gru 042017
 

Kiedy przyjęli mnie na stanowisko redaktora w kolorowym kobiecym tygodniku, dostałem do obrabiania także kolumnę zatytułowaną „Seks”. Była to jedna z czterech kolumn, które miałem pod swoim nadzorem. Każdy kto pracował kiedyś w redakcji wie co to znaczy być odpowiedzialnym za jedną kolumnę i wie także co to znaczy być odpowiedzialnym za cztery kolumny. Największy kłopot był oczywiście z tą kolumną „Seks”. Tygodnik był bardzo przyzwoity i nie można tam było tak po prostu wstawić jakichś kawałków z obsceną. Poza tym były to dość wczesne lata ekspansji kolorowej prasy z zachodu i mowy nie było o takich materiałach jakie dziś latają w internecie. No i najważniejsze – tygodnik przeznaczony był dla gospodyń domowych, nie można było więc publikować tam rzeczy jakoś szczególnie ekstrawaganckich. Moje zwierzchniczki popatrzyły na mnie wymownie, ale bez nadziei, bo ja się słabo kojarzę w z wymienionymi w tytule aktywami. Byłem jednak jedynym frajerem, który zgodził się na obrabianie tej nieszczęsnej kolumny. Nie miałem żadnej pracy, a chciałem mieć pracę „piszącą”. Do tak zwanej normalnej redakcji nikt by mnie nie przyjął, a jeśli nawet to na zasadach nie dających szans na utrzymanie się w Warszawie i wynajęcie mieszkania. Pozostawały więc wydawnictwa niemieckie i ja się do jednego załapałem wprost z ogłoszenia. Poszukiwali młodej, zdolnej dziennikarki. Zadzwoniłem i powiedziałem, że nie jestem co prawda młodą i zdolną dziennikarką, ale za to jestem bardzo fajny. Dało to pewną nadzieję naczelnej i kierowniczce działu, bo jasne jest, że jak ktoś wyskakuje z takim tekstem przez telefon, to ma pewnie i inne ciekawe pomysły.

Każdy mniej więcej wie jak kto jest z tą miłością i seksem, ale większość ludzi żyje nie dającymi się spełnić na tym łez padole aspiracjami. I stąd właśnie przy redagowaniu kolumny „Seks” rodzą się zawsze problemy. Koleżanki pokazały mi wcześniejsze teksty umieszczane w tej rubryce i ja je przeczytałem. One zaś rzekły – tak nie możesz pisać. Ja się zgodziłem, bo też i nie miałem zamiaru tak pisać. Pewnie ciekawi Was co tam było napisane. Za chwilę dokonam prezentacji, albowiem przypadkiem znalazłem w sieci fragment tekstu o miłości i seksie, jakby żywcem wyjęty z tego tygodnika, zanim ja się w nim pojawiłem. Oto on:

Siedzę (nie teraz oczywiście, kilka godzin temu) w restauracji „Browarmia” na Krakowskim Przedmieściu i jem sznycel cielęcy, popijając piwem. Przede mną, przy długim stole, a właściwie ustawionymi rzędem stolikach, siedzi spora grupa młodzieży płci obojga, tak około 15 osób. Mimo to przy stole panuje cisza, bo wszyscy, albo pojedynczo, albo najwyżej parami, wpatrzeni są w swoje smartfony. Co najwyżej ktoś pokaże swój aparat drugiemu mówiąc „popatrz na to”. Zważywszy, że rzecz dzieje się w sali podziemnej, gdzie nie dochodzi światło dzienne i jest dosyć ciemno, te migające światełka w tym grobowym nastroju sprawiają wrażenie, jakby – z przeproszeniem – „polityczni protestanci” zebrali się ze świeczkami w dłoniach pod gmachem sądu. Nie rozumiem takich form życia towarzyskiego. A może to ja jestem już tak zgrzybiały i niedzisiejszy, że pora kłaść się do trumny?
Ależ NIE, bo oto spoglądam uważniej jeszcze raz i dopiero wtedy dostrzegam, że na rogu tego stołu siedzi para – On i Ona, śliczna, czarnowłosa, taka w typie Małgosi – i nie gapią się w smartfony, tylko patrzą sobie czule w oczy. On zanurza dłoń w bujnej gęstwinie jej włosów, Ona przymyka oczy i przez dłuższą chwilę na jej buzi maluje się rozkosz, potem bierze jego dłoń w swoją, dotyka do swoich ust i delikatnie ją muska. A więc jest jeszcze życie na tym świecie i jest miłość. Oddycham z ulgą i zamawiam kieliszek wiśniówki.

