maj 112023
 

Zacząłem wczoraj oglądać stary już chyba film pod tytułem „Dobry agent”. Jest to produkcja, w której widzimy, jak werbuje się agentów. Zapewne to, co tam pokazują już jest nieaktualne, a werbunku dokonuje się inaczej, ale warto opisać mechanizm.

Chodzi z grubsza o to, że młodzi i obiecujący ludzie z establishmentu, żyjący w pewnym poetycznym złudzeniu, zostają nagle postawieni wobec wtajemniczenia. Ono jest po pierwsze brutalne, po drugie upokarzające, po trzecie kompromitujące, po czwarte śmieszne. Dopiero kiedy przejdą ten inicjacyjny rytuał zwany u nas ogólnie i niesłusznie „masunerią” mogą zaczynać karierę. Ów rytuał ma kilka funkcji, po pierwsze chodzi o to, by pokazać tym młodym ludziom, że granice wpływów ich ojców da się wyznaczyć łatwo i one wcale nie sięgają daleko. Po drugie – za pomocą kompromatów odsiewa się słabych, którzy obawiają się, że ktoś może opublikować zdjęcie jak stoją bez gaci, albo tarzają się nago, pijani, w błocie, albo markują seks z wypchaną świnią.

Po trzecie wyciąga się od nich tajemnice – rodzinne i osobiste, które stanowią podstawę dalszej pracy wychowawczej i kreowania ich misji. Po czwarte wreszcie wszyscy uczestnicy upokarzających rytuałów czują się, do pewnego momentu jedną drużyną. Kiedy zaś okazuje się, że jednak nią nie są, jest już za późno na wycofanie się. A kiedy się okazuje? No wtedy gdy przeciwnik przejmie rytuały inicjacyjne. Należy je wówczas zmienić – tak sądzę – albo wykoślawić jeszcze bardziej. Nie pytajcie mnie więc teraz skąd się bierze przyzwolenie społeczne na 64 płcie, wizyty zboczeńców w przedszkolach i inne podobne rzeczy, bo może się okazać, że wszystkie do tej pory udzielane odpowiedzi są błędne. Oburzenie zaś, któremu poddają się łatwo ludzie prostoduszni, nie służy zwalczaniu tych postaw ale ich promocji. Ja wiem, że to jest trudne do wyjaśnienia, a jeszcze  trudniejsze do zaakceptowania, ale główny bohater omawianego tu filmu jest przez swoich zwierzchników lansowany z jednego właściwie powodu – jest on mianowicie małomówny.

Zawsze więc istnieje ta opcja – można milczeć. Są oczywiście ludzie tacy, jak minister Czarnek, którzy milczeć nie mogą, ale my możemy i nie zazdrościmy bynajmniej ministrowi Czarnkowi. Może się bowiem okazać, że dziś inicjacja wygląda zupełnie inaczej i nie dotyczy wąskich grup wpływowych WASP-ów, ale całych mas, spośród których – za pomocą odpowiednich bodźców – wybiera się jednostki najlepiej rokujące. Możemy nawet – obserwując tylko to co dzieje się w mediach społecznościowych – wskazać takie jednostki.

Chodzi właśnie o to, by ludzie określali się wobec najbardziej poważnych problemów świata tego. Te zaś nie istnieją realnie, ale są kreacją. Ponieważ organizacje konkurują ze sobą, zużywają się także pakiety problemów wobec których należy się określić w odpowiedni sposób.

W filmie, którego jeszcze nie obejrzałem do końca, zakonspirowany agent niemiecki jest profesorem od poezji, który prowadzi seminarium. No i jest oczywiście gejem. Metody werbunku jakie stosuje, wobec bardzo krótkiego dystansu pomiędzy nim a studentami muszą być dość subtelne, a więc poezja musi być prawdziwa i prawdziwa musi być wrażliwość. Konspiracja tego pana jest nieco kulawa, bo spotyka się on jawnie z jakimiś nazistami goszczącymi w USA, co potem powoduje, jego demaskację i brutalną likwidację.

