lut 072023
 

Demokracja prowadzi przede wszystkim do odwrócenia kryteriów oceny postaw. I to jest trwałe, na nasze nieszczęście. Nie można przekonać ludzi, że gówno, jest gównem i nie nadaje się do jedzenia, skoro raz zostało przegłosowane, że nie jest. To co dzieje się w sieci, w mediach społecznościowych szczególnie, jest doprowadzonym do absurdu mechanizmem demokratycznym. Głosujemy bez przerwy i zawsze za, choć wielu ludziom wydaje się, że głosują przeciw. Gdyby głosowali przeciw po prostu by milczeli, nie ma bowiem, w systemie względnej stabilizacji, innej możliwości pokonania ideologicznego przeciwnika niż jego zamilczanie. Tymczasem na twitterze trwa dyskusja o tym jak głupi jest Sykulski. To natychmiast uruchamia całe farmy trolli, które powielają każdą, nieistotne czy dobrą czy złą, ocenę Sykulskiego i robią mu klakę. Celem tych demokratycznych procedur są umysły ludzi, którzy do życia demokratycznego są dopiero wdrażani i wierzą święcie, że w czasie wymiany poglądów tworzą się jakieś konsensusy, a wszystko razem prowadzi do względnie dobrych i rozumnych decyzji. To nieprawda, wszystko razem prowadzi nas go globalnego teleturnieju w typie Familiady, w którym głosowanie wyłania właściwe odpowiedzi. Widz zaś musi je akceptować, nawet jeśli stoją w sprzeczności z logiką, doświadczeniem, tradycją, biologią, nawykami, ze wszystkim jednym słowem.

Zacytowałem to wczoraj fragment Wojny peloponeskiej dotyczący tajnych związków, które powstawały w Atenach, w czasie rządów demosu. Ich istnienie było czymś najnaturalniejszym na świecie, albowiem ludzie – także do demosu należący – nie mieliby możliwości wpływania na sprawy w sądach, ponieważ o kształcie sądów i procedurach decydowali wychowankowie filozofów przekupieni przez sąsiednie potęgi, które – po taniości – próbowały rozwalić Ateny i skorzystać na tej rozwałce ile się da. Oni też poprzez zmanipulowany demos decydowaliby o polityce.  Powiem Wam, że codziennie odkrywam coś nowego. Wczoraj dowiedziałem się, że Ksenofont, zafascynowany z wzajemnością, Sokratesem był zwolennikiem Sparty i spartańskiego ustroju. Plutarch z Cheronei zaś w Żywocie Artakserksesa napisał, że król Artakserkses najbardziej nienawidził Spartan właśnie, albowiem byli oni najbezwstydniejszymi z ludzi. Zostawmy ich na razie i te dwie, jakże pasujące do demokratycznego ustroju, opinie. O co innego chodzi – w sytuacji, kiedy kraj przeżywa kryzys, armia nie istnieje, a flota właśnie została unicestwiona, jedynym zasobem państwa są ludzie. Bezpieczeństwo zaś tego państwa gwarantowane jest już tylko poprzez sprzeczne interesy ościennych potęg, które nie mogą się zdecydować jak to państwo podzielić. I tu zaczyna się dyskusja prawdziwie demokratyczna. To znaczy taka, w której mechanizm obsługiwany jest przez działających z obcego nadania agentów. Oni zaś muszą być przez kogoś uwiarygodnieni. Zgadnijcie przez kogo.

Wobec braku armii i floty, konflikt w demokracji polegający na zwalczaniu się populistów i oligarchów jest z istoty fikcyjny i świadczy o tym jedynie, że wrogowie próbują oszczędzić na podboju i przeżywają lęki związane z zaangażowaniem finansowym, które może doprowadzić do bezpośredniego konfliktu między nimi, a na tym mogłoby skorzystać tylko parcelowane państwo. Takim właśnie tworem były Ateny w końcu Wojny Peloponeskiej.