Zanim powiem kto jest autorem powyższego tekstu, muszę Wam opowiedzieć jak niezwykłym doświadczeniem jest praca w kobiecym tygodniku. Tam dziewczyny w zasadzie nie muszą niczego i nikogo udawać. Oczywiście coś tam odgrywają jedna przed drugą, ale jak ktoś na to popatrzy z boku, to tak zwana prawda ukazuje mu się w całej swojej upiornej prostocie. Nie mówię, żebym był jakoś szczególnie przeciw, chodzi mi tylko o to, że nie ma w tym pozy, a skoro nie ma pozy to one szukają już jedynie kogoś takiego, kto odwali za nie całą czarną robotę, żeby nie musiały myśleć o rzeczach głupich i niepotrzebnych, a skupiły się na tym co jest najważniejsze – na sobie. Do takich rzeczy właśnie zostałem wynajęty i oznajmiono mi to z nadzieją i lekką obawą w głosie właśnie w czasie omawiania kolumny „Seks”. – Tak nie pisz – powiedziała Gośka, a ja pokiwałem głową. Wiedziałem, że mam tak nie pisać, bo to jest coś, czego dziewczyny nienawidzą najbardziej na świecie, nawet jeśli się do takich głodnych kawałków uśmiechają. Praca tam była, jak powiadam, doświadczeniem niezwykłym, które pozostało ze mną do dziś. Pora teraz zdradzić kto jest autorem zacytowanego tekstu. Otóż opublikował go na swoim profilu fejsbukowym profesor Jacek Bartyzel. Czy ja się zdziwiłem? Trochę tak, ale zaraz mi przeszło. Cóż on bowiem mógł biedny napisać? Chciał uzyskać niezbędną dla sprowokowania poważnych rozważań głębię i wybrał taki właśnie sztafaż, okoliczności niby prawdziwe, sznycel, piwo, piwnica i faceci ze smartfonami…a obok wielka miłość i kieliszek szlachetnej, opalizującej wiśniówki. Po napisaniu czegoś takiego wyleciałbym z roboty jak nic. No, ale ja pisałem dla kucharek, w profesor dla istot o innej zupełnie wrażliwości. Oczywiście szydzę, ja pisałem przede wszystkim dla koleżanki kierującej działem i dla naczelnej. One zaś musiały dostać coś takiego na biurko, od czego nie rozbolałby ich zęby i co nie spowodowałoby u nich gwałtownych skurczów twarzy. Tak więc fraza – zanurzył dłoń w bujnej gęstwinie jej włosów – była absolutną dyskwalifikacją.

Powiecie, że nie mogę w ten sposób drwić z profesora. Otóż mogę i zaraz wyjaśnię dlaczego. Sukces na rynku treści osiąga ten, kto właściwie rozpozna emocje i oczekiwania czytelników. Ja od razu zorientowałem się, że nie piszę dla kucharek, choć na to wskazywałby tytuł tygodnika. Ja pisałem dla Gośki i jej koleżanek, a to była rzecz o wiele poważniejsza, niż wszystkie problemy z którymi zmaga się w swoich tekstach profesor Bartyzel. Czy on w ogóle wie dla kogo pisze? Mam wrażenie, że nie, że nie zna ani myśli, ani planów, ani serc swoich czytelników, a przekonuje mnie o tym zdanie – Ona przymyka oczy i przez dłuższą chwilę na jej buzi maluje się rozkosz, potem bierze jego dłoń w swoją, dotyka do swoich ust i delikatnie ją muska.

