kw. 052021
 

Zwykle nie zwracam uwagi na teksty innych autorów i nikogo nie chwalę, albowiem uważam, że to jest szkodliwe. Rozumiem, że komuś wydaje się, że tak by może było właściwiej, ale zapewniam Was, że nie. Pochwały musicie odbierać od czytelników. Ja jako kierownik tego interesu będę milczał. Nie mogę sobie przypomnieć, bym zebrał zbyt dużo pochwał od ludzi kierujących salonem24, czy też w dawnych czasach od swoich zwierzchników. W zasadzie nie chwalono mnie nigdy, za to często dewastowano moje teksty w sposób okrutny i bezwzględny. Nie licząc się z niczym, a najmniej z moimi uczuciami wobec nich. Uważam to za cenne doświadczenie, które wyzwoliło mnie z głupich przywiązań do tego czy innego kawałka i wypchnęło wprost na ten, hmmmm….publicystyczny ocean, po którym poruszam się dość swobodnie. Bez tego doświadczenia byłoby to niemożliwe. Oczywiście nasze relacje tutaj są inne, ale jeśli chcę być wobec autorów uczciwy i traktować ich serio, nie mogę ich chwalić, bo to stworzy wewnętrzną hierarchię, której najważniejszym wyróżnikiem, będzie jej powszechna nieważność. Musicie to zrozumieć. Jeśli jesteście zainteresowani tym, by Wasze teksty były zauważalne nie możecie budować lokalnej hierarchii. Musicie konfrontować się z hierarchiami dominującymi na wielkim oceanie. To łatwe, albowiem one są, po pierwsze słabe, po drugie, same się takich konfrontacji domagają, albowiem bez tego ich istnienie nie ma sensu. Dlatego właśnie wymyślono twittera, żeby dać ludziom pożywkę dla powierzchownych dyskusji, uniemożliwiając jednocześnie trwałe zdominowanie narzuconej publicystyki, która ma porządkować nasze myślenie. Dlatego też zmarginalizowano blogi, a teraz jeszcze każdy publicysta ma ambicje, by produkować się w nagraniach na YT. Wszystkie te aktywności powodują jedynie dewaluacje podawanych treści i osłabiają ich autora. Komuś może się wydawać, że jest inaczej, ale nie jest. Dlatego ja sam odmawiam udziału w różnych medialnych przedsięwzięciach, które mają rzekomo reklamować moje wydawnictwa i osobę. Po tym przydługim wstępie przechodzimy do konkretów. Pokusa by ulepszać, udoskonalać i zajmować się preparowaniem jakości dla zrozumienia tego świata najważniejszych jest nie do zwalczenia. I wczoraj oraz przedwczoraj mieliśmy tu, na naszym portalu, żywe tego dowody. Można by je nawet uznać za próbę zdewastowania tego blogowiska, gdyby ich autorzy nie byli tak dziecięco naiwni. Chodzi mi oczywiście o teksty blogera smieciu i Adriana Lenza. No i trochę o teksty Kornela, który, jak się zdaje uważa, że kopiowanie żywotów świętych skłoni kogoś do jakichś przemyśleń. Postaram się wszystko wytłumaczyć jak najłagodniej. W sferze, w której się znajdujemy, gdzie jedyną racją, jest inspirowanie bliźnich do różnych przemyśleń, formuła, jaką wybrał Kornel się nie sprawdza. Być może ona daje jemu samemu jakieś satysfakcje, nie wnikam w to, ale jeśli chce on uzyskać jakiś efekt publicystyczny, to raczej musi zrozumieć, że mu się to nie uda. Ponieważ jest tu miejsce dla wielu treści, nie mam zamiaru w żaden sposób Kornela ograniczać. Niech chcę jednak by ktoś pomyślał sobie, że za pomocą treści religijnych, które same z siebie nie odniosą żadnego skutku, wpłynie w jakikolwiek sposób na kształt tego miejsca, albo na mnie. Tak, jak to napisałem Kornelowi w komentarzu, taką postawę obserwuję nie po raz pierwszy. Wszystkie poprzednie były naznaczone fałszem, o czym też go lojalnie uprzedziłem.