Powstawanie w takiej sytuacji jakichś tajnych związków, które za pomocą środków własnych albo pozyskiwanych od ościennych potęg próbują robić jakąś para-politykę wydaje się zrozumiałe i oczywiste. Nie należy jednak przy tym przeceniać ich roli, o co bardzo łatwo. Tak samo jak dzisiaj. Ich członkowie sami przeceniają swoją funkcję i choć jakieś tam wpływy mają, nie są one decydujące. W sytuacji kiedy brakuje realnych narzędzi prowadzenia polityki – czyli armii i floty, a budżety na przekupstwa się kurczą, następuje także kreacja autorytetów, które utrzymywane są z budżetów mocarstw ościennych, albo z budżetów tajnych związków. Pieniądze jednak to za mało, by utrzymać takie osoby i ich wpływy jawne. Potrzebne są inne jeszcze zabezpieczenia. Mówiliśmy wczoraj o trzystu scytyjskich łucznikach i rzeczywiście bez nich nie da się wmówić ludziom, że jakiś przybłęda z krzywą gębą jest najmędrszym z ludzi. To jednak za mało. Potrzebna jest jeszcze opinia kapłanów, czyli krytyków sztuki i literatury, jakbyśmy to opisali językiem współczesnym, a także całkowicie wywrócone – jak w Familiadzie – kryteria oceny zjawisk. Czyli system pojęć, który jest akceptowany przez wpływowe grupy, ale ma przeciwny wektor niż wartości obowiązujące do tej pory. Zwykle chodzi o religię, ale nie tylko, czasem o tradycję i obyczaj. Jeśli więc zmanipulowany demos przegłosuje jakieś rozwiązania to stają się one prawem i wyrocznią, choćby były nie wiem, jak głupie. To nie znaczy, że należy popierać oligarchię. Taka alternatywa jest fałszywa. W tym wypadku trzeba znaleźć taką potęgę, która potajemnie skredytuje odbudowę floty, albo zrobi coś, że ta resztka okrętów, która została będzie miała – na szlakach handlowych – wielkie fory wobec innych przewoźników i przez to, bynajmniej nie powoli, odbuduje się potęga organizacji, która to wymyśliła, a potem państwa. Nie będzie to z pewnością łatwe, zwłaszcza, że Persowie i Macedończycy nie śpią. Przeciwko jednym i drugim potrzebna jest także armia, a z tą w Atenach najgorzej. No i potrzebna jest – na sam koniec – jakaś konstytucyjna wykładania tych działań, która uspokoi demos, cały czas korumpowany i deprawowany przez demagogów i oligarchów, cały czas wierzący, że jest suwerenem i może podejmować wiążące decyzje. I cały czas ufający w to, że działa w dobrej wierze.

Wyobraźcie sobie, że ta wariatka Masłowska napisała na łamach Krytyki Politycznej, że prawdziwy, wielki talent ujawniony przez kobietę spotyka się w Polsce z rytualną nienawiścią. Ona oczywiście miała na myśli siebie, a za talent uważa prowokację, której była częścią i ukoronowaniem. I ta wiara jest u niej święta, tak jak święta była wiara Sokratesa, w to, że czynił dobrze i miał rację. Masłowska nie rozumie, że została wykorzystana, bo coś tam przecież zarobiła, a do tego deklaruje dalszą chęć uczestnictwa w projekcie. Nie rozumie bowiem, że jego żywot właśnie się kończy, albowiem po cichu, choć wcale nie tak bardzo po cichu, odbudowano armię i flotę. Teraz jeszcze potrzebne są gwarancje, które dadzą naszym produktom fory na rynkach światowych. Mam na myśli produkty masowe, czyli także myśl, a nie tylko drewno czy redystrybuowane paliwa.

Pozostańmy na chwilę przy myśli, jej dystrybucji i literatach. To ważne. Oto ktoś wczoraj przypomniał opinię wygłoszoną przez Stanisława Lema na temat noblistki Tokarczuk. Oto ona:

Tokarczuk do tego stopnia obraziła mój rozum, że chciałem napisać
polemikę, ale uznałem, że gra jest niewarta świeczki, bo musiałbym jej
książkę doczytać do końca.