Dziś jest inaczej, ale podstawowe kierunki – poezja i homoseksualizm nadal obowiązują. Są jednak silnie zmodyfikowane. No a podporządkowane im treści adresowane są do mas. Te zaś trzeba gdzieś skupić, wokół jakiejś idei. I nie można tego robić inaczej, jak z zastosowaniem masowych narzędzi czyli mediów. Te, jak się domyślamy, z opisu powyżej, lansują samych agentów lub kandydatów na agentów, albowiem jedynie to gwarantuje im oglądalność. Dlatego też nie możemy się dziwić, że w TVP puszczają Szlimakowską i ten drugi szajs.

Zostawmy jednak te kwestie, od których powinniśmy – jako wydawcy, autorzy i czytelnicy – trzymać się jak najdalej, a to znaczy nie uczestniczyć w imprezach masowych. Zastanówmy się nad czymś innym – nad rytuałami inicjacyjnymi w dawnych czasach.

Wszyscy, łącznie z Manuelą Gretkowską, do – pardon – porzygania – ekscytują się rytuałami inicjacyjnymi templariuszy, które stały się podstawą oskarżeń przeciwko nim wysuwanych. Temat ten powraca w tekstach popularnych, choć ostatnio jakby mniej. I zwykle powraca po to, by kompromitować Kościół. Dlaczego akurat tak ekscytujące są rytuały inicjacyjne templariuszy? A nie innych zakonów rycerskich? Czy ich nie było? Przyznam, że nie wiem, ale sądzę, że były, wszak chodzi o poważne organizacje zajmujące się obrotem pieniędzmi. Zostawmy to na razie na boku.

Popularna wersja wyjaśniająca skąd się wzięły u rycerzy świątyni takie właśnie praktyki, mówi, że zostały one zaszczepione przez Gerarda de Ritefort ostatniego przed upadkiem Jerozolimy mistrza zakonu. Po klęsce roku 1187 i śmierci większości braci, nowy mistrz – Robert de Sable – został arbitralnie mianowany przez Ryszarda Lwie Serce. Nie wiemy czy tak było, ale tak piszą różni popularyzatorzy. I wiemy, że szans na to, by sprawę zbadać dokładnie, w oparciu o źródła nie ma, albowiem nikt nas do tych źródeł nie dopuści, a nawet jeśli, to przecież nie przeczytamy średniowiecznej łaciny.

Potraktujmy więc tę historię jako jedną z wielu legend. Możemy tak zrobić, albowiem, inni autorzy i różni internetowi mędrcy robią jeszcze gorsze rzeczy. W każdej legendzie jednak jest ziarno prawdy. Gdzie ono jest w tej naszej? Myślę, że to ten moment, w którym dowiadujemy się, że rytuały inicjacyjne zostały zmienione przez agenta islamskiego. Być może było trochę inaczej – wobec świadomości, że struktura jest spenetrowana przez agentów kalifa, którzy są tak bardzo pobożni, tak często odmawiają różaniec, tak długo leżą krzyżem przed najświętszym sakramentem, że nie ma już w zasadzie miejsca na inne zachowania, bo to oni decydują kto jest pobożny naprawdę, a kto tylko udaje, należało radykalnie zmienić rytuał inicjacyjny. Bardzo radykalnie, przy akceptacji czynników najwyższych i przy gwarancji rozgrzeszenia. Nawet jeśli tak nie było, a ja przedstawiam tu kolejną projekcję, możemy mieć prawie całkowitą pewność, że tak jest teraz.

Idźmy jednak dalej – skoro taka sytuacja istniała w zakonie templariuszy, którego głównym przeciwnikiem był islam i jego organizacje, dlaczego nie słyszymy o podobnych praktykach wśród krzyżaków? Czy ich nie było? Nie żartujcie, na pewno były. Może agenci wrogich krzyżakom organizacji nie przenikali aż tak głęboko w struktury zakonu? Na ten temat powinni wypowiedzieć się Litwini, bo legenda – pieśń, która uszła cało – skłania się jednak ku wersji, że przenikali. Możemy jej nie wierzyć, ale dlaczego w takim razie mamy wierzyć w opowieści o rytuałach inicjacyjnych templariuszy?

