lis 202018
 

Na targach w Łodzi odwiedził mnie pan Bogdan, trochę pogadaliśmy i on zapytał jak to jest możliwe, że w jezuici w Ameryce Południowej w tak krótkim czasie potrafili przekonać do siebie Indian i stworzyć organizację tak niezwykłą, jak redukcje. Nie było przecież żadnej płaszczyzny porozumienia pomiędzy jednym światem a drugim.

Ja nie miałem dobrej odpowiedzi na to pytanie i nie mam jej chyba do tej pory. Coś jednak odpowiedziałem i dziś chciałem ten wątek rozwinąć. Myślę, że ludzie żyjący w rzeczywistości doświadczanej bezpośrednio potrafią się ze sobą dogadać łatwo. Jeśli oczywiście oferta jest uczciwa. A taka była w przypadku jezuitów. Indianie dla których realnością było polowanie na tapira, a czasem na innych Indian, łatwo rozumieli co to oznacza kochaj bliźniego swego jak siebie samego, bo każdy z nich przynajmniej raz w życiu doświadczył agresji ze strony tegoż bliźniego. Być może ta oferta była dla nich zaskoczeniem, ale mieli na tyle poukładane w głowach, żeby po jednej, dwóch próbach zgodzić się z ojcami jezuitami, że lepiej kochać bliźniego i razem z nim budować kościół niż zeżreć go z powodu chwilowego braku tapirów w okolicy. Podaję przykład drastyczny, żeby każdy zrozumiał. Jestem ponadto głęboko przekonany, że ludzie odbierający rzeczywistość bezpośrednio nie mają najmniejszych kłopotów ze zrozumieniem skomplikowanych nieraz zagadnień. Nie wszyscy rzecz jasna, ale ci bystrzejsi na pewno. Reszta zaś słucha ich, bo potrafią oni wymusić posłuch.

Co to w takim razie jest rzeczywistość zapośredniczona? Zanim wyjaśnię, powiem jeszcze tylko, że nasza, nie dość, że jest zapośredniczone to jeszcze podzielona na segmenty, z których niewiele ma ze sobą jakieś połączenia. Kiedy poszedł pan Bogdan przyszedł Cortes z Wawrzyńcem i Cortes opowiedział nam historię o tym, jak to był na targach książki w Opolu. Te targi to w rzeczywistości wyprzedaż złogów magazynowych, plus Remigiusz Mróz w roli Szczepana Twardocha. Powiedział nam Cortes, że do tego Mroza stało w kolejce jakieś 270 osób. I to jest najwyrazistszy przykład rzeczywistości zapośredniczonej, 270 osób, niektórzy z małymi dziećmi, stoją godzinami w kolejce, żeby uzyskać autograf półidioty. Oni nie odbierają rzeczywistości bezpośrednio, ale poprzez segmenty na które podzieliła ją wszechobecna propaganda mediów. Tak się składa, że przekaz medialny jest skuteczny tylko do pewnego momentu. Kiedy chwila ta nadchodzi ludzie gwałtownie przestają reagować na to co media nadają i odwracają się do mediów plecami. Żeby tego uniknąć wymyślono tak zwane autorytety. Kreacja autorytetów była początkowo przeprowadzana z klucza politycznego i towarzyskiego, ale w końcu – wzorem pop kultury z zachodu – zaczęto lansować po prostu wspomnianych półidiotów, którzy posługując się podzieloną na segmenty rzeczywistością przekonują ludzi, że pogoda może się ustabilizować na cztery miesiące. Tak napisał Mróz w swojej książce, a wszyscy wiemy, że cztery miesiące to styczeń, luty, marzec i kwiecień. Z tej prostej wyliczanki wynika, że o żadnej stabilizacji nie może być mowy, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę okolice bieguna, czy wręcz powierzchnię Marsa, bo zwyczajnie po zimie następuje wiosna. Mróz o tym nie wie, bo on się nie interesuje światem realnym ale zapośredniczonym. Tam zaś, jak u Terry’ego Prachetta wszystko jest możliwe. A do tego jakże zabawne.

