lut 132020
 

Miałem dziś jechać do Wrocławia pociągiem, ale zmieniłem zdanie. Do późna przygotowywałem się do wykładu, a i tak nie wszystko udało mi się przeczytać. Nie mógłbym wstać tak wcześnie jak planowałem. Jadę więc autem, z rana, żeby w klasztorze trochę jeszcze nadgonić i wieczorem być w formie. W ogóle nie miałem pomysłu na dzisiejszy tekst, co się w zasadzie nie zdarza. No, ale jakoś tak wypadło. Na szczęście jeden z czytelników przesłał mi link do wyników finansowych firmy Radosława Kotarskiego. One są jak się wszyscy już zapewne domyślili bardzo dobre i świadczą o tym, że Polacy wyłącznie czytają książki.

Trudno jest dyskutować z wynikiem finansowym pana Kotarskiego, a to z tego względu, że ludziom imponują siła i pieniądze, i powyżej pewnego pułapu dochodów, polemiści po prostu milkną. Mnie zaś zastanawia jedno – po co pan Kotarski ogłasza ile zarabia? Tego nie robią ludzie z branż poważniejszych niż księgarska i prawdziwi krezusi obracający milionami. On jednak to czyni. To jest dziwne moim zdaniem. Jedno mi przychodzi do głowy, chodzi o to, by zaznaczyć swoją dominującą pozycję, znaleźć naśladowców, którzy – jak to zwykle oni – będą jedynie napędzać koniunkturę panu Kotarskiemu, a także o to, by sparaliżować konkurencję. Jaką? No właśnie to jest najciekawsze. Przecież nie hurtowników z Kolejowej i Zwrotniczej, ani nie wydawców typu Zysk czy Znak, chodzi o inną konkurencję, taką, która próbuje startować w segmentach wydawniczych organizujących się wokół silnie sfanatyzowanych grup internetowych. Nie wiem, jak to jest z Radosławem Kotarskim dokładnie, ale ze składanych deklaracji widać, że oni i tak nie mają z nim szans, albowiem jego wydawnictwo jest jakoś tam posklejane z mediami. Czyli wypuszcza na rynek książki Tomasza Kammela, na przykład. No i wydaje poradniki, załatwiające wszystkie ludzkie deficyty za jednym razem. Hitem jest książka „Włam się do mózgu”, z której dowiadujemy się, jak można nauczyć się szwedzkiego w pół roku. No i jeszcze inna książka „Nic bardziej mylnego”, traktująca o naukowych fejknewsach. Ta ostatnia publikacja, jest cyklicznie wznawiana przez różne wydawnictwa, pod różnymi tytułami i mniej więcej co 20 lat uzupełniana o nowe jakieś rewelacje, a następnie wpuszczana na rynek z wielkim lub mniejszym hukiem. Jasne jest, że nawet jeśli Kotarski nauczył się szwedzkiego w pół roku, to większości jego czytelników się to nie uda. Nie jest to jednak istotne. Chodzi o to, że on sprzedaje niespełnienia. Do nich zaś nikt się nie przyzna, ale każdy chętnie podkreśli, że takowe go nie dotyczą. To jednak za mało, żeby zrobić wynik ( o ile jest on prawdziwy), potrzebni są jeszcze czytelnicy zgromadzeni wokół pewnych treści i idei, a także deficytów i tę kwestię załatwia YT. No, ale zostawmy pana Kotarskiego, bo miał on być jedynie pretekstem do innych rozważań. Mechanizm sprzedaży niespełnień działa także w polityce. Coś tam wspomniałem o nim wczoraj, ale chyba umknęło to dyskutantom. Żaden gotowy i autentyczny produkt, czy to ustawa, czy projekt, czy decyzja nie spełni niczyich oczekiwań. Będzie za to wdzięcznym obiektem krytyki i natrząsania się, albowiem w ten sposób także wyrażają się niespełnienia. Na uwagę zasługują bowiem tylko projekty nie nadające się do realizacji. One także, co jest najdziwniejsze, mają zawsze swoje drugie, albo i trzecie życie. Można nawet zasugerować, że ktoś pilnuje, by nie zeszły naturalną śmiercią, ale żyły niczym cmentarne upiory błąkając się po zamglonych kotlinkach i obrzeżach lasów. Największym więc błędem jaki popełniają politycy, ale także wydawcy jest spełnianie marzeń publiczności. W ten sposób nigdy do niczego się nie dojdzie. Trzeba bowiem zostawiać ludzi w stanie chronicznego niedosytu i mówić im, że następnym razem będzie lepiej, pełniej i w ogóle cudownie. Tylko ta metoda działa. To nic, że nie nauczyłeś się szwedzkiego w pół roku, po zakupie książki Kotarskiego, to nic, że nie nauczyłeś się go w rok. Po jaką cholerę ci ten szwedzki w końcu? Do czego ci to potrzebne?

Ja sam wielokrotnie przekonałem się o sprawności działania tego mechanizmu, ale mnie także niczego to nie nauczyło. Weźmy takich masonów, wydałem książkę o masonach niszczących dobra i majątki kościelne. Książka nosi tytuł „Dekret kasacyjny roku 1819”. Czy kogoś to zainteresowało? Czy zainteresowało to ludzi, którzy zawodowo niejako i entuzjastycznie zajmują się tropieniem masonów? A skąd, oczywiście, że nie, bo ja takimi publikacjami tylko psuję im zabawę. Niszczę złudzenia, że można się nauczyć szwedzkiego w pół roku. Więcej – ja robię rzecz najgorszą z możliwych, próbuję odwrócić uwagę publiczności od nich samych, dzielnych tropicieli masońskich spisków i skierować ją gdzie indziej. Na co? Na sposoby działania tychże masonów, obecne w historii i łatwe do przeanalizowania. No a nie o to przecież chodzi, by się pozbywać lęków przed tajnymi organizacjami, ale o to, by te lęki pielęgnować i podsycać. Tylko wtedy można zrobić wynik sprzedażowy i tylko wtedy można zgromadzić wokół siebie odpowiednią ilość ludzi, z którymi uda się ruszyć na Warszawę, gdzie znajduje się sejm i inne ważne instytucje.

