Wyniki wyszukiwania : Morawiecki

gru 122023
 

Jak wiemy wczoraj zmieniły się dekoracje sejmowe. Czy pociągnie to za sobą dalsze zmiany, bardziej istotne, nie wiemy na razie. Ojciec dyrektor jest przekonany, że nie, ale ja mam pewne wątpliwości. Zobaczymy. Na pewno zmienią się media. To jest oczywiste, bo nowa władza przede wszystkim zechce zamknąć PiS dostęp do przekazu. I to nie jest moim zdaniem wcale złe. Skoro nie można było – posiadając TVP – zdecydowanie wygrać wyborów, to znaczy, że ludzie zarządzający tą stacją nadają się do pasania trzód, najlepiej zaś gęsi, bo nie ma niebezpieczeństwa, że kogoś pobodą. Najwyżej uszczypną.

Media PiS służyły wyłącznie temu, by politycy opozycji, mogli w nich manifestować swoją bezczelność i kłamać tam ile wlezie. Dziennikarzom zaś i zarządowi TVP wydawało się, że pokazanie tego wywoła słuszne oburzenie w narodzie, który wywrze presję wyborczą. To jest myślenie rodem z bajki o Rozbójniku Rumcajsie, który pakował do lufy pistoletu żołędzie i strzelał nimi do żołnierzy pana hrabiego, a nieraz i do cesarskich. W prawdziwym życiu takie rzeczy nie wychodzą. Wszystko zaś, co PiS robił w związku z kampanią było strzelaniem żołędziami do wojska. I nadal jest. Wczoraj prezes nazwał Tuska niemieckim agentem. Który to już raz? I co? Coś się w związku z tym wydarzyło? Jakieś konsekwencje takich oskarżeń się pojawiły? Jeśli prezes liczy, że Tusk go pozwie i przy okazji procesu coś wypłynie, to się przeliczy. Bo on wie, że to strzelanie żołędziami, a poza wszystkim, jak ktoś jest agentem obcego państwa, to nie zawraca sobie dupy procesami, ale działa w inny sposób. Tak to przynajmniej pokazują w filmach.

Problem PiS polegał na tym, że kwestie dla emocji prezesa i emocji wyborców PiS były na wierzchu. Chodzi o Smoleńsk, aborcję, wiek emerytalny i inne podobne rzeczy. Tamci mogli w to walić jak w bęben, a nasi wołali – to wartości, to wartości! Oni chcą zniszczyć nasze wartości. Nic poza tym nie następowało, żadna kontrakcja, a już o tym, by choć raz dźgnąć tamtych pod żebro i trochę ich zaskoczyć, to całkiem nie. Zbyt dużo było pewności siebie w działaczach, choć, jak poinformowali mnie ludzie będący blisko centrali, już latem wiadomo było, że dobrze nie jest. Każdy jednak liczył na to iż jakoś to będzie, bo każdy miał już wygodne miejsce, w którym umościł siebie i swoją rodzinę. No i był zakolegowany z większością posłów opozycji. Wielu z posłów PiS do dziś uważa, że wszystko będzie dobrze i nic się nie stanie. Być może, pewne bowiem lęki na twarzach Tuska i Sikorskiego było wczoraj widać, szczególnie podczas przemowy Brauna, który zrównał w winie za stan Polski Morawieckiego z Tuskiem. Ja tu nie chcę wracać do postawy posła Brauna, bo ona powoli przechodzi w sferę mitu, zaś sam poseł Braun stanie się wkrótce kimś w rodzaju Zeusa, w redakcji, jaką nam tu przedstawia Pioter. Do jego grobu – oby żył jak najdłużej – chadzać będą pielgrzymki, a wszyscy przekonani będą, że był prawym Hellenem, podczas gdy nieliczni, lepiej poinformowani przebąkiwać będą, że to jednak Fenicjanin z Tyru. Poseł Braun wymienił wczoraj pseudonimy organizacyjne czy też rzekome pseudonimy premiera Morawieckiego i premiera Tuska. Te, które nadała im Stasi czy inna jakaś niemiecka służba. Nic z tego nie wynikło, ani nic nie wyniknie, co potwierdza tylko moją teorię o żołędziach. Potwierdza też tę drugą teorię o bezużyteczności mediów, bo cały show ukradł sejm. Media są więc zbędne. Wczoraj zostało to dobitnie udowodnione, albowiem jakieś osoby siedziały cały dzień w kinie, gdzie transmitowano obrady i głosowanie nad wotum zaufania dla rządu. Ekscytacje na sali sięgały zenitu, wycie było głośniejsze niż na koncertach różnych popularnych szarpidrutów. Jeden dobrze przygotowany poseł, robi lepszą robotę niż drogie seriale puszczane po Wiadomościach w niedzielę. W sensie propagandowym oczywiście, bo do spraw sądowych nie dojdzie. A skoro nie dojdzie, to żadne oskarżenia pod adresem Tuska i jego ekipy nie mają sensu. Jak się organizuje przedstawienie, to nie może się ono wlec w nieskończoność, musi być finał, a strzelba musi wystrzelić. Na to się jednak nie zanosi. A jeśli wystrzeli to raczej w drugą stronę, w kierunku PiS. To wszystko jest rozczarowujące i myślę, że nie tylko ja czuję się zawiedziony. Chodzi o rozczarowania dotyczące spraw rudymentarnych. Groźba musi być zrealizowana, potwarz ukarana, podobnie jak świętokradztwo. Nic takiego nie nastąpiło. Prezydent zaś w najlepsze zaakceptuje rząd, który jest oskarżany o agenturalność. Jak wobec tego mają zachowywać się ludzie, którzy oddali PiS serce, czas i wszystkie emocje? Wielu będzie głosować dalej, jak do tej pory, ale wielu poczuje się oszukanych i zmęczonych. Nowej oferty nie będzie. Bo nikt nie wie, jak ją skonstruować. Tematem bowiem doniesień medialnych przez dwa ostatnie lata był Tusk. No i macie Tuska, tam gdzie on sam się spozycjonował. Jeśli dojdzie do kraksy rządu pana Donalda, na co liczy wielu ludzi z PiS nie będzie to w żaden sposób ich zasługą. Oni jednak będą tak twierdzić i wraz ze swoją bezradnością znów będą chcieli sprawować władzę. I znów wróci to wszystko z czym się tu mozolimy, próbując wytłumaczyć tym, co chcą nas słuchać, że to wszystko nie tak, nie tak, nie tak….

