lis 202024
 

Zauważyłem, że popularność tekstu pod tytułem „Typologia polityczna i nierząd sakralny” jest dużo większa niż popularność tekstu pod tytułem „Rytualne aspekty tekstu”. To świadczy niezbicie o tym, że zainteresowanie nierządem sakralnym, od czasów biblijnych, wcale nie osłabło.

Umieszczanie zaś w tytułach i opisach dzieł literackich wzmianki o nierządzie nadal pobudza wiele umysłów i nastawia ludzi polemicznie. Chętniej w to klikają po prostu. Co tam jakieś aspekty tekstu, do tego rytualne.

Tak, jak nadmieniłem wczoraj, otoczeni jesteśmy tekstami rytualnymi, a te sprowadzają na nas nieszczęście, albowiem nie prowadzą nas do prawdy, ale do bałwana, który uprawia nierząd. I to jest do wskazania wprost, na licznych przykładach. Teksty rytualne są zwykle rozwarstwione i składają się z atraktora i wkładu propagandowego. Czasem dodaje się do tych tekstów jakieś usypiacze, po dokładnym, a to znaczy psychologicznym, rozpoznaniu deficytów populacji. Zwykle są one związane z deficytami i lękami, które należy wypełnić lub wyciszyć.

Zacznijmy jednak od atraktorów. Nierząd jest jednym z najbardziej oczywistych. Już na drugim miejscu postawiłbym jednak Biblię i liczne jej interpretacje. Na trzecim osobistą szlachetność bałwanów, zabierających głos w sprawach społecznie ważnych, a na czwartym historię średniowiecza. W takich, mniej więcej, zakresach produkowane są dziś teksty rytualne, które blokują naszą drogę do prawdy.

O nierządzie już było i nie ma sensu do niego wracać, wskażmy więc na najbardziej spektakularne wyczyny różnych biblistów, którzy – bez lęku wcale – tłumaczyli Pismo maluczkim, lub wskazywali, co w tym Piśmie jest godne uwagi, a co nie. Wszystko oczywiście w imię prawdy. Mieliśmy w Polsce takiego mistrza jak Zenon Kosidowski. Zmarł on jakiś czas temu i zdaje się, prócz zwyczajnej pychy ludzkiej, wiary w rozum i naukę, nie miał na sumieniu większych grzechów. On też próbował tłumaczyć Pismo na gruncie doświadczeń przyrodniczych, potocznych, a także dopisywać do różnych jego fragmentów swoje zakończenia. Poza naiwnością i chęcią zarobienia paru złotych nie było w tym chyba głębszej i złej intencji. Co innego Jan Dobraczyński, człowiek kokietujący otoczenie głęboką i twardą jak skała moralnością. Na jego książkach wychowało się mnóstwo młodych ludzi, którzy potem przywdziali sukienki duchowne, a następnie, po zetknięciu się z życiem prawdziwym, wyskoczyli z tych sukienek równie prędko. Znam takie osoby. Jan Dobraczyński poczynił wielkie spustoszenia w mózgach i myślę, że był jednym z mistrzów kamuflowania niegodziwości. Do tego bowiem w istocie służą takie projekcje, jak te, którymi karmił młodzież męską. Ja wiem, że zaraz się tu odezwie ktoś, kto uzna iż Dobraczyński nie był taki zły, bo do czegoś go tam zainspirował i coś mu podsunął. Po lekturze dwóch, niecałych, ksiąg biblijnych, mam takie oto refleksje – znajdźcie gdzieś w tekście Pisma, nie mówię, że akurat w tych księgach, ale może być w Nowym Testamencie, kogoś, kto zachowuje się, jak bohaterowie Dobraczyńskiego. On i ludzie jemu podobni tworzą bardzo niebezpieczne złudzenie. Takie mianowicie, że wokół nich rozciąga się spora przestrzeń, w której można – bezpiecznie i bez narażania się na żadne nieprzyjemności – czynić dobro. Choć akurat Dobraczyński, odznaczony za ratowanie Żydów, powinien wiedzieć, że walka ze złem toczy się na progu domu. Przestrzeń zaś do czynienia dobra należy sobie wyrąbać siekierą. Co nieodmiennie wiąże się z ryzykiem. No, ale nie do tego służyły jego książki. Mam wrażenie, być może mylne, że wszystkie one, poprzez swoją interpretację Pisma, nakłaniały do rozsądnego kompromisu. Tymczasem w Piśmie nie ma nic o kompromisach. A opisy degeneracji królów i całego królestwa Izraela, a także królestwa Judy, kończą się nieodmiennie, zasmucającą refleksją, że co prawda, ten i ów władca nie był taką świnią, jak poprzednik, ale jednak nie usunięto aszer, steli i wyżyn. Co to są wyżyny w rozumieniu biblijnym każdy sobie wygugla, nie będę tego tłumaczył. Posągi zaś złotych cielców dalej stały na wzgórzach i było je pewnie dobrze widać z daleka. Przy bezchmurnym niebie może nawet z bardzo daleka. Nie mówię, że od razu z Tyru, ale z drogi do Tyru już pewnie tak.

