maj 232019
 

Zamiast robić ważne rzeczy czytam książkę o malarzach. Bardzo pretensjonalną i aspirującą, ale ponieważ napisał ją Francuz uważam, że warto. Najciekawszy jest oczywiście rozdział poświęcony handlowi dziełami sztuki. Autor – Francis Carco – jest kolegą Utrilla, Modiglianiego, Picassa, Vlamincka i Dereine’a. Czym zajmowali się oni wszyscy mniej więcej wiemy, ale czytając książkę Carco mamy pewien dysonans, dotyczy on ogólnej orientacji autora w życiu malarzy, a także pieniędzy. To znaczy, autor, przyjaciel malarzy, twierdzi, że Modigliani był wiecznie pijany i bez grosza. To nie może być prawda, bo z biografii napisanej przez jego córkę wynika, że Modi miał pieniądze i wydawał je na haszysz, a nie na wódkę. To samo wynika z tekstu Carco, który – opisując nędzę malarzy – czyni uwagi dotyczące wynagrodzenia. A są one niezwykłe. Oto zanim Modigliani poznał Zborowskiego, współpracował z pewnym człowiekiem, który zamykał go wraz ze sztalugami, farbami oraz modelką w jakiejś komórce, tam Modigliani malował modelkę, a pod koniec dnia inkasował złotą dwudziestofrankówkę. Złotą dwudziestofrankówkę!!!!!? O czym ten Carco pisze? I czy on ma w ogóle pojęcie co to jest nędza? Kiedy zajrzymy do powieści „Piękne dzielnice” naszego ulubionego noblisty Louisa Aragon przeczytamy tam, że kiedy strajkowali robotnicy francuscy sprowadzono do miasta robotników włoskich, którzy zgodzili się na stawkę 6 franków tygodniowo. 6 franków tygodniowo!!!!!!? To daje 24 franki miesięcznie przecież! I z tego należało utrzymać rodzinę, a wszyscy wiemy jak wyglądają włoskie rodziny. No więc z tą nędzą malarzy coś jest zdecydowanie nie tak. Mamy tam także fantastyczne opisy nakręcania koniunktur na poszczególnych artystów, którzy świadomi tego jak działa rynek i czego się od nich oczekuje, siadali nad rzeką, albo gdziekolwiek i zasmarowywali płótno według własnego widzimisię, nie przejmując się żadnymi opiniami. Koniunktura bowiem była od pół wieku już tak nakręcona, że zawsze zjawiał się jakiś pośrednik, który gotów był zapłacić za obraz, jeszcze nie wyschnięty kilkadziesiąt franków. To były poważne pieniądze, o czym Carco nie pisze, mając świadomość, że obrazy żyjących artystów, takich jak Vlaminck potrafiły osiągnąć w ciągu niewielu miesięcy cenę 250 tysięcy franków. Spekulacje na sztuce były wprost bajeczne i wielka szkoda, że nikt tego nie opisuje tak jak należy, to znaczy nikt nie zwraca uwagi na to, że polityka wewnętrzna republiki, a także polityka domów aukcyjnych nastawiona była na to właśnie, by Paryż i cała Francja była jednym wielkim domem spekulacji, w którym przewalają się pieniądze bogatych Amerykanów, bogatych prowincjuszy, bogatych Żydów i Rosjan, którzy wszystko to traktują śmiertelnie poważnie. To ważna konstatacja, a ja muszę ją tu umieścić, zanim przyjdzie ktoś i zacznie mi prawić, że to są głupstwa, bo zamalowane czerwonymi plamami płótno nie jest nic warte. Wartość bowiem maja tylko złoża i fabryki. Po czym zrobi mądrą minę i doda, że z tą ustawą 447 to coś jest na rzeczy, a Kaczyński z pewnością kłamie. Oczywiste jest, że takie koniunktury jakie były we Francji przed I wojną i po niej, nie wyrosły same, trzeba było do tego całej tradycji i kultury kraju, w którym sztuka była po prostu towarem. Tylko towar bowiem gwarantuje zysk, tylko dyskusja o towarze i nadawanie mu znaczenia gwarantują zwyżkę cen. Tylko dostępność towaru, łatwość jego odnalezienie, gwarantuje, że ta dyskusja się rozpocznie i toczyć się będzie w nieznanych kierunkach, które może po latach wydadzą się komuś śmieszne, ale ja Was zapewniam, że dla człowieka, który otrzymał od Modiglianiego obrazek za 20 franków, a potem sprzedał go za 200 tysięcy, śmieszne nie były. Dostępność towaru i głębokość rynku gwarantowana jest stałą aktywnością producentów, ci zaś nie mogą być w niczym ograniczani. Z tego, z tej wolności, oraz tysiącznych zabiegów pośredników świadomych jakie mogą być zyski, rodzi się koniunktura. I ona może trwać całe dekady. W książce Carco jasno widać co jest przyczyną spadku koniunktur – wojna. Tylko wojna może spowodować, że zainteresowanie obrazami się zmniejsza. I to nie jakaś tam odległa wojna w okopach nad Marną, ale po prostu bombardowanie Paryża. Kiedy bombardowanie się kończy, Zborowski przestaje kupować czerwoną fasolę na kilogramy, którą przyrządza jego żona i normalnie zaprasza wszystkich do lokalu na obiad.