Dlaczego się nad nim znęcasz ty świnio – zawoła zaraz ktoś. Otóż czynię to ponieważ profesor Bartyzel jest jedną z osób, które nie mając żadnych, podkreślam – żadnych możliwości wpływania na czytelnika czyni to uporczywie. Udzieliłem wczoraj wywiadu panu Mossakowskiemu, który jest w o tyle szczęśliwej sytuacji, że nie stara się kokietować ludzi swoimi tekstami. On mnie poprosił o zrecenzowanie filmu Grzegorza Brauna i ja to zrobiłem. Dziś zaś z rana przeczytałem w jednym z komentarzy, że Grzegorz Braun promuje nową książkę młodego Krajskiego. Kochani, jeśli Grzegorz Braun, artysta prawdziwy, będzie prócz twórczości uprawiał również promocję osób o takim współczynniku artystycznego i sprzedażowego bezwładu jak młody Krajski i profesor Bartyzel, to możecie zapomnieć o wszystkim, co mówiłem w tym wywiadzie. On utonie. A przed utonięciem nie zdąży zrobić nic naprawdę wielkiego. Ja sytuację tę odnoszę także do siebie i mówię wprost, po doświadczeniach wydawniczych ostatnich lat, jeśli ktoś będzie mnie próbował z premedytacją lub wprost z głupoty, dociążyć, z nadzieją, że i jemu coś sprzedam albo go wypromuję, będę straszny. Będę dużo bardziej okrutny niż dziś wobec Jacka Bartyzela i wtedy każdy się naocznie przekona co to jest pisanie o seksie dla pań redaktorek z wydawnictwa Axel Springer. Potrzebuję bowiem ludzi, którzy mnie odciążą. Lista obowiązków, planów i zamierzeń wydłużyła się bowiem znacznie, a życia nie przybywa.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przez ostatnie miesiące wspierali ten blog dobrym słowem i nie tylko dobrym słowem. Nie będę wymieniał nikogo z imienia, musicie mi to wybaczyć. Składam po prostu ogólne podziękowania wszystkim. Nie mogę zatrzymać tej zbiórki niestety, bo sytuacja jest trudna, a w przyszłym roku będzie jeszcze trudniejsza. Nie mam też specjalnych oporów, wybaczcie mi to, widząc jak dziennikarskie i publicystyczne sławy, ratują się prosząc o wsparcie czytelników. Jeśli więc ktoś uważa, że można i trzeba wesprzeć moją działalność publicystyczną, będę mu nieskończenie wdzięczny.

Bank Polska Kasa Opieki S.A. O. w Grodzisku Mazowieckim,

ul.Armii Krajowej 16 05-825 Grodzisk Mazowiecki

PL47 1240 6348 1111 0010 5853 0024

PKOPPLPWXXX

Podaję też konto na pay palu:

gabrielmaciejewski@wp.pl

Przypominam też, że pieniądze pochodzące ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego przeznaczamy na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie ksiądz prałat dokonał swojego dzieła, a gdzie obecnie pełni posługę nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek.

Zapraszam też do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze, do Tarabuka, do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu GUFUŚ w Bielsku Białej i do sklepu HYDRO GAZ w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim.

  87 komentarzy do “O sposobach opisywania miłości i seksu”

  1. piszesz, jak jest

    czy to nie wystarczy?

  2. To jest tak celne, że mnie zatkało. Ani trochę okrutne. Bardzo powściągliwe.

  3. AkselSpringer tłumaczy mi się jako *sprężyna osiowa*, a dodatkowo kojarzy z ludźmi / paniami kierującymi / tworzącymi w (niemieckim) dziennikarstwie.`

    AkselSpringer to brzmi mechanicznie, jawol!