Bezradność jest grzechem ciężkim. Szczególnie jeśli demonstruje się ją posiadając środki i możliwości. Media PiS zajmowały się przez ostatnie lata czymś absolutnie, z punktu widzenia skutecznej propagandy, katastrofalnym – lansowaniem osobowości medialnych. Proszę Państwa, to jest poważna sprawa, a wszyscy mamy też świadomość, że osobowość medialna, to nie może być ktoś w rodzaju Semki, bez względu na to, jak bardzo lubi go Jacek Kurski. Nie może to być też nikt z aparatem na zębach, o czym zapomniano powiedzieć Karnowskiemu. Taka polityka prowadzi do wykreowania całego garnituru „osobowości”, które omawiają, biegając od jednego studia do drugiego, najważniejsze wydarzenia z kraju i ze świata. Ktoś powie, że tamci też tak czynią. Tak, ale tamci mają lepsze budżety, prywatne telewizje, znajomości za granicą i odziedziczoną po dziadkach milicjantach obywatelskich tradycję. Nasi mają tylko swoje nieciekawe emploi i zestaw nie działających zaklęć. No i żołędzie jeszcze. Jedynym zaś pomysłem jaki im przychodzi do głowy jest ustawienie się na tle tamtych i demonstrowanie swojej szlachetności. I to wszystko podczas emisji serialu o burdelu Szlimakowskiej.

Można rzec, że oni wcale nie są naiwni, myśleli, że są spryciarzami, a tu taka niespodzianka. Tak właśnie jest, ale ja chcę tu dziś im dać szansę i potraktować ich dobrze. Dlaczego? Otóż dlatego, że sam muszę dokonać pewnych zmian w działalności i emploi naszej mikrogrupy medialnej. Zaznaczę przy tym, że nie mamy jako ludzie i emitenci treści żadnego wpływu na nic, a swoje tutaj opinie i zadania emitujemy i realizujemy prywatnie. Opowiem więc o czekających mnie i nas wszystkich wyzwaniach o charakterze prywatnym i takim bardziej dotyczącym społeczności.

Jak wszyscy zauważyli strona SN od jakiegoś czasu zawiesza się i blokuje. Sprawa jest poważna i wymaga wielu działań. Wojtek, czyli parasol, który pomagał nam przez wiele lat, ma teraz rodzinę, małego synka, buduje dom i żyje w innym rytmie, według innych priorytetów. Nie możemy mu zawracać głowy takimi sprawami, bo chce on po prostu być szczęśliwy, a nie stresować się naszymi tutaj przygodami. No, ale coś musimy zrobić. Będzie to trwało długo, bo sprawy, jak powiedziałem są poważne. Będę też chciał, żeby zmianie uległ wygląd naszej strony, bo oprawiana przez kupców z City ryba już się trochę opatrzyła. Tak więc prace będą prowadzone także w tym kierunku. Chcę także, żebyśmy zmienili na nieco nowocześniejszy wygląd sklepu. Musimy to zrobić, albowiem zmiany, nawet kosmetyczne są potrzebne, a wręcz konieczne. Nasze zmiany, poza tym, nie będą kosmetyczne, będą poważne, ale rozciągną się w czasie. Nie ogłoszę na ten cel żadnej specjalnej zbiórki, żeby nie konkurować z dziennikarzami popierającymi PiS, którzy – jak sądzę – za chwilę zaczną zbierać pieniądze na budowę jedynych, prawdziwych, prawicowych, prawdomównych, antyagenturalnych mediów. Te zaś doprowadzą, poprzez charyzmat, pokazujących się w nich osobowości, to wielkiego sukcesu PiS w kolejnych wyborach. Nie mogę tak czynić z oczywistych względów. Nie mogę strzelać żołędziami. Proszę jedynie, by Ci, którzy mają jakieś wahania dotyczące wyboru prezentu na święta, skorzystali z naszej promocji. Jeśli zbierzemy 10 tysięcy to w zupełności wystarczy na przeprowadzenie zmian. Powtarzam – nie ogłaszam żadnej zbiórki. Zrobiłem promocję wszystkich prawie produktów, także ze względu na inne swoje zobowiązania. Nie lubię tego robić, bo książki są coraz droższe w produkcji. No ale okoliczności mnie zmuszają.

Chciałbym też, zważywszy na to, że media w nadchodzącym roku stoczą się w jeszcze większy obłęd niż to było widoczne do tej pory, zrobić cykl spotkań zamkniętych w różnych miastach Polski. Powtarzam – spotkań zamkniętych. Ponieważ nie mam ani siły, ani chęci, by występować sam, nie mam bowiem w sobie nic z charyzmatu posła Brauna, chciałbym, żeby to były spotkania w formie dialogu. I proszę kolegów Piotera oraz Grudka, o rozważenie tej propozycji. Z Maćkiem Fryczem już rozmawiałem, z Toyahem tak samo. Z Piotrem Naimskim umówiłem się wstępnie jeszcze na targach książki, a z Pawłem Zychem w zeszły piątek. Myślę, że zaczęlibyśmy bliżej wiosny. Może pod koniec stycznia, a może w lutym, i rozłożylibyśmy to na cały rok. Chodzi o to, żeby wynająć dobrze się prezentującą salę na wieczór i stworzyć atmosferę dla wybranych osób, które zdecydują się przyjść na takie spotkanie. Niczego nie będziemy nagrywać, albowiem nie robimy sobie głupkowatej promocji. Będziemy rozmawiać o bardzo poważnych i politycznych sprawach. Salę trzeba będzie wynająć, więc wstęp będzie za „co łaska”. Oczywiście będziemy sprzedawać książki. Chciałbym też, w przyszłym roku, zorganizować dwie konferencje i dwa kiermasze czy też targi. Jeden na pewno w Grodzisku lub okolicach, a drugi może w Lublinie. Już przeprowadziłem wstępne rozmowy, ale jak się wszystko tam utrzęsie, czas pokaże.