Szydziliśmy tu już z Prachetta kiedyś i nie ma chyba sensu czynić tego raz jeszcze, na jego przykładzie jednak widać wyraźnie, do czego służy segmentacja treści. To jest paśnik z paszą wypełniającą mózgi, przy którym kłębi się każdego ranka z dziesięć przynajmniej jeleni.

Jak wiecie potrafię rozpoznawać i nazywać ptaki, rośliny i owady, nie wszystkie, ale sporo gatunków umiem określić jakimś wdzięcznym imieniem. Kiedyś, jeszcze na studiach, ze zdziwieniem skonstatowałem, że ludzie mi nie wierzą. To znaczy, nie wierzą, że coś co chodzi po ziemi i ma kolor fioletowo metaliczny może się po polsku nazywać hurmak olchowiec. A to co lata w kolorze zielony metalik, to kruszczyca złotawka. W takie cuda, że komuś nad głową przeleciał krogulec, nie wierzyła większość moich kolegów i koleżanek. Dostawali bezpośrednią, dobrą informację, którą można było zweryfikować w każdym podręczniku, ale w nią nie wierzyli. Nie pochodziła z segmentów, przy których się paśli i nie potwierdził jej żaden ówczesny autorytet. Tak działa ten mechanizm. W takim świecie o wiele trudniej więc o jakiekolwiek porozumienia niż w dżungli amerykańskiej, w połowie XVII wieku. O tym, by w tych okolicznościach przekonać kogoś do miłości bliźniego, nie ma moim zdaniem mowy. Oczywiście, można się łudzić, że jest inaczej i wiele osób się łudzi, ale myślę, że już łatwiej byłoby przekonać do tej idei Huronów.

Nie lepiej jest kiedy, olewając – przepraszam za kolokwializm – segmenty rynku i segmenty komunikacji międzyludzkiej, próbujemy tworzyć własne konwencje i własne kody. Nawet jeśli czynimy to wzorując się na kimś, nie zyskujemy aplauzu. Podam dwa przykłady. Jeden z filmu, a drugi z życia. Ten z filmu to omawiany tu już kilka razy złodziej w roli feudalnego, japońskiego władcy, którego oglądać możemy w filmie „Sobowtór”. Człowiek, który pochodził z całkowicie innej niż szlachta rzeczywistości, w lot uchwycił o co chodzi w życiu panów feudalnych i jakimi prawami się ono rządzi. To było u niego naturalne, albowiem całe swoje życie odbierał rzeczywistość bezpośrednio i wiele razy musiał improwizować. Przykład z życia, pochodzi z wczorajszego tekstu, czyli z miasta Łodzi. W kilku słowach opisałem sytuację, z której zdolniejszy ode mnie autor zrobiłby opowiadanie wyciskające łzy wszystkim jak leci – babkom i facetom. Oto zwariowany ochroniarz z Biedronki, który pali przed sklepem tanie papierosy i nie zważając na przewalający się ulicą tłum podryguje w rytm słyszanej tylko przez siebie muzyki, zostaje zaczepiony przez dziewczynę z różowymi włosami. Ona jest całkowicie zwariowana, ale nie tak jak Zuzanna z piosenki Cohena, nie trzyma żadnych estetycznych standardów powodujących, że serca romantycznie usposobionych młodzieńców biją szybciej. Ona umiera, wie o tym, i nie ma czasu. Jest po operacji i to poważnej. Okay, powiecie, że w naszym świecie coś takiego jak stomia jest akceptowane i nie budzi sensacji. Jasne, szkoda, że jej nie widzieliście. Szkoda, że ci co piszą głodne kawałki o cierpieniu w gazowni nie słyszeli jak gada z tym wąsatym świrem, który mógłby być jej ojcem. Napisałem ten szkic i pomyślałem, że jakiś wybitny dramaturg zrobiłby z tego absolutnie niezwykłą sztukę, a wybitny reżyser niezwykłe przedstawienie. Dwójka zaś uzdolnionych aktorów mogła pokazać w tym przedstawieniu prawdziwą aktorską szarżę. No, ale do tego nigdy nie dojdzie, bo nie chodzi o to, by zastanawiać się nad cierpieniem i codzienną udręką żywych ludzi. Chodzi o to, by wspólnie ze Szczepkiem Twardochem i innymi degradować tych ludzi do poziomu psa. Napisałem wczoraj ten szkic i zrobiłem to przekornie, bez grama współczucia, wierząc, że ludzie którzy tu przychodzą rozumieją co to jest konwencja, a także co to jest improwizacja. I wiecie co? W jednym z komentarzy ktoś napisał, że ja hejtuję Łódź. I jak tu komuś wyjaśnić w tym cholernym świecie, że trzeba kochać bliźniego? Jak?

Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl

  22 komentarze do “O różnych poziomach komunikacji”

  1. No ale się wywiązała mniej niż bardziej konstruktywna jatka o Mieście Łodzi. Sam wyciągnąłem naprędce artykuł z GW, myśląc, że rzeczywiście z tą Łodzią jest coś na rzeczy. No i jest, ale oczywiście nie dokładnie jak tam piszą. Na co bardzo przytomnie @nebraska przywołała źródła:

    kiedyś pisałam że moja babcia pracowała w łódzkim magistracie, i mówiła że w pocarskich archiwach pełno było podań polskich ziemian o przydzielenie działki pod budowę fabryki. Na tych podaniach na ogół było napisane rozpatrzyć za 10 lat. Natomiast podania Niemców i Żydów, magistrat rozpatrywał prawie od ręki i raczej pozytywnie (vide archiwa w łodzi nie palono dokumentów).

    Już samo to stanowi dla mnie wartość dodaną wczorajszej dyskusji, choćby fakt, że „ziemiaństwo” nie było oczywiście tak „w ciemię bite” jak się je nam malowało i maluje – p. baśnie socjalistyczne. Dlatego „kwestię łódzką” pozwoliłem sobie nazwać „metafizyczną bidą”:

    ta antyziemiańskość w założeniu, to wykorzenienie w korzeniu, grzech pierworodny w poczęciu

    Mógł Karol Wojtyła napisać „Przed sklepem jubilera” – może i ktoś napisać „Przed Biedronką”. Albo „Zdążyć przed Biedronką” – w stylu „Spieszmy się kochać ludzi” / „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Już drugi raz w ostatnim czasie plusuje mi autor, zajmujący się generalnie wielką geopolityką, że nie jest bynajmniej, jak pisał Stanisław Lem „tak skupiony na liczbie mnogiej, że za nic ma pojedynczą”. Że ma coś, czego nie lubi nazywać empatią.

  2. Zacznę od ostatniego akapitu. Tak Coryllusie, jesteś utalentowanym beletrystą i cały czas brzydzisz się wejść do tej rzeki, do której miliony Mrozów i Twardochów defekuje. NB Twardoch przynajmniej pisze poprawnie gramatycznie.
    A teraz wskażę Ci gdzie wyjaśniłeś sam sobie dlaczego Jezuici natychmiast złapali kontakt z „dzikusami”. Wyjaśniłeś to pisząc o fałszywych autorytetach. Wbrew mitom i pierwotnej wersji Teorii Darwina, organizmy nie dziedziczą cech nabytych wprost. Nie dziedziczą umiejętności tylko ewentualnie talenty. Dlatego aby przetrwać w dżungli, młody Indianin musi się uczyś OD KOGOŚ. Nie ma szans na naukę samodzielną, bo pierwsza próba najedzenia się ładnie wyglądających owoców, zakończyłaby się zgonem. Dlatego nauka zaczyna sie od naśladowania, a naśladuje się starszych i mądrzejszych. Oni po prostu mieli niewielkie szanse aby przetrwać stosując metodę uczenia się na swoich błędach. Oni, by dożyć dojrzałości musieli uczyć się od innych. Wykształcili więc u siebie metody odróżniania użytecznych nauk od nauk bezsensownych. Jezuici po prostu ich uczyli.
    Czy uczyli ich polować na tapiry, albo ukrywać w dżungli? Wątpię. Uczyli ich leczenia ran i zachowań społecznych.
    Współcześnie Mróz pojawia się wśród analfabetów, którym media wmówiły, że muszą spróbować wszystkiego (a najlepiej wódki i kredytu) i uczy ich jak oddychać. Pojawia się Karoń i oznajmia swoim fanom, że oto rozszyfrował nazwę „Szkołą Nawigatorów” jako samozwańczą elitę, która (uwaga) chce uczyć ludzi wskazywać kierunki innym ludziom. A jego słuchacze otwierają szeroko oczy i mówią „Patrzcie to geniusz, rozszyfrował ich. Prorok.”