Skoro już doszliśmy do takiej zagadki, może warto postawić inną – jakie były relacje krzyżaków z islamem? I dlaczego islam nie penetrował struktur zakonu, a przynajmniej my o tym nie słyszymy. To znaczy nie istnieją żadne popularne teksty, które by na to wskazywały? Ktoś powie, że nie istnieją takie teksty w odniesieniu do templariuszy, którzy są ofiarą antykatolickiej i antykościelnej propagandy. No ale istnieje legenda o rytuale inicjacyjnym, która stanowi podstawę do potępienia zakonu. Krytykuje się ich zaś z pozycji fałszywej pobożności, ta zaś musiała istnieć już w ich czasach – nie wzięła się przecież znikąd. A skoro tak – fałszywa pobożność jest jedną z najstarszych metod werbowania i instalowania agentów. I wygląda na to, że nie ma na nią rady, bo ludzie są bezradni wobec gestów i symboli. Trzeba by albo zamykać organizację, albo posuwać się do drastycznej zmiany rytuałów inicjacyjnych, albo zgodzić się na przejęcie.

Krzyżacy na pewno utrzymywali intensywne kontakty z islamem, byli wszak ludźmi cesarza Fryderyka II, chrześcijańskiego kalifa. Tak jak templariusze byli ludźmi papieża. Krzyżaków jednak nie oskarżono o sodomię. Czy dlatego, że jej nie uprawiali? Nie – myślę, że powód był inny – byli po prostu organizacją islamską, na masową skalę werbującą agentów wśród niemieckiej szlachty, cały czas udając przed światem, a przede wszystkim przed papieskim dworem bardzo widowiskową pobożność.

Można się teraz oczywiście zastanawiać w jakich momentach inicjacje mają charakter środowiskowy, a w jakiś masowy. W jakich dochodzi do prób przejęcia organizacji, a w jakich są one od podstaw tworzone z fałszywą intencją. No, ale to jest temat na inną pogadankę.

Teraz jeszcze przypomnienie o zrzutce, zbieramy środki na wydanie bardzo ciekawej, napisanej w hermetycznym języku książki. Jest ona jedynym z kluczy do zrozumienia – naprawdę, a nie na niby – dziejów Europy Środkowej

 

https://zrzutka.pl/d29kmh?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

 

  13 komentarzy do “O uwiarygodnianiu agentów i organizacji”

  1. Dzień dobry. „Ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni…” Tyle wiedzieli o fałszywej widowiskowej pobożności nasi dziadkowie i chyba im to wystarczało. No ale później, w ramach powszechnej walki z ciemnogrodem, wiele „mądrości narodów”, które jak wiadomo są w przysłowiach, uległo zapomnieniu. Za to wylansowano paktowanie z szatanem, które ilustruje poniższa scenka z czasów, kiedy wkładano więcej pracy w wystąpienia publiczne. No ale wtedy opłacano całe pułki cenzorów i donosicieli, co miało wpływ na poziom produkcji…

    https://www.youtube.com/watch?v=lfpVYBzcQDo

  2. Agentami są wesołkowie i zieloni, ale zieloni gwałtownie tracą poparcie w Niemczech, dlatego agentami są też fajnokatolicy.

    Na YT wolnościowiec Roman Warszawski rozsmarowuje fajnokatolika od Adama Szustaka z katolickiego portalu randkowego „Panda szuka pandy”

    https://www.youtube.com/live/Y7nE_set3yc?feature=share

  3. Każdy odpowiadał za siebie, a dziś nikt za nic nie odpowiada

  4. Ten fajnokatolik od Adama Szustaka to kawal scierwa, sadzac z wywiadu. Kilka miesiecy temu zostalem sila wciagniety do salki przy kosciele akademickim sw. Jakuba przy Pl. Narutowicza w Warszawie, bo odbywala sie rekrutacja na jakies „kursy liderow”. Bylo chyba z piecset osob. Zaraz stamtad wyszedlem.

