sty 202019
 

Opowiem dziś o tym, jaka jest największa pokusa dla autora, a także o tym, czy w ogóle autorzy mają możliwość zwalczania pokus, którym są poddawani. Zanim to jednak powiem, muszę tu napisać jedno ważne zdanie. Człowiek, który chce się zajmować literacką epiką musi (musi, nie musi, ale widać, że musi) współpracować z organami państwa lub innej organizacji prowadzącej politykę propagandową. Inaczej nie będzie w ogóle wiedział o czym pisać, bo sama epika, nawet epika pokoleniowa nie gwarantuje wcale nawiązania komunikacji z czytelnikiem. Tę bowiem daje dopiero zakrojona na szeroką skalę akcja promocyjna, na którą nie stać nawet pojedynczego, dużego wydawcy. Inaczej rzecz ujmując – czytelników trzeba nakłonić do ekscytacji, bo sami, nawet jak im się pokaże gołą babę z ich najskrytszych marzeń, mogą jedynie wzruszyć ramionami. Mogą się też wystraszyć i pomyśleć, że to jakiś podstęp ( i tak by pewnie było). Tylko przymus, w dodatku przymus zakamuflowany, zwany też czasem promocją skłania czytelnika do ekscytacji tą czy inną książką. To jest niby oczywiste, ale jak się bliżej temu przyjrzymy, to wcale nie.

