mar 012014
 

Nasza koleżanka Kossobor podzieliła się z nami wczoraj wiedzą wprost bezcenną. Wiedza ta starcza właściwie za całą socjotechnikę i za wszelkie medialne taktyki, briefy i inne tego rodzaju duperele. Żeby nie namącić streszczając słowa Kossobor zacytuję je tu w całości. Oto one:

W hodowli koni liczy się ogier czołowy /w krytyce – krytyk naczelny/. Otóż wystarczy jeden dobry ogier czołowy, by hodowlę na sporej przestrzeni /a nawet w danej rasie/ ustawić na lata. Naprawdę wystarczy. Pozostałe osobniki płci męskiej /ogiery nieuznane/ podlegają kastracji /zamilczeniu – w przełożeniu na język kultury, sztuki i dziedzictwa narodowego/.

I co? Jak się macie koleżanki i koledzy? Robi wrażenie nieprawdaż? Szczególnie jeśli słowo „czołowy” zamienimy na „czołówkowy”. Wtedy już nic dodawać nie trzeba. Ja wczoraj obejrzałem sobie nagranie z Klubu Ronina, ten cotygodniowy support czy jak chcą niektórzy występ mełamedów przed wejściem właściwej gwiazdy i od razu zauważyłem, że to nie żaden support, żadni mełamedzi, ale ogiery czołówkowe rżą na łące. Janecki ciut już starawy, a ten z Super Expresu nie słyszy najwyraźniej co koledzy nadają, ale jakoś dają radę. Trochę mi ten miły widok popsuł Józef Orzeł, który konia nie przypomina, bo jak mówi nie pokazuje bez przerwy zębów, no i nazywa się jak nie koń wcale. Reszta jak ulał pasowała do opisu Kossobor. Treść przekazu nie jest zupełnie istotna, chodzi jedynie o te uśmiechy i to charakterystyczne rzucanie głową przez Janeckiego.
Mechanizm opisany przez Kossobor jest powszechnie obowiązujący i działa zawsze. Oto na Ukrainie, która liczy 50 milionów ludzi jest tylko jeden pisarz, którego pokazują przy każdej możliwej okazji w ukraińskich i polskich gazetach – Jurij Andruchowycz. Innych nie ma, bo oni akurat nie są potrzebni właścicielowi hodowli, który opędza wszystko jednym starszawym ogierem.
U nas sprawa też jest jasna. Ta sama Kossobor wrzuciła tu wczoraj link, w którym czołówkowa klacz nazwiskiem Masłowska śpiewa piosenkę o pieniądzach. Ona załatwia kwestię młodzieżowych debiutów po naszej stronie granicy, a jak ktoś ma jakieś uwagi to znaczy, że jest frustratem i zazdrości jej tej trawy, na którą hodowcy wypuszczają Masłowską po każdym teledysku.
Podobnie jest ze środowiskami celebrytów i dziennikarzy. To są wszystko ogiery i klacze czołówkowe. I teraz jest niestety kłopot, bo o ile taka Masłowska może jeszcze coś niecoś napisać, w końcu ma ledwie 30 lat, o tyle zresztą załogi może być kłopot. Może się okazać, że przypisane ogierowi czołowemu funkcje nie dają się za skarby wyegzekwować i pozostaje już tylko pokazywanie zębów i rzucanie głową jak Janecki.
Byłem przedwczoraj u fryzjera i tam na szklanym stoliku leżały różne rozrywkowe periodyki, w których czterdziestoparoletnie dziewczęta napompowane botoksem opowiadały o swoim życiu wewnętrznym i zewnętrznym. Radek zaś Majdan, (ten to dopiero jest ogierem czołówkowym), pokazywany był obok niejakiej Rozenek, która rozstała się z mężem Rozenkiem, nota bene trenerem osobowości i aktorem czyli jakbyśmy rzecz nazwali po natychmiastowym oświeceniu co to nam je zafundowała Kossobor – masztalerzem, rozstała się powiadam ta Rozenek, by chodzić z Radkiem byłym koniem Dody.
Przejrzałem chyba z pięć tych periodyków o ujeżdżaniu i zauważyłem tam coś niesamowicie smutnego, co miało, niezrozumiały dla innych, poza mną osób, wymiar symboliczny. Oto na jakiejś imprezie, w scenerii zimowej pokazali Kingę Rusin, byłą już żonę Tomasza Lisa, z którego w Roninie szydził ogier czołówkowy Ziemkiewicz. Stała ta Rusin, uśmiechała się miło, a na obleczonej w grubą rękawicę dłoni trzymała wielkiego, dziwnego ptaka. Podpis pod zdjęciem brzmiał zaś tak: Kinga Rusin i sowa śnieżna. To nie jest niestety prawda, a ja to wiem na pewno, ponieważ w czasach, kiedy chodziłem do technikum leśnego miałem z rozpoznawania ptaków, tak w locie jak i w atlasie bezwzględną i bezapelacyjną piątkę. Stworzenie trzymające się pięści Kingi Rusin to nie jest sowa śnieżna, która czyniłaby z tej pani, w zamyśle aranżerów eventu, kogoś w rodzaju królowej śniegu. Stworzenie to nazywa się w języku polskim inaczej zgoła, jest to puszczyk mszarny, ptak rzadki i trudny do zaobserwowania, występujący na obszarach północno wschodniej Polski i o ile pamiętam nigdzie więcej. A być może obszar jego występowania ogranicza się wręcz do Puszczy Białowieskiej? Już nie pamiętam. Ptak ten nie nazywa się tak przypadkiem, wystarczy raz na niego spojrzeć, by uruchomić cały szereg skojarzeń, prowadzących nas wprost na miły zielony cmentarz. Ta sowa tak wygląda, jakby była zwiastunem śmierci. Sami zresztą zobaczcie. I sami powiedzcie, czy to nie jest dziwne, te wszystkie czołówkowe ogiery, te klacze i unoszący się nad tym wszystkim puszczyk mszarny.
I myślę sobie tak: wielu osobom może być przykro, kiedy skonstatują, że wszystko jest jednak hodowlą. Wielu osobom może przypomnieć się to, co tu już tyle razy pisał Toyah – zawodowcy w Polsce, by przekonać do siebie publiczność muszą udawać amatorów. Nie mają wyjścia, tak są słabi, nędzni i powtarzalni. Dają w ten sposób ludziom nadzieję i natychmiast ją odbierają. Zupełnie inaczej niż gdzieś w dalekich krajach, gdzie również nie ma lekko, ale jak ktoś umie śpiewać to sobie w życiu poradzi. U nas nie ma znaczenia, czy ktoś chce śpiewać, pisać, malować czy grać na jakimś instrumencie. Rozpoczyna swoją drogę i od razu trafia na jakiegoś czołówkowego ogiera czy klacz z hodowli imienia generała Kiszczaka. I nie myślcie sobie, że ta hodowla to coś nowego, że to zaledwie jedno pokolenie czworonogów kopytnych. O nie, mamy już przed oczami kolejny garnitur, kolejna młodość kręci się na padoku i rzuca głowami w ten charakterystyczny sposób. Kłopot w tym jedynie, że poza ujeżdżalnią, padokiem i stajnią naszych ogierów i klaczy nie można pokazać nigdzie, a o wyścigach w Ascot to nawet wspominać nie wolno z obawy, że się dyrektor stadniny wkurzy i wszystkich wybatoży.
I cóż my z tym wszystkim mamy zrobić, żeby nie oszaleć i dać sobie jakaś szansę? Przede wszystkim musimy pamiętać, że nie jesteśmy końmi. My tylko patrzymy przez płot co się tam, na tym zamkniętym terenie dzieje. Patrzymy i niczemu się nie dziwimy, no chyba, że gdzieś nad budynkami, nad lasem, pojawi się ta charakterystyczna sylwetka puszczyka mszarnego. Wtedy tak, zdziwienie jest, nie powiem, sam tego doświadczyłem…