  5. Roman Warszawski ma racje, gdy mowi, ze maz i zona nie moga zostac przyjaciolmi. Premier Finlandii Sanna Mirella Marin rozwodzi sie z mezem i oglosila, ze nadal beda przyjaciolmi. To jest logiczne: nie mozesz byc w zwiazku malzenskim z osoba, ktora jest twoim przyjacielem, malzenstwo bylo wiec pomylka i musialo sie rozpasc. Albo – albo. Albo kogos kochasz, albo sie przyjaznicie.

    Sanna jest luteranka, corka dwoch lesbijek i ma sobowtora w kosciele luteranskim:

    https://www.ekumenizm.pl/wp-content/uploads/2022/08/zrzut-ekranu-2022-08-25-o-19.17.41.jpeg

  6. Pan dal Pan zabral. Szustaki pustaki! Nigdy nie dostalem propozycji od jakiejs organizacji. Wiec nie zabardzo lapie ten topic. Mysle ze tych ktorych sie werbuje to pionki do zbicia. Twardy rdzen to zawsze ta sama krew(rodzina)

  7. Oczywiście, islam jest dziś instalowany z pomocą władzy i agentury. Imamowie w Polsce mają się świetnie będąc na usługach tajniaków, a maluczkim wciska się kit o informatorach, którzy tych imamów mają inwigilować 😛 W Medynie zrobiłem sobie zdjęcia przy BinLadin Saudi Group w 2009 roku oraz przy amerykańskim autobusie szkolnym przemalowanym z żółtego na biały, którym podróżował BinLadin. W tym czasie niejaki agent Makowski i połowa WSI szukali człowieka 🙂 Stanięcie przy autobusie w stroju marokańskim otworzyło mi drogę by wejść na tajne spotkanie Hamasu tydzień później w Mekkce, organizowanym w jednym z namiotów. Gdzieś pewnie będę na zdjęciach uczestników, którzy obściskiwali mnie jakbym był jakiś „star of islam”. Tendencje islamizacji widziałem wcześniej niż biznesmeni tacy jak Gadowski. A trafiłem zupełnie przez przypadek, gdy w Londynie pracowałem na zmywaku na Knightsbridge z zamachowcami o wdzięcznych pseudonimach piłkarzy algierskich wpisanych w paszporty francuskie: Deedee, Capsoula, etc. Islam potrzebuje takich „przypadków”. Przed zamachami chodziłem do meczetu by uczyć się arabskiego. Przedtem oni nic nie robili, zbosili mi sterty naczyń, kazali myć podłogi i siedzieć godzinami w chłodni przy przyjęciu i wydawaniu towaru. Od 11-23 non stop przez 3 miesiące. Po 3 miesiącach zacząłem uczyć się arabskiego, a najlepiej u źródła, czyli w szkole przy meczecie. Moimi nauczycielami okazali się zamachowcy, a ja zostałem oskarżony przez dedukcję jakiegoś Jamesa ze Scotland Yard za „słupa”. Po spędzeniu doby w areszcie zostałem skazany na 100 godzin prac publicznych dla Armii Zbawienia. Po wypełnieniu wyroku otrzymałem wizę królewską Arabii Saudyjskiej, z której skorzystałem raz by przeżyć przygodę.  Z kulturoznawcy interesującego się Wschodem stałem El Hadż.
    Po powrocie do Polski byłem prawą ręką imama, redaktorem czasopism muzułmańskich, prowadziłem konferencję Stowarzyszenia Studentów Muzułmańskich. Poznałem również szlak transportu tkanin z Syrii jeszcze przed wojną.
    Mogłem być Lawrencem z Arabii, ale w porę wybrałem spokojne życie, by móc tkać legendę podobną do Ronaya 🙂 Może będzie szansa kiedyś by opowiedzieć szerszemu forum.

  8. Po pierwsze, podstawą wprowadzania agentów jest założenie, że figurant będzie miał na tego agenta tzw. „haka” i będzie przez to czuć się bezpiecznie. Stąd każdy agent (w tym znaczeniu) musi mieć możliwość odwołania się do patrona, który ochroni go przed karą. W przypadku wspomnianego zakonu krzyżackiego nie było możliwości ze strony islamu wsparcia tej organizacji na zasadzie patronatu w formie oficjalnej, co najwyżej wsparcie nieformalne.

