lis 052024
 

Jak wszyscy wiedzą jestem przeciwny spłycaniu przekazu, a to z tego względu, że kiedy już poddany zostanie on takiej obróbce jego jakość mierzy się w punktach, jeśli mamy do czynienia z przekazem akademickim lub w lajkach, jeśli chodzi o przekaz medialny. Jak wszyscy wiemy i jedno i drugie jest, pardon, gówno warte. Stanowi jednak wygodne narzędzie, za pomocą którego wskazuje się naiwnym fałszywe kierunki marszu. To znaczy takie, w których cel jest odległy, a jego osiągnięcie nie daje żadnych mocy. Zbieracz punktów lub lajków może jedynie koncentrować się na tym właśnie, to zaś oznacza, że znajduje się poza obszarem treści istotnych. Dobrze to widać na przykładzie akademii, gdzie historia traktowana jest jako nauka, a nie jak narzędzie polityczne i wtajemniczenie. Gdyby tak było dawałaby ona rzeczywiste moce i skalę porównawczą dla działań wrogów, a także możliwość porównania ich z wcześniejszymi działaniami i adekwatnego opisu. Tak nie jest. Zbieracze punktów i lajków mogą jedynie w kółko pieprzyć to samo, błagając Boga, żeby im się noga nie powinęła i nie zjawił się ktoś, kto powyższe będzie czynił sprawniej i jeszcze przy tym ładniej się będzie uśmiechał.

Przez długi czas zwalczaliśmy na naszch blogach trend mówiący o tym, jakoby na zachodzie nie rozumiano naszej historii. To są brednie, co po wielokroć udowadnialiśmy. Wszyscy doskonale znają naszą historię, ale nie uważają za stosowne się z tym obnosić, albowiem jest ta znajomość narzędziem wpływu realnego, a nie narzędziem do zbierania nic nie znaczących, bo nie istniejących poza hierarchią, lub wirtualnych czyli fantomowych wartości.

Istotne pytanie brzmi – czy my sami znamy własną historię? Nie, i znać jej nie możemy, a nawet nie powinniśmy, albowiem to utrudni niektórym opisane już wyżej dwa razy zbieranie odpadków. I nie chodzi tu o to, że nie możemy znać jakiejś jej wersji uładzonej, dla przedszkolaków i uczniów młodszych klas szkoły powszechnej. My jej nie możemy znać wcale. Zamiast tego powinniśmy tylko dobrze rozpoznawać tych, co zbierają punkty i lajki, bo oni aspirują do tego, by być naszymi pasterzami. W praktyce oznacza to, że ludzie ci unieważniają historię jako narzędzie polityczne i jako wtajemniczenie. I doprawdy nie muszę tu wymieniać nazwisk, byście się zorientowali o kogo chodzi. Czy punkty, lajki i suby są wynalazkiem nowym? Bynajmniej. Jeśli zabierzemy się za lekturę biografii Jerzego Ossolińskiego, szczególnie jej pierwszych kart dotyczących młodości przyszłego kanclerza przekonamy się, że suby, lajki i punkty były zawsze. I zawsze też istniały wtajemniczenia oraz formaty polityczne w przekazie publicznym.

Wczoraj czytałem opis wyprawy na Moskwę, który podany jest z niecodziennej perspektywy, a mianowicie ze środka namiotu królewicza Władysława, o którego uwagę walczą dwaj pokojowcy – Jerzy Ossoliński i Stanisław Kazanowski. Wszystko odbywa się w klimacie lajków, subów, punktów, rywalizacji o uwagę Władysława, młodzieńczych emocji i płaczu. Tylko potem okazuje się, że Stanisław Kazanowski nagle zachorował, a jego ciało zaczęło nieludzko śmierdzieć. Co nie przeszkadzało Władysławowi siedzieć wraz z nim w namiocie i płakać. Na odchodnym, tuż przed śmiercią wskazał on swojego brata Adama, jako tego człowieka, któremu przyszły król powinien zaufać. I tak narodziły się dwa stronnictwa polityczne, które położyły się cieniem, na całej historii XVII wieku.