Na naszej stronie www.coryllus.pl pojawił się już regulamin konkursu na komiks według „Baśni jak niedźwiedź”. No więc jest tak, mamy trzy kategorie: bitwy, kresy, święci. Do każdej kategorii przyporządkowane jest jedno opowiadanie i można sobie wybrać co się chce rysować. Czy bitwę pod Żyrzynem według opowiadania „Żyrzyn 1863”, czy historię księcia Romana Sanguszki według opowiadania „Baśń kresowa”, czy może historię św. Ignacego de Loyola według opowiadania „Trzydniowa spowiedź kochanka królowej”. Nagrody są niekiepskie, w każdej kategorii po trzy. Za pierwszą 5 tysięcy minus podatek, który w takich razach koniecznie trzeba odprowadzić, za drugą 3 tysiące minus tenże podatek, a za trzecią 2 tysiące minus wspomniany podatek. Myślę, że warto się pokusić, tym bardziej, że z autorami najlepszych prac chciałbym potem podpisać umowy na stworzenie całych albumów, według mojego scenariusza. Aha, jeszcze jedno: na konkurs nie rysujemy całej historii, ale jedynie od 4 do 6 plansz formatu A 4 w pionie. Szczegóły są już na stronie www.coryllus.pl w specjalnej zakładce „Konkurs”. Prace będzie można nadsyłać do 20 maja, a ogłoszenie wyników nastąpi 20 czerwca.
Ponieważ intensywnie zbieramy pieniądze na nagrody, które są dość poważne, umieściłem w sklepie kilka nowych tytułów, są to albumy z archiwalnymi zdjęciami, dość szczególne o tematyce raczej mało spopularyzowanej. Opisy znajdziecie przy zdjęciach okładek. Zysk z ich sprzedaży przeznaczamy w całości na nagrody konkursowe.