    Po drugie, sztuka zbierania „haków” nie polega na tym, że ma się jednego „haka” tylko na tym, że jeden hak wiedzie do kolejnego. Tym samym, jeżeli ktoś wierzy, że ktoś dał się „odstrzelić” np. informacją o tym, w co wkłada swoje genitalia, albo że kogoś tam „molestował” to jest to bardzo naiwny pogląd. W praktyce wygląda to najczęściej tak, że idzie się do figuranta, kładzie prawdziwe „haki” na stół a potem kręci aferę medialną, która jest oficjalnym pretekstem np. do dymisji. Tym samym z punktu widzenia werbującego najważniejsze jest by mieć więcej niż jednego „haka”, gdyż fugurant w naturalny sposób będzie szukać sobie silniejszego patrona oraz ostatecznie zdecydować się na wymianę ciosów. Stad obecnie popularny w świecie „recykling” polityków, którzy po jakimś czasie starają się wrócić na scenę polityczną mimo afer, które kiedyś zakończyłyby ich kariery definitywnie.

    Po trzecie – parafrazując S. Michalkiewicza – jeżeli agent wskaże na krzesło i powie, że to jest krzesło to rozumny człowiek nie będzie zaprzeczać tylko dlatego, że powiedział to agent. Z tego wynika bardzo prosta konsekwencja, że najpopularniejszą metodą werbunkową (zwłaszcza w tej okolicy) jest tzw. „podwójne wiązanie”. Opisane zostało ono w książce „Ojciec chrzestny” M. Puzo w scenie, w której komendant policji przygotowuje się do spotkania w restauracji z członkami tzw. mafii. Stąd niektóre wynurzenia byłych tzw. funkcjonariuszy, że niby to tzw. „odwrócenie” i prowadzenie „gry dezinformacyjnej” zamiast aresztowania to szczyt pracy operacyjnej co jest wierutną bzdurą. Za to jest wspaniałą metodą wymiany informacji przy tolerancji zwierzchników, którzy zawsze mają możliwość przedstawienia d…kryjek w dokumentach, że oto prowadzili skąplikowaną operację, bla, bla…

    Odnośnie uwiarygadniania agentów to, tutaj także popełniony został bardzo poważny błąd merytoryczny. Generalnie ludzie mają skłonność do wierzenia (albo przynajmniej nie zaprzeczania) w to, w co mają interes, żeby wierzyć, bo im tak wygodnie. Opisane wyżej kwestie „pobożnościowe” nie wynikają z braku możliwości oparcia się symbolice i gestom, tylko z faktu, że ludzie tego chcą. Świetnym przykładem był niedawny wylew krytyki pod adresem Papieża Franciszka za zaostrzenie (za pomocą instrukcji) kwestii odprawiania tzw. mszy trydenckiej. Tymczasem jak ktoś zadał sobie trud, by tę istrukcję przeczytać, to widać z niej jasno, że tam główny nacisk jest położony na dwie kwestie: nie różnicować wiernych na lepszych i gorszych oraz przypilnować by zarówno celebrans jak i wierni ROZUMIELI, CO MÓWIĄ I CO SIĘ DO NICH MÓWI !!! Swoją drogą jestem ciekaw ilu z tych tzw. „turbo trydentów” na tyle dobrze zna łacinę by zdawać sobie sprawę, czym się różni „in nomine partis, et filis et spiritus sancti” od „in nomine pariae, et filiae et spitirus sancti”, i czy odróżnili by np. znaczenie słów „cum aetate apostolicum” od „cum aetate fotosforicum” (dla tych, którzy trochę łacinę znają, ale nie znają greckich „makaronizmów” uprzejmie informuję, że grecki „fotosforos” to odpowiednik łacińskiego „luciferus”. Gdyby oczywiście takie słowa padły w trakcie mszy na uciechę wszystkich dookoła poza mną…

    A tymczasem wychodzi na to, że tak doświadczony handlarz takich rzeczy zdaje się nie wiedzieć.