Kiedyś w SN ukazał się tekst poświęcony Francji, krajowi bez złóż naturalnych. Tekst ciekawy i specjalistyczny. Wszyscy wiemy co zrobili Francuzi, żeby ten swój deficyt zniwelować. Najpierw przegrodzili rzeki, a potem zbudowali elektrownie atomowe. Co z tego wszystkiego o czym napisałem rozumieją ludzie w Polsce, także ludzie znający się na sztuce i nią handlujący. Moim zdaniem gówno rozumieją, bo są jedynie przedłużeniem wygasłej dawno i nieważnej już koniunktury francuskiej, która w oparciu o całkiem fałszywe przesłanki usiłuje się utrzymać na powierzchni i ciągnąć jakieś zyski w obszarze bardzo odległym od miejsca, gdzie się zrodziła. Ponieważ nie można ciągnąć zysków z rynku, bo nikogo w Polsce sztuka nie obchodzi, a już na pewno nie taka, o jakieś pisze Carco, trzeba ciągnąć zyski od państwa, to znaczy trzeba podpiąć się pod budżety centralne. Stąd właśnie nie może być mowy o sztuce jako towarze, bo takie postawienie sprawy natychmiast pogrzebałoby karierę Kozyry. Oczywiście – powie ktoś – tyle, że koniunktury na śmieci są dziś kreowane globalnie i Kozyra jeśli nie byłaby podpięta pod budżet Ministerstwa Kultury, brałaby pieniądze z innego jakiegoś źródła. To niech bierze. O co chodzi? Niech się podepnie pod jakąś globalną koniunkturę i niech spada stąd w podskokach. Nie zrobi tego, albowiem nikt nie da jej ani dolara. Handel sztuką bowiem opiera się dziś na czymś innym niż sto lat temu, na nadawaniu śmieciom cech eksponatów muzealnych. I każde badziewie, które raczy wyprodukować artysta wykształcony w państwowej uczelni i posiadający państwowy dyplom musi być od razu okrzyknięte arcydziełem inaczej nie ma szans na zaistnienie. No, a kto ma zdecydować czy pańcia z bananem jest arcydziełem czy nie? Urzędnicy na państwowych posadach zwani nie wiadomo dlaczego krytykami. Czy ten system gwarantuje przypływ kapitału i zainteresowanie polską sztuką i Polską w ogóle jakichś zagranicznych bogaczy? A skąd, ten system gwarantuje tylko spokojne życie złogom po komunie i stalinowskiej progeniturze, która orzeka o tym kto jest, a kto nie jest geniuszem. Czy Zborowski był na pensji? Jeśli tak, to z pewnością nie na państwowej. Być może płacił mu ojciec Soutina, albo rodzina Modiglianiego, żeby promował ich akurat, ale pewności co do tego nie mamy. Ojciec Soutina, przypomnę, wymieniony jest we wspomnieniach Hipolita Milewskiego, jako ten co w czasie jednej z wielkich litewskich parcelacji przejął 70 tysięcy włók ziemi ornej. A potem Łysiak pisze, o nędzy malarzy i o tym, jak to biedny żydowski chłopiec z Mińszczyzny pojechał do Paryża i zrobił tak karierę. Jakim trzeba być idiotą, żeby wierzyć w takie rzeczy? Jeśli gdzieś przewalają się pieniądze, to zaraz pojawiają się organizatorzy rynku, którzy próbują wyciągnąć z tego jak najwięcej dla siebie. Bogaci Żydzi z Litwy byli zapewne świadomi tego czym jest handel sztuką, bo handel ten był jedną z gałęzi przedsiębiorczości, którą Żydzi zajmowali się od wieków. Dlaczego tego po prostu nie opisać? Dlaczego trzeba pierniczyć te głodne kawałki o nędzy, głodzie i złotych dwudziestofrankówkach za dzień nieciężkiej bynajmniej roboty? Sam nie wiem. Zmierzajmy jednak do pointy. W Polsce wartość dziełu nadaje urzędnik państwowy przebrany za krytyka, reprezentuje on wyłącznie lokalną mafię, która ma przekonać odbiorcę, że po pierwsze nic nie rozumie z tego co widzi, a nawet gdyby zrozumiał i tak nie ma to znaczenia, albowiem dzieło nie może zaleźć się w jego domu, jest bowiem dla niego za dobre. To nie jest koniunktura, to jest ratowanie własnego tyłka. Vlamincki i Dereine’y były tanie, a potem drożały, żeby wszyscy mogli sobie zarobić i żeby dać nadzieję kolejnemu pokoleniu artystów, którzy mieli swoim trudem podtrzymać koniunkturę. Ta zaś została zabita dopiero przez telewizję, a i to nie od razu. No może jeszcze trochę przez bezczelność różnych hucpiarzy.