Wiki uczy, że aszery, czyli słupy modlitewne z wyobrażeniem bogini Asztarte, były w zasadzie wszędzie, w całej ziemi Kanaan. Potwierdzają to wykopaliska. Wyobrażony był na nich wizerunek bogini, a pod takimi słupami odbywał się rytualny nierząd. Składano tam także ofiary całopalne i kadzielne. Co nie było czynnością prostą i krótkotrwałą. Tak więc kraj cały wypełniony był widokami, o których dziś nie można nawet spokojnie myśleć, a co dopiero pisać o nich i w oparciu o tekst biblijny budować jakieś wizualizacje. Wszystkie one będą fałszywe, albowiem nie oddadzą upiornych zupełnie okoliczności w jakich żyli ludzie. Dodam tylko jeszcze, że przez długi czas wizerunek Asztrate na słupach modlitewnych utożsamiany był z boginią Wenus. Konsekwencji jednak, możliwych do wyciągnięcia z tego faktu, nigdzie nie znalazłem. Ot, zostało to stwierdzone i tyle. O wiele więcej miejsca poświęca się wątkowi, jakoby istniał kult Asztarte, jako żony Jahwe. A nie dość tego, dziś żyją ludzie, którzy wprost uważają, że figury Matki Bożej mają tę samą funkcję co aszery, albowiem Asztarte nazywana była królową niebios. To jest margines, ale on istnieje. Czy my w ogóle możemy patrzeć w tę stronę? Myślałem o tym trochę i doszedłem do wniosku, że tak, albowiem wtedy nie nabierzemy się na rozsądne kompromisy różnych Dobraczyńskich. Bo o żadnych kompromisach nawet mowy być nie może.

Wróćmy do bogini Wenus, jej kult rozpowszechniony był po całych wybrzeżach Morza Śródziemnego, podobnie jak kult Asztarte, ale Jan Parandowski zdaje się nie ujął tego w swojej mitologii, oddzielając kulty Greków od kultów bliskowschodnich. Ciekawe dlaczego i na jakiej podstawie?

Niezauważenie, choć wszystko przecież widać, dokonano dwóch degradujących prawdę podziałów tekstów, na których stoi nasza kultura. Po pierwsze oddzielono mitologię i kulturę Greków od jej bliskowschodnich źródeł, po drugie, w czasach nam bliższych, poprzez literaturę, usiłowano, z różnym skutkiem postawić w opozycji Stary i Nowy Testament. I wielu ludzi uważa, że to jest super zabieg, otwierający przed nimi nieograniczone możliwości interpretacyjne.

Powtórzę – nie widziałem nigdy żadnego opisu, który choćby w najmniejszym stopniu oddawał szczegóły funkcjonowania cywilizacji bliskowschodnich przedstawionych w Piśmie. Nie ma autora, który by się podjął takiego zadania, a nie ma go, albowiem zostaliśmy wyzwoleni poprzez wcielenie i śmierć krzyżową Zbawiciela i nasz świat, a także nasze pojęcia oddaliły się od tego, co opisywane jest w Księgach Królewskich o lata świetlne. Nie ma dziś nikogo, kto potrafiłby się zmierzyć z instytucjonalną niegodziwością tamtego czasu. Nie ma też nikogo, kto potrafiłby taki opis przeczytać i spokojnie to znieść. Myślę, że nawet opisy życia w obozach koncentracyjnych nie wywołałyby większego sprzeciwu emocjonalnego.

