kw. 112023
 

Wczoraj na jednym kanale leciała Szlimakowska, a na drugim film „Duma i uprzedzenie” z roku 2005. Nie muszę chyba nikomu mówić jaki był efekt przełączania raz na jeden, raz na drugi kanał.

Zacznę od tego, że twórcy filmu według prozy Jane Austen rozumieją, że istnieje coś takiego jak naturalne światło, wiedzą, że dzień wstaje i oznaką tego jest podnoszące się znad horyzontu słońce. I co najważniejsze – faktu tego nie musi potwierdzać Jacek Bartosiak. Więcej – oni nawet potrafią to w swoich produkcjach wykorzystać. Odniosłem wczoraj wrażenie, że cała brytyjska produkcja historyczna służy temu, by fotografować plenery i architekturę. Dopiero na drugim miejscu mamy ludzi i ich sprawy. Tak właśnie był zrobiony film „Duma i uprzedzenie”, którego nie oglądałem wcześniej. Reżyser rozumiał, że emocje i wzruszenie widza, to suma pewnych wrażeń, którym koniecznie trzeba nadać pozory naturalności. W stworzenie tych pozorów naturalności zaangażowanych było bardzo wiele osób. Każda scena była budowana i to się dawało wyczuć. To nie jest jedyny sposób na stworzenie dobrego filmu i można, na przykład, nakręcić musical, gdzie zamiast naturalnego światła, naturalnych wzruszeń, plenerów i architektury, słońca i rosy spadającej z liści, będzie tylko oświetlona scena i galopujący po niej aktorzy, uśmiechający się szeroko do widza. I takie coś też ma swoją publiczność i może się podobać. No, ale to jest inna konwencja. Tu mieliśmy potężny zestaw środków, zaangażowanych przez producenta, który uwieńczony był historią pięciu panien na wydaniu i ich rodziców. Te panny, urodziwe, ale biedne muszą wyjść za mąż. I tyle. Oczywiście nie mogą wyjść za mąż za byle kogo, chodzi o to, by ten ktoś miał pieniądze, ale pragnienie to, przyznajmy, że trochę niskie, jest maskowane przez opisane wyżej elementy. Oddaje ono jednak dobrze mentalność przełomu XVIII i XIX wieku, kiedy powieść powstała. Pragnienia dziewcząt ukazane są w sposób naturalny, a dzieje się tak, albowiem tekst, który jest kanwą filmu to tekst autentyczny i przekonujący. Autorka znała świat, który opisywała i potrafiła o nim zajmująco rozprawiać. Postaci są prawdziwe, a jakby tego było mało, do ich odegrania zaangażowano aktorki naprawdę wybitne. Nie ma cienia fałszu w tym filmie. I jeszcze jedno – nie jest to musical, ale muzyka jest szalenie ważna dla rozwijającej się akcji, wiele scen nakręcono z głośnym podkładem muzycznym i wygląda to świetnie, a do tego świetnie się słucha.

Teraz opowiem o Szlimakowskiej. Scenarzystki obejrzały sobie inny film oparty na tekście pochodzącym z tej samej epoki i postanowiły – żeby wszyscy widzieli ich erudycję – wpleść wątki zeń pochodzące do swojego serialu o burdelmamach i wkurzonych rzeźnikach. Siedzą sobie te laski w burdelu, wystrojone znacznie lepiej niż arystokracja u Jane Austen, i nagle zjawia się między nimi facet, mówiący tylko po angielsku. No i główna bohaterka – Aleksandra znana w burdelu jako Ivette, zagaduje doń płynną angielszczyzną, a potem odbiera go koleżance i idzie z nim do pokoju, gdzie pobiera opłatę według cennika. Tymczasem ta co zostaje mówi – zdążę obskoczyć trzech Rosjan, zanim ona skończy z nim rozmowę o pogodzie i stanie dróg. To jest wprost cytat z „Rozważnej i romantycznej”. Obnaża on aspiracje scenarzystek, a być może i samego Holewińskiego. Demaskuje ów cytat także całą nędzę tych ludzi, oraz pogardę jaką żywią dla widza i czytelnika. Scenarzystki najwyraźniej uważają, że współczesna populacja kobiet w Polsce, skuszona reklamą ich serialu, to są te kurwy na kanapie, które i ładnie wyglądają, po angielsku zagadają, a i resztę za usługę potrafią wydać. Tak to interpretuję, bo nie ma doprawdy żadnego innego powodu, by bohaterka serialu o dziwkach i rewolucji mówiła nagle w języku Szekspira do jakiegoś pana, który zjawił się tam nie wiadomo skąd i po co – w burdelu pełnym ruskich oficerów śpiewających piosenkę o oczach czarnych.

