerem. Nie minął miesiąc od premiery filmu, a metoda jaką Sekielscy zastosowali przy jego tworzeniu i promocji, całkowicie unieważnia te, ważne przecież treści. I na to podnosi się Dehenel, bo zdaje mu się, że jego głos może coś w tej sprawie zmienić. Nie może, bo system, którego częścią są obaj właśnie dostał po dupie tak strasznie, że może zrobić już tylko jedno – wyprzeć się w żywe oczy znajomości z Sekielskim i Dehnelem. Wnoszę więc stąd, że w polityce zaraz pojawi się jakaś nowa, skrajna siła, która przytuli sieroty po KE. Musi się pojawić, albowiem – co zaznaczyłem wyżej – trwa wojna na śmierć i życie. I temat LGBT nie zejdzie z tapety, nawet jeśli sami geje i lesbijki będą prosić na kolanach Dehnela i Gretkowską, żeby w końcu zamknęli te swoje kłamliwe ryje. Nic to nie pomoże, bo rozkaz jest rozkazem i musi być wykonany, pod różnymi rygorami.
Na dziś to tyle. Nie będzie mnie cały dzień, zapraszam więc na stronę www.prawygornyrog.pl, o 10.00 uaktywni się tam kolejne nagranie z panelu w Stężycy
tak mi się skojarzyło ale oczywiste że jest to skojarzenie nieuprawnione
„gejowski wiatr od morza”
Dobre
może to lepsze: „Cierpienia młodego Dehnela”
wyglądałoby na to, że teraz po wyborach będzie zwieranie szyków, czyli lewactwo i lewica na jednym rowerze, no niby można się zmieścić …, ale na SN ktoś napisał że Biedroń wg Czarzastego uważa się za bóstwo, że nie da się rozmawiać … no jednym słowem B. oderwał się od ziemi
Pieniążki fundacji niemieckich, które wg B. nic nie chcą wzamian, oderwały go od ziemi.
Poeta apostata kontra poeta gej
Polecam mój przekład romantycznego wiersza Heinricha Heine
Bardzo oryginalne rymy, a jakże trudne:
stała – wzdychała; końca – słońca; śmiej – gej; traci – wzbogaci.
No jednym słowem szukać miejsca na panteonie
Co więc w istocie powiedzieli nam Dehnel i Gretkowska że alby my albo oni, bój idzie o życie , poprzez aprecjację małżeństwa homoseksualnego i deprecjację małżeństwa heteroseksualnego. Oni albo my. Trzeciego wyjścia nie ma. Też tak ten komunikat odczytujemy.
Jedno mnie zdumiewa to bezczelne robienie wody z mózgu. „Oni” , przy gender pletli o tym że mózg nic nie wie o płci a przy homoseksualnych małżeństwach, bezczelnie zaprzeczają, że rodzina to nie rodzice ze swoimi dziećmi. Wmawiają, że sami małżonkowie wystarczą aby być rodziną, do seksu może tak.
Nie zyskałbym sławy, gdyby nie angielska wiki, w której tłumaczenie nie zachowuje rymu, ale podsuwa jedno skojarzenie „be gay”/”old play”.
Zachęcony entuzjastyczną recenzją dodaję mój czterowiersz o ostatnich chwilach apostaty Heinego:
Złożon niemocą na swym barłogu
Ostatnie myśli kieruje ku Bogu
„Dlaczego Platen, ze swym bezwstydem,
Nie złapał francy z młodym Liebigiem?
Heinrich Heine (1797-1856)/Karl August Georg Maximilian Graf von Platen-Hallermünde (1796-1835)/Justus von Liebig (1803-1873)
U michnikowego pomiotu…
… trwa po prostu „austryjackie gadanie” – i musimy wszyscy miec tego swiadomosc, Nebrasko… bez sensu, beznadziejnie glupie… i tylko debile oderwane od rzeczywistosci moga brnac w ten kanal…
… a tymczasem we Francji rozpoczyna sie FALA PODWYZEK… na poczatek od jutra drozeje swiatlo o 5,9% !!!
Mściwy ten Heine i zazdrosny, nie kochał prawdziwie…
Ale tak w nurcie „rowerowego” tematu i „francy” cytowanej powyżej, tylko powołam się na opinię sąsiadki wenerolożki, wg niej postęp w zakresie chorób „tego rodzaju” przeszedł oczekiwania świata medycznego i o „francy”można by dziś powiedzieć, że to taka sobie przypadłość coś w formie kataru w porównaniu z tym z czym obecnie przychodzą do wenerologa zarażeni klienci.
Tak więc postęp jest i w tym zakresie.
Marzę o tym, żeby im, ichnie rewolucyjne komunały: wolność, równość, braterstwo, którym to naszych przodków uwodzili – bokiem wylazło. I biorąc pod uwagę to co piszesz, i to co się tam z tymi kamizelkowymi przebierańcami dzieje – to mi się wydaje , że marzenie się spełnia
I wyjdzie…
… Pan Bog nierychliwy, ale sprawiedliwy !!!
Tak… nie mozemy – nawet za cale zloto tego swiata – dac sie tak uwiesc jak nasi przodkowie… uczmy sie pilnie historii bo ona jest nauczycielka zycia !!!
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.