Podobnie jak sztuką handluje się w Polsce ideami. Nie ma takiej blokady, która by powstrzymała jednego czy drugiego domowego politykiera od zabierania głosu w sprawie złóż zalegających pod polską ziemią, które to złoża, po wydobyciu ich na powierzchnię powinny natychmiast uzdrowić całą naszą sytuację i sprawić, że staniemy się państwem liczącym się na świecie. Ten sposób myślenia ma identyczną wartość jak wideo z bananem, o które była ostatnio awantura. To jest idea muzealna, służąca do tego, by mały Jasio mógł się popisać jej znajomością na imieninach cioci Halinki i „zaorać” w ten sposób wujka Zdziska. Pisaliśmy już o tym, ale nie zaszkodzi powtórzyć – złoża to wyłącznie cholerny kłopot i pokusa dla sąsiadów. O wiele lepiej nie mieć złóż i zajmować się nakręcaniem koniunktury na kawałki zamalowanego w dziwne plamy płótna. To jest mało kosztowne, a przynosi horrendalne zyski. Zrozumienie tego jest jednak trudne i w Polsce, gdzie każdy czuje się specjalistą od poważnej polityki wręcz niemożliwe. Urzędnicy sprzedają więc muzealne eksponaty kreowane przez samych siebie, eksponaty realnie niedostępne dla nikogo, nie budzące innych emocji poza wściekłością, a do tego wprasowane na stałe w politykę kulturalną państwa. Politykierzy zaś, ci więksi i ci mniejsi, rozprawiają o sprawach, które są daleko poza ich wyobrażeniem, a co dopiero mówić o wykonawstwie. I tak przychodzi tu ktoś i pisze – mamy złoża, nieruchomości, lasy i inne zasoby. Czyni to albowiem w czasie tej gawędy czuje się właścicielem pełną gębą. Nie jest nim w istocie to jasne, my też nimi nie jesteśmy. Właścicielem realnych złóż, lasów i innych zasobów jest ten kto kontroluje rynek i kanały dystrybucji. Nie można tak po prostu wykopać bursztynu z Mierzei i wpuścić go na rynek, bo ten się prawdopodobnie załamie i dojdzie do jakichś rozpraw nożowych. Państwo nic na tym nie zyska, bo cena spadnie. Mówimy o bursztynie, a co dopiero jeśli sprawa przyjdzie do ziem metali rzadkich? Może się zdarzyć wszystko. To jest poważny handel i poważna polityka. Podsumujmy więc – jeśli nie kontrolujemy dystrybucji to znaczy, że nie mamy nic. Jesteśmy niewolnikami pośredników. Przestrzeń pomiędzy producentem a pośrednikiem w sprzedaży surowców globalnie strategicznych muszą zagospodarować politycy i muszą to zrobić w czyimś interesie. Są w zasadzie dwie opcje – albo zrobią to w interesie pośrednika, albo w interesie producenta lub właściciela, który wybrał ich jako reprezentację. Politycy pracują w warunkach bardzo trudnych i nikt nie ma dla nich litości, albowiem rzeczywiste warunki ich pracy są przysłonięte propagandą, którą produkują pośrednicy różnej klasy i masy, walczący na globalnych rynkach. To ich komunikaty są traktowane jak rzeczywistość, choć nie są nią przecież w istocie. To one wywołują chaos, lęki i idiotyczne decyzje nie poparte żadną refleksją, poza standardowym ględzeniem o bogactwie Polski, którego nie umieją wykorzystać politycy, najpewniej wszyscy jak jeden zdrajcy, podkupieni przez Żydów. Bo niby dlaczego nie żyjemy w dobrobycie, skoro mamy te wszystkie złoża i lasy? No widzisz Pan, nie żyjemy, bo nie umiejo rządzić. Trza wybrać takiego co wreszcie będzie to potrafił. Bardzo przepraszam za to prymitywne szyderstwo, ale nie mogłem się powstrzymać.