  4. … no i ten sznycel popijany piwem jako tło czystej miłości pod ziemią.

  5. Profesor Bartyzel bardzo ładnie pisze. Obserwacja młodzieży dzisiejszej jakże celna. Po co jest pan w stosunku do niego złośliwy? Profesor Bartyzel operuje polszczyzną na poziomie dla pana absolutnie nieosiągalnym, więc może trochę pokory. Czy to taka strategia: obszczekać wszystkich lepszych od siebie wokół, żeby na sobie skupić uwagę? Bez sensu.

  6. >Obserwacja młodzieży dzisiejszej jakże celna.

    przymykanie buzi na chwilę „z rozkoszą” w miejscu publicznym wydaje Ci się autentyczne?

  7. A co ma do rzeczy poziom polszczyzny do meritum zawartego w notce, którego zresztą nie zrozumiałeś.

  8. …Grzegorz Braun, artysta prawdziwy, będzie… uprawiał… promocję osób …. jak młody Krajski i profesor Bartyzel,…

    Szuka nowego odbiorcy – może bardziej moherowego. Może będzie rewanż ze strony katolickiej.

    Jak targi poszły?

  9. On pisze tak samo ładnie, jak pan uważnie czyta 🙂

  10. Moherowy odbiorca jest już jego…ani Bartyzel ani Krajski nie mają na tego odbiorcę najmniejszego wpływu

  11. przy długim stole, a właściwie ustawionymi rzędem stolikach: pow. być: ustawionych rzędem..itd. ,
    w sali podziemnej, gdzie nie dochodzi światło dzienne i jest dosyć ciemno, co jeszcze można dodać? gdzie nie ma okien, gdzie widoczność jest mniejsza niż spodziewana, gdzie zwykle nie można obserwować wschodu i zachodu słońca…

    Żartował Pan, prawda? 🙂

  12. Mógłbyś dla przykładu wrzucić kawałek jakiegoś swojego tekstu z tamtej kolumny?

  13. Z sali, po projekcji padło pytanie o ewentualne powiązania masonerii i różokrzyżowców z „naukami” Lutra . Braun powiedział, że książki nie czytał, ale ma nadzieję, że tam będą odpowiedzi na te pytania. Zachęcał do czytania, ale czy to już reklama ? Może tak, może nie. Książki nie przedstawił, powiedział wyraźnie, że nie czytał i nikogo do tego nie przymusza, ale ma nadzieję itp. Wg mnie to nie była promocja, ale inni może mieli inne zdanie.

  14. dopisuję się do tej prośby ;). sam jestem ciekaw co było wynikiem/efektem instrukcji „tak nie pisz”, czyli: „pisz jak…”?

  15. Jeśli wydaje ci się, że jakaś kobieta powie ci jakie są jej oczekiwania, to jesteś w błędzie. To ty masz wiedzieć…wylali mnie po trzech latach. I tak uważam, że długo wytrzymałem

  16. Tam nie będzie odpowiedzi na te pytania…

  17. Schundliteratur
    Jerzy Stempowski w liście do Wacława Kościałkowskiego o literackich próbach Janiny Kościałkowskiej:
    Żałuję, że „Dziennik Polski” do mnie nie dochodzi, bo z prawdziwą przyjemnością przeczytałbym jej powieść kryminalną, mimo że tego rodzaju literackiego prawie nie znam. Pisanie powieści kryminalnych i romansów dla kucharek wymaga doskonałej znajomości rzemiosła literackiego. To nie antypowieści, nie romans nouveaux, gdzie można nie liczyć się wcale z cierpliwością czytelnika. Czytające kucharki nie mają żadnego zrozumienia dla wybryków słowa i wyobraźni, oczekują rzetelnego rzemiosła, zabawnego i wzruszającego. Rzeczy w rodzaju „Zazie dans le métro” są oczywiście przeznaczone dla wyższych sfer towarzyskich naszych czasów. Niestety kucharek jest coraz mniej, z wielką szkodą dla współczesnej literatury.

