paź 172020
 

Proszę Państwa, dziś postanowiłem zabrać głos w pewnej istotnej kwestii, która – przyznam od razu – wprawiła mnie w stupor i odebrała mowę na czas dłuższy. Oto okazało się, że nasz kolega Stalagmit, którego tu wszyscy podziwiamy, a wielu wprost za nim szaleje i nie może doczekać się kolejnej książki, usunął wszystkie teksty ze swojego bloga. A nie dość, że teksty, to jeszcze komentarze. Tak się składa, że jestem właścicielem tej strony i nikt mnie o tych ruchach nie poinformował. Ja w zasadzie nie mam z tym problemu, albowiem zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, że każdy robi tu co chce i jeszcze domaga się za to oklasków. Toyah zajął się ocenianiem bliźnich i pouczaniem ich na okoliczność postawy wobec rządu dobrej zmiany. Mimo wielu sugestii z mojej strony, postawy swojej nie zmienił, a wręcz ją usprawiedliwił, tak zwanym poziomem kultury tego miejsca. Poziom na moim portalu jest za niski i lepiej tu nie pisać. Przyjąłem to do wiadomości i nie komentowałem do dzisiaj. Kiedy jednak okazało się, że nie ma na SN tekstów Szymona i jego komentarzy, zdenerwowałem się bardzo. Czyżby poziom tego portalu był za niski również dla Szymona? Ponieważ w sytuacjach, kiedy jestem bardzo zdenerwowany staram się nie dzwonić do nikogo, ani nie odbierać telefonów, bo mnie to raz, że wykańcza, dwa, że reaguję bardzo gwałtownie na nic nie znaczące uwagi, napisałem do Szymona maila.

Mógłbym tego braku tekstów w zasadzie nie zauważyć. No, ale ja tu już nie zauważałem takiej masy rzeczy i puszczałem mimo uszu takie histerie, że w końcu doprowadziłem się do stanu obecnego. To znaczy do tego, że jak ktoś chce usunąć swoje teksty, to gada o tym z Wojtkiem, a nie ze mną. Bo właściwie po co? Zanim zacznę cokolwiek wyjaśniać, może tylko przypomnę, że ja tego bloga prowadziłem od początku sam. I naprawdę nic się nie stanie, jeśli będę go nadal prowadził sam, zaniżając poziom w tak straszliwy sposób, że nie zajrzy tu nikt z najwybitniejszych autorów blogosfery. Dam radę, wierzcie mi.

Powiem jeszcze, może, że w sytuacji, kiedy mamy pandemię, sprzedaż leci na pysk, nie odbywają się targi, konferencja jest przesuwana, i nic nie zapowiada, że może nastąpić zmiana na lepsze, ja zaś walczę o każdy dzień, żeby jakoś przetrwać, usunięcie tekstów tej klasy, wygląda po prostu na sabotaż. I tak też to odebrałem. No, ale Szymon udzielił mi innego wyjaśnienia i ja je przyjąłem do wiadomości. Napisał mianowicie, że jego teksty, które były klasą same dla siebie i dokumentacją, jakiej próżno by szukać w bibliotekach i zasobach internetowych, podaną jak na talerzu, stały się łatwym łupem dla tak zwanych redaktorów dodatków historycznych. To nie są żadni redaktorzy, ale złodzieje po prostu. I ja o tym wiedziałem od dawna. Kłopot w tym, że ode mnie oni mogą ukraść jakąś inspirację co najwyżej i w żaden sposób nie można ich za to pociągnąć do odpowiedzialności. Co innego z Szymonem i jego pracą. Jeśli można wskazać miejsce, w którym dokonano plagiatu, należy iść do sądu. To by było znacznie lepsze niż usuwanie całego dorobku. No, ale stało się tak jak się stało.