No, a teraz o pokusie. Największą pokusą dla autora jest rozwalenie się wygodnie w fotelu albo na kanapie, zmrużenie oczu i nadanie pędu wyobraźni, która podsuwać mu będzie obrazy tego co wydarzy się, kiedy on już napisze te swoje wymarzone książki, albo te, do których go ludzie namawiają. Ponieważ te obrazy są zwykle bardzo plastyczne, paraliż jest całkowity i mowy nie ma już o żadnym pisaniu. To jest uzależnienie psychiczne, mniemam, że jedno z najpoważniejszych. Moment radości, jak w widzeniu narkotycznym, został przeżyty, nastąpiło przebudzenie. W świecie realnym i namacalnym książki nie ma, a nie dość tego, że nie ma, to jeszcze nikt dookoła nie jest zainteresowany jej powstaniem. Poza autorem rzecz jasna i być może jakimiś ludźmi, którzy go do pisania namawiają. Oni zaś są oddaleni. Blisko zaś autora zawsze są osoby, które po pierwsze – nie wierzą w niego. Po drugie – mają w nosie to czy on coś napisze czy nie i książki nie ekscytują ich wcale. Po trzecie – nawet jeśli ktoś uwierzy w napisanie książki i w zrobienie sukcesu, to myśli od razu o tym, co on sam może na tym ugrać. Po czwarte wreszcie – nawet jeśli w tych skrajnie trudnych warunkach książka powstanie, nie ma mowy o tym, żeby zrobiła sukces. Im bardziej bowiem oryginalne i nieoczywiste jest dzieło, tym trudniej go promować i sprzedawać. Wynika to wprost z faktu, że wszystkie kanały dystrybucji są zatkane przez komunikaty zwane książkami, które mają formować wielkie grupy ludzi pod kątem sprzedaży dóbr i idei. Komunikaty te traktowane są serio, ponieważ książka wciąż jest traktowana serio. Dlaczego? Z powodu Biblii. Jeśli zlikwidujemy Biblię w wydaniach papierowych i będziemy przesyłać ludziom sms-em co ciekawsze kawałki z Pisma, jako, na przykład wskazówki na życie, książka przestanie być potrzebna i zniknie. Tak więc książka istnieje tylko i wyłącznie ze względu na format religijny i tak też jest traktowana. Każda książka, nie tylko Biblia. To jest mechanizm silniejszy niż uzależnienie od alkoholu. Aż się dziwię, ze zły jeszcze na to nie wpadł i nie ma jeszcze w Kościele księdza charyzmatyka, który postuluje wycofanie papierowych Biblii z obiegu i zastąpienie ich elektronicznymi. No, ale może wywołałem wilka z lasu, kto wie…Jeśli tak, to będziemy od razu wiedzieli w kogo strzelać i to z miejsca loftką, bo nic mniejszego nie będzie wchodzić w grę.
W książkach, ponieważ mają one uświęcony tradycją religijną format, powinny znajdować się wartości. O zawartości tych wartości w książkach chcę dziś opowiedzieć. Wszyscy wiemy, że ich tam nie ma, ale jednak wraz z ukazaniem się kolejnego, silnie promowanego tytułu, oczekujemy, że jednak jakimś cudem one się tam znalazły. Są różne wartości i ich waga została już dawno poddana analizie przez macherów od sprzedaży. Walka zaś rynkowa toczy się od dawna już tylko o to, który rodzaj wartości ma być lansowany jako ten najważniejszy. Te które zwyciężają można by określić mianem – nieoczywiste. Mamy więc całą serię nieoczywistych bohaterów, którzy są źli, a jednak dobrzy, mamy nieoczywiste sytuacje, które podsuwają ludziom czytającym wzory zachowań i mamy nieoczywiste postawy autorów, którzy prócz treści zwartych w swoich pismach lansują także siebie. Punkt odniesienia zawsze jednak pozostaje ten sam – Biblia. Nie próbujcie mi wmawiać, że tak nie jest, bo jest i każdy autor, który chce zwrócić na siebie uwagę wali do razu z grubej rury coś o zawartości treści biblijnych w swojej prozie. Tak rzecz ujmując możemy śmiało powiedzieć, że cała światowa literatura powstała po to, by podkraść format biblijny i prezentować w tych okładkach treści od biblijnych dalekie. Czy to znaczy, że trzeba potępić książkę jako produkt? Nie. Czy to znaczy, że zamiast nieoczywistych bohaterów i nieoczywistych sytuacji trzeba pisać głodne kawałki o cudownych nawróceniach, dokonywanych pod wpływem interwencji sił nadprzyrodzonych, nad pięknymi, położonymi w rozświetlonym zagajniku źródełkami? Nie. Tak jak nie trzeba ulegać pokusom, które dręczą autorów siedzących na kanapie. Trzeba sobie uświadomić kilka rzeczy podstawowych. To co piszemy nikogo nie obchodzi. Najmniej zaś obchodzi naszych bliskich. Oni oczywiście, w przypadkach szczęśliwych, są tym zainteresowani, choćby przez przywiązanie albo z uprzejmości, ale owo zainteresowanie chcą wyrażać na swoich warunkach. O tym nie może być mowy. To jest pierwsza trudność stojąca przed autorem. Dla wielu piszących jest ona nie do pokonania. Nie mam tu na myśli rzecz jasna tych autorów, którzy od pierwszej swojej książki poszli na służbę, ale autorów piszących z woli Bożej. Kolejna jest taka, że po napisaniu książki w życiu autora nie zmienia się nic. Nawet po napisaniu kilku książek nic się nie zmienia, no chyba, że jest on człowiekiem wynajętym do robienia grubej propagandy. Wtedy się zmienia, zwykle na gorsze, ale to się akurat okazuje na końcu. Jeśli ktoś zwróci uwagę na książkę, do której autor jest silnie przywiązany, zwykle uczyni to w taki sposób, że z miejsce zdewastuje wszystkie delikatne myśli i uczucia autora z tą książką związane. Jeśli książka wywoła entuzjazm, nie będzie on realizowany takimi sposobami, o jakich myślał autor siedząc na kanapie. Dlaczego tak? Pora na ujawnienie kolejnej pokusy, która dotyczy w równym stopniu autorów jak i czytelników. Daje się ona streścić w zdaniu – jak to czytam, to jakbym czytał o sobie. To jest, dla ludzi o słabych umysłach i standardowych przyzwyczajeniach, pułapka w którą zawsze wpadną. Nie ma w świecie prawdziwym, a mam w tym momencie na myśli świat duchowy, czegoś takiego – jakbym czytał o sobie. Zawsze czytamy o innych i im bardziej zaskakującą będzie ta różnica, którą podkreśla książka tym lepiej. Całe bowiem życie duchowe i materialne, a także myśli, są na zewnątrz, w sferze wymiany. To co mamy w środku, bywa często li tylko pokusą, umiejętnie stymulowaną. Każda więc myśl, każdy tekst, koncepcja i musi być wyciągnięta i przedyskutowana, a także rozmontowana na części, jeśli taka jest potrzeba. Życie zaś duchowe, o którym się tyle opowiada, to życie w komunikacji. Ja wiem, że są zakony, w których się milczy, wiem to wszystko, ale to milczenie także jest komunikacją, a poza tym towarzyszy mu jeszcze jakaś aktywność -praca, modlitwa. Oczekiwanie, że z siedzenia na kanapie i snucia koncepcji, lepszych lub gorszych urodzi się coś wartościowego jest błędne. Oczekiwanie, że ktokolwiek doceni wypielęgnowane poprzez długie rozmyślanie zdanie czy cały akapit, jest objawem obłąkania. Jeśli mamy w głowie coś ciekawego, trzeba to pokazać natychmiast, bo tylko wtedy okaże się czy to jest ciekawe czy nie. Takie rzeczy jednak – ocena i reakcja – nie występują same z siebie. Musi być do tego odpowiednia przestrzeń, w której panują zasady i okoliczności sprzyjające interesującej nas tutaj komunikacji. Tą przestrzenią nie są media, nie jest nią także nasza codzienność, w której wykonujemy różne obowiązki, bez możliwości zwolnienia się z nich. No, ale czasem uda się taką przestrzeń stworzyć. Tak jak tutaj na przykład. Utrzymanie jej kosztuje mnie dużo, ale jakoś daję radę. I cieszy mnie obecność innych autorów w tej przestrzeni. Chciałem jednak powiedzieć jedno – my tu, nie kreujemy produktu, nie kreujemy też autorów, jeśli ktoś tak myśli, to zapewne oszalał, my tutaj kreujemy koniunktury. W dodatku ważne koniunktury, takie które tworzą przestrzeń gdzie można ze spokojem i bez lęku wymieniać myśli, które ukrywa się gdzie indziej. Chciałbym, żeby wszyscy to zrozumieli i docenili wagę tej jakości. Wszystkiego bowiem może zabraknąć. Czasami w dość nieoczekiwanych momentach.

Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl

  18 komentarzy do “O zawartości wartości czyli zwalczanie pokus”

  1. O la la :)^:)

  2. szkoła przygotowywała do poszukiwania takich wartości w dziełach literackich. Nazywało się to „co autor miał na myśli”. Człowiek uzbrojony w taką wiedzę zawsze wiedział jakie wartości autor dzieła miał do przekazania współczesnym i potomnym.

    Nie wiem, czy teraz tez tak jest na polskim…

  3. Świetny tekst. I nie dotyczy tylko zawodu pisarza, każdego „twórczego” w zasadzie.

  4. Rozumiem, że przed napisaniem tekstu czytałeś to? 😉 https://ekai.pl/park-chrystonautow-dla-uczestnikow-sdm/

  5. Najpierw myślałem, że zapomniałem nazwy „breneka”. 🙂

    „Loftki – w polskiej tradycji łowieckiej gruby śrut o tak dużej średnicy, że jego wsypywanie do gilzy nie daje powtarzalnego ułożenia i wymaga układania pojedynczych śrutów w warstwy o zaplanowanym układzie. W praktyce granicą jest średnica ~6 mm dla kalibru 12 i ~5 mm dla kalibru 20”

  6. Czyli robić coś trzeba i poddawać ocenie: „Jeśli mamy w głowie coś ciekawego, trzeba to pokazać natychmiast, bo tylko wtedy okaże się czy to jest ciekawe czy nie.”

