Zadzwoniłem wczoraj do Juliusza, żeby porozmawiać o dalszych, naszych reżyserskich planach. No i wdałem się z nim w dyskusję o malarstwie, albowiem wróciłem w lekturze do jednej z najważniejszych w mojej ocenie książek, jakie napisane zostały w XX wieku, czyli do wspomnień Ambrożego Vollarda, handlarza obrazów. No i Juliusz, co zdarza mu się na tyle często, że jest zauważalne przeze mnie, osobę na mało co zwracającą uwagę, powiedział coś, co nie dość, że jest wstrząsające, to jeszcze powszechnie ważne. Rzekł mianowicie – trzeba tworzyć rzeczy trudne do podrobienia. I to jest święta prawda. Ja od siebie dodałbym, że trzeba jeszcze zwalczać kokieterię, a także pielęgnować dziwactwa. Autorzy książek małe mają na to szanse, albowiem muszę się komunikować słowem, ale panowie Cezanne i Degas byli w tym mistrzami. Trudno orzec, czy ich zachowania wynikały z odruchowej chęci obrony swojej prywatnej przestrzeni i przestrzeni, w której pracują, bo są pewne poszlaki, że były wystudiowane i miały podnosić cenę obrazów. Jakie by nie były świadczyły o tym, że obaj w życiu i działaniu byli nie do podrobienia. Mechanizm zaś, który stał za zainteresowaniem, jakie towarzyszyło im przez całe życie, jest na tyle skuteczny i interesujący, że warto mu poświęcić wiele czasu. Nawet jeśli przyjmiemy, że cały sukces francuskich malarzy XIX i XX wieku, sukces finansowy przecież, to wynik nakręconych przez urzędników państwowych koniunktur. Z koniunktury też trzeba umieć skorzystać, a rozumieć przez to należy kreację. Jeśli nie ma kreacji, a jest powtarzalność to oznacza, po prostu, że nie ma żadnych korzystnych koniunktur, a jeśli ich nie ma, szkoda sobie zawracać głowę działalnością artystyczną. Wyżej wymienieni, zasobni z domu i dobrze zarabiający ludzie, ogarnięci obsesją malowania, wrobieni przez wspomnianego Vollarda w układy handlowe, z których nie potrafili wyjść, usiłowali ratować swoje życie zawodowe i osobiste za pomocą dziwactw i izolacji. Byli zanurzeni w politykę, co jasno wynika z tekstu napisanego przez odbierającego ich „urobek” pośrednika. Obaj byli antydreyfusistami, a najbliższym przyjacielem jednego z nich – Cezanne’a – był Zola, człowiek, który przede wszystkim kojarzony jest z obroną Dreyfusa. Obaj panowie w końcu się poróżnili, ale kiedy Cezanne dowiedział się, że Zola, którego uważał za aspirującego burżuja, dorabiającego się słowem na robotniczej nędzy, zmarł, zapłakał gorzko i wszedł w ciężki kryzys, który nadwątlił jego zdrowie.