W scenie tej widzimy wyraźną różnicę, pomiędzy punkami i lajkami, a wtajemniczeniami. Kazanowscy obstawiali te pierwsze, a Ossoliński wraz z hetmanem Chodkiewiczem prowadzącym wojsko pod Moskwę wyraźnie optował za wtajemniczeniami. Poznajemy to też po tym, że w czasie marszu królewicz słał korespondencję na dwór ojca w Warszawie, do swojego tam szpiega, który mu donosił, w czasie tegoż marszu, kto z jego najbliższego otoczenia kapuje nań do króla. Sztafety pędziły w jedną i w drugą stronę w zasadzie nieprzerwanie. I popatrzcie – nie było Internetu, a były lajki. No i wyszło, że kapują do Zygmunta Ossoliński i Jakub Sobieski jeszcze.

Wstrząsający, z naszego punktu widzenia, jest też opis sytuacji pod Moskwą, kiedy okazało się, że popierający Władysława bojarzy, w tym Golicyn, Szein i Szujski są w mniejszości, a za murami zabarykadował się Michał Romanow, wraz z jakimiś oddziałami. I ani mowy nie ma o poddaniu miasta. Jaki był nastrój w obozie polskim? Beztroski. Nie uznano sytuacji za tragiczną, zarządzono odwrót, bo wielu już się ta wyprawa znudziła. Przyznam, że nie mogłem tego czytać spokojnie.

Karty tej biografii opartej na źródłach przecież mogłyby być – każda z osobna jakimś narzędziem do nauki dla dyplomatów. Klęska cecorska, która przychodzi akurat w momencie, kiedy Ossoliński ma zamieszkać z młodą żoną, oceniana jest jako likwidacja monarchii polsko-litewskiej. I nikt się nawet z tym za bardzo nie kryje. Ogłasza się to wprost, ale podejmuje się jednak jakieś kroki, by temu zapobiec, choć wszyscy wiedzą, że sułtan chce dojść do Bałtyku, tam zbudować flotę – nie do uwierzenia, a Polacy nie mogli! – i zaatakować Hiszpanów w Niderlandach kładąc tym samym kres monarchiom katolickim na kontynencie. No, ale wszyscy widzimy, że zagadką największą pozostaje, jak sułtan zamierzał przepłynąć cieśniny. I tu dochodzimy do wtajemniczenia, które już kiedyś eksploatowaliśmy, ale nieumiejętnie, a teraz ono powróciło, czyli do Danii.

Ludzie w Polsce gawędzili o tym wesoło, ale próbowali jednak coś robić. Ossoliński, na przykład, pojechał z instrukcjami kanclerza Andrzeja Lipskiego do Londynu. Po co tam pojechał i jak wyglądał przebieg poselstwa opowiem w pogadance. Nie wszystko mogę zdradzać.

Teraz pora na kolejne porównanie lajków i subów z wtajemniczeniami. Ossoliński, jak ta tamte czasy, nie był bogaty. To znaczy był, ale nie tak, jak inni. Nie tak, jak Janusz Ostrogski, na przykład. Jego ojciec piastował urząd wojewody sandomierskiego i zamierzał wydać syna za córkę podskarbiego Daniłowicza. Ten jednak wszystko tak urządził, by upokorzyć młodego Ossolińskiego. To znaczy zaprosił go do swojego domu, a wraz z nim Ostrogskiego. I miał zamiar w przytomności wojewodzica sandomierskiego zaręczyć tę swoją córkę z Ostrogskim. I wiecie co się stało? Nie uwierzycie. Przejeżdżając przez Lublin Janusz Ostrogski zmarł nagle. Ossoliński nic o tym nie wiedział, więc pojechał do podskarbiego, jak po swoje, lekko tylko zaniepokojony. Tam wzruszył się, choć ręki panny nie otrzymał. Podskarbi jednak musiał wzruszyć się jeszcze bardziej, a na pewno musiał zrozumieć, że lajki i suby to betka w porównaniu z prawdziwymi wtajemniczeniami. I w końcu pannę za Ossolińskiego wydał.