    PS. Dla ciekawych , we współczesnym, modnym IT to się nazywa „agile”, albo zwinność.

  7. jako autor 4 książek w pełni potwierdzam Twoją coryllusie konkluzję o braku zainteresowania domowych osób najbliższych tym, co piszesz … i jeszcze takie drobne przemyślenie – poza okresem korekt autorskich w czasie składu książek, nigdy po ich opublikowaniu nie ciągnęło mnie do tego, żeby je po prostu przeczytać :o)

  8. Czytanie  biblii z nośników elektronicznych już ma miejsce i to na co dzień .wystarczy wejść na stronę parafii swojej czy innej i pojawi się informacji o dzisiejszych czytaniach ,poszukać bądź wejść na  odnośnik ze strony parafialnej i dalej pozostaje  kwestia wyboru ,czy kopiować tekst na tranlator google czy po prostu samodzielnie czytać . To wręcz zastępuję ozdobę rodzinnej półki z książkami ,gdzie sama biblia stoi nie ruszana zbyt często .

  9. Ze dziekuje Panu, Panie Gabrielu…

    … takze Jego Rodzinie oraz innym Autorom i komentatorom, ze codziennie przez kilka ostatnich, ladnych lat tworzy Pan i tworzycie wspolnie razem te NAJCUDOWNIEJSZA  przestrzen wymiany mysli bez leku…

    … napisze jeszcze, ze nie wyobrazam sobie mojego zycia bez tej przestrzeni… a jej wartosc i jakosc jest dla mnie osobiscie nieoceniona  !!!

  10. No jak bym czytała o sobie….. Tak,  jeśli bohaterką książki  będzie sangwiniczka to będzie jakby o mnie, nic tego nie zmieni. Taka bohaterka, będzie miała cechy typowe dla  kobiet sangwiniczek: optymistyczna, wesoła, (może trochę lekkomyślna), lubiąca kolory, błyskotki,  jednak bałaganiara no i roztrzepana (no dwie wady to nie problem)   itd.

  11. Dzisiejszy wpis gospodarza jest po prostu zachwycający i na dodatek bardzo prawdziwy w kulturze łacińskiej, gdzie jedyną Księgą (THE BOOK) jest Biblia. Wszelkie literackie zabawy mitami, to stara lub nowa popkultura.

    W moich ilustracjach wykorzystałem popkulturę:

    – pokusę sponsorowaną papierosów Chesterfield z roku 1917

    – Śpiącą Venus (Giorgione 1478 -1510) za amerykańskim miesięcznikiem z 1896

    – Pokusę Luksusu (Pieter Jalhea Furnius czyli Stradanus 1545-1610), rycinę opublikowaną w 1570

  12. Ten autor od reklamy Chesterfieldów to jak na tamte czasy to profesjonalista. Papieros jako skojarzenie (odlotu/mirażu) z takim pięknym tłem. Po rozpropagowaniu takiej reklamy, sprzedaż papierochów zapewne wzrosła.

  13. Niewiele było 100+ lat temu kolorowych ilustracji. Tak wówczas jak i dzisiaj, to reklama była motorem finansowym postępu poligraficznego. Ale ta piękna Śpiąca Venus w tle reklamy, to mój własny popkulturowy wkład w sponsorowanie pokus.

  14. Wzorce projektowe (design pattern); po solidnym namyśle 🙂 ale na własne ryzyko.

  15. Książka powinna zawierać dobrze opowiedzianą ciekawą historię.

  16. Dobry tekst, co do tych wokół nas, gorsze jest chyba tylko wtedy gdy w ogóle nie czytają, wtedy ich rola w zagrzewaniu nas do pisania, jest naprawdę znikoma 😉

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.