Opinia ta pojawiła się dawno temu w wywiadzie z Beresiem. Zarówno Lem jak i Bereś wywodzili się z określonego środowiska, które miało wyjątkowy wprost wpływ na umysły. Bereś jest dziś, zdaje się, jakimś guru od kryminałów i z tego czerpie różne satysfakcje. Od siebie mógłbym dodać, że on także obrażał rozum Lema, ale był z tej samej organizacji tajnej, przez co Lem udawał, że nic się nie dzieje. Przedstawiciele zaś obcych potęg udający dziś reprezentantów demosu wołają, że Lem krytykował też Kaczyńskich. Lem przede wszystkim krytykował religię, a co za tym idzie stawał w poprzek polityce istotnej, stawiając na jej miejscu kokieteryjną bardzo logikę we własnej redakcji oraz zasady literackiej estetyki podpierające się tą logiką. Dzisiejszy wrzask obrońców Tokarczuk unieważnia przede wszystkim kryteria Lema. Jest to kolejna odsłona demokratycznej Familiady, próba wyłonienia w głosowaniu, najzdolniejszego i najmądrzejszego filozofa naszych czasów. Skoro Delfy nie mogą się wypowiadać, bo zostały unieważnione, pozostaje tylko głosowanie, to zaś odbywa się nieustająco i wszyscy zawsze głosują za. No, ale czy to wystarczy? Nie. Potrzebne są budżety tajnych związków. Wczoraj minister Czarnek wystąpił w obronie konserwatywnych NGOS-ów. Przeciwko nim z kolei wystąpiły lewicowe NGOS-y finansowane z budżetów przegłosowywanych przez demos. Kłótnia idzie o to, na co przeznaczone będą te pieniądze. Wiadomo, że na uwiarygodnienie polityki i wyłanianie kolejnych Masłowskich i Tokarczuków. Tamci chcieliby mieć swoich, a Czarnek swoich. My zaś, jako mała, tajna organizacja, o której wszyscy wiedzą, z zerowymi wpływami w parlamencie, nie możemy się na to zgodzić. Widzimy bowiem wyraźnie, że to co minister Czarnek rozumie jako wsparcie propagandowe dla armii i floty jest po prostu kolejną absurdalną żenadą. Nie pomoże ani polskim statkom, ani polskim produktom, nie pomoże nawet sobie. Gdyby bowiem mogło pomóc, nie potrzebowałoby pieniędzy Czarnka. Mówię o organizacji znanej jako Polska Wielki Projekt, składającej się wyłącznie z ludzi potrzebujących ochrony i dofinansowania. To jest widoczne gołym okiem, jak ci Scytowie z łukami stojący na agorze, ale demos musi udawać, że tego nie widzi. Czarnek nazwał wczoraj Wildsteina ekspertem od Międzymorza. Uśmiałem się jak pszczoła.

Ateny ocalały jako centrum cywilizacji i jeszcze długo wywierały wpływ na cały świat, albowiem ktoś wzmocnił ich budżet za pomocą jakiegoś sprytnego chwytu w czasie najcięższego kryzysu. I ocalały mimo wchłonięcia całej Hellady przez Macedończyków. Nie zaś dlatego ocalały, że pieniądze pochodzące z podatków przeznaczono na lans nowej grupy filozofów wyjaśniających jak mają się zachowywać obywatele i w co wierzyć, skoro Zeus już jest nieważny. Tak się może wydawać członkom organizacji Polska Wielki Projekt, oczekującym uznania i atencji li tylko za emitowanie dźwięków i zapachów. Prawda jest jednak inna. Możemy o tym mówić spokojnie, albowiem jesteśmy za małą organizacją, by ktokolwiek o nas zabiegał. No i, jak to piszą na twitterze, zwolennicy Sykulskiego, nie dorastamy takim jak oni do pięt. Dziękuję za uwagę.

  15 komentarzy do “O tajnych związkach i ludziach, którym nie dorastamy do pięt”

  1. Dzień dobry. Otóż właśnie – organizacje. Tajne są one zawsze pozornie, kto ma wiedzieć, ten i tak będzie wiedział. No ale są inne ważne rzeczy, stanowiące fundament organizacji. Język na przykład. Było tu kiedyś o hebrajskim, to doskonały przykład, bo nie każdy wie, gdzie postawić samogłoskę i kryterium przynależności – gotowe. Jest jeszcze repozytorium terminów i znaczeń. I tu organizacja Coryllusa jest w istocie wyjątkowa, bo dba o to właśnie. Poza językiem jest jeszcze kryterium zaufania. Dlatego Lemowi płacono za walkę z religią, ta bowiem, poprzez dbałość o rodzinę i tworzone w niej więzy – jest naturalną podstawą organizacji, będącej rodziną rodzin, że tak niestosownie sparafrazuję. Nam odebrano w zasadzie wszystkie te rzeczy, dlatego jako wspólnota ludzi mówiących po polsku żadnej organizacji nie mamy. Jesteśmy skazani na organizacje obce a ludzka naiwność i potrzeba przynależności karze się Polakom łudzić. „W coś trzeba wierzyć” – mówi się często w Polsce i potem wierzy się tym, którym wierzyć się zdecydowanie nie powinno. Ja lubię takie powiedzenie; „wiara dobra jest w Kościele”. Resztę – trzeba sprawdzać. Można bowiem nie mieć floty i budżetu, ale przetrwać, jak Ateńczycy. Tylko trzeba się im przyglądać, krytycznie i wnikliwie. Jestem pewien, że w ich losach jest i dla nas jakaś nauka,

  2. Oczywiście, że jest. Nie trzeba się na poważnie angażować w demokrację, wystarczą pozory. Trzeba stworzyć organizację, która będzie miała na coś wpływ, nawet jeśli będzie to coś małego, na przykład reinterpretacja różnych założeń i tekstów

  3.  