W czasie kiedy Jerzy Ossoliński był w Londynie, gdzie działy się rzeczy naprawdę niezwykłe. Jego protektor i krewny – Jan Karol Chodkiewicz, pomaszerował pod Chocim, zatrzymał tam armię sułtańską, bo młody sułtan nie zrozumiał także różnicy pomiędzy lajkami a wtajemniczeniami, a potem zmarł. Rzeczpospolita zaś ocalała, choć niewiele brakowało. Turkom zaś, co jest wyrażone w tej książce wprost, a o czym miłośnicy lajków zapominają, pomagali w realizacji politycznych przedsięwzięć Holendrzy i Francuzi. Ci drudzy na razie oględnie, ale bankierzy Amsterdamu sypali groszem gdzie się tylko dało. Nie mieli jednak klucza do sezamu z wtajemniczeniami, ani nie znali zaklęcia. Musieli więc pogodzić się z Gdańskiem i udać, że wszystko jest w porządku i tak, jak to sobie zaplanowali. Dodam tylko, przez skromność, że my też nie mamy tego klucza, ani nie znamy zaklęcia. Żeby je poznać nie wystarczy z odpowiednim nastawieniem przeczytać tę książkę, trzeba czegoś więcej. Być może znajdziemy to w trakcie uważnej lektury, ale na razie jestem co do tego pesymistą. Bez przeczytania jednak biografii Jerzego Ossolińskiego możemy sobie co najwyżej wybrać w czyim fanklubie chcemy być – Rafała Aleksandra Ziemkiewicza czy prof. dr habilitowanego Adama Wielomskiego z uniwersytetu w Siedlcach. Radzę się dobrze zastanowić i wybrać mądrze. Na dziś to tyle. Polecam się szanownej uwadze wszystkich drogich czytelników.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jerzy-ossolinski-biografia-ludwik-kubala/

  9 komentarzy do “O spłycaniu przekazu”

  1. … chaotycznie …

    obserwując w historii zaistnienie „sprzyjających okoliczności” to widać, że zakres prac oczyszczających pole z przeciwników jest różny i różne są metody zastosowanego czyszczenia

    gdyby w to wpleść sformułowaną w latach powojennych ocenę sposobu budowy PRL;

    „Cyryl jak Cyryl ale te … Metody” to trzeba stwierdzić , że była to czystka,  robota na szeroką skalę… choć znana historii, z tym że czasami jak wtedy w PRL przekraczała ludzkie oczekiwania

    częściej jest obserwowane umiarkowanie w tym sposobie działania, pozostaje ono jakby niezauważone bo małej skali się nie zauważa,  albo nawet bywa potraktowane anegdotycznie jak śmierć pewnej carowej co nie lubiła Prusactwa i akurat zmarła i przestała Prusactwu przeszkadzać no i mamy tę sytuację opisaną jako cud domu Brandenburskiego

    a jak to ma miejsce w przypadku Ossolińskich, zastanawia to umieranie ich  przeciwników w tzw 'stosownym’ momencie

    no i jakoś tak często są wyjazdy do Londynu, coś jest z tym Londynem, no nie wiem, obecność angielskich lekarzy  jak w przypadkach Batorego czy jeszcze kilku innych ważnych osób, no nie wiem

