maj 302022
 

W jednym z wczorajszych wpisów, nie pamiętam czy u pantery czy betacoola pojawiła się informacja o radzieckich muzealnikach, którzy rozkradali mienie prywatne podciągając tę jumę pod misję, jaką im powierzyło państwo. Mało kto zwrócił uwagę, że jest to w zasadzie standard, to znaczy, że bez względu na to czy jest rewolucja czy jej nie ma, czy toczą się walki czy też nie, muzealnicy zajmują się kradzieżą zbiorów prywatnych lub zbiorów innych muzeów. Kiedy już zgromadzą ich odpowiednią ilość zaczynają produkować uzasadnienia dla swoich brudnych procederów i to właśnie nazywamy historią sztuki. Uzasadnienia te funkcjonują na różnych poziomach intelektualnego wyrobienia odbiorcy. Często są to formuły proste i trywialne, pełniące funkcje pułapki, w którą wpadają nieświadome niczego dzieci. Bywają jednak preteksty bardzo wyrafinowane choć nieautentyczne. Żeby ich nie zdemaskować tworzy się całe piramidy autorytetów, które pilnują tej fikcji. Wśród nich znajdują się nie tylko ludzie tak zwanej nauki i tak zwanej kultury, ale także funkcjonariusze służb i policjanci. Wszyscy oni uzasadniają, jednym w zasadzie głosem, konieczność zabierania wartościowych przedmiotów z jednego miejsca i przenoszenia ich w inne miejsce, starannie pomijając fakt, ile przenoszonej masy znika po drodze. Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale w Polsce zarówno pracownicy muzeów, jak i uczeni humaniści, tak z zakresu historii sztuki, jak i archeologii, zajmują się wyłącznie zarządzaniem stanem posiadanym. Czasem pojawia się jakaś wieść, że coś tam odzyskani od innego gangu zajmującego się badaniami nad sztuką, a w rzeczywistości złodziejstwem i fetyszyzmem. Wszystko po to, by wzbogacić muzea w Polsce. Żeby je wzbogacić naprawdę należałoby zmienić styl rozważań o kulturze i tradycji. Wszelkie bowiem zabiegi dotyczące odzyskiwania zagrabionych dóbr, spotykają się z analogicznymi zabiegami ze strony przeciwnej. I tak to się kręci, aż do kolejnej katastrofy dziejowej i kolejnej masowej wywózki wartościowych przedmiotów w nieznane. No i kolejnych, nieuniknionych strat, jakie następują po drodze. Nie piszę tego bynajmniej po to, by wskazywać, jak źle prowadzona jest ochrona i zabezpieczanie dóbr kultury na Ukrainie. Nie o to mi chodzi i do czego innego zmierzam. Oto mamy pewną uwodzicielską wizję, która skrywa praktyki nie piękne wcale, a mające tendencję do przeradzania się w nudny i trywialny folklor. Przykład jaki podałem bliski jest memu sercu, ale można skorzystać z innych.

W piątek spotkałem się we wrocławskiej „kopytkarni” z pewnym hierarchą Kościoła Powszechnego, któremu podarowałem sporo książek. Pro bono i bez żadnej intencji. Głównie były to nasze książki o świętych i książki księży, które wydaliśmy, ale także komiksy. Zacząłem opowiadać o tym wszystkim idąc po kolej od najdawniejszych naszych demaskacji, aż ku tym całkiem nowym. W pewnym momencie ksiądz biskup przerwał mi i powiedział – dobra, a Pan Jezus zmartwychwstał czy nie? Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zmartwychwstał. O co księdzu biskupowi chodziło? O to, że wszelkie demaskatorskie rozważania prowadzą nieuchronnie do diabelskiej pokusy, która każe podważać wcielenie i zmartwychwstanie. Mam wrażenie, być może mylne, że aby się przed tą pokusą ochronić wielu duchownych uprawia tylekroć tu krytykowaną „duchowość”. To jest taki zestaw formuł, który prowadzi wprost w drugą stronę, ku negacji faktów całkiem zwyczajnych i oczywistych w imię ekscytacji bardzo powierzchownych, kojarzących się z tymi, które opisałem na początku. Najłatwiej wyjaśnić to na przykładzie św. Jana Nepomucena. Jak pamiętamy był on spowiednikiem królowej Zofii Bawarskiej, żony króla Czech Wacława IV. Ten zaś zażądał od biskupa Jana z Nepomuka złamania tajemnicy spowiedzi. Jan odmówił i za to został zamordowany na moście w Pradze. Z tego powodu, na wszystkich mostach w katolickich krajach stoją figury nepomuków. Pytanie istotne brzmi – kto został następcą Jana z Nepomuka na stanowisku spowiednika królowej Zofii? Był to oczywiście Jan Hus. Jak myślicie, dlaczego taka sprzedajna świnia jak Wencel IV, który domagał się złamania tajemnicy spowiedzi i nie cofnął się przed zbrodnią, mianował Husa na to stanowisko? No właśnie, wszyscy mniej więcej potrafimy sobie odpowiedzieć na to pytanie. Jak wobec takiego, oczywistego przecież kontekstu wyglądają wszystkie formuły nowej duchowości, zmierzające do wplecenia Husa w historię reform Kościoła, a nawet zrobienia go świętym? Jak postąpimy wówczas z Janem Nepomucenem? Zdegradujemy go czy usuniemy z grona świętych? Mamy więc z jednej strony pokusę demaskowania wszystkiego, która jest zwyczajnym mieszaniem porządków, a z drugiej pokusę usprawiedliwiania wszystkiego wbrew faktom, co ma prowadzić do jakiegoś powszechnego szczęścia na Ziemi, wśród ludzi, nie przejmujących się istotnym mechanizmami postaw, z których wywodzą się całe, głębokie tradycje. W każdym z opisanych tu przypadków ofiarą jest prawda, którą należy podważyć lub przemilczeć, by uzyskać stosowny, potrzebny tu i teraz efekt.