Powtórzmy więc raz jeszcze – przeważająca większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, co wydarzyło się na Golgocie dwa tysiące lat temu. Uważają jednak, że mogą pełnymi garściami czerpać z tego, co nazywamy kulturą chrześcijańską, by udowadniać jakieś swoje tezy. Całkowicie bez związku z intencją Pisma. Oddalmy się teraz nieco od naszych rozważań i postawmy teraz taką oto hipotezę – w oburzeniu tkwi fascynacja, a także – zawsze – jakiś osobisty interes. Oburzenie, wyrażane w piśmie lub poprzez żywe słowo, jest zaprzeczeniem dwóch istotnych aspektów aktywnością ludzkiej wskazywanych w Biblii – czynu i pokory. Jak wiemy pokora jest ważniejsza, bo żaden opisywany w Starym Testamencie czyn prawych królów Izraela nie zakończył się ostatecznym triumfem. Zawsze pozostawało jakieś „ale”. Pokora zaś jest wieczna, a jej skuteczność jest nie do przecenienia. Im się robię starszy tym bardziej to dostrzegam. Naprzeciwko czynu i pokory, postawiłbym oburzenie i fascynację. Z fascynacji bowiem bierze się kolejny rodzaj tekstów rytualnych oddzielających nas od prawdy, a przybliżających ku bałwanom, czyli zainteresowanie średniowieczem.

Jak wiemy, tak zwana historia średniowiecza, to bardzo ubogi preparat treści, składający się z przenicowanych i fatalnie interpretowanych elementów, który podsuwa się młodym ludziom, by skłonić ich do krytyki życia chrześcijańskiego. Innej funkcji to nie ma, a im bardziej uduchowione się wydaje tym jest gorzej. Proza Umberto Eco jest tu najlepszym przykładem. W każdym takim opisie tkwi kokieteria, którą autor usiłuje zwabić czytelnika, mamiąc go rozmaitymi wtajemniczeniami. Chce go wprowadzić w nieznany mu jeszcze świat. Tymczasem był to świat, który funkcjonował w oczekiwaniu na ponowne przyjście. Zbyt długim oczekiwaniu, jak się zdawało niektórym. Zasady rządzące tym światem, choć surowe, były o całe niebo lepsze niż to, od czego ludzkość próbował odwieźć Jahwe. To one jednak poddawane są krytyce. Dzieje się tak, jak przypuszczam, albowiem bałwany wróciły. Ostatnim bowiem atraktorem stosowanym w tekstach rytualnych jest osobista szlachetność bałwana. Ta demonstrowana jest dziś częściej poprzez czyn niż poprzez słowo. Poznajemy to zaś po takim Terlikowskim, który zaczął głosić rychłe nadejście Pana, w związku z sytuacją polityczną. A także po kilku innych osobach, które podejmują na naszych oczach znany od lat dobrze kontredans, mający wskazać ich, jako głosicieli prawdy jedyne i ostatecznej. Tak, jakby nie rozumieli, że oni sami i cały świat są chronieni poprzez odkupienie. Prawdziwe zło zaś jest tak straszne, że zesraliby się na rzadko słysząc jeden tylko jego pomruk. I jest ono, póki co, daleko od nas. Dlatego ten nasz świat pełen jest różnych wygłupów, bo to nic nie kosztuje – na razie. Dobrze jest jednak wrócić do tekstów ze Starego Testamentu i nie uruchamiać, nie daj Boże, żadnej wyobraźni, tylko przeczytać słowo w słowo, co tam jest dokładnie napisane. Na dziś to tyle. Dziękuję za uwagę.

