gru 182013
 

Już to kiedyś pisałem, ale jeszcze powtórzę, moja szkolna przygoda z chemią zaczęła się i skończyła na pierwszej lekcji. A wcale nie zapowiadało się tak źle. Zanim poszedłem na tę lekcję przeglądałem nowiutki podręcznik, wąchałem go jak wszyscy, bo ładnie pachniał farbą drukarską i do tego były w nim obrazki przedstawiające różne substancje w szkle, niesłychanie barwne. Podobało mi się to szalenie, ale jak wiecie nic z tego nie wyszło. Na pierwszej lekcji chemii bowiem pani nauczająca tego przedmiotu podyktowała nam temat. Brzmiał on: wzbudzenie zainteresowania chemią. I to był koniec. Wiedziałem, że nigdy już nie będę się chemią zajmował, bo po czymś takim można było co najwyżej zwomitować. I kiedy dziś patrzę na różne próby literackie, na różne sposoby podchodzenia do czytelnika od razu przypomina mi się ten temat: wzbudzenie zainteresowania chemią. I koniec. Wszyscy ci ludzie, bezskutecznie próbujący zwrócić swoimi tekstami uwagę czytelników nie potrafią wyjść poza ten obszar, który dawno temu jednym krótkim zdaniem zakreśliła nasza pani od chemii. Nie potrafią i nigdy się nie nauczą, bo drogę swoją zaczynają od szukania dobrych wzorów, a następnie od wiernego tych wzorów naśladowania. A nawet gorzej, nie naśladowania, ale przerysowywania, żeby było lepiej, ładniej i jeszcze bardziej dynamicznie. I to jest właśnie dramat.
Żeby cokolwiek napisać trzeba niestrudzenie poszukiwać niepowtarzalnych indywidualnych doświadczeń, następnie zaś nie wstydzić się o nich opowiadać i o nich pisać. Ludzie zaś zabierający się do pisania i wzbudzania zainteresowania czytelników szukają sytuacji typowych, w których, według nich, każdy powinien się odnaleźć. I jeszcze do tego, a zdarza się to nagminnie, wzbogacają swój przekaz cytatami z prozy i poezji, które mają ich prace uwznioślić, a samym autorom podnieść samoocenę. No i oczywiście skokietować czytelnika, który przeczytawszy w tekście jakiś anons odnoszący się do jego własnych doświadczeń czytelniczych, natychmiast się rozklei. To są mniemania błędne.
Zanim wyjaśnię szczegółowo dlaczego, opowiem skąd się bierze warsztat autorski i posłużę się tu, na złość oczywiście, przykładem, który bez litości eksploatowali Hłasko i Łysiak. Łysiak zrzynając od Hłaski pisał jak to Humphrey Bogart robił przed kamerą te swoje dziwne miny, które się tak podobały, wkładając prawy but na lewą nogę i odwrotnie. I to tak rzeczywiście jest. Trzeba zamienić buty i dużo, dużo biegać, a jak poczujemy, że wszystko z naszymi nogami jest w porządku i buty pasują, będzie to oznaczać, że jesteśmy solidnie przygotowani do pisania. Myślę, że to dotyczy nie tylko pisania, ale każdej absolutnie sprawności warsztatowej. I ja tu szczególnie przestrzegam ludzi młodych przez ich własnymi projekcjami, które dają złudzenie, że nie, lepiej nic nie robić, lepiej czekać na okazję, bo do tego czy tamtego, nie jesteśmy stworzeni, albo nie mamy naturalnych predyspozycji. Ja też nie miałem naturalnych predyspozycji do okrzesywania dłużyc na zrębie w Nadrzeczu, a jednak robiłem to przez kilka sezonów. Nie polecam oczywiście nikomu wykonywania tych czynności, bo nic się tam ciekawego nie dzieje, a i przygód żadnych szczególnych człowiek nie doświadczy. Tak, tylko mówię dla przykładu.
Jestem głęboko przekonany, że każde doświadczenie i każda aktywność da się przerobić na sympatyczny tekst. Być może nie od razu, być może po latach, ale na pewno się da. Dlatego nie należy unikać tego co zwykle nazywane jest życiową dynamiką. Nie należy tego jednak również kojarzyć z bywaniem w podejrzanych lokalach, w których snują się jakieś na pół gołe lafiryndy. Z takich doświadczeń najrzadziej powstają dobre teksty. Można oczywiście popaść w manierę rosyjską i łazić po burdelach opowiadając, że ciągnie nas tam potrzeba głoszenia dobrej nowiny wśród dziwek, które chcemy ocalić przed piekłem. Można, ale przymusu nie ma. Nie sądzę, by ktoś był szczerze zainteresowany takimi tekstami. Jeśli już rzucą na nie okiem, to bardziej z uprzejmości. Poza tym jest to eksploatacja figur i sytuacji już ogranych i co tu dużo mówić, niemodnych.