  2. Pasjonujące jest popatrzeć na takie persony jak kanclerz na co się im zdało tak zabiegać,ano niestety na nic. Ród kanclerzowi wymarł już na wnuczkach i finito,syn w młodym wieku bezdzietnie nagle skończył żywot i kariera przepadła. Podobnie niepowiodły się rojenia dynastyczne Jana Sobieskiego,wróciła karma za rokosz przeciwko legalnie wybranemu Korybutowi Wiśniowieckiemu,no nie powiodło sie bohaterowi z pod Wiednia bo siły polityczne miały już za pazuchą plany rozbioru. Życie w tamtych czasach dość ryzykowne było ale i dziś bywa różnie. Piractwo na drogach,jazda bez poszanowania własnego życia nie mówiąc o cudzym,niczym nie usprawiedliwiony pośpiech w działaniu i strach że inni będą pierwsi,skąd sie ten obłęd u nas zaszczepił że trzeba na złamanie karku pędzić żeby nie być na końcu. No i to odgórne chamienie ludzi za pomocą sfory kabaretów i innych podstawionych figur w mediach. Walencja wyraziła swój ból po powodzi obrzucając premiera błotem za brak pomocy rządowej,ino król z królową dotrzymali placu. Marionetki wybrane w wyborach okazują się wrogami ludu na którego obrońców sie kreują. Nie ma liczby ofiar,pomoc jest symboliczna i tak jak u nas było nikt się ostrzeganiem nie przejmował. Papież jak zwykle ma rację,wojna ekonomiczna pod zasłoną klimatu toczy sie na oczach tzw suwerena i nic sobie z niego nie robi. Żyjemy se już na kartach Apokalipsy, choć i dawniej też tak myślano,ale dobrze to ktoś rozkminił że kiedyś były czasy,teraz to nie wiadomo co tu jest.

  3. Dzień dobry. Cóż, nie chcę tu popisywać się jakimś cynizmem, ale zważywszy na ówczesne i nie tylko standardy polityczne, to usuwanie z drogi przeciwników przez wysyłanie ich na tamten świat jest jakimś normalnym elementem polityki, która wszak na trwałe zrośnięta jest z wojną, a na tej ostatniej można zginąć… Mnie coś innego bardziej zainteresowało. Oczywiście ten Londyn. Tak na oko prostego dyletanta widać, że obóz Ossolińskich próbuje, może jako jeden z ostatnich w Polsce, prowadzić jakąś realną politykę na poziomie światowym. Widząc sojusz holendersko-francuski próbuje porozumieć się z Londynem, a przez to z Danią. Tak trzebaby zrobić, korzystając z chwilowej koniunktury, czyli braku współpracy Londynu i Niderlandów. Wtedy sytuacja Polski mogłaby się poprawić, bo wielu jeszcze naszych przeciwników w różnych stolicach mogłoby się poślizgnąć na mydle, jeszcze wtedy nieznanym szerzej. Potem sojusze się zmieniły i na Rzeczpospolitą miejsca przy stoliku już nie było.

  4. przepraszam ze moze nie calkiem pasuje do artykulu ale z tym przekazem to moim zdaniem jest rowniez tak ze przekazem jest rowniez brak przekazu choc jest ale jakby schowany. a nawet jest dostepny. w roku 1704 rosjanie wymordowali bestialsko 20 tysiecy mieszkancow pragi. jest dostepna ksiazka w bibliotece uj  j.g. seume ” einige nachrichten über die vorfälle in polen im jahre 1494″. seume byl tego naocznym swiadkiem. seume byl oficerem sztabu rosyjskiego wiec mial dosc dobre rozeznanie i mozliwosci byc swiadkiem. moze nie szukalem dokladnie ale nie znalazlem tlumaczenia na polski tej relacji. skala tego rosyjskiego bestialstwa na tamte czasy byla czyms nieslychanym. ze w peerelu tego nie tlumaczono to jasne ale teraz?

  5. chyba  to Jakub Sobieski, z czasem spostrzegł że metody stosowane mogą być także w formie odosobnienia, kiedy to jechał na elekcję żeby zgłosić swoją kandydaturę a tymczasem w Oławie go jakoweś wojsko zatrzymało i wypuściło dopiero po elekcji . Ciekawe czy się cieszył że swoich planów elekcyjnych nie przypłacił życiem, a taka metoda mogła być zastosowana, zdaje się że miał opiekuna

  6. Zadziwia opisywana tam lekkość w traktowaniu spraw poważnych

  7. Niestety, brak zróżnicowania postaw i właściwej ich oceny jest dość dojmujący, szczególnie, że każą nam co krok wybierać. Kogo wolicie ludkowie? Panią Hernik czy panią Mariannę? Pana Wielomskiego czy pana Ziemkiewicza…

  8. Londyn miał ambicje być nadstolicą już od czasów Henryka VIII, a być może od Henryka II. I w końcu cel osiągnął

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.