Kwestia najistotniejsza – kto stanowi załogę tych wszystkich dodatków, o których pisał mi wczoraj Szymon? Według wypracowanych tu przez nas kryteriów sami durnie. No i złodzieje rzecz jasna, wciśnięci na te stołki według klucza partyjno-koleżeńsko-rodzinnego. Przecież prowadzenie takiego dodatku to betka. Wystarczy poszperać w internecie, zawsze coś się znajdzie. No, ale wypadałoby napisać, skąd pochodzi na cała wiedza. Tego nie można zrobić, bo naczelny by się wkurzył i uznał pracę redaktora-złodzieja za niesamodzielną. Czy w ogóle można powrócić do takiego momentu, że ktoś pożyczając czyjąś treść, wymienia nazwisko autora? Nie można, albowiem ów system był fikcją. Te nazwiska sławnych mężów i żon, służyły nie do tego, by dyskutować o prawdzie, faktach i pisać polemiki na poziomie, ale do tego, by uwiarygadniać absurdy i kłamstwa, a także piramidalną propagandę, z jakimś debilizmem krańcowym na czubku. Tak było w nauce marksistowskiej, tak było w nauce imperialnej brytyjskiej i tak jest w nauce gender. To są modele oglądane z właściwej perspektywy. Do tego mamy popularyzację, która służy naganianiu drobnicy. Z tej następnie wyhoduje się grubsze rybki, które ten cały – zmodyfikowany na potrzeby nowej propagandy system – będą pielęgnować. Popularyzacja, dokonywana przez periodyki, zwane dodatkami historycznymi nie musi przejmować się niczym. W końcu każdy mógł gdzieś trafić na ten czy inny temat i się zainspirować. Taką filozofię wyznają ludzie pokroju Kopera czy Janickiego. No, ale czy to jest powód, by usuwać wszystkie teksty? I komentarze…?

Powtarzam, ja to przyjąłem do wiadomości, choć nie musiałem. W listopadzie ukaże się drugi tom książki Szymona „Wieki brązu i żelaza”. Wielu ludzi na tę książkę czeka, tak jak wielu czekało na kolejne wpisy naszego kolegi tu na blogu. Moim zmartwieniem wczoraj było, czy Szymon włączy się w promocję książki, którą wydaję mu za własne pieniądze, nie korzystając z dotacji i wspomagania. I nie przejmując się opiniami środowiska naukowego, popularyzatorami czy kim tam jeszcze. Czynię to, bo uważam, że warto. I śmiem twierdzić, że nikt poza mną, a najmniej ci wszyscy, którzy deklarują przywiązanie do popularyzacji wiedzy, by tego nie zrobił. Wczoraj Szymon napisał, że będzie promował książkę. To bardzo dobrze, bo zdaje się, że kilka osób ma wizję taką, że tu siedzę, wskazuję na wydawnicze pewniaki, wpuszczam je na rynek, koszę kasę i jeżdżę na Seszele, a autorów traktuję, jak sinobrody swoje żony. Jeśli Szymon będzie promował książkę, to nie mam nic do dodania. Podjął decyzję jaką podjął, uznał ją za słuszną, teksty są jego. Może z nimi robić co chce.

Uważam jednak, że czytelnikom, którzy są tu najważniejsi, bez względu na to, jaki poziom reprezentują (wyłączam z tego jedynie poziom pretensjonalności i z tego będę rozliczał bez litości), należą się jakieś słowa wyjaśnienia.

Powtórzę więc – ja naprawdę mam co robić i przez to nie ma mowy bym brał udział we wszystkim co się dzieje na SN. Piszę książkę o alchemikach, z której zapewne panowie redaktorzy coś ukradną, bo sami na to co się w niej znalazło, nie wpadli by nigdy, nawet gdyby ich poić ambrozją. Mam też inne zajęcia, a przede wszystkim muszę stymulować sprzedaż. W tej chwili rozgrzebanych jest pięć projektów, które muszą być zakończone do wiosny. I to wszystko, bez nadziei na jakiś szalony zysk, w zasadzie na przetrwanie. No, ale przetrwanie w takich okolicznościach, jakie funduje nam rząd dobrej zmiany, to jest, uważam, wyczyn. I żeby go dokonać potrzebne są środki i pomysły nadzwyczajne. I one zostaną zrealizowane, no chyba, że dostanę covida i umrę, albo złamie mnie zawał.