  18. „Potrzebuję bowiem ludzi, którzy mnie odciążą”.. W jaki sposób, w jakim zakresie itp. itd . Jezeli można wiedzieć oczywiście, skoro oficjalnie na blogu ten problem został poruszony .A pomysłów do zrealizowania jest sporo, no i większość z nas ,czeka na np. II część Socjalizm i Śmierć.. No i może uda się napisać np.scenariusz,przynajmniej konspekt do niego.. Sądzę ,ze warto tu na ten temat porozmawiać.. Może chętni się znajdą do owego odciążenia.. ?

  19. Na początek wystarczy jak nie będą przeszkadzać.

  20. „jeśli Grzegorz Braun, artysta prawdziwy, będzie prócz twórczości uprawiał również promocję osób o takim współczynniku artystycznego i sprzedażowego bezwładu jak młody Krajski i profesor Bartyzel, to możecie zapomnieć o wszystkim, co mówiłem w tym wywiadzie. On utonie. A przed utonięciem nie zdąży zrobić nic naprawdę wielkiego.”

    To jest ten ból. Musiałem zacisnąć szczęki, żeby nie zawyć. Żona by się przestraszyła. Wiem że prawdziwy mężczyźni nie płaczą, ale co tam, nie będę już prawdziwym mężczyzną.

    „Ja sytuację tę odnoszę także do siebie i mówię wprost, po doświadczeniach wydawniczych ostatnich lat, jeśli ktoś będzie mnie próbował z premedytacją lub wprost z głupoty, dociążyć, z nadzieją, że i jemu coś sprzedam albo go wypromuję, będę straszny. Będę dużo bardziej okrutny niż dziś wobec Jacka Bartyzela i wtedy każdy się naocznie przekona co to jest pisanie o seksie dla pań redaktorek z wydawnictwa Axel Springer. Potrzebuję bowiem ludzi, którzy mnie odciążą.”

    I to jest piękne. Zaś ostatnie zdanie, przeze mnie neurotycznie pominięte, najpiękniejsze w całym tekście w swojej grozie. W moim kręgu znajomych większość tak ma.

  21. praca Wisłockiej mogła wzmocnić nie dające się spełnić oczekiwania

    kto potem przyznał się do czytania powieści dla kucharek?

  22. a życia nie przybywa:)

  23. Prof. Bartyzel został namaszczony (he, he) na konserwatystę przez samego Henia Krzeczkowskiego… Małżonka jest posłanką PiS, zaś syn kiedyś udzielał się w Ruchu Palikota. Acha, i całe życie profesor z żoną przepracowali na etatach. Bardziej od Bartyzela w tym jego konserwatyzmie wiarygodny jest tylko ten cały Wielomski z żoną…

  24. tak nie pisz, tak nie rób

    proste – zmień coś by było inaczej

    po trzech latach temat wrócił: zmiana

  25. i pani profesor Raźny z UJ

  26.  zanurzył dłoń w bujnej gęstwinie jej włosów 

    Straszne. To jest właśnie proza przymiotnikowa. Uciekajmy!!! 😉

  27. Ja tyko opisałem przebieg spotkania z mojego punktu widzenia i odczuć

  28. Ciagle nie wiem co jest powieścią dla kucharek – Harleqin ? Bo jeśli tak, to ja muszę nie być  kucharką, zupełnie nie gustuję w tego rodzaju treściach.

  29. Trędowata?

  30. to jest proza życia konserwatysty, pruderyjnego konserwatysty 🙂

  31. Opsana scena w realu mogła wyglądać tak, że ona wysłała mu swoje zdjęcie, on jej swoje, po czym obydwoje jednocześnie (ale na sygnał podany przez aplikację) pocałowali wizerunek partnera na ekranach smartfonów.