    Może Ateny prz trwały właśnie że względu na najtańsze z możliwych, a jednocześnie skuteczne narzędzie propagandy, ze względu na Akademię Platońską. Jeszcze przez wiele stuleci „aspirująca” młodzież z całego świata zjeżdżała tam , by za własne pieniądze pobierać nauki, a w zasadzie by można ją prześwietlać, ” formatować”, ” warunkować” i wybierać spośród niej kandydatów do przeróżnych działań. Perpetuum mobile.

  4. Tak to zostało przedstawione w literaturze hellenistycznej i rzymskiej, ale mnie to nie przekonuje

  5. Rozumiem. Literatura przekazuje to w formie pochlebnej, a można na to spojrzeć tak jak pan na uniwersytet w Padwie: wylęgarnia agentury.

  6. – cóż, od wielu pokoleń mamy okazję ćwiczyć ten rodzaj konspiracji… Angażować się nie warto, bo nic poza rozczarowaniem to nie przyniesie, no chyba, że ktoś ma złe intencje. Nie warto też jawnie i gwałtownie zwalczać tej demokracji, bo na to nikt nie ma sił, a i oberwać można – dla przykładu. Pozostaje wykorzystywanie luk w systemie, jak to czynili Polacy w państwie pruskim. Może nie osiągnęli spektakularnych efektów, ale zintegrowali środowisko, choć wszystko było przeciwko nim. Dla mnie Grecy są ciekawym przykładem, bo trąbi się o tej Grecji starożytnej ile wlezie, stawia się ją nam za wzór – no to dobra, przyjrzyjmy się temu, tylko tak dogłębnie, zdrapując różne masońskie politury…

  7. Demokracja to oszustwo. Są dwa źródła władzy: Bóg i mamona. Jeśli władza nie pochodzi od Boga to pochodzi od mamony, która jest parawanem naszej Woli, naszego głębokiego ja, w którym nie ma miejsca dla Woli Bożej. Pieniądz jest nieco wstydliwy więc nie pcha się na scenę. Mamy zatem na scenie władzę polityczną, po monteskiuszowsku trójdzielną. Jest to władza stanowienia, egzekucji i interpretacji prawa oraz rząd dusz, fajność, autorytet czyli soft power. Właścicielem teatru, gdzie odbywają się wyborcze spektakle jest mamona. Mamona jest dziedziczna. Dziedziczenie dyskretnej władzy płynącej z mamony pozwala realizować długotrwałe strategie obliczone na pokolenia. Skoro nie ma wyborów na Rotszylda a pieniądz rządzi światem to demokracja jest iluzją. Nie wiem jak nazywał się fenicki Rotszyld ale pewnie jakoś podobnie. Na szczęście system nie jest domknięty bo rozwalają go co jakiś czas interwencję zwane cudami nie mniej władza mamony koncentruje się coraz bardziej i wraz z postępem technologii szykuje się do ostatecznego, globalnego, przejęcia kontroli przez CBDC zgodnie z zapisem 13 rozdziału Objawienia.

    Taka uwaga na temat demokracji z perspektywy podkarpackiej wsi.

  8. Fenicki Rotszyld nazywał się Mamon, to chyba oczywiste, skoro sławny fenicki kapitan pływający do Hiszpanii nazywał się Magon….

  9. Skoro już państwo musi wydawać pieniądze na te cele, to minister Czarnek dobrze robi. A że tak jest słychać po intensywności wycia.

  10. Panie Gabrielu, Pan popatrzy co zmontowała Gazownia. Wplątali ś.p. ks. Orzechowskiego, który dorabiał sobie jako aktor w romans z Nasierowskim za młodu.

    https://www.pomponik.pl/plotki/news-byl-aktorem-ktory-wstapil-do-seminarium-habit-nie-przeszkodz,nId,6580880

  11. Też by tak chcieli? Kto im broni wstąpić do seminarium?

  12. Polska Wielki Projekt kupiła/kupuję tę willę na Mokotowie od PHN, którego prezesem, od roku 2019 jest Marcin Mazurek, brat Roberta.

  13. Wojciech Młynarski – Nie wytrzymuj

    Nie wytrzymałem,
    obśmiałem się jak norka,
    nie wytrzymałem,
    w nerwowy wpadłem szok,
    nie wytrzymałem,
    jak pensjonariusz w Tworkach
    się zachowałem
    i tak przez cały, cały, cały rok!

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.