Jeśli chodzi o miasta, w których odbywałyby się spotkania, to propozycje – z racji miejsca zamieszkania kolegów w nich uczestniczących – są następujące: Łódź, Katowice razy dwa, w oddzielnych terminach Pioter i Toyah, Kielce, Szczecin, Poznań i Grodzisk Mazowiecki, albo Ojrzanów, jeśli w pałacu będą mieli termin i pozwolą nam wynająć salę. Plan jest ambitny jak widzicie, ale jak to wszystko wyjdzie czas pokaże. Na razie jestem trochę chory i mozolę się z kolejnym numerem SN, który wyjdzie w styczniu.

No, a teraz przypomnienie o promocji. Proszę pamiętać, że im bliżej świąt, tym mniejsza szansa, na dostarczenie paczki przed wigilią.

Mamy też wreszcie w sklepie nową książkę Pawła Zycha „Lepsze czasy. Jak zostać królem”.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/lepsze-czasy-jak-zostac-krolem/

 

No i zapowiedziane obniżki, które obowiązują do 17 grudnia, do godziny 21.00

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sprawa-macocha-w-swietle-prasy-1909-1916/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/przygody-kapitana-magona-leon-cahun/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zaginiony-krol-anglii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zabojczyni-leon-cahun/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ojciec-dreadnoughta-admiral-john-fisher-1841-1920/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gabriel-ronay-anglik-tatarskiego-chana-tlumaczenie-gabriel-maciejewski-jr/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/leon-cahun-niebieski-sztandar-powiesc-o-przygodach-chrzescijanina-muzulmanina-i-poganina-w-czasach-wypraw-krzyzowych/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jan-kapistran-biografia/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ryksa-slaska-cesarzowa-hiszpanii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/walka-urzetu-z-indygo/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/?s=Sylwetki&post_type=product

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wielki-zywoplot-indyjski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/katastrofa-kaliska-1914/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/propozycja-poskromienia-hiszpanii-tlumaczenie-gabriel-maciejewski-jr/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/swiety-ludwik-jacques-le-goff/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/i-co-kiedys-bylo-fajniej/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pieniadz-i-przewrot-cen-w-xvi-i-xvii-wieku-w-polsce/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jak-nakrecic-bombe/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/okraina-krolestwa-polskiego-krach-koncepcji-miedzymorza/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/czerwiec-polski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-i/

 

 