Mam teraz pytanie do znajdujących się tu prawników: czy jeśli uda się udowodnić plagiat, jakiego dokonała jedna z redakcji, można to skierować do sądu i zażądać zadośćuczynienia? Ciekawa bowiem byłaby reakcja wydawcy na takie posunięcie.

Uważam, że nie tylko wyjaśnienie należy się czytelnikom, ale także jakaś akcja, która utwierdziłaby ich w przekonaniu, że znajdują się we właściwym miejscu. To znaczy, że nie stoją po tej samej stronie, co kur…y i złodzieje.

Coś mi przyszło jeszcze do głowy, ale to przez wzburzenie, które nie może ustąpić od wczoraj, przepraszam…zaraz ten tekst skończę. Mamy taką oto sytuację, jak opisałem wyżej. Ona jest modelowa. Nie mam innego wyjścia, jak tylko próbować robić coś, co przyniesie efekt w perspektywie dłuższej – dwóch, trzech lat. I co nie spowoduje, że zamienimy się w stado baranów beczących, na jedną nutę, bo co jakiś czas jakiś spryciarz je strzyże i to jest niesprawiedliwe. Żeby tego uniknąć, wydaję książki Michała. I niestety reakcja na nie, jest w mojej ocenie dziwaczna. To znaczy wielu czytelników uważa, że wspólne beczenie jest efektywniejsze niż one. Wspólne beczenie, nie może być efektywniejsze niż dwie sformatowane serie. Wierzcie mi. Jeśli chcecie wspólnie pobeczeć, to pomyliliście miejsca. Beczy się na ulicach, w towarzystwie panów Pawlickiego i Tanajno. Potem zaś raz jeszcze w domu, bo znowu ktoś kogoś oszukał. Tu nie beczymy. Bo będę wywalał.

Jeszcze raz, już ostatni. Przyjmuję do wiadomości decyzję Szymona, choć nie uważam, że jest ona właściwa. I cieszę się, że Szymon pomoże mi sprzedać drugi tom swojej książki. Dziękuję.

  34 komentarze do “O złodziejach czyli co się stało z blogiem Stalagmita?”

  1. Ciekawe czy jest jakaś kancelaria prawnicza która obsługuje skutecznie plagiatowe pozwy. Takie związane z pomrocznością jasną ☺

  2. co do przetrwania , w mojej rodzinie przez wirusa, kilka osób żyło z „postojowego” – 1300 zł (zawsze coś) wnioski składane są w samorządzie – może to jest jakieś wyjście jeśli zatrudnia się pracowników

    co do kradzieży tekstów to piszący na własnej skórze odczuwają ten ból, a najgorsze to fikcyjne bibliografie w pracach na poziomie licencjackim, trochę sytuację poprawiało ISBN

  3. no zdaje się w Gdańsku jest taka kancelaria, wybroniła jakiegoś kierowcę co nieprzepisowo prowadził samochód i w związku z tym coś tam nabroił, jakaś kolizja, czy wypadek, a może kraksa .

    Kancelaria diagnozą o „pomroczności jasnej” broniła kierowcę… skutecznie

  4. Czy może nastąpić „jeszcze lepsza zmiana”?

    Skoro zamknięto branżę fitness, bo uznano ją za zagrażającą zdrowiu akurat w okresie , kiedy każdy powinien pielęgnować swoje zdrowie, jak tylko może, to następnym posunięciem będzie drastyczne ograniczenie dystrybucji książek i treści z uzasadnieniem, że swobodne drukowanie książek szkodzi rozwojowi oświaty.

    Myślę, że ów Stalagmit przestraszył się bardziej cenzury, niż plagiatów.

    A cenzury i innych rzeczy trzeba się bać i unikać zetknięcia z nimi, bo nie każdy ma zdrowie, jak Koń.