Jak to już kiedyś zostało stwierdzone, państwo polskie handluje pracą swoich obywateli, a jeśli tego nie czyni, zajmuje się skupem drogich technologii. Wszystko to powoduje, że na rynku wewnętrznym nie istnieją żadne koniunktury podobne do opisanych wyżej. Jedynym zaś dostępnym zasobem, drenowanym na różne sposoby jest budżet państwa. Czy istnieje jakiś sposób by to zmienić? Zapewne tak, ale my go nie znamy. Nie potrafimy też wyobrazić sobie co by to były gdyby państwo nasze, nagle zaczęło sprzedawać coś z istoty taniego, za ogromne pieniądze. Gdyby stworzono w Polsce rynek, do którego ciągnęliby pośrednicy z całego świata, po to, żeby zrobić tu majątek. To jest nie do wyobrażenia, albowiem państwo nasze, czy to w sferze marzeń politykierów, czy to w rzeczywistości sprzedawać może jedynie surowce. Wliczam w to pracę obywateli. Nic poza tym się nie liczy, na żadnym poziomie, nawet na poziomie dyskusji w sieci, albowiem wszelkie dyskusje toczyć się mogą w Polsce tylko wokół spraw o poważnym, globalnym znaczeniu. To powiem podnosi samoocenę dyskutantów. To także jest powodem, dla którego niesłychanie łatwo ich rozgrywać. Nie ma bowiem siły bardziej przemożnej niż człeczyna bez znaczenia, któremu ktoś to znaczenie nada. A do tego jeszcze przypnie order. Nie jest to wszystko proste do zrozumienia, musimy jednak pojąć, że przed nami daleka droga i żeby w ogóle na nią wejść musimy stworzyć warunki względnego spokoju i jakąś tam zasobność. Na razie wybór jest taki, albo państwo będzie, korzystając z budżetu, handlować surowcami i kupować drogie technologię, co zapewni ekipie rządzącej względne bezpieczeństwo, albo – w przypadku gdy zwycięży KE, państwo odda wszystko pośrednikom, a wewnętrzny rynek ulegnie likwidacji. Sukces zaś będzie polegał na tym, żeby przywieźć z Niemiec jak najwięcej euro. Będzie jak za schyłkowego Tity w Jugosławii. Schetyna nawet, jakby go tak połączyć z Tuskiem, tak zlać w jedno, nawet by tego Titę przypominał. Jaka jest na to rada? Każdy wie swoje, ja bym jednak sowietował na sam początek, żeby spuścić z tego balona emocji trochę powietrza. I nie mając po temu środków, sił i potencjału nie zajmować się polityką globalną z poziomu baru Wisełka w Stężycy. Jeśli ktoś nie ma na tyle pomyślunku, by nakręcić jakąś poważną koniunkturę, gdzie przebicia sięgać będą tysięcy procent, a ma trochę grosza może zacząć od kupienia jednego z obrazów Agnieszki Słodkowskiej. To mu dobrze zrobi na głowę i na brzuch. No i będzie miał jeden przynajmniej powód by nie gapić się bez przerwy w telewizor.

Tu jest adres sklepu https://ahartshop.ecwid.com/

Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl

  12 komentarzy do “O sprzedaży eksponatów muzealnych i muzealnych idei”

  1. Ten rynek z przebitka w Polsce istnieje i sa to zdjecia nagich dzieci.
    Jezeli ktos chce zrozumiec ewolucje tematow w malarstwie na przykladzie zyciorysu jednego malarza, to odpowiednia bedzie tworczosc Francisco Goyi. Warto zajrzec w tym celu do galerii Prado, czyli po naszemu – na łąkę.
    Malarstwo Agnieszki Slodkowskiej jest zaprzeczeniem definicji sztuki.

  2. Myślę, że na tym zakończymy pańską tu przygodę

  3. niektórzy ludzie po prostu nie chcą się zamknąć.