lis 302023
 

Zawiozłem wczoraj książki na targi pod zamek. Targi zaczynają się dziś o 10.00 i trwają do niedzieli do 17.00. Popatrzyłem na halę, na swoje stare miejsce gdzie zawsze stałem, a teraz jest tam stoisko Krytyki Politycznej i zamyśliłem się, ale niezbyt głęboko. Powiem Wam, że nie wygląda to dobrze. Najlepsze i najczęściej odwiedzane targi książki w Polsce podzielą, jak mi się zdaje, los targów wrocławskich. Z wyrazistej imprezy zamienią się w handelek mydłem i powidłem. Pisząc – wyrazista – nie mam na myśli cyklicznych występów posła Brauna w czasie trwania tych targów, ale ofertę i postawę wydawców. Stoimy prawie na końcu hali, na stoisku nr 25. Jedyny plus tej lokalizacji jest taki, że jak się zdaje obok będzie kantyna. Nie wiem czy przyjdzie tłum, bo chyba, tradycyjnie już promocji na mieście nie było. No, ale może siłą rozpędu jakoś się to rozwinie. Wobec sytuacji, jaka zachodzi w polityce, sądzę że czas tak zwanych prawicowych wydawców, treści historycznych w ogóle i różnych ciekawych wątków, powoli mija. Nikt tego nie mówi głośno, ale koniunktury te zależały i nadal zależą od sukcesu PiS. Przygoda nasza rozpoczęła się bowiem na serio w roku 2010 na fali wściekłości po 10 kwietnia. Ja wiem, że targi książki historycznej istniały wcześniej i mają długą tradycję, ale to co się działo na tej imprezie w latach 2012 – 2019, miało tak wielką dynamikę, że chyba powtórzyć się nie da. Potem przyszedł covid, a potem popisy parlamentarzystów, którzy z targów zrobili sobie tło dla własnej osoby. No i wybory roku ostatniego. Wczoraj Radosław Fogiel, człowiek który gadał z sensem, jak mi się zdawało napisał, że nie wierzył w to co mówiono w sejmie o Komisji ds. Badania Wpływów Rosyjskich – że zagraża Tuskowi. Teraz się zorientował i wyraził zdziwienie. Nie wiem ile Radosław Fogiel miał lat, kiedy zaczynaliśmy pisać na blogach, ale widać, że lektura tych blogów bardzo by mu się przydała. Wpis ten oznacza także, że Radosław Fogiel nie oglądał też filmu „Reset”, który emitowała TVP i o którym stale dyskutuje się na twitterze, gdzie Radosław Fogiel umieszcza swoje wpisy. Boję się myśleć o czym jeszcze świadczyć może wpis rzecznika PIS, ale mam silne przeczucie, że całe młode pokolenie posłów i działaczy partii uważa, że ich życie nie może się w żaden sposób zmienić na gorsze. A wszystko co tak mówi się o ich kolegach posłach z KO, to tak naprawdę bajki o żelaznym wilku. Przecież oni się tam znają, spotykają codziennie i wymieniają uprzejmości. Kiedy przeczytałem ten wpis dotarło do mnie, że cała, trwająca dwie kadencje, akcja medialno promocyjna, wliczając w to naszą aktywność i nasze złudzenia, nie miała sensu i znaczenia, albowiem ci co weszli w dorosłe życie po nas, są całkowicie i absolutnie zahipnotyzowani. Trudno więc oczekiwać, żeby na takiej imprezie jak targi książki pod Zamkiem pojawili się ludzie oczekujący jakichś ciekawych treści. Ci, na których liczyliśmy i liczymy, że powiększą grono czytelników, jeszcze się nie obudzili. Kiedy to nastąpi nikt z nich nie będzie miał czasu, ani ochoty żeby czytać cokolwiek. Nawet ich polityczna mądrość do niczego się nie przyda. Wczoraj, na przykład, prof. Cenckiewicz napisał, że praca w komisji ds. badania wpływów rosyjskich, bardzo poszerzyła jego wiedzę. I to jest sukces. Przyznam, że nie bardzo rozumiem o co chodzi. Od 2010 roku cały Internet i ludzie po miastach oraz wioskach mówią o zamachu, a także potrzebie wskazania i osądzenia odpowiedzialnych. Na co wychodzi główny śledczy i mówi – poszerzyłem swoją wiedzę. Super. Wyobraźmy sobie sytuację, że w filmie „Bolek i Lolek na Dzikim Zachodzie” dwaj główni bohaterowie przybywają do siedziby wąsatego szeryfa i mówią mu – szeryfie, wprawdzie nie ujęliśmy Jimiego Pif-Paf, ale znacznie poszerzyliśmy wiedzę o terenie, na którym przebywa. To jest o pustyni Mohave. Możemy o tym opowiedzieć. Takie rzeczy, co jest dla wszystkich jasne, nie mogłyby się znaleźć w scenariuszu. Za to mają miejsce w polskim sejmie. Premier Morawiecki przemawia, rzucając oskarżenia na siedzącego w ławach poselskich Tuska, któremu towarzyszą Budka i Kierwiński, a na galerii cała komisja ds. badania wpływów uśmiecha się sardonicznie i patrzy w dół na tego Tuska z pogardą. Naprawdę, chciałbym żeby oni mieli rację, chciałbym, żeby PiS utrzymał się u władzy i żeby było jak dawniej. Tyle, że się na to nie zanosi. Tusk zaś nie będzie się, pardon, opieprzał, kiedy już zostanie premierem. I nie będzie wygłaszał mów skierowanych do posłów PiS. To jest jasne dla każdego tylko nie dla rzecznika partii i nie dla komisji ds. badania tych całych wpływów. Ludzie, wszystko zaczęło się po 10 kwietnia 2010 roku. To był moment, który nadał pęd działaniom i myśleniu wielu ludzi. Wy zaś dzisiaj wchodzicie w dyskusję z człowiekiem, na którego rzucacie oskarżenia i oczekujecie, że on się zawstydzi i odejdzie? Czy co zrobi? Człowiek ten otwarcie zapowiada, że komisja ds. badania wpływów będzie działać w innym składzie i badać wpływy rosyjskie w PiS. Jednocześnie ogłasza publicznie, że PiS psuje stosunki Polski z Rosją. I wszyscy się śmieją, bo uważają, że to taka niekonsekwencja. Tym, co wsiedli do samolotu 10 kwietnia też się zdawało, że wrócą do domu. Jednak nie wrócili. Im się też zdawało, że wszystko jest w porządku. Jeśli ktoś oskarża swojego przeciwnika o rzeczy naprawdę niepiękne, musi się liczyć z tym, że te jego zaklęcia się zmaterializują. I nie będzie mu wcale do śmiechu. To jedna kwestia. Kolejna jest taka, że posłowie reprezentują naród. Dobrze by było więc, żeby zachowywali się w sposób dla narodu zrozumiały, obliczalny, a przede wszystkim skuteczny. Nic tego, niestety, nie zapowiada. Wystąpienie zaś rzecznika Fogla jest wręcz demaskatorskie. Przyznam, że trochę się rozczarowałem. Przez czternaście lat po Smoleńsku ludzie rządzący Polską nie rozumieją co to są fakty dokonane, a także, że nie można odwrócić biegu wydarzeń. To jest naprawdę zasmucające.

Kiepsko się płynie na fali rozczarowań, a zdaje się że na nic innego nie możemy liczyć. No, ale rynek treści i sprzedaż książek to ostatnie zmartwienie władzy, która ma teraz poważniejsze problemy.

lis 252023
 

Różnie wyraża się bezradność ludzi, którzy przekonani byli o tym iż przyszło im w udziale rozstrzygać najważniejsze problemy świata tego. Takich zaś jest w przestrzeni publicznej sporo. Zwykle popadają oni w stan, który ująłem w słowa widoczne w tytule. Dodam też, że nie wiem sam czy może być postawa bardziej irytująca i głupia. O ponad miesiąca twa zbiorowy onanizm polegający na wypisywaniu bredni na temat tego co się stanie, jak Rosja zajmie Polskę do Wisły. Są tacy, co uszczegóławiają te opisy do granic obłędu, bo chcą sobie jakoś wytłumaczyć sytuację w jakiej się znaleźli po 15 października. I myślą, że publikując te brednie przyczyniają się do lepszego zrozumienia geopolityki przez ludzi, którzy głosowali na Trzecią Drogę. Powstają jakieś absurdalne raporty nie oparte o nic, o żadną istotną informację, a ich podstawowym źródłem jest rosyjska telewizja, w której gromada dziadów z tytułami profesorskimi omawia plany ataku na Bałkany po zwycięstwie nad Polską.