Nie jest dobrze również nadużywać w tekście brzydkich wyrazów, nawet jeśli są one przyrodzonym elementem wizerunku kreowanych bohaterów. Nie z tego się bierze autentyzm naszej pracy. On się bierze z opisywania, a wręcz odkrywania, prawdziwych relacji pomiędzy postaciami. Te zaś, o czym musimy zawsze pamiętać, przeważnie są inne niż się wydaje na pierwszy rzut oka. I jak Wam tę wielką tajemnicę, a jest to tajemnica naprawdę poważna, jeśli weźmiemy pod uwagę kwestie warsztatowe, zdradzam ot tak sobie. Bez żalu i bez obaw, wiem bowiem, że nie zamienicie swoich butów, nie przełożycie lewego na prawą nogę i odwrotnie, bo Wam się nie będzie chciało. Można więc pisać o tym spokojnie bez obaw przed konkurencją.
Kolejnym błędem, który nagminnie popełniają autorzy, jest próba zaprzyjaźnienia się z czytelnikiem. Tak nie wolno. Autor jest z istoty swojego fachu skazany na samotność. Jeśli przychodzą do niego czytelnicy to jest to ich decyzja. Ich decyzją także będzie zmiana ulubionego autora na innego. I doprawdy nie ma potrzeby by zaprzątać sobie tym głowę. Trzeba robić swoje, czyli pisać to co uważamy za ważne i co przyciąga do nas ciągle nowych ludzi. Autor nie może biegać za czytelnikami, a ich rezygnację musi znieść ze spokojem. Tak to już bowiem jest w życiu. Daje to poza wszystkim autorowi pewien komfort, jeśli ktoś go próbuje szantażować mówiąc: bo nie kupię twoich książek, można takiego człowieka spokojnie wyprosić za drzwi i nic się nie stanie. Nie ma czego żałować.
Na ostatnich targach we Wrocławiu podszedł do mnie mało już dziś piszący w salonie ksiądz Andrzej Godyń i zapytał dlaczego ja się tak strasznie awanturuję, dlaczego nie jestem łagodny, tylko zarządzam blogiem przez konflikt. Otóż czynię tak, ponieważ ludzie potrzebują pewnej dynamiki, a łagodność cechuje zwykle przedstawicieli korporacji próbujących wciskać nam niepotrzebne produkty lub wręcz kredyty bankowe.
Misje katolickie w odległych krajach były permanentnym konfliktem i próbą godzenia sprzeczności nie dających się pozornie pogodzić. Tam już nawet nie chodziło o zamianę butów, ale o założenie kamasza na głowę i wykorzystanie czapki uszanki w charakterze kabacika. Taki jest świat i nie zmienimy tego, a jeśli będziemy próbowali nic nie uzyskamy. Napiszemy słaby tekst po prostu, słaby i oszukany, bez pointy i suspensu.
Po co ja to wszystko piszę? Otóż po to, by zasygnalizować autorom naszego kwartalnika pewne oczekiwania jakie mam wobec nich, bo niebawem wydawać będziemy drugi numer „Szkoły nawigatorów”. Oczekiwania których nie będę egzekwował z jakąś szczególną surowością, ale też nie będę rezygnował ze swojej wizji pisma. Piszę to także po to, bo przekonany jestem mocno, że posiadłem całą wiedzę na temat wzbudzania zainteresowania czytelnika. I dlatego rozpocząłem negocjację z pewnym wydawnictwem, dzięki którym uda się może,(na pewno jeszcze tego nie wiem), wstawić do naszej księgarni książkę pod niesamowitym wprost tytułem „Krótki kurs analizy matematycznej dla politechnik i nauk stosowanych”. Wcale nie żartuję. Zamieniam tylko buty na nogach i zaczynam biec. Mam nadzieję, że wydawca zgodzi się nam to sprzedać i wkrótce będziemy mieli ten tytuł w sklepie. Jeszcze przed świętami umieszczę w księgarni nowy numer dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, a w styczniu mam nadzieję, że uda mi się pozyskać jeszcze trzy kwartalniki. No i szykuję dwie nowe książki o charakterze rozrywkowym. Na Baśń czeską będziecie musieli poczekać do lata, nie dam rady napisać tego na szybko. Niebawem, mam nadzieję w naszej galerii znajdą się dwa kolejne obrazy Agnieszki Słodkowskiej. No i lecimy…aha, w lutym ogłoszę na pewno ten konkurs na komiksy.