Dlaczego jak w jednym kotle umieściłem Kotarskiego i tropicieli masońskich spisków? Zrobiłem to, albowiem są to dwie strony tego samego medalu. Pan Kotarski zajmuje się popularyzacją wiedzy dostępnej i łatwej, choć wszyscy wiemy, że nie jest ona ani łatwa, ani przystępna. Tropiciele zaś mają tysiączne przykłady skutecznego działania swoich wrogów, ale nie wskazują ich, albowiem odjęło by to ich gawędzie rys tajemniczości i niesamowitości.

Każdy kto ma trochę więcej niż 30 lat rozumie, że nic takiego jak popularyzacja nie może istnieć. Istnieje za to coś takiego jak komunikacja i ona jest organizowana wokół pewnych treści. Następnie grupy zorganizowane wokół tych treści podejmować mogą, będąc w stanie pewnej, wcale silnej dyscypliny, różne działania, na innych niż tylko komunikacja polach. To znaczy, że w całej tej popularyzacji i sprzedaży, a także w antypopularyzacji i antysprzedaży chodzi o jedno i to samo – o zorganizowanie zdyscyplinowanych i sfanatyzowanych grup gotowych do różnych działań.

Co w takim razie my robimy w tym wszystkim? Otóż my się zastanawiamy jak to się stało, że komunikacja oparta na tradycji Kościoła została unieważniona. To jest główny przedmiot naszych rozważań. Zastanawiamy się także, czy możliwe jest odwrócenie tego trendu. To znaczy, czy można przywrócić na powrót ten sposób komunikacji, który wyklucza popularyzację wiedzy a la Kotarski, a prowadzi do wypracowania metod naprawdę skutecznego poznania, czy może ogólniej – podejmowania wyzwań pozornie grubo przerastających możliwości człowieka. Ja nie wiem czy to jest możliwe, ale mam nadzieję, że jest. Musimy jednak zdać sobie sprawę z jednego – rozwalanie pojęć i tradycji trwało wieki i było połączone z podsuwaniem ludziom różnych atraktorów. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki rybom sypie się zanętę. Sposoby unieważniania komunikacji pomiędzy katolikami były i są nadal podstępne. Z czego mało osób zdaje sobie sprawę, albowiem większość święcie wierzy w to, że prostota duchowa i oddanie sprawie przyniesie sukces. Wskazanie zaś wroga i uderzenie nań z ochotą, musi przynieść zwycięstwo, albowiem Matka Najświętsza jest z nami. Ja się tu bynajmniej nie natrząsam z nikogo. Chcę tylko wskazać, po raz nie wiem który, że nie można z każdą bzdurą lecieć do najwyższych instancji, szczególnie jeśli wcześniej człowiek kupił sobie książkę Kotarskiego, z nadzieją, że się nauczy mongolskiego w tydzień. Wszystkim, którzy myślą w opisany wyżej sposób polecam książkę „Dekret kasacyjny roku 1819”. Chcę także podkreślić, że napawanie się mocą i przewagami przeciwnika, a także demonizowanie go, to jest chyba ten no….satanizm? Tak przypuszczam, choć pewien nie jestem i prosiłby ojca mniszysko o jakieś wyjaśnienie w tej sprawie.

Na koniec jeszcze zostawię Wam piosenkę, która pewnie kilka osób zirytuje. No i ruszam w drogę

Przypominam też, że tylko do końca lutego można zapisywać się na konferencję w Kazimierzu Dolnym. Szczegóły tutaj

http://szkolanawigatorow.pl/panel/lul

  7 komentarzy do “O siłach i ludziach imponujących innym”

  1. Tytuł „Dekret kasacyjny roku 1819” brzmi jak tytuł pracy naukowej. Dla popularyzacji powinien  brzmieć jak trąby jerychońskie np: „Jak masoni gwałcili zakonnice i grabili księży katolickich” Pierwsza poprawka gratis ☺
     
     
     

  2. Świetna piosenka, świetny tekst, bo prawdziwy.

  3. Prezydent o rosnących cenach: To efekt złożonych procesów ekonomicznych.
    To są na pewno jakieś kwoty, które wynikają z różnych takich działań.
     
     
    Jkm jest oszustem gdyż nie używa prezerwatyw i dzieli polską Polskę
     

  4. Polskojęzyczny PiS/POPiS ciężko pracuje, żeby jak najmniej było polskiej Polski. W tym celu m.in. rusyfikuje Polskę imigrantami, których alfabet to cyrylica.

  5. tak samo o Polakach piszą w Anglii, szczególnie w lokalnych gazetkach pakistańskiego mayora Londynu, weź się opamiętaj, albo zmień blog  

  6. Im więcej polskojęzyczny PiS sprowadzi cyrylicy do 3RP, tym więcej Polaków musi emigrować. Czy zwolennicy PiSu to ruskie onuce popierające rusyfikację i Putina?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.