    Najlepszą do tej pory metodą uczenia się, przy braku nauczyciela jest czytanie. u 95% ludzi czytanie ze zrozumieniem zanikło. Szczególnie u tych, którzy ze zrozumieniem potrafią przeczytać instrukcję przeciwpożarową, ale za to cytują Gałczyńskiego o trzęsących się portkach w kontekście współczesności, czy jako wiersz patriotyczny traktują cokolwiek Szymborskiej. Czy oni przetrwają w dżungli? A owszem bo dla nich drapieżnikami nie są jaguary, ale opinia publiczna, dla której nie musisz być mądry, masz być wyłącznie fajny, bo oceniają ich cieniasy według klucza oglądalności.

  3. Nie było żadnej jatki, tylko wysyp trolli.

  4. Trolle i lokalni patrioci.

  5. Ja jestem lodzermenschem, w żadnym razie nie lokalnym patriotą mojej małej ojczyzny. To oznacza pewien, nabyty od dziadków lodzermenschów i rodziców też lodzermenschów styl życia i myślenia poparty specyficznym językiem. Właśnie o Łodzi myśli się i mówi przez wpojone przez media standardy/segmenty. Mówiłem o tym Coryllusowi, że największym zaskoczeniem dla ludzi przyjeżdżających do Łodzi jest ilość pałaców, pałacyków i okazałych kamienic. Jak to? w robotniczej Łodzi? No ale nikomu nie przyjdzie do głowy, że tych robotników ktoś zatrudniał i wyzyskiwał i, za przyczyną tego wyzysku, nie mieszkał w kurnej chacie ale stawiał sobie pałac, pałacyk lub kamienicę. Wielu przybyszów razi widok budynków mieszkalnych podpartych stemplami no ale tak wygląda masowy program żydowskiego mieszkania + na wynajem 150 lat później. Rewitalizacja tego to nie jest taka prosta sprawa jak wywiezienie ruin warszawskich i wsypanie ich do Wisły. Ciekawe jak wyglądałyby dzisiaj warszawskie rejony taniego żydowskiego budownictwa pod wynajem? Uznajmy po prostu indiańskie  kompetencje w polowaniach na tapiry i kapibary.

  6. Super satysfakcjonująca odpowiedź urbanistyczna. Nikt lepiej nie rozumie swojego miejsca jak miejscowi. Dziękuję za merytoryczne podzielenie się wiedzą. A skutki społeczne? Może Warszawa – Praga jako przykład analogiczny?

