cze 082022
 

Spędziłem kiedyś sporo czasu nad lekturą różnych uzasadnień dotyczących wielkości tego czy innego dzieła literackiego. Ostatecznym argumentem jaki autor przywoływał, chcąc przekonać wszystkich, że oto przed nami leży dzieło geniusza był jego wizyjny charakter. To znaczy, że autorzy potrafili przewidzieć co się stanie w przyszłości. Głównie wizyjność dotyczyła ustrojów totalitarnych, które pojawiły się pod koniec życia wybitnych pisarzy lub po ich śmierci. Jak wiemy dzisiaj, kiedy nikt naprawdę żadną literaturą się nie interesuje, argumenty dotyczące wizji były naciągane. Franz Kafka uważał, że najgorsze co może go spotkać to wizyta w praskim magistracie gdzie trzeba coś załatwić, a ktoś to potem przerobił na wizję totalitaryzmów, czy wręcz twierdził, że za cysorza żyło się okropnie, nie to co za komuny. Żaden z tak zwanych wielkich autorów niczego nie przewidział, nawet Dostojewski w „Biesach”, ale wszystko co oni tam napisali zostało naciągnięte jak kusa kołderka i przedstawiane jest dziś niczym skończona doskonałość. Reperkusje tego stanu rzeczy są straszliwe, albowiem każdy autor siadający dziś do pisania nie zamierza podejmować pracy w imię tego, by nawiązać kontakt z czytelnikiem na zasadach uczciwych i wzajemnych. Nie czyni tego, by opisać swoje życie uczciwie i dodać do tego jakąś osobistą analizę okoliczności, które go otaczają. On snuje wizje. Te zaś mają być czytelne po latach i mają zaskakiwać interpretatorów.

Próba wyjaśnienia ludziom parającym się pisaniem, że takie próby to dążenie do katastrofy, nie ma najmniejszego sensu, albowiem w słuszności utwierdza ich grono dobrych przyjaciół, którzy są z jakiegoś powodu przekonani, że trafią na piedestał, podobnie jak autor wizyjnego dzieła. Z takich oddanych autorowi gron przyjacielskich składa się całe intelektualne środowisko w Polsce, które uporczywie nie potrafi zrozumieć, jak istotną rolę pełni książka i jej dystrybucja w polityce. Ludziom tym wydaje się, że tworzą na rynek wewnętrzny, albowiem inne rynki nie są dla nich i ich przyjaciół dostępne. Nie wiem, jak można być tak niepoważnym, ale widać można. I niczego nie zmienia tu ilość książek promowanych na polskim rynku przez zagranicznych wydawców oraz żałosne ubóstwo książek polskich na innych rynkach. Taka sytuacja uważana jest za optymalną, albowiem polski rynek i polski czytelnik ubogacani są najbardziej wartościowymi treściami pochodzącymi z innych krajów? To znaczy jakimi? Propagandowymi rzecz jasna, albowiem książki to propaganda, trafiająca wprost do serca, o czym po wielokroć pisałem. Jeśli do tego dodamy wrodzone i nabyte kompleksy polskich autorów, którzy albo chcą tworzyć wizje, albo starają się do czegoś dorosnąć, mamy pełny obraz kalectwa emocjonalnego i paraliżu, jaki dotyka rynek treści w Polsce i ludzi, którzy próbują na nim zaistnieć.

Wojna na Ukrainie, na moment tylko, ale jednak obnażyła propagandowy charakter literatury, jej ekspansywną misję i podławą rolę różnych promotorów, którzy na odległych rynkach lansują autorów wizjonerów pochodzących z państw poważnych. Które państwa są poważne wszyscy dobrze wiemy. Autorzy rosyjscy mieli i mają w Polsce wiernych wielbicieli i naśladowców, którzy są święcie i całkowicie przekonani, że treści zawarte w tych książkach są kierowane bezpośrednio do nich właśnie, a dzieje się tak albowiem geniusz przenika epoki i czas dla niego nie istnieje. Złudzenie to wynika wprost z faktu, że nikt książek nie czyta, ale każdy o nich opowiada i utrwala opinie, które zostały wyprodukowane kilka dekad wstecz na zlecenie instytucji państwa podejmującego ekspansję propagandową na jakimś odległym rynku. Mechanizm ten dotyczy chyba całej kultury, ale ja akurat zajmuję się książkami, więc o nich mówię. Dodam tylko małą dygresję w tym miejscu. Patrzę na tych zmanierowanych do obrzydliwości, wystylizowanych na obdartusów europosłów z Irlandii, którzy opowiadają brednie na temat Ukrainy i Polski i myślę o tym ile pieniędzy włożono w to, by stworzyć i rozpropagować irlandzkie zespoły baletowe jeżdżące ze swoim programem po całym świecie. Wracajmy jednak do książek. Zniknęły dziś wszystkie powody, dla których interesowaliśmy się tak zwaną wielką literaturą, będącą w istocie emanacją siły XIX wiecznych imperiów. Ich moc i rozpęd zostały wykorzystane w XX wieku przez komunistów i trochę przez rynek amerykański, ale w znacznie mniejszym stopniu. Książki stanowiły główną pożywkę tak zwanych dysydentów, czyli ludzi kontestujących system tak, by ten się czasem nie skruszył. To znaczy używających w dyskusji i buncie argumentów spoza spektrum istotnego. Ktoś ostatnio na twitterze przywołał książkę Pasternaka „Doktor Żiwago”, okropną ramotę, która w istocie tłumaczy i nadaje sens komunizmowi. Jak wszystkie inne ramoty pokazujące zjawiska manipulacji ekonomiczno-politycznych poprzez pryzmat dramatów osobistych. Te zaś uwodzą potem czytelnika przez długie dekady. Pokusa bowiem, by utożsamiać się z bohaterami książek, nie jest pokusą dziecinną, ale jest wywołana przez działania celowe, obliczone na efekty długotrwałe. Mechanizm ten wzmacnia i utwardza działanie propagandy. No, a poza tym gwarantuje sprzedaż i obniża koszt promocji.