Na stronie www.coryllus.pl mamy nowe obrazy Agnieszki Słodkowskiej, ze słynnej już serii „japończyków” mamy też cztery portrety bohaterów naszego komiksu o bitwie pod Mohaczem. Można tam także kupić poradnik „100 smakołyków dla alergików” autorstwa Patrycji Wnorowskiej, żony naszego kolegi Juliusza. No i oczywiście inne książki i kwartalniki. Jeśli zaś ktoś nie lubi kupować przez internet może wybrać się do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, albo do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 33, lub do księgarni „Latarnik” w Częstochowie przy Łódzkiej 8. Nasze książki można także kupić w księgarni „Przy Agorze” mieszczącej się przy ulicy o tej samej nazwie pod numerem 11a. No i jeszcze jedna księgarnia ma nasze książki. Księgarnia Radia Wnet, która mieści się na parterze budynku, przy ulicy Koszykowej 8.

  22 komentarze do “Ogiery czołówkowe i takież klacze”

  1. Drogi Coryllusie, trzymając się tej poetyki stajennej należałoby dodać, że najwybitniejszy ogier pełnej krwi angielskiej nie wygra (nie ma szans) konkursu na potęgę skoku, najwybitniejszy ogier – hanower nie wytrzyma galopu na dystansie 100 km, najwybitniejszy ogier czystej krwi arabskiej nie wygra galopu na 1 milę itd, itp. I to jest ta istotna różnica, bo „nasze” ogiery i klacze czołowe będą nimi mimo tego, że wyżej d…. nie podskoczą, nie przebiegną, bez zawału, 100 metrów, itd, itp.
    Jest na to jednak sposób, sposób mądrych ludzi, którzy organizują własne, lokalne początkowo, konkursy na potęgę skoku, długodystansowy galop czy na komiks wg pewnych baśni.

  2. Kinga z tym puszczykiem mszarnym to jest przesłanie dla jej byłego konia Tomka, syna dyrektora stacji hodowli zwierząt i jego nowego resortowego źrebaka 😉

  3. Ustawianie ludzi wg porządku stajni – można też wzorować się na oborze i kurniku, czy zachowaniach zwierząt w lesie, – tam też dają się zaobserwować sprawdzone porządki. Tyle, że od tych zwierzęcych hierarchii odróżnia nas obłuda, nienawiść i wredność. Mamy inne kryteria bycia wygranym czyli przeżycia. W zwierzęcej zbiorowości odpada słaby, u ludzi nie odpada słąby czy głupi odpada ten co nie ma poparcia „pana kierownika” a „poparcie kierownika” wypracowuje się wrednością, obłudą i nienawidząc . Talent nie ma nic do rzeczy.
    Ile ja widziałam znakomitych recenzji dotyczących książek, które to książki ze znakomitoscią nie miały nic wspólnego. Jakiś ogier recenzent dyspzycje wydaje.

  4. Nie idealizowałbym świata zwierząt, tam też obowiązują obrzydliwe hierarchie i walka na śmierć i życie. Mitem jest np. powtarzanie, że zwierzęta nie zabijają bez potrzeby, chyba, że za potrzebę uznamy odczuwanie przyjemności zabijania czy trening.
    A te wszystkie ustawki, towarzystwa, grupy interesów, kliki? Tak było zawsze. Cała sztuka to zachować w tym bagienku twarz i nie być zepchniętym do kąta. Trudna sztuka.

  5. A może tym razem coś z Farley’a Mowata „Nie taki straszny wilk” (Never Cry Wolf), gdzie pisze o postawie poddańczej (przewrót na plecy i wystawienie najwrażliwszego na atak podgardla*), która zatrzymuje atak agresora, gdzie w watasze reszta wilków nie rozmnaża się i przyjmuje funkcje pilnujących przychówku ciotek i wujków.

    *w takiej sytuacji wielu ludzi pójdzie jednak dalej..

  6. To się da zrobić , tzn zachować twarz . Pod warunkiem , że nie chce się za wszelką cenę MIEĆ. Bo po prostu wtedy człowiek staje się niewolnikiem .

  7. Tak, wielu pójdzie dalej, tkwią w nich jakieś dysfunkcje, gubią granice, tracą umiar, ciagle im mało, no tak to jest.

  8. może mam jakieś skrzywienie ale mi ta sowa w ogóle nie kojarzy się ze zwiastunem śmierci. Prawdę mówiąc ma taką „minę” że wygląda raczej na urażoną tym że musi siedzieć na ramieniu Kingi Rusin.