  7. Łódź to faktycznie  dziwne  miejsce.Młode  miasto ,które kojarzy się opowieściami Coryllusa o wydzielonych obszarach  biedy .Bogato zdobionych budynkach fabrycznych i pałacach przemysłowców kolonizujących pogranicze regionów ; Mazowsza i Małopolski a właściwie tego ,co na południe i zachód o niego .Dziś celowo doprowadzone  do upadku ,by jak na początku ery industrialnej  zainstalować inny kapitał i przemysł niż polski . Do tego mieszanka mieszkańców dumnie  zwiących się Łodzianami . Każda dzielnica ma  swoich autochtonów rodem z innego regionu Polski . Postępujący proces przepędzania polskiego kapitału robi wrażenie obcego miejscowemu mieszkańcowi miasta . Podobny szok poznawczy przeżywają przyjezdni ,co mieszkańcy miejscowości aglomeracji łódzkiej . Miasto jest przyjazne tylko w  kilku miejscach ,gdzie obcy  kapitał się faktycznie zainstalował i robi obrót z zyskiem ,który płynie  do kiesy inwestora . Dla tego zawsze będziemy oglądać Upadające  kamienice i pałacyki w ruinie  ,tak długo jak długo ten obcy kapitał nie zdominuje całkowicie  Łodzi . Widać to po urzędnikach państwowych inwestujących bezsensownie  pieniądze w przedsięwzięcia infrastrukturalne ,kompletnie przeinwestowane i nie  spełniające swojej funkcji . Dziura w ziemi na  dworcu fabrycznym to przykład przerostu formy nad treścią . Dodatkiem są mieszkańcy ,których się ciągle  przyzwyczaja do myśli ,że tak musi być . Czyli do bezmyślnego marazmu umysłowego .

  8. Tak Coryllusie, jesteś utalentowanym beletrystą i cały czas brzydzisz się wejść do tej rzeki, do której miliony Mrozów i Twardochów defekuje.

    Zgadza się, to jest talent i to brzydliwy

  9. Jedziesz na Pragie, a tam na Szmulowizne i patrzysz i widzisz, stoją te przedwojenne  kamienice pod wynajem, standardowe, szare, raczej nieremontowane, ze wspólnymi wc-etami, może z kaloryferami. One też były dla handlarzy kamienic warte zachodu, o nie jedną z nich upomniał się zza grobu właściciel żyjący  120 lat i więcej.

  10. Amortyzacja budynku mieszkalnego przewidziana jest na ok. 80 lat, tak więc te podparte stemplami przekroczyły ten okres dwukrotnie.

  11. A kiedy w Łodzi rządził kapitał polski? Scheibler i Grohman, Geyer, Izaak Poznański i setki innych? Łódź przeżyła dwie katastrofy – upadek Rosji carskiej i upadek komunizmu w ZSRS. One postawiły Łódź na krawędzi bankructwa bo odcięły je od rynków zbytu. Przed II WŚ te fabryki poszły w zarząd komisaryczny Rzeczpospolitej za długi podatkowe. Dlatego min nikt nie upomniał się o te fabryki po wojnie. Dziś największym pracodawcą jest Uniwersytet i inne wyższe uczelnie. Ale są i takie polskie firmy, które np projektują drzwi do Boeingów czy robią 70% światowej „produkcji” nawigacji do samochodów. Dużo by mówić bo kapitał obcy też jest mocny: Procter & Gamble (Gilette), BSH, Aristo i inne. A fabryki zatrudniające po 8 000 pracowników to dziś lofty czy centra handlowe.

  12. Historia łódzka tych dwojga i postulat Coryllusa przypominają mi opowiadanie Alberta Maltza: Popołudnie w dżungli (13 opowiadań amerykańskich). Chyba była  ekranizacja tego, w roli głownej Jerzy Kamas.

  13. Ale nie wolno ich ruszyć, bo to zabytki!

  14. Bardzo dobre opowiadanie, ale ta ekranizacja nie dość, że płaska, to jeszcze zrobiona tak, jakby nie było opowiadania Maltza

  15. Wspaniale to wczoraj opisałeś. Ja mam nadzieję, że jeszcze wrócisz do tej sceny spod sklepu i ją rozwiniesz w kameralny dramat. Wierzę, że kiedyś będzie na to czas, a pewne obrazy zostają na długo. Mnie, nota bene łodziankę, takie rzeczy mocno ścigają… Dziękuję!