  5. Rząd ma ostatnio dużo zmartwień na głowie, np. to, w jaki sposób powiedzieć ludziom wprost, że musi zamknąć cmentarze, żeby ograniczyć ilość zgonów?

    Zdolni pisarze, pomóżcie!

  6. Czy jest TAKA kancelaria?

    Nie wiem, ale na szczęście każdy ma prawo do sprawiedliwego procesu w sprawie plagiatu czy każdej innej.

     

    https://youtu.be/OVR0geqnKlA

  7. weź się człowieku opamiętaj, załóż swój blog, tam wypisuj co ci ślina na język przyniesie,  nie niszcz tego co nie twoje,

    takie wrzucanie bzdur na cudzy blog, też jest niszczeniem dobrego imienia właściciela a nawet jest w pewnej mierze – okradaniem wizerunku właściciela z jego osiągnięć .

  8. Ja bym powiedział, że każdy obywatel ma nie tylko prawo do sprawiedliwego prosecu, ale ma prawo do sprawiedliwego procesu czy tego chcę, czy nie chce.

    Np. w sprawie o plagiat sąd może zapytać powoda: a co to za treści pan publikuje, że są plagiatowanie? Czy chodzi tu o plagiat, czy rozpowszechnianie? A kto rozpowszechnia treści wprowadzające w błąd, godzące w wartości… podlega karze… itp.

    Sąd na tym zakończył rozprawę.

  9. Wielka szkoda, tym bardziej, że nawet nie zdążyłem nic przeczytać z jego artykułów. Co do kradzieży prawa autorskiego to z pewnością znajdzie Pan kancelarię specjalizującą się w plagiatach. Ale chyba niezbędną kwestią jest istnienie dowodów, że prace Pana Stalagmita w ogóle istnieją i były stworzone przed tym plagiatem, zazwyczaj po publikacji jest data, po skasowaniu robi się to bardzo trudne.

    Generalnie mam wrażenie, że wszystko się w tym przypadku działo w afekcie, a to bardzo zły doradca i jeszcze gorszy prognostyk. Wszyscy jesteśmy zmęczeni sytuacją pandemiczną i polityczną, nikt nic nie rozumie, a do tego dochodzą tragedię pojedynczych osób. Pozostaje życzyć nam sobie bliskości rodziny i wytrwałości oraz rozwagi.

    Ostania myśl, Pan Michalkiewicz jest także osobą chętnie plagiatowaną, szczególnie o przez takich ćwierć polityków jak Berkowicz, ale ten się tym nie zajmuje. Może to zły przykład bo inaczej się akcenty rozkładają w tym półświadku naukowym, ale mam nadzieję, że uda się znaleźć rozwiązanie, które nie będzie destrukcyjne.

  10. Praca w zespole to tzw „praca z ludźmi”. Każdy ma swoje interesy, odczucia, czucia, wrażliwości i przewrażliwości. Gdy omawia się temat, okazuje się, że każdy co innego widzi, inaczej rozumie przekaz. Pojawia się nie tylko błąd komunikacji, ale niekompatybilność odczytu.

    Co do praw autorskich to temat wymaga rzeczywiście specjalistycznej kancelarii. Sam spotkałem się kiedyś z wykorzystaniem mojego dorobku w postaci zdjęć przedstawiających unikatowe w skali Polski rozwiązania techniczne. Niemiecka firma wykorzystała te zdjęcia w swoich folderach, realizując typowo rabunkowe, barbarzyńskie niemieckie podejście. Próbowałem coś z tym zrobić, ale prawnicy twierdzili, że mogę co najwyżej oczekiwać honorarium za zdjęcia, a nie za fakt ich wykorzystania w kampanii promocyjnej o konkretnej wartości. Czyli nie mógłbym oczekiwać zwrotu wkładu za to, że w ogóle doprowadziłem do rozwiązań technicznych, które mogłem potem sfotografować i używać do promocji technologii. A nakłady były naprawdę spore. Po czasie uważam, że oczywiście temat trzeba było zgłębić i sprawdzić w wielu kancelariach. Najlepsze są oczywiście te ofensywne, ale realne, które wskazują możliwe rozwiązania i szanse na ich realizację.