Kolejną odsłoną tych dziwnych praktyk jest propaganda wyrażona w literaturze tradycyjnie uważanej za obszar projekcji subtelnych. Po wielokroć wskazywano, że literatura, szczególnie XIX wieczna jest wyłącznie elementem gry imperialnych interesów i nie służy rozrywce, ale demonstracji siły. Wczoraj pantera zdemaskowała w ten sposób literaturę rosyjską, a ja od siebie mogę dodać, że w podobny sposób można określić funkcję literatury francuskiej, popularnej lub też lepiej powiedzieć – rzekomo popularnej – w Polsce.

Dlaczego ludzie wierzą w takie rzeczy? Mam na myśli wszystkie powyższe przykłady? Dlaczego wierzą, że funkcjonariusze zatrudnieni na stanowiskach dyrektorów muzeów mają jakieś nadprzyrodzone właściwości, dlaczego kusi ich negowanie zmartwychwstania, dlaczego wierzą w świętość Jana Husa? Albowiem chcą uczestniczyć w czymś wielkim tu i teraz, ale niestety niczego nie potrafią zrobić naprawdę. Szukają więc na szybko jakichś formuł, które zagwarantują im nobilitację. Struktury imperialne są od zawsze gwarantem takich jakości. Kłopot w tym, że nie każdy to rozumie, a nawet jak zrozumie to przecież się nie cofnie. Uzna, że to właśnie jest dla niego szansa. Czy tak jest rzeczywiście? No nie wiem. Każdy decyduje o sobie. Rozmawiałem w piątek z ojcem Antonim i on mi powiedział, że wykluczenie jest gwarancja szacunku, o ile coś się robi naprawdę. Kooptacja zaś bywa najczęściej degradacją. Kiedy jednak się o tym przekonamy, jest już raczej za późno na wycofanie się i można jedynie liczyć na jakiś awans w hierarchii. To zaś – też raczej na pewno – okaże się w dłuższej perspektywie złudzeniem.

Życzę więc nam wszystkim, a także sobie, byśmy tu robili swoje i nie oglądali się na nic.

  5 komentarzy do “O zaburzeniach optyki”

  1. Ta cała duchowość nie ma zakorzenienia w rzeczywistości, stąd lekceważy prawdę. Krzyż jest  znakiem łączności ziemi i nieba. Jak się odpiłuje ziemię i zostawi tylko niebo, to można ogłaszać świętym Lutra albo Husa,  udawać, że nie było Jana Nepomucena.

  2. „Wencel IV, który domagał się złamania…” Znany poeta z Trójmiasta założył dynastię i to w heretyckim kraju. 🙂 

  3. kiedy się zaczęła transformacja, część dydaktyków postawiono w sytuacji albo podgotowka pod gender albo won z uczelni, czyli kooptacja tak ale niesie to towarzysko/środowiskową/rodzinną degradację

  4. Machnąłem się miało być przez Z

  5. Wyszło zabawnie. Swoją droga ciekawe czy poeta Wencel wrócił na ziemię i przestał uprawiać ową dętą ” duchowość”. Prawda, hejt środowiskowy często go spotykał, co nieco go tłumaczy, ale tylko nieco.Bo poza „kato-hipstera” jest jednak męcząca.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.