Dwaj pozostali blogerzy, których wymieniłem, pojechali po tak zwanej bandzie. Smieciu, nie rozumiejąc wcale, że publicystyka, którą lansuje mieści się w bardzo dobrze rozpoznawalnych w Europie formatach, których nikt nie traktuje serio, a najmniej sami autorzy, rozpoczął coś w rodzaju kampanii przeciwko komentatorom. Dobrze by było, gdyby jednak pojął iż tego rodzaju formaty, są pewną pułapką. Niech sobie przypomni całkowicie absurdalną książkę o całunie z Manopello. Ja wiem, że z Polski jeżdżą wycieczki parafialne do tego Manopello, ale nie znaczy to, że należy się do tego artefaktu, bardzo źle spreparowanego, odnosić w jakikolwiek sposób. Są w historii Kościoła pewne punkty wokół których koncentruje się, zupełnie, jak na twitterze, całą dyskusję. I są inne punkty, znacznie ciekawsze, od których systemowo odwraca się uwagę zainteresowanych, nie tylko wiernych, ale także wątpiących, albo się owe fragmenty naświetla w całkowicie fałszywym, dyskotekowym świetle. Do tych pierwszych należy papież Aleksander VI i cała jego rodzina. Myślę, że uda nam się, w ciągu roku lub dwóch umieścić tu jakieś fragmenty pięciotomowej pracy księdza De Roo, i skonfrontować je z publikacjami pary autorów lansowanych przez smiecia. Specjalnych wysiłków w tym kierunku czynił jednak nie będę, albowiem mam ważniejsze sprawy, których teraz ujawnić nie mogę. Mogę rzec tylko, że z tą historią Kościoła jest trochę jak z informacjami o tym, że Hitler żył do lat siedemdziesiątych w Argentynie. Otóż na pewno tak nie było, ale informacja ta rozgrzewa umysły, niektórych ludzi. I kiedy im się wspomina, że do roku 1979 żył tam Josef Mengele, oni machają rękami i wołają – co tam jakiś podrzędny Mengele, kiedy tu chodzi o samego Hitlera. Tego rodzaju postawy są często spotykane i można je nazwać stanem umysłu. Smieciu jest najlepszym przykładem. Nie wiem doprawdy skąd wzięło się jego przekonanie, że akurat coś takiego będzie tu hulać i wzbudzi zainteresowanie doświadczonych przecież czytelników.

Jeśli chodzi o pana Adriana, sprawa jest beznadziejna. Nie rozumie on bowiem, że nawoływanie do ortodoksji w zakresach indywidualnych, w dodatku czynnej w internecie jedynie, połączone z jawnymi oskarżeniami hierarchii o fałszowanie istotnego dla wiernych przekazu, a do tego podpieranie się przy tym autorytetami, które wyglądają jak sprzedawcy kradzionych samochodów i nie wiadomo czy w ogóle istnieją, może być ocenione jako opętanie. Mógłbym tu wskazywać, swoim zwyczajem, różne ziemskie zależności, dla których nie powinno się promować takich postaw, ale nie ma to chyba sensu. Oskarżenie, które rzucił Adrian Lenz i argumenty, służące do jego podparcia są tak kuriozalne, że w zasadzie nie ma o czym mówić. Pozostaje jedynie modlić się za niego. Jeśli zaś ten numer zostanie powtórzony, pan Adrian po prostu stąd wyleci.

Chciałbym, żeby wszyscy dobrze to zrozumieli. Mniej więcej wiemy, jak działają internetowe narracje, siedzimy w tym już długo i mamy mnóstwo doświadczeń. Nie ruszają nas artefakty takie jak całun z Manopello, a cóż dopiero mówić o demaskacjach tego jakiegoś Chojnowskiego, który reklamuje się, jako autor dwóch książek. Ja napisałem dwadzieścia i właśnie ogłosiłem, że nie będę się produkował w nagraniach innych niż moje własne, służące do promocji tytułów. Chojnowski zaś leci z tym koksem 120 na godzinę i ciągle dorzuca do pieca.

Proszę Państwa, mechanizm rozbijania spójnych opisów, które muszą powstawać, byśmy mogli w ogóle normalnie żyć i myśleć, jest mi doskonale znany. Jeśli ktoś sądzi inaczej, ten pomylił adresy i powinien się wycofać. Jeśli zaś tego nie rozumie, niech zmieni taktykę na bardziej przekonującą, albo zostanie stąd wyrzucony. Nie będę pisał nic więcej, albowiem mam zbyt dużo roboty z tymi opisami, które niebawem zamienią się w książki. Czas leci i trzeba się spieszyć.

  6 komentarzy do “O sposobach osłabiania organizacji czyli pokarm ortodoksji”

  1. Czyli zawsze grzeje się jeden temat, co by ludzie nie zajęli tym naprawdę istotnym, którego się nie grzeje

  2. chyba w zasadzie cały tzw. majnstrim właśnie do tego służy.

  3. Takie info na lany poniedziałek:

    rozruchy w St. Gallen, lecą koktajle mołotowa. Czyżby Szwajcaria przestała wierzyć w demokratyczną siłę referendów :)))

    https://www.rt.com/news/520089-switzerland-riots-molotov-cocktails/

  4. >nikogo nie chwalę, albowiem uważam, że to jest szkodliwe…

    Źle czyni, kto chwali w oczy, a za plecami psioczy (dodatkowo w trzech językach z ilustracją)

  5. Jako bonus dołączam ilustrowaną sensację prasową z 1902 roku o całunie wyrzeźbionym w chalcedonie w 2. wieku oraz dwie ilustracje muzealne.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.