  4. Widzę pewną przestrzeń dla sztuki związanej z tematami nazwijmy to militarno- historycznymi. Malarstwo batalistyczne zawsze znajdzie sporą grupę odbiorców- przynajmniej w Europie Srodkowej, patrząc po liczbach odsłon historycznych filmów/filmików produkowanych przez Litwinów, Białorusinów,(filmy o bitwie pod Orszą) czy Węgrów(Mohacz) taki rynek mógłby być rozruszany – oczywiście przez Polaków . U nas ma powstać muzeum bitwy pod Grunwaldem . Wokół takiego miejsca mogły by się zakręcić pracownie malarskie powielające  wątki około bitewne. Mogły by tam sprzedawać swoją twórczość. Przy odp reklamie powinno by to wypalić. Rozkręceniem koniunktury może być namalowanie panoramy (może brzmi to dziś zabawnie) ale sam widzę jak duże i niezmienne jest zainteresowanie Panoramą Racławicką. Wreszcie ludzie poszukują jakiejś zaspakajającej ich potrzeby tzw. zrozumiałej sztuki o czym dodatkowo uświadomiła mi kiedyś pani prowadząca firmę Digi-art z Wwy, gdzie podobno ma cały czas zamówienia na reprodukcję malarstwa historycznego(ale są to ciągle  reprodukcje).

  5. Zawracanie głowy. Malarstwo batalistyczne jest czasochłonne i pracochłonne, nikt nie ma na nie pieniędzy. Jakieś powielanie grafik z internetu to tyle na co stać odbiorcę. No i klikanie. To nie jest żadna koniunktura.

  6. Ok, ale zapotrzebowanie na tematy historyczne zawsze będzie podkręcane. Nawet nie raz przywoływaną tu jako słabiznę -Koronę królów, tj. prawa do jej emisji zakupiło kilka stacji telewizyjnych poza Polską . Może nie da się pokazywać dziejów Tudorów a la BBC  non stop.

  7. Nakręcanie koniunktur – ciekawe.

    Francuzy oprócz tego malarstwa, bazując na zasobach wypromowały wina i w ogóle kuchnię francuską oraz modę. Anglosasi wypromowali muzykę RandR. No i cały ten holiłód („Amerykanie” z Polski i Węgier głównie). Bitlesi (i inni) kierowani i wspomagani na różnych szczeblach (moda, reklama, kompozycje, aranżacje…) przez najwyższe czynniki rządowe zrobili PR Brytolom. A Polska? Może gry i technologie multimedialne (informatyka). Nie wiem. Do tego potrzebna jest „niewidzialna” ręka rządu. A jak rząd myśli o tu i teraz i o rozdawnictwie celem poprawy dobrobytu (nie myśli długofalowo) to nie jestem przekonany czy się to uda.

  8. Zasoby naturalne lepiej mieć niż ich nie mieć. Są przykłady na kraje z szeroko rozumianym sukcesem, mające przy tym lub pozbawione zasobów naturalnych. I tak samo z krajami wiecznie biednymi i pod butem – tu też jedne pozbawione zasobów inne opływające w zasoby. Zatem inna zmienna tu decyduje. Ciekawy przykład Wenezueli – tratwie na morzu ropy. A tu patrz pan – sami głupcy kierują tym krajem – bida i rozruchy. USA wyciągają do nich pomocną dłoń. Dobry ten Wujek Sam.

  9. Może Turcy kupią tę Koronę królów. „My” oglądaliśmy ten badziew o Sulejmanie. To oni też mogą – nie znając języka i realiów to może być dla nich strawne.

  10. Eksponaty z mojego muzeum czyli Jak rozpoznać falsyfikaty

  11. Wyjaśniam, ze zarówno Modigliani jak i Dama ze zwierzątkiem pochodzą z rodzinnych kolekcji. Nie mam złudzeń co do Damy (bo kopista podpisał), ale Modigliani kusi. Zastosowałem technikę manipulacji fotograficznej, by wydobyć różnice. Widać je wyraźnie, ale to żaden dowód, bo w przypadku Modiglianiego, to może być kwestia jego chałtury na formacie pocztówkowym, a w każdym przypadku to może być kwestia oświetlenia, która powoduje, że ŻADNA reprodukcja nie oddaje oryginału, który zresztą w każdym oświetleniu i pod każdym kątem widzenia wygląda inaczej.

  12. media wrzeszczą że wczoraj podczas debaty, ktoś komuś ukradł show, że ktoś czegoś nie  przyjął,  a ceny prądu rosną, a rząd nie walczy ….  uratuje nas tylko gromadka zbawców: Bosak, Korwin, Godek , Liroy … to zaiste gotowa forpoczta do zbudowania nam raju na ziemi ….

    Nawet z rojem much sobie nie poradzą, a co dopiero z prawdziwym przeciwnikiem. Co się tym przypadkom ludzkim w głowach roi?   Nawiązując do tytułu notki to prowadzą komiwojażerkę ze sprzedażą nie eksponatów muzealnych, ale obietnic. Obietnic  pustych, bez pokrycia , bzdur politycznych i demagogii i td

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.