Nie muszę chyba dodawać, że ani scenarzystki, ani Holewiński, ani też reżyser nie rozumieją po co jest w filmie światło, a także, że są różne rodzaje tego światła, na przykład sztuczne i naturalne. Może trzeba tam zatrudnić Bartosiaka do konsultacji, wtedy wiedza zostanie przez nich jakoś zaabsorbowana, może nie w całości, ale choć w jakimś małym kawałku. O tym, by ktokolwiek pojął znaczenie pleneru w takiej produkcji nie może być nawet mowy. Za jedyną scenografię robi tam jakiś brudny zaułek w Pabianicach, gdzie rozgrywa się akcja. Czasem pokazują pałac na Foksal w Warszawie i wnętrza – luksusowy burdel i burdel mniej luksusowy, gdzie przetrzymywane są dziewczyny przeznaczone do wywozu za ocean. Absurd tych scen pogłębia się w miarę jak zbliżamy się do końca serialu. Wczoraj Szlimakowska rozmawiała z Rosjanką, która nie orientując się potem kim ona jest, przyznała się do tej znajomości w obecności innych Rosjanek. No i te się obraziły na nią, albowiem nie wolno utrzymywać znajomości w takich sferach. I cóż zrobiła ta Rosjanka? Poszła do Szlimakowskiej, a następnie razem udały się do chińskiej herbaciarni, gdzie była palarnia opium. I w tej palarni każda zamówiła sobie faję i zaczęły jarać, buchając co jakiś czas kłębem dymu.

Wierzcie mi, że ja rozumiem, iż produkcja ta nie ma żadnego politycznego znaczenia, ale kiedy zapowiadają ją w Wiadomościach i podkreślają jej doskonałość, coś mi się zaczyna gotować w brzuchu. Ktoś za to zapłacił, ktoś to gwarantuje i ktoś uważa, że można te brednie pokazywać widzowi w Polsce, a do tego opowiadać, że serial ten to historia odzyskiwania przez Polaków niepodległości. To jest skandal – gorszy  niż wszystkie mezalianse z przełomu XVIII i XIX wieku. W święta puszczali jeszcze kilka staroci, w których mogliśmy oglądać dziewczyny w kostiumach z epoki. Była „Trędowata” i „Pan Wołodyjowski”. Cóż tu powiedzieć – przede wszystkim chyba to, że do grania w filmach potrzebny jest jakiś warsztat, nie wystarczy płakać na zawołanie, bo to potrafi większość dziewczyn, a Keira Knightley potrafi śmiać się i płakać jednocześnie, a do tego jeszcze sekundę po tych spazmach wpaść w złość. Aktorka grająca jej starszą siostrę była jeszcze lepsza, albowiem osiągała wszystkie potrzebne do przekonania widza efekty samym tylko przewracaniem oczami. U nas nawet w czasach kiedy Zawadzka i Brylska przebierały się w kostiumy z epoki takie rzeczy były niemożliwe do wykonania. Stefcia Rudecka grana przez Starostecką, co najwyżej markowała wzruszenie mrugając powiekami, do których przyklejono rzęsy z drgającą na nich łzą. No, ale to wszystko i tak było lepsze niż Szlimakowska i jej załoga z burdelu na kółkach.

Wczoraj pokazali wreszcie jak Żydy tną alfonsów…No, ale te alfonsy, to były jakieś inne całkiem chłopaki niż wujki samo zło pokazywane w poprzednich odcinkach! Czyli co? Żeby utrzymać galaretę, która trzęsie się cały czas w głowach scenarzystek i Holewińskiego trzeba sztukować scenariusz z odcinka na odcinek? Mamy bowiem szefa alfonsów Gruna, który jest jednocześnie najważniejszym prowokatorem. Do tego monsieur Winawera, który jest szefem wszystkich szefów, ale są oni dwaj potrzebni do jakiś innych czynności, a akcja się rozłazi. Wprowadzamy więc trzecią grupę, która idzie na zatracenie najpierw, żeby film miał jakieś tempo. Żydy idą z nożami i wołają – Kum, kum, kum zusammen!!! Potem wpadają do lokalu, w którym urzęduje ten cały Mosze i robią mu kęsim, kęsim. Policja na razie nie interweniuje.