  9. Pańskie, dywagacje rozumiem, stosują się do XII wieku? Czy chce mi pan powiedzieć, że świat zawsze jest taki sam?

  10. Co do świata to nie wiem, wiem natomiast, że przez ostatnie dwa tysiące lat funkcjonowanie ludzkiego mózgu się raczej nie zmieniło (a przynajmniej nie ma dowodów na ten temat). A jak on mniej więcej działa (w kontekście rozumowania) to jest w miarę przystępnie opisane w książce pt. „Never split the difference” (autor: Criss Voss).

    Czyż – cytując klasyka pana Marka Belkę – nie ma tak, że „wszyscy wszystko wiedzieli” ?

    A może pycha, chciwość, nieczystość, zazrdość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo i – najważniejsza z nich wszyskich, wbrew temu co głoszą niektórzy niedouczeni ultramontanie – acedia, wskutek ewolicji gatunku ludzkiego przestały działać ?

    Ale może jestem głupi i się nie znam, a Pan jak wie, że coś się zmieniło to niech Pan powie, co ? Chętnie uzupełnię braki w edukacji o sztuczki, których nie znam.

  11. I nie musi pan znać, albowiem nie ma tak, by wszyscy wszystko musieli wiedzieć

  12. Tylko, że ja nie prowadzę bloga, na którym roszczę sobie prawo do odkrywania „wielkich tajemnic” historii oraz wyciągania z nich morałów na przyszłość, a potem uciekam w pozę wyższości udając w tani ezoteryzm: „to nie jest wiedza dla maluczkich”. Słowem: ty mówisz: „mam dużego strit”, ja mówię: „sprawdzam” i co ? I Ecce homo. I dlatego właśnie pewne metody nie zmieniają się od epoki kamienia łupanego, gdyż działają niezależnie od epoki, tak jak napis „przecena -50%” na towarze. Niby wszyscy wiedzą, że to lipa, a i tak zawsze jest „bitwa o karpia w Lidlu”.

    Ponadto, w Polsce nie wiedzieć czemu panuje dość popularny zabobon, zakładający, że ujawnienie komuś prawdy coś zmieni (ani chybi wpływ Kościoła katolickiego oraz wiary w teorię demokracji), podczas gdy już Tukidydes w „Wojnie peloponeskiej” zauważył, że ludzie nie zachowują sie tak jak mówią tylko tak, jakie mają interesy.

    A poza tym ma Pan rację, wszyscy wszystkiego nie muszą wiedzieć, bo wystarczy wiedzeć to, co jest użyteczne. Na świecie generalnie nie ma z tym problemu, ale Polacy są bardzo intrygującym wyjątkiem: im dana wiedza jest bardziej bezużyteczna, tym bardziej jest przez nich porządana i tym bardziej się nią chełpią, święcie przekonani, że wciskanie kitu to „dla innych”, a prawdziwe „tajmnice” to oni zachowają dla siebie, bo są zbyt „ważne”. To chyba jeszcze tylko jedna nacja ma takie skłonności i tak samo na uciechę wszystkich dookoła. Stąd oczywiście powstają całe stada „mądrali”, których zadaniem jest utrzymywać ich w tym przekonaniu (w zamian za godziwe wynagrodzenie), przez co Polacy ciągle dyskutują o rzeczach nieistotnych, a nie np. o tym, jaka byłaby najlepsza strategia przetrwania, w roku 2025, kiedy Polska przyjmie Euro.  Obecnie jest tyle przesłanek, które na to wskazują, że ja, na ten przykład, już powoli (między innymi) przymierzam się do nauki niemieckiego, ale dzisiejszego, ten z XII wieku nie jest mi do niczego potrzebny.

    Bo czasem z głupawego filmu w ciągu pięciu minut można się więcej nauczyć o człowieku niż z tysięcy ksiazek i czasu zmarnowanego na ich lekturę:

    KICK-ASS 2 (2013) Clip – Biology [HD] Chloe Grace Moretz – YouTube

    Tak samo jak przez dwa sezony kreskówki (dla dzieci wieku 12-16 lat) pt. „Spice and Wolf” można nauczyć się więcej o robieniu szmalu niż przez pięcioletnie studia. Trzeba tylko angielski znać.

  13. To niech pan zacznie prowadzić. Z 13 lat będzie pan miał grono wiernych czytleników

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.