  9. Dla nie zorientowanych polecam wizytę w stadninie koni. Taki Janów Podlaski jest idealny. Świetnie się ogląda. I jak miło porównać to co pokazują w TELEWIZORZE jako relacje z aukcji koni pełnej krwi i EVERYDAY LIVE 🙂

  10. Jaka fajna ta sowa . Czemu jej towarzyszy to straszydło w czapce do konnej jazdy ?
    Mam za oknem taką zwykłą sówkę ( wiosną oczywiście ) . My na nią u Dziadków mówiliśmy pójdźka … bo tak w nocy woła póóójdź , póóójdź….. pewnie ma jakąś prawdziwą nazwę .
    A za miastem kwitnie sporon wszystkiego … właśnie wróciłam z małego wyjazdu …. Skoro już tak o przyrodzie .

    Szkoda , że nie umiem odciąć w komputerze zdjęcia tej sowy , żeby była sama .
    Na tapetę np .

  11. Ona się naprawdę nazywa pójdźka.

  12. Polecam państwu felieton redaktora Pospieszalskiego w „Niezależnej”. Okazuje się, że jego zespół, nie pomnę już jaki, walczył z komuną po roku ’68 śpiewając „w szczerym polu biały krzyż”, bo cenzura – tu cytat – „dopuściła wątki partyzanckie.

  13. nie , on to śpiewał później …
    Pierwszy był Klenczon w Opolu .
    I wtedy słuchając tego , tak oficjalnie , z telewizora , moja Mama płakała …. bo to było o Jej Kolegach ….
    i że jednak nie zamilczani na śmierć …wtedy nie można było liczyć na więcej , na nic właściwie …
    teraz się każdy promuje ….

    a ja słuchając Klenczona też płaczę … dzisiaj … po latach

  14. Mój ojciec nie słuchał i nie płakał i nie dał się ponieść reglamentowanym emocjom. Jeżeli ta piosenka wygrała festiwal w Opolu oznacza tylko tyle, że było to potrzebne okupantom. Dzisiaj wiemy, że to grupa Moczara walczyła o władzę m.in. przez odpowiedni zestaw piosenek. W ten proces zostali wciągnięci – świadomie lub nieświadomie – tzw. muzycy rockowi, zresztą sterowani, dopuszczani na wizję zgodnie z wytycznymi PZPR. Może i Klenczon miał na myśli to o czym pisze Pospieszalski, ale kontekst polityczny był taki, że nie było wątpliwości, iż chodzi tu o zagranie na uczuciach patriotycznych Polaków, bo tak najłatwiej jest nami manipulować.
    Poza tym utwór ten to strasznie marny poziom muzyczny. Jest tak smętny, że może być tylko lepszy od twórczości koncesjonowanych wykonawców w rodzaju Krzysztofa Cwynara, Haliny Kunickiej i Haliny Frąckowiak i innych tego typu wykonawców.

  15. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Pospieszalski i jego koledzy z estrady byli właśnie opisywanymi przez naszego gospodarza „Ogierami czołowymi”. Dla mnie ten zespół to tacy Czterej Pancerni polskiej estrady. Natomiast to, że piosenka Klenczona wygrała festiwal w Opolu jest jakby potwierdzeniem opowieści o konkursach, które serwuje nam nasz zacny gospodarz.

  16. TAK .
    I nie …
    Widzi pan , moja Mama też siedzała w więzieniu .. i też była zmuszona do milczenia …
    Niezależne są nasze sprawy i nasze emocje od tego co kto reglamentuje ..

    Mama była Twadry Gość …..
    I bardzo chora …..
    Przypadkowo … lub celowo rzucony kamyk uruchamia lawinę , która różne rzeczy po drodze zabiera …

  17. Jakoś to się wiąże z powodem , czemu czytam coryllusa

  18. a mój powód do płaczu , to już całkiem całkiem inna historia ….
    Klenczon jest tylko jakimś , nie wiem jak to nazwać … nieważne

  19. Ja rozumiem emocje, które czasem wywołuje nie wiadomo co. Jednak jak widzę, że dzisiaj te całe watahy „twórców” żerują na tych silnych emocjach to mi jest smutno. Nazywam to żerowaniem bo nie ma w tym staranności, przemyślenia, delikatności, refleksji. Jest to działanie na rympał. Prowadzi to do znużenia tematem, który powinien nieść jakiś sens ponadczasowy. Dziś natomiast wystarczy zdjęcie Pileckiego, białoczerwona opaska i smutna mina mówiącego o tragedii „żołnierzy wyklętych”. Termin też zresztą z pod ciemnej gwiazdy, ukuty z punktu widzenia tych, którzy wyklinali.

  20. O , no właśnie to o czym Pan napisał mieści się wśród moich powodów do płaczu .
    Ale ….. płacz płaczem……a ja też jestem twarda …. a za to , że płaczę , potrafię odpłacić ….
    … i płacą … 🙂

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.