W tym czasie Szlimakowska, parę ulic dalej, pali sobie spokojnie nargilę w towarzystwie Nastazji.

Aha, okazuje się, że Józef, były chłopak Ivette, jest w Paryżu i przysyła jej pieniądze przez jednego z klientów, ale ona uniesiona dumą i uprzedzeniem odrzuca tę pomoc. Główny polski rewolucjonista bowiem ją oszukał i sfabrykował list od ukochanego, który niby to był na Syberii. Ten ukochany to też niezła swołocz bo wziął ją na włam, żeby zdobyć pieniądze na rewolucję, a potem sam uciekł, a ona dostała się w ręce policji. No i z tego wynikł cały ten ambaras. Pieniądze z tego włamu razem z rewolucyjną bibułą przechowywane były w piwnicy u Szlimakowskiej. Potem zaś wszystko się rypło, Szlimakowska się pokapowała i trzeba było je oddać rewolucjonistom. Ci zaś zamierzają kupić za nie bomby. Napisałem – pieniądze? Oczywiście, że się pomyliłem. Tam były kosztowności, które dopiero trzeba było zamienić na pieniądze.

Uważam, że należy napisać jakiś list protestacyjny do Glińskiego. Ten film nie może być pokazywany, a już na pewno nie może być pokazywany jako ilustracja polskich dążeń do niepodległości. To jest propagandowa i wizerunkowa katastrofa. A będzie gorzej.

  10 komentarzy do “O wizerunku kobiet w filmach historycznych”

  1. „Under such delightful circumstances” – w takich pieknych okolicznosciach przyrody i w towarzystwie uroczych Angielek nie da sie nie byc artysta.

    https://youtu.be/CmCMumlxfX0

  2. Dzień dobry. Ano właśnie. Ja to wszystko wiem, miej więcej tak jak nasi pradziadowie wiedzieli gdzie który cesarz jest p.o. króla, wiedzieli, choć ich to nie zachwycało pewnie. Tak samo i ja wiem, że prawdziwie dobre rzeczy mogą powstawać tylko w prawdziwie wolnych krajach. I te dwa filmy to przykład wyczerpujący temat. Dobre warsztatowo, bo co do intencji to oczywiście można to jeszcze rozszczepiać na czworo, ale przyznać trzeba, że w naszej szerokości geograficznej, że tak powiem, każda normalna dziewczyna chce wyjść za mąż i żeby ten mąż nie tylko raczej chodził po wolności ale i na dom łożył. Dekady socjalizmu wyśmiewały takie aspiracje, ale tak prawdziwie udało się zdemoralizować tylko wytwórców seriali i do takiej roboty aspirujących. Większość tak zwanych normalnych ludzi wzruszy tylko ramionami, może poza pryszczatymi nastolatkami, którzy dziwki mogą oglądać tylko w telewizorze – bo ich nie stać, a o luksusowych – nie wspomnę, bo to dziś przywilej dość rzadki. Jakaś więc widownia jest, ja dziękuję Bogu, że nie muszę, bo jak mnie najdzie chętka, to żona bierze pilota i spośród ponad 70 kanałów coś w końcu wyszuka. W jakimś starym odcinku mojego ulubionego – angielskiego oczywiście – serialu pokazali panią, która zakochała się w niewłaściwym mężczyźnie. Nie pokazała nawet łokcia. Ale po dwóch scenach oboje spojrzeliśmy na zegar – czy o takiej porze takie treści są dopuszczalne. Sama mimika wystarczyła. I bez naruszania dobrego smaku. Ale nie wiem, czy p.Gliński i jego ferajna rozumieją to pojęcie…

  3. Tak, to kolejna próba demoralizacji, w której państwo bierze czynny udział

  4. Malzenstwo to jest interes i nie ma w tym nic zlego. Chodzi o to, zeby ludzie mogli w pewnych granicach sami wybierac. (Ps. Sa tez panie, ktore kreci mezczyzna przebywajacy za kratkami, wiec nie musi byc wolny.)

    Problem jest wtedy, gdy panstwo inspirowane przez organizacje pozarzadowe ingeruje zbyt mocno w instytucje malzenstwa.