  32. Chyba nie ma już kucharek ani literatury dla nich. Są nudzące się żony bogaczy, może one czytają Harlekiny.

  33. Proszę poczytać publikacje Gospodarza i wtedy ocenić poziom jego polszczyzny…

  34. proszę nie traktować zbyt poważnie hejterskich wrzutek

  35. I jeden i drugi są po tych samych pieniądzach ale znakomicie podrobionych, często można je przyjąć jako prawdziwe…

  36. Ale na taką frazę nie złapie żadnej okazji, poza kucharką, natuhalmą. Skądinąd wiśniówka do sznycla w piwnicy to też absolutna groza.

  37. Właśnie się dowiedziałem, że w tygodniku „Dobry tydzień” ukazał się tekst o księdzu Blizińskim i zdjęcia naszej książki

  38. Tak, niestety. Na końcu zamawia utrwalacz w postaci wiśniówki. Przy pierwszym czytaniu nie zauważyłem, na szczęście. Ale brutalna prawda i tak zawsze mnie dopadnie. Nie dobrze się robi.

    To takie gusta mają  monarchiści. Jak dobrze, że nie zostałem monarchistą. Zresztą i tak by mnie, łyczka-parweniusza, nie przyjęli.

  39. każdy osiąga własny szczyt wyrafinowania, ta wiśniówka i sznycel

    mnie mdło, a jemu nie 🙂

  40. nie, u nich na topie pogaństwo

  41. Nie wiem, może ja jestem jakiś zboczony, ale slowo „gestwina” z powodu dość specyficznego brzmienia nie pasuje mi do włosów na głowie, tylko innych.

  42. znęcasz się zupełnie niepotrzebnie, znając profesora,wystarczyłoby mu wytknąć, a przyjąłby to z humorem. Ja mu nie wytykałem, bo próby literackie w specjalizacji romans, w wykonaniu osób o innej specjalizacji są śmieszne, a sam autor nie powinien traktować ich poważnie. Sądzę że kluczem było wspomnienie i podobieństwo, być może urojone do zmarłej niedawno żony, a nie choćby cień ambicji literackiej.

  43. Co pan mówisz? /:-0

    A jakiś link?

  44. No masz ci los, nie popatrzyłem się na to od tej strony. Ale chyba długo nie da się na to patrzeć.

  45. Bardzo przepraszam, nie wiedziałem, że żona profesora zmarła, nie wiem także wielu innych przykrych dla ludzi rzeczy. Czy ma mnie to jakoś ograniczać jeśli idzie o ocenę grafomańskich tekstów? Może zrób listę osób, których nie mogę obrażać, „bo to niepotrzebne”

  46. Bartyzel i ci wszyscy prawicowcy to wychowankowie Krzeczkowskiego. Sa wyjatki takie jak Ziemkiewicz ktory postawil na Monike Jaruzelska czy Michal Kaminski ktory przyczepil sie Jaroslawa Kaczynskiego.

  47. grafomański jest jak jasna cholera, nie da się zaprzeczyć. Nie ma takiej listy, a Ty nie masz obowiązku wiedzieć o wszystkich – wszystko. Ja to co innego 🙂
    Na przykład jego syn zlewaczał obrzydliwie.

    Profesor Bartyzel i jego kalendarium jest pożytecznym nośnikiem informacji kontrrewolucyjnej. Nie wiem czy pochylanie się nad tym wygłupem jest warte Twojego czasu. Oczywiście jeżeli Jacek Bartyzel spróbuje wydać powieść w tym stylu, będę pierwszym który mu taki pomysł zohydzi.

  48. pomyśl ze współczuciem jak mi się zbiera na wymioty, gdy mijam bilboardy zachęcające do zakupów na prezent dzieł Mroza czy Krajewskiego…

  49. można zwrócić

    kelnerowi 🙂

  50. widziałam na ich stronie

    i osobiście mnie zapewniano

    to chyba pewne?

  51. Gdyby to kiedyś powiedział do mnie moj kolega gitowiec,  musiałby dostać w mordę.

  52. dostałam Mroza na imieniny i oddałam bukiniście,

  53. Przepraszam, nie zorientowałem się po wcześniejszych wpisach że to pani. Ok. Wierzą na słowo. A tak się zarzekali za sedewakantyzmem. Widać City ma inne względem nich plany.