    W każdym razie warto zastrzegać prawa do tego co się publikuje, dokumentować czas powstania choćby przez screeny, określać wartość tych praw i potencjalnych roszczeń (np. „jakiekolwiek wykorzystanie poniższego materiału oznacza zgodę na wypłatę na moją rzecz kwoty w wysokości miliona zł przez osobę kopiującą, udostępniającą itp”).

  11. Podzielam zdanie prawników w tej sprawie.

    Poza tym istnieje niejasność, czy materiały – stosownie do ich wartości – były właściwie zabezpieczone.

  12. Największa kradzież własności intelektualnej

    Od końca 13. wieku najpierw szkło weneckie a później weneckie lustra z wyspy Murano podbiły europejskie dwory. Najpiękniejsze lustra uzyskiwały ceny większe niż obrazy Rafaela. Tajemnice produkcji były pilnie strzeżone, a wolność podróży rzemieślników była ograniczona. Lecz wydarzyło się, że trzech z nich pobiło pewnego człowieka, za co groziło im więzienie. Wykorzystał to Colbert, minister Ludwika XIV, i zorganizował ich ucieczkę do Francji oraz wikt i opierunek. Dlatego wiele lat później pokój wersalski mógł być podpisany w sali lustrzanej, a Air France ozdobiło Warszawę największą taflą szyby wystawowej na rogu Kruczej i Hożej. Bywałem tam z kolegami jako dziecko w poszukiwaniu kolorowych marzeń.

    Wiek szkła czyli Skradzione piękno

  13. do czasu tekstów Coryllusa o trwałym zakotwiczeniu Angielczyków w Rosji Iwana Groźnego,  nie poruszano w naszej historii tego tematu. Dopiero po pierwszych Coryllusowych publikacjach na ten temat,  niektórzy „odważnie” zauważyli , że rzeczywiście jest nawet w Moskwie kupiecki Angielski Dom chyba z czasów Elżbiety I i odwiedzany był też przez Elżbietę II – no i żurnaliści odważyli się wspomnieć o tym wieloletnim kupieckim pobycie Anglików w Rosji. Przetoczyło się to przez przekaziory, ale nikt z żurnalistów nie poparł swoich olśnień treścią z artykułu Coryllusa w „angielskim” SN.

  14. Brak targów książki mocno zdołuje wyd.

  15. Brak tych tekstów to naprawdę wielka strata – ja z nich dowiedziałem się między innymi ile setek ton stali potrzebnych było na ekwipunek dla legionu rzymskiego – co otworzyło mi oczy na wojnę i problemy logistyczno-produkcyjne z nią związane od starożytności aż po dzień dzisiejszy.

  16. Ta epoka technologiczna „od starożytności do dzisiaj” definitywnie się kończy.

    Dekarbonatyzacja gospodarki teoretycznie oznacza, że nie będzie się produkować żadnej stali – ani do produkcji maszyn i narzędzi, ani stali budowlanej.

    Do produkcji stali niezbędny jest dodatek węgla.

    Ja nie wiem, czy wszystko da się zastąpić plastykiem i bambusem? Zresztą plastyk i bambus to też jest węgiel. A więc chyba samobójstwo.