W podobne gierki bawi się gazownia, a to z kolei oznaczać może tylko jedno – że ci, którzy do tej pory byli opozycją, zamierzają wejść w buty PiS i ogłosić się spadkobiercami, albo wręcz autorami wszystkich pisowskich reform i poczynań. Sam prezes zaś i jego otoczenie zostaną, na podstawie medialnych doniesień, skazani na polityczną i cywilną śmierć za rzekomą współpracę z Rosją. Ku temu wszystko zmierza. I mowy nie ma, żeby się PiS przed tym obronił, bo w telewizji od wyborów nic się nie zmieniło. TVP i TVP Info zachowują się jak japońska armia po bitwie pod Midway, nieświadome klęski, która już nastąpiła, mimo pozorów siły i sprawności, ponawiają ciągle te same, absurdalne i kosztowne ataki.

Do tego dochodzi onania za pomocą szyderstw i groteski. Nie ma się z czego śmiać tymczasem. Ktoś, zapewne jakiś sztab przy Tusku wypuścił informację, że jego rząd ma być zaprzysiężony 13 grudnia i że to taka intryga pisowska o charakterze symbolicznym. Nie wiem czy może być coś głupszego, ale wielu to podchwyciło i uważa, że pomysł jest znakomity. Tymczasem Tusk ogłosił, że on chętnie się na taki wariant zgodzi, albowiem 13 grudnia przypada dzień świętej Łucji i coś tam jeszcze. Moim zdaniem Tusk zmontował straszak. Tylko, że mało kto to zauważył. Nie wierzę też, żeby ten idiotyczny pomysł pojawił się w szeregach PiS, a jeśli on stamtąd wyszedł, to miej nas Panie Boże w opiece.

Kuriozum absolutnym jest to, co zrobił wczoraj redaktor Rachoń, domagał się mianowicie na wizji, żeby rząd odtajnił dokumenty potwierdzające współpracę czołowych polityków KO z Rosją. Nie wiem co powiedzieć, mi się wydawało, że od takich spraw jest właśnie Rachoń, który wystąpił w filmie „Reset”. Człowiek wszedł do siedziby Gazpromu w Szwajcarii, w nocy, a teraz domaga się, by rząd, którego telewizja sfinansowała tę eskapadę, odtajnił jakieś dokumenty, o których wiadomo, że są, ale czyjąś decyzją zostały zablokowane? Czyją? Ministra Kamińskiego?

Okay, może ja czegoś nie rozumiem i sprawy te są tak poważne, że za nimi nie nadążam. No, ale poważne sprawy omawia się zwykle w zaciszu gabinetów, a nie w telewizji. I nie czyni tego redaktor, uważany do 15 października, za największy pistolet w całym dziennikarskim światku. Wielu bowiem ludziom zdawało się, że z kim, jak z kim, ale z rządem Mateusza Morawieckiego dziennikarze TV Republika nie muszą się komunikować poprzez wizję. No, ale jak widać myliliśmy się.

Jakby tego było mało minister Macierewicz domaga się, by postawiono Hołownię przed trybunałem stanu. Kto ma to zrobić, że spytam? I komu mają pomóc takie komunikaty? Na pewno nie PiS i nie wyborcom, którzy czują się zrobieni w bambuko i załatwieni na cacy. No i oczekują jakichś działań, a nie demonstrowania bezradności i wskazywania, na jakieś istniejące gdzieś ponoć siły, które mają wszystko załatwić niejako automatycznie.

Mamy dość emablowania nas słowem. Chcemy zobaczyć jakieś czyny, nie tylko w wykonaniu ministra Błaszczaka, do czego się już przyzwyczailiśmy, ale także innych ministrów. I to szybko.

Nie wiem też czy jest coś bardziej irytującego jak żarty z Kosiniaka-Kamysza. Ktoś wczoraj przypomniał, że jego stryj był za komuny wiceministrem MON. Ludzie, ten facet to nie jest Kichuś majstra Lepigliny, jak wam się zdaje. To jest ktoś zupełnie inny, a kiedy zostanie ministrem obrony narodowej, może dojść do rzeczywistych dramatów. Jedyna nadzieje w ambasadorze Brzezińskim, z którego wszyscy szydzą, bo wygląda jak głupek i gada rzeczy, których żaden poważny analityk w Polsce nie wypowiedziałby na głos z obawy przed linczem. Brzeziński jest krytykowany tak samo, jak wcześniej Żorżeta, najbardziej chyba przychylna i sympatyczna osoba pełniąca funkcję ambasadora USA z jaką mieliśmy do czynienia. Słuchają ludzie tych rzekomych bredni Brzezińskiego o Tusku, słuchają i żadnemu nie przyjdzie do głowy, że są to zawoalowane groźby wobec Tuska. Bo wszystkim się zdaje, że polityka polega na demonstrowaniu opisanej wyżej bezradności, czyli na gwałtownych wystąpieniach i żądaniach by coś ujawnić, kogoś osądzić, coś przedsięwziąć, z kimś skończyć. To brednie. I tak polityka nie wygląda. Tak zachowują się ludzie, którym zdawało się, że mają moc sprawczą, a w rzeczywistości nie byli nawet pionkami. Czego się spodziewaliście po ambasadorze największego mocarstwa? Że poprzez rząd PiS i powie – ludzie, źle wybraliście, to może zniweczyć nasze działania! Czyście poszaleli? Mark Brzeziński mówi, że Tusk jest znanym przyjacielem USA, który rozumie czym jest demokracja, a także prawa człowieka i inne podobne rzeczy. I Tusk będzie musiał się zdecydować czym chce być, bo kim chce być, to kwestia, o której zdecydują inni. Konkretniej zaś będzie musiał zdecydować czyją chce być ofiarą. I tego się trzymajmy. Wbrew wszystkim świetnie zorientowanym analitykom nie wierzę, że Rosja może zająć Polskę wschodnią, nie wierzę, że Amerykanie zostaną z Polski wyproszeni, przez nowy proeuropejski rząd Tuska i nie wierzę, że Tusk wybierze ofertę Rosjan. Jeśli tak zrobi jego nazwisko, tu po pochówku, zostanie wymazane ze wszystkich miejsc, w których figurowało. Miejmy nadzieję, że przewodniczący Tusk to rozumie, a także, że rozumie to Władysław Kosiniak Kamysz, bo że nie rozumie tego Hołownia, to pewne. Tylko bowiem ich brak niezrozumienia okoliczności może być dla nas jakimś zagrożeniem. Tak sądzę. Choć oczywiście mogę się mylić, jak wszyscy.

lis 222023
 

Taki właśnie, paraterapeutyczny tytuł postanowiłem dziś nadać mojej notce. Jest bowiem na tym świecie tak, że wszelkie szanse na zorganizowany sukces są zawsze torpedowane poprzez frustracje stymulowane opiniami zewnętrznymi. Mówię teraz o polityce, ale można to także przełożyć na życie osobiste czy towarzyskie.