Nie to jest jednak w ich historii najważniejsze. Oto zarówno Cezanne jak i Degas aspirują do nagród państwowych, do zaszczytów i medali, do akademii i instytutów, ale są całkowicie poza tą sferą. Są poza koniunkturą instytucji, które zarządzały dystrybucją sztuki we Francji. No, ale znajdują się w obrębie innej koniunktury. Niektórzy by powiedzieli, że masońskiej, choć Cezanne bez przerwy powtarza, że on musi oprzeć się na Rzymie, a Degas wyrzuca z pracowni protestanckie modelki, bo mu się zdaje, że popierają Dreyfusa. Obaj są w obrębie koniunktur, tworzonych przez nową burżuazję, a ich twórczość czeka wielka przyszłość, której oni sami nie doczekają. Przypomnę – piszemy o kraju, gdzie śniadanie w dworcowym bufecie przy granicy ze Szwajcarią kosztowało siedem franków – w złocie. Tak więc zarobki rzędu kilkuset franków za obraz, w czasach kiedy nie było koniunktury, oznaczają, że obaj panowie mają co jeść, gdzie spać i mogą się też zabawić, ale żadnemu z nich nawet to do głowy nie przychodzi. Jeden jest mizoginem i samotnikiem, a drugi mieszka na prowincji i ma żonę, ciągle tę samą. Do tego fiksacyjnie kultywuje życie rodzinne. I to dobrze rokuje z punktu widzenia handlowego. Później te okoliczności zostaną przez pośredników unieważnione, przez co sztuka wejdzie w ostry kryzys, a koniunktury zamienią się w bandyckie wymuszenia, których ofiarami padać będą instytucje państwowe, bezradne wobec szantażu pośredników lub uwikłane w jakieś afery. I z tym mamy do czynienia dzisiaj. Nie tylko w sferze sztuki, która jest pralnią pieniędzy i osiedlem piramid finansowych, drążonych od środka, przez wyrachowanych, albo całkiem ogłupiałych krytyków i historyków sztuki. Przede wszystkim widzimy to w sferze publicystyki politycznej. Żeby zostać publicystą w Polsce, a mam tu na myśli poważną publicystkę, trzeba przede wszystkim eksploatować tematy już po wielokroć obrobione. To jest sytuacja analogiczna do tej, którą oddycha każda redakcja. Robimy tylko te rzeczy, które są zrozumiałe przez naczelnego i jego zastępcę. No, ale wszyscy tak robią – gdzie tu koniunktura? Żadna redakcja, żaden zespół, think thank czy fundacja nie jest w stanie nakręcić samodzielnie żadnej koniunktury. Nie mogą tego zrobić, albowiem nie mają one żadnych planów poza trwaniem i przerobem gotówki. Jej zarząd niczego nie chce i nie myśli o niczym poważnie. No chyba, że realizuje cele obcych mocarstw, ale to także powoduje, że zleceniobiorcy zabierają się za eksploatację treści powtarzalnych, przemielonych wielokrotnie, albowiem obawa, że nie wykona się zadania, przez emisję treści nie zrozumiałych, przez działania zbyt ekstrawaganckie jest zbyt wielka. Kiedy jednak nie sposób nikogo rozliczyć ze skuteczności, czy choćby zainteresowania, bo wszyscy beczą na tę samą nutę i niczym się od siebie nie różnią, rozpoczyna się poszukiwanie ekstrawagancji, która zastąpi koniunkturę. Musi być ona zrozumiała dla wszystkich, a przede wszystkim dla naczelnego i jego zastępcy. To zaś oznacza wprost – prymitywna i wulgarna, a do tego z daleka zalatująca oszustwem. Na tyle jednak chamska i bezczelna, by zablokować wszelkie protesty rzekomych intelektualistów, którzy nie mogą przeżyć dnia nie usłyszawszy kilku słów o teologii, które emituje redaktor Lisicki, albo innych jakichś mądrości, konstytuujących świat polskiego, aspirującego komentatora rzeczywistości. Nie nazwiemy go tu inteligentem, bo to będzie nadużycie. Ten system dystrybucji treści powoduje, że cała uwaga skupiona jest na wybrykach i szaleństwie. Ono zaś staje się w końcu instytucją i domaga się uznania i funduszy. Co cały czas mamy przed sobą. I nikt nie potrafi zawrócić z tej drogi, albowiem szaleństwo zinstytucjonalizowane jest traktowane poważnie, a przez to każdy kto z nim polemizuje, zamiast je zlekceważyć, także w tej powadze uczestniczy i sam sobie wydaje się lepszy. Obecnie tempo, w którym wariaci, agenci i ludzie złej woli zamieniają się w instytucje jest bliskie temu, w którym poruszają się bolidy formuły 1. Kogo nam brakuje? Sprytnych pośredników, takich jak Ambroży Vollard, który niczego przecież nie ryzykował. Miał tylko pilnować, by Cezanne i Degas nie zmienili czasem swoich przyzwyczajeń i dalej robili to co robią. Ich praca bowiem zmieniała wszystko w komunikacji pomiędzy aparatem urzędniczym III Republiki, a narodem, a także pomiędzy tym aparatem, a emitentami propagandy mu wrogiej. Zdejmowała też z tych urzędników odpowiedzialność za emitowaną treść, a poznawała im na uczestnictwo we wszystkich płynących z jej emisji korzyściach. My dzisiaj, bez Vollarda, jesteśmy bezradni. I dojdziemy niebawem do tego, że komentować przyjdzie nam publiczne defekowanie nie zwariowanych artystek bynajmniej, ale poważnych publicystów, opowiadających się za Rosją i normalizacją stosunków z tym krajem. I wszyscy uznają, że tak trzeba.