Przypominam, że w dniach 28 listopada – 1 grudnia stoimy na Targach Książki Historycznej – stoisko nr 33

W dniach 14-15 grudnia zaś w hotelu Polonia w Krakowie odbędzie się Kiermasz Książki i sztuki. Dwa dni, od 11.00 do 19.00

  13 komentarzy do “O sposobach opisywania niegodziwości”

  1. Dzień dobry. Ano tak to jest. Bałwany w sumie nie musiały wracać, bo one w zasadzie nigdy się stąd nie wyprowadziły a historia chrześcijaństwa w Polsce przynajmniej, a myślę, że wszędzie to w istocie historia powolnej chrystianizacji. Ona u nas trwała dość długo i dlatego teraz, pomimo chwilowej – jak sądzę – przewagi sług szatana, warstwy ułożone w ludziach przez stulecia pracy księży, zakonników i innych ludzi dobrej woli – wydają się być na swoim miejscu i w należytym stanie, często poza świadomością ich nosicieli. Ogląd sytuacji w innych krajach skłania mnie do takiego poglądu. One erodują, niestety, co prowadzi nas w stronę Dnia Sądu, ale to nie na dziś temat. Jednak w każdym z nas są te inne warstwy, z czasów demonów rządzących naszym życiem, przy których nierząd sakralny i grzybki – to betka. Taka jest jednak cena jednego z darów Stwórcy – Wolnej Woli. W każdej chwili można dać posłuch Bogu – albo temu drugiemu. Rachunek jednak – przyjdzie…

  2. I będzie wyższy niż rachunki za gaz od Tuska

  3. czyli pie…….dolili się pod słupami, grillowali nie karkówkę tylko dzieci, istniały całe miasta onanistów i  tak dalej i tak dalej dopiero przychodzi JEZUS odkupiciel i wskazuje że życie to 10 przykazań bożych ,7 grzechów głównych, 7 cnót  świętych……

  4. Jeśli liczysz na jakąś litość trafiłeś pod zły adres

  5. Pogadaj sobie Jacusiu z żołnierzem wolności-on ci to wytłumaczy najlepiej i jeszcze dosadniej.

  6. moja wypowiedż to nie była ironia ani tym bardziej drwina. Po prostu stwierdziłem fakt (tzw nierząd sakralny ) tak jak go rozumiem……Jeśli kogoś uraziłem to bardzo przepraszam…Jestem kibicem tego bloga a nie hejterem

  7. Jakiś miszcz na Instagramie napisał, w jaki sposób Jezus Chrystus mógł być z linii Dawida, skoro Józef nie był jego ojcem. Jak poczytałem komentarze pod tym wpisem załamałem się.

  8. Najlepiej, żeby pan sam sprawdził, jak było czytając Księgi Królewskie i Księgi Kronik

  9. Najbardziej mnie zdumiewa, że księża i katecheci nie mają co robić na lekcjach religii. Puszczają jakieś filmy, albo w ogóle nic nie robią. Ja bym tam całe lekcje umiał zająć tym dzieciom. I miałbym 100 procent frekwencji

  10. Moje dziewczyny nic nie wyniosły z lekcji religii, nadrabiały rozmawiając z nami w domu. Zbyt często sięgano po filmy, co do których zresztą można mieć sporo zastrzeżeń, podobnie zresztą jak do produkcji muzycznych z gatunku Christian Rock. Kiedyś poszperałem przy producentach tych filmów i najczęściej okazywało się, że to jakieś protestanckie cwaniaczki.

  11. Katechizmu nie, Pisma nie, to co zostaje?

  12. „nie widziałem nigdy żadnego opisu, który choćby w najmniejszym stopniu oddawał szczegóły funkcjonowania cywilizacji bliskowschodnich przedstawionych w Piśmie” – a Mika Waltari? „Egipcjanin Sinuhe”? Są tam różne drastyczne opisy. Myśli Pan, że i tak mocno wygładzone ad usum Delphini?

    Z polskiej literatury pan Edigey mi się przypomina: w „Szpiegach króla Asarhaddona” jest opis traktowania jeńców i ludności cywilnej taki, że kacapia to się wydaje wzór humanitaryzmu…

  13. Sinuhe to sama łagodność. Rzeczywiście Edigey był trochę drastyczny, ale przez tę konwencję przygodową też łagodził różne opisy

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.