Okoliczność ta powoduje, że wszelkie sukcesy powinny być starannie przygotowywane w tajemnicy, przy dobrym rozpoznaniu przeciwnika i wszelkich trudności, albo muszą być realizowane w czasie kiedy w kraju panuje władza absolutna. Tej jednak nie można zaprowadzić z dnia na dzień i poprzedza ją zwykle kilka dekad krwawych rewolucji i wojen domowych. U nas władza absolutna miała zawsze charakter namiestnikowski. To znaczy żaden wybrany przez naród władca nigdy nie był władcą absolutnym. Wszyscy absolutni władcy rządzący Polską byli najeźdźcami i rządzili tu za pomocą wicekrólów, groźnych lub łagodnych.

Kiedy zachodzą inne okoliczności, czyli takie jakie mamy teraz, wszelkie projekty poważne mogą zostać łatwo rozbite przez wskazanie innych, rzekomo ważniejszych niż sukces państwa, celów. Właśnie przed naszymi oczami przewija się cały korowód tych rzekomo istotnych projekcji, a my nie możemy z tym nic zrobić, albowiem w procesie wyborczym odjęto nam możliwość komentowania tych absurdów. Zostało nam tylko szyderstwo, które nie jest ani dobrym doradcą, a i satysfakcji daje mało. Można się oczywiście zastanawiać, jak to już wielokrotnie czyniliśmy, nad sensem wszystkich poczynań, które miały miejsce w czasie rządów PiS, a sumarycznie złożyć powinny się na sukces kraju. Wiele z nich było po prostu absurdalnych. Czego dowodem może być choćby postawa niejakiego Tomasza Kaczmarka, niegdyś obwożonego po kraju przez Anitę Gargas, niczym małpa w klatce, a dziś straszącego polityków PiS ujawnieniem rzekomych afer. Zostawmy jednak tego dziwnego człowieka jego własnemu losowi. Żaden, podkreślam, żaden, głęboki i zmieniający sytuację nas wszystkich projekt polityczny jest w zasadzie niemożliwy do przeprowadzenia. Natychmiast bowiem opiniują go idioci, którzy – za pieniądze lub za darmo – wystawiaj temu projektowi ocenę negatywną. Zwykle z tego powodu, że nie ma w nim dość wyraźnie podkreślonych praw jakiejś grupy lub autorom krytyki nie kojarzy się on z niczym istotnym. Odpowiedzią na takie histerie zwykle jest próba przekonania ludzi za pomocą argumentów racjonalnych, że jednak projekt jest potrzebny. I to jest najgorsze. Żadne racjonalne argumenty nie trafiają do nikogo. Więcej, część z nich ma właściwości usypiające. Ludzie, jak w czasie ostatnich wyborów, siedzą w domu, zamiast się mobilizować, albowiem wydaje im się, że wszystko będzie dobrze i sprawy potoczą się tak, jak to zostało zaplanowane.

Tymczasem tak się nie stanie. Dewastacja pomysłów na kraj ma w Polsce wielką tradycję i jej częścią jest – o zgrozo – podkreślanie, jak ważne i istotne dla kraju były projekty realizowane w czasie rządów namiestnikowskich. Tego rodzaju projekcje są obecne stale także dziś, na naszym rynku politycznych pomysłów nie nadających się do realizacji. Warunkiem bowiem ich powodzenia jest utrata niepodległości, a następnie wskazanie co można robić, kiedy już okupanci przestaną rabować i mordować ludność. Na nic jednak wskazywanie tej okoliczności, bo mędrcy i propagatorzy rządów namiestnikowskich mają za sobą siłę, pieniądze i rzesze ogłupiałych zwolenników.

Zwróćmy też uwagę, że żaden, ale to żaden z projektów, które realizowano w czasie kiedy państwo było niezależne, a sejm, senat i król decydowały o nim, nie ma dobrej prasy. Więcej, nie ma żadnej prasy, albowiem historia naszego państwa zaczyna się w roku 1918. Wcześniej były zabory, a przed zaborami nie było nic. To jest z pozoru wygodny, ale całkowicie obłąkany schemat współpracy z wyborcą. Ten bowiem, czego dowiodły ostatnie wybory, nie ma w ogóle zamiaru sięgać do jakiejkolwiek przeszłości. Interesuje go tylko tu i teraz, a także przypadkowe opinie, które zgromadził siedząc przy komputerze. Ma on też poczucie sprawstwa, to znaczy zdaje mu się, że po dokonaniu przezeń aktu wrzucenia kartki do urny, sprawy potoczą się tak, jak to sobie wyobraził. Kiedy się okazuje, że jednak nie, zamyka się on w sobie i udaje, że polityka go nie interesuje. No chyba, że socjotechnicy podsuną mu coś krwistego pod nos, wtedy on znów zacznie kombinować po swojemu. Musi się jednak oprzeć na jakichś opiniach. Te zaś nigdy nie są przypadkowe, choć tak wyglądają. I to właśnie najtrudniej zrozumieć.

Kolejny akapit zacznę od anegdotki. Znajomy znajomego, przedsiębiorca pełną gębą, miał zwyczaj stawiać swoich nowych pracowników frontem do sklepowej witryny, wchodził między nich a tę witrynę i mówił – kategorycznie zakazuję samodzielnego myślenia. Macie wykonywać polecenia, a jeśli czegoś nie wiecie lub nie rozumiecie zgłaszać to do mnie lub kierownika. Powtarzam – żadnego samodzielnego myślenia.