Na razie zapraszam na stronęwww.coryllus.pl. Oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 oraz do księgarni „Latarnik” przy Łódzkiej 8 w Częstochowie.  

  23 komentarze do “O wzbudzaniu zainteresowania czytelników”

  1. Już wczoraj miałam Panu napisać, że dobrze byłoby, idąc za pomysłem innego interanauty, wydać coś o historii sztuki. W tym miejscu chciałam nawiązać do albumu wydanego przez DEMART pt Historia Polski w obrazach, w którym to albumie cenną rzeczą (dla czytelnika) jest umieszczenie na marginesie stronicy, opisu postaci namalowanych (imię nazwisko, dlaczego znalazł się na obrazie i trzyma na przykład sakiewkę, czy się wachluje, itp). Wtedy te postaci z obrazu przestają być anonimowe i przypadkowe, a są uzasadnione. No choćby jako przykład: taki wytworny, elegancki Poniński na obrazie „Rejtan. Upadek Polski” wyniosłym gestem nakazuje Rejtanowi odblokowanie drzwi. To widzimy. A dla czytelnika powinna być umieszczona na marginesie informacja o Ponińskim kończąca się słowami : na starość utrzymywał się z żebrania i umarł tonąc w ścieku miejskim.
    To taką ode mnie miałam prośbę do wczorajszego tekstu, ale dziś Pan napisał , że jest Pan nowatorski i Pan wszystko wie, więc proszę nie zwracać uwagi na tę moją sugestię (potrzeba opisu postaci z obrazu) , prosze tylko to dziełko zrobić dobrze.
    Poza kaloszami nie da się dowolnie (zamiennie) nosić lewego i prawego buta. Użyl Pan złego przykładu.

  2. Dobrze, jeśli zainteresowanie idzie w parze z jakością pisarstwa. A z tym już różnie bywa.

  3. To nie jest dobre miejsce do składania samokrytyki proszę Pana.

  4. Coryllus, Lubię Pana książki. Ale dziwi mnie Pana reakcja na wpis „k”. Czy na tym blogu jest tak, że ma się podobać, a jak nie to do widzenia? Pytam bo jestem nowy.

    I sprawa konfliktu.
    Jeśli konflikt pojawia się naturalnie to ok. Ale jeśli jest generowany jako narzędzie zarządzania wizerunkiem i zainteresowaniem czytelników to jest to najzwyklejsza manipulacja. A manipulacja to brzydka zabawa.

  5. Pisze Pan o zarządzaniu przez konflikt, to tylko dodam, ze teoria zarządzania definuje konflikt jak proces, „za którego posrednictwem powstaje cenna różnica potencjałów przynosząca korzyści wszystkim zainteresowanym (…) Rozwiązania konfliktów dokonuje się za pomocą integracji, czyli nie mogą być przegrani, każdy musi mieć korzyść (jakąś),(…) Odpowiedzią na konflikt jest dominacja, czyli zastosowanie przymusu przez stronę silniejszą, oraz kompromis tzn porozumienie osiągnięte poprzez wzajemne ustępstwa”. To tyle co do teorii..
    Absolwentom wydz. zarządzania, zastosowana przez Pana przenośnia obuwnicza, kojarzy się z P.Druckerem, który specjalizując się w problemach marketingowych namawiał przedsiębiorców, aby znaim podejmą decyzję o produkcji, najpierw „weszli w buty klienta, poznali jego odciski i nagniotki….” i dopiero wtedy poznawszy potrzeby klienta podjęli produkcje własnie pod te potrzeby.
    To tyle co do sugerowanej przez Druckera praktyki.