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy wsparli Władzię i jej rodzinę. Mamy środki na mieszkanie. Już niczego nie zbieramy, bardzo wszystkim dziękujemy. Tata Władzi pracuje na razie u mnie i zarabia nieźle. Pewnie za jakiś czas zaczniemy mu szukać lepszej pracy, zgodnej z jego kwalifikacjami, ale na razie – po śmierci żony, wyjeździe z okupowanego kraju, przy konieczności opieki nad małoletnią córką, potrzebuje on przede wszystkim spokoju i stabilizacji.
tak w nawiązaniu do powiedzenia że rzecz dobra ma być trudno podrabialna
kiedyś obejrzałam dwa filmy o Modiglianim , jeden z Gerardem Philippe /Montparnasse 19/ i drugi z Andy Garcia , , no i to jego malarstwo wydaje mi się, że nie było naśladowane , a może byli naśladowcy tylko ja się na tym nie znam, ale zajrzałam do internetu i okazuje się że podróbki są do kupienia już od 130 zł.
Dlatego do życia zostały powołane BWA, w których zasada była taka, że artysta oddaje jedno z dzieł wzamian za wystawę. Kiedy instytucje zamieniły się w galerie miejskie nagle opustoszały magazyny, a na inwenturach pisano „sprzedano na aukcji”. By zamknąć gębę wydziałom kultury w gabinetach zawisły co pomniejsze dzieła. Resztę Pani G.K sprzedała za zgodą dyrektorów do centrów sztuki, głównie we Francji.
Legitymizacja takiej działalności zawsze odbywała się poprzez prasę, jak Gazeta Malarzy i Potów, Arton, Exit, etc. Ba, nawet książki miały za zadanie podbijanie cen autorów, jak wydana przez Galerię Miejską Arsenał książkę Alicji Kepińskiej „Sztuka w kulturze płynności”.
Co ciekawe, wielu autorów prac po takiej sprzedaży przestała mieć prawo do wystaw retrospekcyjnych chociażby i musiało płacić później Centrum Pompidou za wypożyczenie prac, a rachunek cedowano na instytucje państwowe. Biznes się kręci, co trzeba mieć na uwadze gdy przekraczamy progi instytucji państwowych udając się na wernisaż 😛
tak dla poszerzenia spektrumu, pomyślałam o arcydziełach widzianych w Dreźnie może to był Zwinger, te obrazy to Madonna i Chrystus informujący że co cesarskie to się należy cesarzowi i wtedy oglądając te dzieła zastanawiałam się że dla hałastry turystów zapewne wystawia się kopie, kopię można zrobić, zaś w gadżetach/biżuterii trudnopodrabialnej jak np jajo Faberge, jest ta sprawa wysokiej bariery kosztowej no i ta unikatowość
ładne – kosztuje i eksponowane są raczej jego kopie
a biznes jak strumyk zawsze znajdzie swoje zasilanie
„…wzamian za wystawę.”
Poprawna jest tylko forma „w zamian”.
„ładne – kosztuje i eksponowane są raczej jego kopie”
Czy Puchar Świata FIFA wykonany z 18-karatowego złota i ważący nieco ponad sześć kilogramów , który zawitał do Polski, też jest podróbą?
chyba nie jest, ale ze względu na ciężar złota może może być pozłacany ….
Dodam ciekawostkę, że w centrum pieniądza NBP jest info , o tym że 1 cm3 złota może być rozwalcowany do wielkości 1m i ja to widziałam w kościele OODominikanów w Krakowie , gdzie św Dominik ubrany jest w takiej wielkości złotą pelerynę.
a co do mojego wcześniejszego komentarza to ja odnoszę się do eksponatów … tak je nazwę „dawno wykonanych i aspirujących do dzieł sztuki”
W tych warunkach pseudo koniunktur na polskim podwórku pojawia się Marcin Rola w redakcji Do Rzeczy. Mielenie tego samego od lat, z momentami szaleństwa………
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.