  54. a wiesz, że autorka, kiedy pisała tą powieść miała podobno 18 lat, więc dużo jej wybaczam, a nawet uważam że jako (jeszcze) podlotek poradziła sobie z problemem pisarskim.

  55. Z podającymi się za monarchistów jest dziwnie, bo czasem walą niesamowicie precyzyjne analizy. Np Tomasz Gabiś o socjalizmie zbratanym z kapitalizmem nowoczesnym. Zaś kiedy indziej świrują.

  56. Bo książka jeszcze nie jest wydana. Kurcze … no po prostu … reklamować kota w worku … no kurcze, litości panie Grzegorzu, … z całym wielkim szacunem i oniemieniem na widok „Ludera i jego rewolucji”.

  57. W Na tropach smętka, Wańkowicz, jaki jest taki jest, ale daje takie motto przy jednym z pierwszych rozdziałów, tłumaczenie z wiersza jakiegoś Gizewiusza, czy innego mazurskiego poety: „Boże, nie bij w Prusaka, ale bij w Niemca, jak w rudego psa”. Chciałoby się sparafrazować „jak w rudą sukę” (die luder – suka). Czegoś tak to się kojarzy.

  58. Czy to ten Szymon Modzelewski:

    http://uw.academia.edu/SzymonModzelewski

    co pisze artykuły w Szkole Nawigatorów?

    Pytam się bo jest młody i umie gadać i pisać o wydarzeniach historycznych

    poprzez pieniądze.

  59. Córka Jana Węgrzyńskiego, prawnika, który zajmował stanowisko wicedyrektora Banku Handlowego we Lwowie. Ukończyła studia w Państwowym Instytucie Sztuk Pięknych we Lwowie, a po wyjściu za mąż zamieszkała w Jaśle, w 1941 opuściła je i wyjechała do Szwajcarii. W Bernie stworzyła polski teatr oraz nawiązała kontakt z londyńskimi „Wiadomościami Polskimi„, gdzie publikowała swoje pierwsze opowiadania posługując się pseudonimami Ina Wadwicz, J.M. Wadwicz, Jan Beliwar, Jan Szeliga, Janina M.Wadwicz, Janina Nahlik, JIBE, Nina Nahlik. Po 1945 zamieszkała w Londynie, od tego czasu na łamach nowych Wiadomości pisała pod swoim prawdziwym nazwiskiem. Po kilku latach podjęła decyzję o przeprowadzce do Francji, gdzie spędziła resztę życia.

    W 1993 otrzymała honorowe obywatelstwo Jasła[2][3].

    Janina Kościałkowska tworzyła opowiadania, dramaty i powieści, była laureatką Nagrody „Wiadomości”.

    wiki

  60. No właśnie i to mi się nie podoba. Tacy mądrzy a tacy niemądrzy.

  61. blisko Piotr Szeligowski, przy okazji Wielkie Pozdrowienia!

  62. Kobieta jeśli coś wie to uważa, że jej partner nie ma prawa tego nie wiedzieć.

  63. Ale Bartyzel ma dobry wykład na YT o aneksji Portugalii przez masonerię. Ja bym mu darowała to zestawienie kotleta z wiśniówką.

  64. W polityce panuje niezmiennie pewna zasada.

    Albo sie klamie w zywe oczy, albo sie klamie potajemnie.

  65. Naiwnosc, nie, to nie naiwnosc, to po prostu sila, pewna moc, ktora pozwala sie jednoczyc. Michalkiewicz nie ma racji. Polski narod jest calkowity. Wszyscy ktorzy dziela, ktorzy nawet to probuja, sa do destrukcji.

  66. Bez żartów proszę, mam zajady.

  67. Jestem wyczulona na smaki i zapachy, takoż literaturę, przeto od tej wiśniówki zemdliło mnie zaraz. I to nie tylko estetycznie.

