lip 082010
 

Czy publikacja w prasie nobilituje blogera? Czy daje mu większe możliwości oddziaływania na czytelników lub podnosi w wyraźny sposób jego pozycję? Zaważywszy na to co niektórzy blogerzy piszą o dziennikarzach, a niektórzy dziennikarze o blogerach nie powinienem tutaj w ogóle stawiać takich pytań. Jedno środowisko powstało samoistnie wskutek nieudolności, złego rozumienia własnej misji i głupoty drugiego środowiska. Blogerzy przekazują własne treści i mają swoich czytelników ponieważ dziennikarze w swej przeważającej masie nie spełniają oczekiwań w nich pokładanych. Skąd więc w ogóle pomysł, by blogerzy mieli cokolwiek wspólnego z dziennikarzami i papierową prasą? Skąd pomysł, by teksty blogerskie wyciągać z sieci i „nobilitować” je umieszczeniem w prasie papierowej?

Właśnie nad tym będę się dziś zastanawiał. Sukces blogosfery to sukces tej formacji, którą zwyczajowo przywykliśmy nazywać prawicą. To sukces Kataryny, zapomnianego już Adama Haribu, Aleksandra Ściosa i FYM-a. To są najbardziej rozpoznawalne nicki w prawicowej blogosferze i nie ma takiego nazwiska w dziennikarstwie, które mogłoby im dorównać sławą. Nie ma z tej prostej przyczyny, że nie o sławę walczą dziś dziennikarze, a o spłacenie hipoteki i ja tego nie uważam, za fakt tłumaczący ich zachowanie i usprawiedliwiający cokolwiek, ale za hańbę. Blogerzy mogą się skupić jedynie na sławie. I właśnie to robią. To wielki komfort i handicap.

Skąd więc pomysł, by publikować w prasie? Myśl ta ma swe źródło w słabości prawicowych publicystów. Wiadomo bowiem, że chodzi o prawicową prasę i prawicowych blogerów. Przez media głównego nurtu traktowani są owi publicyści, jak dziwne stwory, które dążą do jeszcze dziwniejszych celów i jedynie fakt, że bawimy się w Polsce w demokracje skłania wielkie media do korzystania z ich usług. Musi być przecież widoczny pluralizm poglądów. Stąd mamy Ziemkiewicza, Semkę i kilku innych. Ich rolą jest prezentowanie swoich poglądów w formie takiej, jaką wymyślił dla nich mainstream. Jest więc pan Ziemkiewicz wystylizowanym endekiem w okularach, znanym od lat, obłaskawionym i przewidywalnym. Podobną istotą jest pan Semka. Pan Terlikowski zaś jest publicystą chrześcijańskim i jak tylko się go włączy od razu zaczyna mówić o gejach i nienarodzonych. To się świetnie komponuje i wypowiedziami takiej, na przykład, pani Środy i daje w finale efekt dynamicznego życia intelektualnego i duchowego. Czytelnik jest zadowolony, bo ma do wyboru kilka opcji. Upraszcza się sposób komunikacji między ludźmi, miast bowiem tłumaczyć zawiłości doktryn i niuanse poglądów czy wyjaśniać publicystyczno literackie konstrukcje formalne wystarczy powiedzieć – to jak Ziemkiewicz, to jak Semka! I gotowe. Każdy rozumie o co chodzi.

Przez długi czas panowie, których wymieniłem byli jedynymi wyrazicielami myśli i tęsknot wielu ludzi w Polsce postrzegających siebie jako prawicę lub po prostu nie utożsamiających się z treściami płynącymi z telewizora i GW. Kiedy jednak pojawili się blogerzy wszystko się zmieniło. Okazało się, że owi publicyści przypominają trochę średniowiecznych rzemieślników, którzy wędrują za pracą od miasta do miasta. Tu coś zrobią, tam coś napiszą, gdzie indziej wystąpią w telewizji i poopowiadają o konserwatyzmie i liberalizmie a także o tomizmie i św. Augustynie. I tak to się wszystko plecie. Nie będą ludzie owi niczym więcej ponad to czym są, albowiem ich aspiracje, nawet jeśli byłyby ogromne nie korespondują z możliwościami, a blask ich sławy blednie z dnia na dzień.