    Co ciekawe, przepisy Ustawy z dnia 25 lutego 1964 r. – Kodeks rodzinny i opiekuńczy maja sens i wystarczy konsekwentnie sie tego trzymac, ale ministerstwo kultury, ministerstwo finansow, pelnomocnik rzadu d/s rownouprawnienia i tysiac innych organizacji pozarzadowych robi wszystko, zeby wypaczyc sens malzenstwa czyli, zeby popsuc ten interes, ktory ludzie sobie ukladaja.

    A za tym psuciem wiadomo, kto stoi – ci, ktorzy doskonale znaja kodeksy prawne i dla zabawy robia sobie jaja.

    https://youtu.be/ZoC1tJrUr4Q

  5. Swpolczesni polscy tfurcy maja posiadaja metalnosc alfonsow co gorsza na panstwowym zoldzie

  6. bardzo lubimy Rosamundę Pikę,

  7. Kobiety to aktorki par excellence.

  8. Panie Gabrielu musi Pan koniecznie poświęcić trochę czasu na „Annę Kareninę” tego samego reżysera – tam dopiero dał pokaz „zabawy” konwencją.

  9. jesli Anna Karenina to z Sophie Marceau i Keirą, ale najpierw ta wersja filmu z Sophie w roli głównej, żeby móc zobaczyć/porównać to wyzwolone nowatorstwo o którym wspomniał  -pago-

    zaraz zobaczę jeśli jest na -cda- to oglądam

  10. Z tym jęz. angielskim to straszna ściema. Gdy Roman Dmowski podczas konferencji paryskiej przedstawiał polskie roszczenia terytorialne, mówił do przedstawicieli sprzymierzonych po francusku, bo taki był język dyplomacji w pięknym wieku XIX. Aby jednak tłumacz nie dokonał jakichś przekłamań przy translacji jego przemowy na jęz. angielski (na potrzeby Wilsona przede wszystkim, bo Lloyd George, swoją drogą straszna menda, znał francuski), Dmowski sam na bieżąco tłumaczył. Zrobiło to stosowne wrażenie, albowiem wówczas po angielsku mało kto mówił. Zapamiętano więc dobrze polskiego delegata-poliglotę.

    Tak pan barwnie opisuje serial „Polowanie na ćmy”, że skusiliśmy z mężem się na jeden odcinek. Kostiumy nawet ładne. Ale wątek z burdelmamą i Rosjanką-żoną wysokiego urzędnika nie tylko zawierającymi przyjaźń, ale nawet wspólnie popadającymi w nałóg zupełnie nieprawdopodobny. Żadna szanująca się kobieta nigdy by na coś takiego nie poszła, już nie mówiąc o tym, że panie z towarzystwa nie miałyby nawet pojęcia o istnieniu jakiejś burdelmamy. No i rewolucjonistka pracująca w domu publicznym! Już prędzej popełniłaby samobójstwo, niż pozwoliła się tak zhańbić. Z kwerendy w gazetach z epoki wiem, że istniały wtedy żydowskie mafie handlujące żywym towarem, terroryzujące prowincjonalne miasteczka (porównywano je nawet do camorry), wymuszające okup itp. Ale nigdzie nie natrafiłam na opisy krwawych jatek urządzanych przez rzeźników bandzie alfonsów.

    A co do „Dumy i uprzedzenia” – o wiele lepszy jest serial z lat 90. XX w. z Colinem Firthem i Jennifer Ehle w rolach pana Darcy’ego i Elżbiety Bennet. Angielskie prawo spadkowe było wówczas wyjątkowo nieprzyjazne kobietom. Obowiązywała bezwzględna zasada primogenitury i dziedziczenia nieruchomości wyłącznie w linii męskiej. Jeśli więc mężczyzna miał tylko córki, musiał im zapewnić odpowiednio wysoki wkład gotówkowy w banku, by po jego śmierci mogły żyć z odsetek. Prawo nie przewidywało nawet dożywocia dla wdowy po właścicielu ziemskim, musiała się wyprowadzić i oddać dom najbliższemu krewnemu swego męża płci męskiej. W tej sytuacji, gdy rynek pracy nie oferował kobietom ze sfer wyższych żadnych praktycznie możliwości zarobkowania (Jane Austen była tu wyjątkiem  potwierdzającym regułę), pozostawało tylko wyjście za mąż za posażnego kawalera.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.