  6. ” (…na zrębie…) … nic się ciekawego nie dzieje, a i przygód żadnych szczególnych człowiek nie doświadczy .”
    Tak?! A pił Pan kiedyś z lampki kierunkowskazu od „Żuka”? A z flaka po pasztetowej? („Z gwinta” nie wypadało.Nie honor.Kieliszek musiał być.).Ale,prawda,ten sport w lasach upada i ostatni jego mohikanie wykruszają się.

  7. do aniazUW
    Zarządzanie i marketing to cyniczna zabawa. Ten sam Drucker powiedział …zawsze będzie tak, że ktoś stwierdzi, że musi coś sprzedać. Celem marketingu jest sprzedawanie niepotrzebnych rzeczy. Zadaniem marketingu jest poznanie i zrozumienie klienta, jak również zorientowanie się, czy produkt lub usługa odpowiadają jemu i same się sprzedają.
    A „wejście w buty klienta” to nauka empatycznego wczuwania po czym opracowuje się strategię inwazji.
    Manipulacja jest manipulacja !

  8. Zanudzę Pana, ale jeszcze wspomnę,że jest taka formuła zarządzania jak reenginering, czyli przeformułowanie wnętrza firmy (sposobu jej dotychczasowego zorganizowania) tak, aby ciągle była konkurencyjna, rentowna aby doskonaliła obsługę klienta, aby pod tym samym szyldem powstał podmiot wewnetrznie doskonalszy. W teorii zarządzania to przeformułowywanie firmy, ma ten sam sens o którym Pan pisze, wskazując konieczność innego spojrzenia (u Pana jest to przykład zamiany butów). Kreatywność, nowatorstwo nikomu nie zaszkodizło, ale trzeba mieć do tego to jeszcze coś…….

  9. nie umywam się ze swoimi przeżyciami do mnodzyka, ale mam zdjęcie kolegi (dziś profesor), sfotografowany w sytuacji kiedy udaje że spija z asfaltu pomarańczówkę . Zdjęcie pochodzi z czasów kiedy tzw pomarańczówka była najtańsza, sama dramaturgia zdjęcia rozegrała się w czasie zwrotu 50 gr reszty jakie zostały po nabyciu tej flaszki, jak wynika ze zdjęcia miała starczyć na 10 osób (strata ogromna). Miejsce zdjęcia: Czorsztyn. Impreza: rajd studencki. Sytuacja zdjęciowa: szosa, lato, w tle góry, grupa roześmianej młodzieży i jeden z uczestników leży na brzuchu na szosie. i ….. udaje że ratuje sytuację.
    Napisałam, ale myślę, że nie wzbudzę zainteresowania czytelników

  10. aniaUW: Ależ właśnie takie ad hoc wynikające sytuacje bywają najciekawsze!
    Czy „Krótki kurs analizy matematycznej dla politechnik i nauk stosowanych” to rzeczywiście matematyka?Do tej pory przeczytałem tylko „Wstęp do analizy ” prof. Krzysztofa Maurina ( to tylko kilkaset stron definicji,wzorów i twierdzeń) i ciekaw jestem co dalej….

  11. Pierwsza lekcja matematyki:
    cyfry są od zera do dziewięć
    liczby są od dziesięć i dalej .
    koniec

  12. Poleciłbym również do lektury, wydaną parę lat temu przez Gdańskie Wydawnictwo Oświatowe, niewielką książeczkę „Analfabetyzm matematyczny i jego skutki” Johna Allena Paulosa. Poraża rzeczowa analiza wskazująca jak wiele zachowań i zjawisk we współczesnym społeczeństwie wynika z ignorancji matematycznej. Myślę, że lektura tej książeczki wyzwala z magicznego podejścia do rzeczywistości.