Kiedy więc ich słabość i zarobkowa dyspozycyjność zostały ujawnione, ktoś wpadł na pomysł, by poszukać jakiegoś wsparcia. Tym wsparciem mają być blogerzy, oczywiście najwybitniejsi, którzy oddadzą swoje pióra sprawie i będą mogli publikować, razem z „najwybitniejszymi prawicowymi dziennikarzami”. To jest pomysł znakomity z punktu widzenia tych dziennikarzy, a bardzo słaby z punktu widzenia blogerów. Ci ostatni przekonają się jednak o tym dopiero za jakiś czas. Nie ma bowiem w świecie sterowanym odgórnie, w świecie manipulacji i decyzji celowych miejsca na żadne szczątkowe reformy, na żadne uchylanie drzwi i wędrówki przez zakrystię. To tak, jak z częściowymi reformami Rosji Aleksandra II i jego następców. Jeśli ktoś nie wie jak się to skończyło polecam lekturę Stanisława Mackiewicz, „Historia Polski 1918 – 1945”.

Czy to znaczy, że blogerzy nie powinni wychodzić z sieci? Oczywiście, że powinni i powinni się według mnie nawet ujawniać. Nie mogą tego robić jednak kosztem własnej niezależności. Przez długi czas myślałem, że powstanie coś co można by nazwać gazetą blogerów, jakiś periodyk, który kojarzony byłby li tylko ze środowiskiem publicystów internetowych, takich którzy swój sukces wypracowali sami, na oczach czytelników i publiczności. Nie zaś tacy, którym umożliwiono to kiedyś w zamierzchłych czasach na rynku mediów lub rynku wydawniczym, nie tacy którzy poza czyszczeniem własnego popiersia z brązu niewiele już mają do zrobienia w długie letnie popołudnia. Zawiodłem się, nic takiego nie powstanie, bo brak jest woli, a może wiedzy na temat wydawania pisma, a może chodzi zupełnie o coś innego. O to na przykład, by stać się najwybitniejszym prawicowym publicystą z Internetu. Rozpoznawalnym i kojarzonym jednoznacznie, o to by nie trzeba było czytać tekstów, myśleć, zastanawiać się, o to by samo nazwisko mówiło już wszystko. Wtedy łatwiej zestawiać rozmówców, ludzie nie czują się zaskoczeni, każdy wie co powiedzą i utożsamia się z tym lub jest przeciw. Orzeszki czytelnikowi i widzowi po czymś takim lepiej smakują. I piwo. Nie ma niespodzianek, wszystko jest na swoim miejscu. Mamy wrażenie bogatego życia intelektualnego i duchowego.

Mam jednak nadzieję, że nie o to chodzi.

  2 komentarze do “O wygranych i przegranych”

  1. A Timmy? Zapomniałeś. Dzis przeczytałem jego jedyny wpis z kwietnia na Bloggerze . Jeśli nie czytałes – to powinieneś. „Porsche jest czerwone.” Pozdr.

  2. > Jarosław Kaczyński doszedł do takiego punktu za którym jest już
    > tylko gloria. Nie jest mu pewnie dobrze z tą świadomością, ale
    > przecież musiał wiedzieć, jak to się skończy. Jest w końcu
    > najwybitniejszym polskim politykiem.

    Drogi Coryllusie,

    Powyższy cytat to Twoje własne słowa sprzed kilku miesięcy. Pomimo złożonej obietnicy nigdy nie przedstawiłeś argumentów uzasadniających Twoją tezę o wielkości Jarosława Kaczyńskiego.

    Jako osobę aspirującą do miana autora i krytyka polskiej publicystyki prawicowej zwracam się do Ciebie z uprzejmą prośbą o podzielenie się tą wiedzą i tymi spostrzeżeniami które ukształtowały taki Twój pogląd.

    Oczywiście, ja nie zgadzam się z tym twierdzeniem, mam ku temu swoje przesłanki. Jeśli jednak jest ktoś kto myśli inaczej niż ja, chciałbym poznać jego argumentację, nawet jeśli byłaby ona dla mnie nie do przyjęcia.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.