    Tylko teoria jest ciekawa.

    https://biznesalert.pl/wojcik-bez-wegla-polska-bedzie-miala-stali/

  17. Nie dyskutować.Wysłać wezwanie do zapłaty przez kancelarię Lejba Fogelmana.

  18. Jastrzębska Spółka Węglowa zostaje!

  19. Ma pan rację. Jeśli chodzi o książki Radoryskiego wypowiem się jak przeczytam.

  20. Albo to (z czerwca 2020) :

    „Wokół Bałtyku miała swe liczne przyczółki Hanza, kupiecki związek średniowiecznych miast. Zaiste, był Bałtyk śródziemnym morzem północnej Europy. W wiekach późniejszych niejedno państwo chciało mieć go za swe morze wewnętrzne, próbując rozciągnąć władztwo na wszystkich brzegach, za co i Polska zapłaciła zniszczeniami „po szwedzkim zaborze”. […] Okazuje się bowiem, że – znów trochę niezauważenie dla Polaków – ma Bałtyk strategiczną rolę i w XXI w., że toczy się o niego wielka gra gospodarcza, wojskowa, polityczna.”

    http://www.e-kiosk.pl/numer,338356,polityka___wydanie_specjalne#opis

  21. Gdański pozostał wierny i nikt go nie zdobył.

  22. Kto od kogo zrzynał?

  23. A nie lepiej poprosić Marka Piegusa?

  24. Jest wielka różnica między korzystaniem a przywłaszczaniem. Twórcy udostępniają swe dzieła po to, by inni z nich korzystali. Wokół prac autorskich jest wielki zamęt z tego powodu, że nie są rejestrowane (jak patenty), a w rzeczywistości obejmują nie tyle prawa twórcy, ale także prawa wydawcy a nawet posiadacza, które uszczuplają możliwość szerokiego zaistnienia twórcy w przestrzeni publicznej. Wiele radości sprawiło mi odnalezienie w „czarnej strefie” internetowej moich dawnych artykułów z zagranicznych czasopism naukowych.

    W moich ilustracjach korzystam głównie ze starych ilustracji książkowych. Unikam zdjęć z wyszukiwarki google chyba, że przy zdjęciu znajduję odnośnik do drukowanego oryginału public domain, a wówczas sięgam do tego oryginału. Wiele komercyjnych serwisów stock photos po prostu sprzedaje takie ilustracje jak własne.

    Moi krewni i znajomi królika wiedzą, że cenię ich zdjęcia z podróży, więc przysyłają mi te zdjęcia przekazując wszelkie prawa. To dlatego na wielu moich zdjęciach jest symbol copyright.

  25. Okazuje się, że geografia Bałtyku wcale nie jest taka oczywista. Bałtyk Właściwy ma na przykład granicę tam, gdzie jest północny przylądek d. NRD i gdzie w tym roku był zakazany wstęp Polakom (nur für Deutsche), ale Polacy i tak nie wiedzą, gdzie to jest.

    Takich rzeczy, jak geografia Bałtyku nie uczy się w szkołach, dopiero wykłada na studiach. Nie można ukraść komuś czegoś (wiedzy), której nie ma. Dzisiejszy problem jest z gatunku, że panienka zrobiła sobie gołe fotki i wrzuciła do sieci, a ktoś to upublicznił. Ważne treści publikuje się w formie książki lub artykułu, pracy naukowej, a nie udostępnia swoje notatki i przemyślenia, z których faktycznie ktoś może zrobić użytek.

    Ps. Dla Bawarczyków morzem „domowym” było bliżej położone Morze Liguryjskie.

    Oto dowód, przy okazji pozdrawiamy BYŁEGO, znanego mecenasa, wpłacając na niego pieniążki, żeby miał na zupkę w anclu albo w areszcie domowym:

     

    https://m.youtube.com/watch?v=ZmZjTwcQU8I

  26. A oni to zerżnęli od niemieckiego zespołu Schrott nach 8. Amino to jest zdaje się firma niemiecka. Polacy myślą, że jedzą polską zupę i że to jest piosenka włoska.

    Niech sobie myślą.

     

    https://m.youtube.com/watch?v=GMjTcL4ypW0

  27. Brytyjsko-holenderska czyli można powiedzieć hanzeatycka firma.

  28. Młodzieży! Kradnijcie wiedzę, ile wlezie!

  29. Jak mówi ruskie przysłowie:”Wsioch nie projebiosz, no staratsa nada”

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.