Hej, ale czy to nie oznacza czasem, że literatura wizyjna, o której powstanie tak starają się polscy autorzy, pragnący uchodzić za pisarzy serio, nadaje się do śmieci, a liczą się tylko te książki, gdzie mamy prawdziwych i wyrazistych bohaterów, którzy mają jakieś emocje skrojone na swoją miarę? No tak. Ale żeby to stwierdzić, trzeba handlować książkami i zajmować się ich pisaniem. Nie zaś wierzyć w to, że Puszkin był wielkim poetą. Był bardzo słabym kokietem, nie rozumiejącym, że stanowi element propagandy państwa. Najbardziej skuteczną propagandową literaturą jaką wszyscy znamy jest dzieło zatytułowane „Dzieci z Bulerbyn”. Podobnie jak cała skandynawska literatura dziecięca początku XX wieku. I niech mi ktoś powie teraz, że obecność w ostatnich dekadach książek dla dzieci pochodzących z Norwegii, Szwecji i Danii, nie jest próbą powtórzenia tego sukcesu? Oczywiście, że jest, ale powtarza się ją bez zrozumienia. To znaczy, że nikt nie chce przyjąć do wiadomości czym jest talent. Ten zaś to zawiedziona miłość autora do środowiska z którego wyszedł. I taki talent miała właśnie Astrid Lindgren, która całe życie oszukiwała swoich czytelników pisząc, że była zupełnie wyjątkowym dzieckiem, które wszyscy uwielbiali, podobnie jak inne dzieci w okolicach, w których się wychowała. Skąd ja wiem, że tak było? Zajmijcie się pisaniem na poważnie, to sami się przekonacie. Nawet jeśli w opowieściach Astrid było trochę prawdy, to na większą ich część składał się, nie dający się niczym utulić, żal. I to jest właśnie talent. Współcześni pisarze książek dla dzieci pochodzący ze Skandynawii, po prostu dzieci nienawidzą. Mają jednak – odziedziczony po przodkach – system dystrybucji i wytyczne. I próbują je wykorzystać. Podobnie jak Rosjanie próbują na starym schemacie sprzedawać nowe treści nie rozumiejąc, że talenty XIX wiecznych poetów brały się z żalu za tym, że nie mogą stać u stóp tronu. A byliby tam przecież tak przydatni. Car dobrze o tym wiedział i dlatego trzymał ich na dystans. W pobliżu, ale na dystans. Inaczej nie mógłby się nimi popisywać za granicą. Czy w Polsce ktoś rozumie takie zależności? O czym my gadamy? Internet podnieca się dziś wyrzuceniem Lisa z posady naczelnego Newsweeka. I nikt w całej Polsce nie ma na tyle talentu, by puścić w swoim tekście nagłówek – SYFI-LIS. Każdy chce się jedynie dowiedzieć kogo też ten lis molestował.

Na dziś to tyle, zapraszam na Targi Książki i Sztuki w Grodzisku Mazowieckim w dniach 2-3 lipca 2022, które odbędą się w Mediatece przy Al. 3 maja 57.

  6 komentarzy do “O wizyjnym charakterze literatury i bezskutecznych próbach jego osiągnięcia”

  1. Panie Coryllusie, żeby normalnie pisać trzeba coś jednak wiedzieć i znać życie. Wizje zwalniają z tego obowiązku.

  2. Tak. A pofantazjowac też jest miło. Ostatnio zacząłem uważać za największego pisarza 20 w. Philipa Dicka. Myślę, że uprawiały realizm najwyższej próby.

  3. Kogo pomolestował „dziennikarz wszech czasów”? Wygląda, że prezydenta USA.

  4. lis i miszczak znikają, jakby, a właściciele newsweeka (rasp niby) i tvn są chyba jacyś tacy jankesowaci trochę, od niedawna … porządkowanie mediów chyba nie jest przypadkowe, rmf stracił częstotliwości na rzecz PR i nie ma już rmfukraina – niemcy (bauer media group) znowu coś stracili … bembenek i zpry też znienacka wyszli z internetu i zaczęli nadawać w eterze dla ukrainy (zwamifm) … tuning polskich mediów trwa, znaczy się idzie nowe

  5. Dobry tekst. Dzięki.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.