  16. Co do ekranizacji, to dziwnie zrealizowana, ale ja mam słabość do Kamasa, więc pamiętam, że obejrzałem z przyjemnością.

  17. >wierząc, że ludzie którzy tu przychodzą rozumieją co to jest konwencja, a także co to jest improwizacja…

    Ludzie, którym mama nie czytała książek, nie zrozumieją konwencji i improwizacji nawet jeśli przeczytają to, co przed rokiem 1916 pisał „nasz” prawie ziomal Hugo Münsterberg o oddziaływaniu filmu na widza.

    Komunikacja przez obrazy ruchome (i zdjęcie Gdańska z młodości Münsterberga)

  18. Czy można się spodziewać komentarza Gospodarza do „Książki historycznej roku?” https://polskieradio24.pl/39/156/Artykul/2217402,Ksiazka-Historyczna-Roku-nagrody-rozdane

  19. Masz rację. Mało ludzi zna Łódź. To nie tylko pałace, ale piękne kamienice. Sam mieszkałem przy Piotrkowskiej na skromnych 180 m2 w mieszkaniu wysokości 3,5m i dwoma wejściami i murami z cegły o grubości 0,5m. Taki „luksus” może miałbym w Warszawie (też mieszkałem) ale za dwukrotnie większą cenę.

    Piotrkowska wieczorem jest niezwykła i nie wiem czy coś podobnego jest gdzie indziej, a OFF-Piotrkowska i murale to indywidualna cecha tego miasta. Jest dużo biedy i niskie płace, a do tego fatalne zarządzanie typu dworzec za 2 miliardy, które można by wydać na kolejny projekt typu 1000 kamienic.

    Wielu myśli, że przemysł włókienniczy upadł. To nie jest prawda. Działa i jest dosyć aktywny, a rajtuzy z kościołem Mariackim pokazują, że jest wielu pomysłowych ludzi. Pomysł może mało smaczny, ale w promocji może być dobrze lub źle, byle po nazwiskach.

  20. Nie wiem jacy to byli Jezuici w Ameryce Południowej, ale na pewno nie z mojej parafii, gdzie proboszcz – ze święceniami Jezuity po 20 latach kapłaństwa – straszy mnie diabłem, który ma przyjść po śmierci i zabrać mnie do piekła, bo nie chodzę to kościoła. I nawet nie daje nadziei na cyrograf typu Fausta.

  21. Moje inspiracje podróżne i związki z komunikacją

    Wczoraj kupiłem w stacji benzynowej, do której więcej nie zajrzę, zapalniczkę. Zwykle nie zaglądam do kwitów, ale ponieważ przy użyciu okazało się, że ta zapalniczka to stuletni model z kamieniem i z logo stacji, to zajrzałem do kwitu, by sprawdzić, czy przypadkiem mi nie dopłacili za reklamę i upłynnianie szmelcu. Pobrali 4 zł.

    Dziś w innym miejscu przy ladzie pewna staruszka obchodziła mnie z tyłu, z prawej i z lewej, a w końcu pod moją ręką sięgnęła po jedną z zapalniczek wyłożonych na ladzie i zamiast uciekać ze zdobyczą wielokrotnie sprawdzała, czy to się pali. Na wszelki wypadek ja sprawdziłem czy nadal mam w kieszeni kurtki telefon. A ona w końcu zapytała, ile to kosztuje. Odpowiedź brzmiała 2,99 zł, a przy zakupie papierosów tylko 1,99 zł (zapalniczka z zapłonem piezoelektrycznym). I tak dzięki biernej komunikacji bezpośredniej wiem, gdzie kupię kolejną zapalniczkę. A staruszka zorientowała się, że nie jestem nią zachwycony i przeprosiła.

  22. A co ? Brakuje Ci czasu, żeby raz w tygodniu poświęcić na Mszę Św. około godziny? Czy lubisz się drażnić? Bo nie rozumiem Twojego zachowania.

    Zachowujesz się jak dziecko, to mówią do Ciebie jak do dziecka.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.