    Masz rację, monarchiści, kimkolwiek by nie byli, winni dla samego szyku trzymać pion. A tak – to capi kwaśnym korytarzykiem za kuchnią, w jakiejś podejrzanej dzielnicy. Pośród tych monarchistów są ludzie dla zasad monarchistycznych /znam/, ale większość to raczej osoby niepoważne /że tak to nazwę uprzejmie/. Coryllus napisałby: z wieloma deficytami.

  68. No więc więcej osób zemdliło. Ale bądźmy aniołami: może ta wiśniówka to sposób jedyny na bezgraniczną samotność /idei/.

  69. E tam, to po prostu szczyt grafomanii i bezguścia literackiego. Ot co.

  70. No popatrz, a ucięłam się /powyżej/ w klawiaturę, by nie napisać, że ta wiśniówka to też sposób na osłodzenie samotności osobistej… Naprawdę.

  71. Ale że co? Nie kapuję, Rozalko.

  72. W ten sposób konserwatywni prawicowi monarchiści oddają się rozważaniom nad wykwintnością swojego wycyzelowanego smaku, która jest dla nich ważnym dowodem i znakiem przynależności do niezależnej od nikogo intelektualnej elity elit – arystokratów myśli i idei. I sam ten urojony – wyobrażony – „fakt” im w zasadzie wystarcza i dlatego tak mocno zakochiwali się w Heniu, który był dla nich pod względem okazywania „arystokratycznego geniuszu” wzorem doskonałym i niedościgłym.

  73. Zamiast po prostu -”zagarścił”

  74. Na głowie są pióra.  A włosy gdzie indziej.

    Jako nastolatka miałam kolege, który zadawał się z gitowcami, trochę dla szpanu, a trochę,  żeby go w dzielnicy nie rozmaślili, więc nauczył się grypsery. Potem trochę z braku laku przez dwa tygodnie musielismy się cieszyć tylko swoim towarzystwem, no to gadaliśmy godzinami. I nauczyłam się.  Później towarzycho się rozmnożyło i grypsujacych przybyło.  Ja jedna dziewczyna rozumialam co chłopaki gadają. A często brzmiało niewinnie, a miało wulgarne podteksty. Dziewczyny się dawały podpuszczac, mnie od razu w takich przypadkach na całym ciele wyrastały kolce, a w oczach pojawiało się lodowate spojrzenie.  Dzięki czemu zyskałam przezwisko Cnotka. Nie przejęłam się,   potraktowałam go jako komplement. -:)

  75. Heniu, niestetyż, mimo „Meysztowicza”, a choćby i nawet jakiegoś „Radziwiłła”, był tylko tym, czym go eine jidisze mame rodziła. Plus uwiązania, naturalnie.

  76. Tak ściśle – to nauczył się kminy. Grypsera to ichni język w kryminale, znaczy, jak już są osadzonymi. No, nie kojarzyłam Cię, Rozalko, z takim towarzystwem :)))

  77. Sympatyczny…

    … i jak duuuzo wie  !!!

  78. Czasem nie ma wyjścia i trzeba się otrzeć o takie towarzystwo. Ważne żeby na człowieka wyrosnąć. -:) i mieć dobrą ksywę.  Ksywka  Cnotka, moim zdaniem była OK.

    A poza tym to krótko było.  Chłopak z którym gadałam był całkiem w porządku. Jak sobie wytatuowal kropkę na dłoni,  między kciukiem,  a palcem wskazującym (już nie pamiętam,  ale to chyba symbol złodzieja), to ojciec wypalił mu ją kwasem. Z totalnym chamem bym nie rozmawiała.  Karioka z filmu 'Stawiam na Tolka Banana’ miała naturalny, mały pieprzyk na brodzie,  chłopaków to dodatkowo rajcowalo, bo tak się znaczyły dziewczyny,  które bynajmniej nie były cnotkami.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.