Ten inspirujący przykład można rozwinąć i stwierdzić, że władza, która chce realizować projekty istotne dla kraju, powinna – wobec oczywistej niemożności posługiwania się batem – rozdać marchewki i urządzić igrzyska. Potem zaś, za zasłoną tych igrzysk przeprowadzić swoje plany, których istota musi być do końca niezrozumiała przez większość wyborców. Konsumują oni bowiem preparowane opinie sił państwu wrogich i w zasadzie nic więcej. Czy tak się w Polsce działo? Częściowo tak, ale tylko częściowo, mamy bowiem wśród klasy politycznej olbrzymią grupę osób, które są przekonane, że wszystkie te projekty służą temu, by oni mogli zarabiać na igrzyskach. Tak to dokładnie wygląda. Stąd mamy stale obniżający się poziom igrzysk, które powoli przestają kogokolwiek interesować. I z całą pewnością nie można za nimi niczego ukryć. Stanowią za to wdzięczny obiekt do ataku sił, które domagają się bojkotu i unieważnienia wszystkich dobrych dla kraju przedsięwzięć.

Załóżmy więc, że Tusk przejmie władzę, albowiem wygląda na to, iż premier Mateusz Morawiecki próbując utworzyć rząd, chce się upodobnić do Tuska. To jest niemożliwe, tak samo jak niemożliwe jest udawanie Wołoszańskiego, kiedy żyje i jest aktywny prawdziwy Wołoszański. Nie ma żadnego projektu, który pozwoliłby uratować plany PiS, pozostaje tylko naśladownictwo paradygmatu opozycji. I to jest najgorsze. Może bowiem zakończyć się dla PiS prawdziwą katastrofą.

Powróćmy do igrzysk. Te były bardzo nędzne. I nadal takie są. Choć przecież był budżet przeznaczony na coś lepszego. Nikt jednak nie pomyślał o istotnej funkcji igrzysk. Ich organizatorom zdawało się, że są one po to, by załogi obsługujące poszczególne areny mogły błyszczeć. Tak nigdy nie było, jak świat światem. I trzeba to wreszcie zrozumieć. Tusk wyjaśni to wszystkim dokładnie, a w swoich igrzyskach odwoła się do przykładów z czasów najdawniejszych. Myślę, że zacznie o spektaklu zatytułowanego „ Kastrowanie Mieszka II”. Tego się nikt nie spodziewa, mimo wielu zapowiadających to widowisko znaków. Dobrze by było, żeby ktoś znalazł sposób, jak do tego nie dopuścić.

lis 142023
 

Bo czują się przez nią oszukani. Tak to wygląda w zarysach najogólniejszych. To jest myślenie obłąkane, ale praktykowane. Dodam od razu, że ja też czuję się oszukany, ale na Polskę głosuję, albowiem nie mam tyle siły i pomysłów, by przeżyć bez Polski w innej jakiejś strukturze. Myślę, że nikt głosujący przeciwko Polsce nie ma tej siły, ale wszyscy są przekonani, że w tej jakiejś Europie, Rzeszy, czy czymś tam dadzą sobie doskonale radę. Nie dadzą sobie rady, bo degradacja i unieważnienie Polski oznacza degradację i unieważnienie ich personalnie, wszystkich razem i każdego z osobna. To zaś pociąga za sobą dewastację życia i zabór majątku. Propaganda partii opozycyjnych zaszła już jednak tak daleko, że dopóki wymienione rzeczy nie wydarzą się naprawdę nikt w nie wierzył nie będzie, za to wszyscy ochoczą opowiadać będą, że PiS ich okradł dając 13 i 14 emeryturę. To się wszystkim spina w głowie i w sercu, albowiem od opozycji otrzymali oni coś wyjątkowego, o czym wielokrotnie tu już pisaliśmy – poczucie wybraństwa i współuczestnictwa. W czym? W dewastowaniu Polski. Tyle, że ludziom wydaje się, że będą dewastować PiS.

Teraz ważna rzecz – jak politycy i działacze PiS wyobrażają sobie Polskę i jak ją przedstawiają swoim wyborcom? Moim zdaniem fatalnie. Tak fatalnie, że ja nie jestem w stanie w nią uwierzyć. Nie dość, że jest to po większej części sfingowana nieprawda, to jeszcze podaje się ją tak, jakby ów polityczny kelner miał w największej pogardzie menu, które kazano mu zaprezentować.

Weźmy taki projekt jak narodowe czytanie. Jest to inicjatywa nieautentyczna, nie rozumiana przez nikogo, chyba nawet przez samego prezydenta. Zaaranżowana przez urzędników, którzy chcieli pokazać wyborcom, jak wygląda miłość do Polski i jak ją należy prezentować. Poprzez głośne odczytywanie znienawidzonych przez większość ludzi lektur szkolnych, przez które wielu repetowało klasę. Po czymś takim musimy oglądać, jak prezydent wręcza odznaczenia pogodynkom i ich partnerom. Kiedy poszukamy w sieci wypowiedzi tych odznaczonych osób, bez trudu odnajdziemy takie, które deprecjonują Polskę jako taką, a partię rządzącą i samego prezydenta szczególnie. Nie jestem w stanie tego pojąć. Czy prezydent nie wie kogo odznacza? Ponoć tak, bo tych ludzi jest za dużo. To są jakieś brednie. Normalnie ludzie mają tysiące obowiązków i stać ich jeszcze na zainteresowanie polityką, a prezydent nie może się dowiedzieć komu wręcza krzyż? Czy jest kompletnie ubezwłasnowolniony i nie może nic zrobić, a jedynie uśmiechać się i czytać publicznie co słabsze kawałki z Orzeszkowej?