  13. Tak się złożyło że kiedy usiadłem do czytania tego bloga zadzwoniła Poczta i na biurku wylądowały Nawigator i Dom z mchu.No i dobrze -będzie co czytać pod choinką.
    Co do wzbudzania zainteresowania czytelników – mam przyjaciela który tak średnio 2/3 swojego życia spędza za kółkiem PKS-u. Poleciłem mu swego czasu Baśń w wykonaniu Brauna. No i wysłuchał tego tak gdzieś ze trzy razy , tak go to wzięło. A ostatnio mówił mi o reakcji pasażerów kiedy sobie te historyjki odgrzewa na cały autobus. Podchodzi starsza kobieta i mówi: ale pan ma ładne te audycje,ktoś inny również zainteresowany dopytuje co to jest. Z relacji mojego przyjaciela wynika że generalnie ludziska słuchając Baśni strzygą uszami z zainteresowania jak zające na miedzy.
    Nie chcę przez to powiedzieć że zamiast na Targi Książki powinien Pan jeździć PKS-ami. Zwłaszcza prowincjonalnymi , bo tam jest ten target o którym wspominała Pana znajoma we Wrocławiu.

  14. Cieszę się, że tak się to podoba

  15. Obiecuję, że już nic dzisiaj nie napiszę, ale jedno powiem, że w Święta czytam „Dzieci PRL- u”, zakupionme na Targach w Arkadach Kubickiego. Piszę dlatego żeby coryllus wiedział, że jego twórczość się podoba, ona robi reengineering w naszych „zrytych głowach” i td

  16. Twierdzi Pan że jedynymi poważnymi graczami są Watykan, Synagoga i Banki. Jeśli nawet są ze sobą w konflikcie to tylko na pewnym, dość pozornym poziomie. Myślę, że więcej ich łaczy niż dzieli. Wiadomo, że najsilniejsi zawsze się dogadują ze sobą. Więc skąd ta teza, że my, Polska tylko z Watykanem.
    Jak będzie trzeba podać rękę ponad nasza głową, w imię umów, na podstawie których dzieli się wpływy, to nie będzie sentymentów, tak jak zresztą było do tej pory. To co się dokonało w Europie Środkowej zostało przypieczętowane przez KK. Również KK udzielił legitymacji przemianom w Polsce po 89. Kardynał Wyszyński, który porażony był lewicą laicką i osobami ją tworzącymi uznał, że KK powinien popierać tych którzy przynajmniej zdradzają zewnetrzne oznaki pobożności, maja rodziny i choćby pozornie żyją w zgodzie z wartościami chrześcijanskim. I jaki mamy efekt. Kompletne zaciemnienie w głowach. W reklamie to nazywa się przeniesienie wizerunku. Kiedy celebryta czy autorytet daje twarz do reklamy. Pytam o to z pewnym bólem bo jestem wierzący i należę do KK.

  17. W kwestii formalnej — od 0 do 9 to cyfry, zgoda. Na ten tomiast liczby również dotyczą tego zakresu. Bo mylenie cyfr z liczbami to nie mylenie zbiorów, ale mylenie pojęć.

    Coryllus wcale nie „zarządza przez konflikt”. On po prostu op…la każdego kto mu podskoczy (albo sprawia takie wrażenie) i póki pisze, co pisze i organizuje, co organizuje, jego wilcze prawo. Dentysta też nie musi być sympatyczny, byle dobrze rwał i borował.

    „Szkoła nawigatorów” — bardzo interesująco wygląda. Oby tak dalej. Bardzo mnie ucieszył tekst „numizmatyczny”, choć mógłby nieco szerzej rozwijać temat, no i przydałyby się ilustracje. Mimo to jednak wykład jest jak promień światła w mroki historii.

    Jeśli mogę podsunąć, to chętnie poczytałbym coś z językoznawstwa — np. o historii języków europejskich, po odcedzeniu jej z ideologicznych nawarstwień.

  18. Musi pan pogadać z jakimś księdzem nie ze mną. Ja o Kościele piszę w kontekście politycznym i wychodzi mi, że lepiej z Kościołem niż bez Kościoła. Jeśli panu wychodzi coś innego, nic nie mogę na to poradzić.

  19. To spytam jeszcze tylko czy zna Pan „Jezuitów” Malachiego Martina i tegoż „Dom smagany wiatrem”. Chciałbym wiedzieć czy to co Panu wychodzi z KK wychodzi mimo znajomości tych lektur ?

  20. Fajnie, że będzie w Pana księgarni „Polonia Christiana” !

  21. Mnodzyk -,,Lampka z kierunkowskazu od Żuka,, .Powalające !

  22. Będzie ale dopiero od nowego roku. Taką decyzję musieliśmy wczoraj podjąć.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.