Premier zaś pojechał swego czasu na spotkanie z panem Harari, nędzną kreaturą Sorosa, której złożył hołd, bo mu się zdawało, że reprezentuje ona przyszły, wolny od narodowej mitomanii świat. Minister sprawiedliwości z kolei udał się do Marcina Roli, który najspokojniej w świecie robił sobie zasięgi ubliżając premierowi i lansując się na tak drażliwym temacie, jak antysemityzm. Bo się ministrowi wydawało, że zasięgi tego człowieka przełożą się jeden do jednego na jego własne zasięgi w wyborach. Inaczej tego sobie wyjaśnić nie potrafię.

Czy nie jest to dość dowodów na to, że ludzie reprezentujący Polskę i pracujący na rzecz obywateli, bo tak przecież było, nie oszukujmy się, mają jednocześnie fałszywe wobec tej Polski i wobec tych obywateli intencje?

Tomek Bereźnicki, który zrobił w swoim życiu masę projektów nadających się do nagród państwowych, umieścił tu ostatnio link do informacji o nagrodach mediów publicznych. Dostali je między innymi Stan Borys i Ernest Bryll, a także Krzysztof Masłoń. Z kim TVP i PiS chcą się komunikować za pomocą tych nagród? Z zaświatami chyba, bo brakowało jedynie pośmiertnej nagrody dla Mieczysława Fogga. Wczoraj zaś TVP puściła galę tych nagród, a po niej wyemitowano reportaż o Lisiewiczu i jego organizacji „Naszość”, która walczyła z komuną za pomocą dowcipu i żartu oraz inteligentnej prowokacji. Nie mam słów, żeby opisywać ten szajs. To jest, powtarzam, ubliżanie inteligencji widza, a im bardziej widać, że Tusk chce zemsty po prostu, tym nasi bardziej brną w ten absurd i zaprzeczają swojej własnej autentyczności.

Dlaczego wielu z nas czuje się oszukanych przez Polskę, a jednak na nią głosuje? Bo Polska w formacie, jaki prezentują politycy PiS, to wieczna niespełniona aspiracja. To dążenie do czegoś, co nigdy się nie stanie. To malowidła wyobrażające ludzi renesansu pochylonych nad księgami, którzy myślą o tym, jak uczynić ojczyznę wielką. Wszystko to nie było prawdą na poziomie faktów podstawowych i sprawdzalnych. Polska jest projekcją, która rozłazi się w rękach, także w rękach patriotów, ale nikt nie rozumie dlaczego. Prócz tego oszustwa jest jeszcze inne – jakakolwiek dynamika nadana Polsce natychmiast jest wyszydzana. To odstręcza wszystkich od Polski i pozostawia ją sam na sam z cwaniakami, prowokatorami, debilami i złodziejami. I to jest łatwe do udowodnienia, choćby przez przykłady, które podałem wyżej. Ta dynamika Polski i samych Polaków powinna się ujawnić już w czasie narodowego czytania, ale prezydent tak dopiera fragmenty lektur, żeby nic się nie ujawniło, a wszystko pozostało ukryte. Jednym z najczęściej wyszydzanych przez oświeconych Polaków, a także przez wrogów Polski, fragmentów literatury jest ten oto kawałek „Pana Tadeusza”: Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń siędzie, ja z synowcem na przedzie i jakoś to będzie.

Ma ów fragment wskazywać na nieodpowiedzialność działań Polaków, których trzeba koniecznie i stale wychowywać. I rząd PiS, nie jawnie, ale tak trochę wstydliwie, przejął rolę wychowawcy narodu. Po to, by już więcej nie trzeba było z szablami siadać na koń. No, ale coś się stało i cały projekt szlag trafił, choć wczoraj w czasie wręczania Morawieckiemu nominacji, wszyscy ministrowie się tajemniczo uśmiechali. Ludzie ci, podobnie jak cała opozycja nie odnoszą się w swoich, w oczywisty sposób fałszywych i demagogicznych projekcjach do Polski, ale do pewnej projekcji stworzonej dawno temu przez Niemców. Można to powtarzać  w nieskończoność, ale nikt nic nie rozumie, bo Stan Borys musi dostać nagrodę, a Masłoń napisać jak bardzo fascynują go Kresy. Tam, w tej szóstej księdze „Pana Tadeusza” jest wcześniej napisane tak:

Jakże Wasze myśli?

Czy potrzeba, żebyśmy zaraz w pole wyszli?

Strzelców zebrać – rzecz łatwa; prochu mam dostatek,

W plebaniji u księdza jest kilka armatek;

Przypominam, iż Jankiel mówił, iż u siebie

Ma groty do lanc, że je mogę wziąć w potrzebie;

Te groty przywiózł w pakach gotowych z Królewca

Pod sekretem; weźmiem je, zaraz zrobim drzewca,

Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie,

Ja z synowcem na czele i? – jakoś to będzie !

Opis ten trochę zmienia sytuację. Tak, jak zmienia sytuację Polski i Polaków inne od obowiązującego ujęcie historii i porzucenie dotychczasowych jej interpretacji. Na takie rzeczy jednak się nie zanosi, albowiem TVP, chce nam powiedzieć, że gromada latających po mieście kabotynów z organizacji o kretyńskiej nazwie przyczyniła się do obalenia komuny, a nie do zagospodarowania emocji puszczonej samopas młodzieży, która mogła w tym czasie zająć się czymś pożytecznym.

Mamy w tym opisie strzelców – których łatwo zebrać. Mamy proch – jest go pełna piwnica. Są armatki i groty do lanc, tak więc, nie samą szablą szlachcic miał walczyć. O tym jednak nikt nie wspomni, albowiem cała polska literatura i historia przerobione są tak, byśmy wszyscy w masie i pojedynczo się do Polski zniechęcili. I pozostawili ją godniejszym od siebie. Na przykład Lisiewiczowi, Stanowi Borysowi, Bryllowi, Omenie Mensah, jej parterowi Brzosce i panu Harari, którego na swojego przewodnika duchowego wybrał premier Morawiecki.

Żyjemy w złudzeniu, ale jest szansa, że Donald Tusk nas z niego uwolni. Stanie się to – na nasze szczęście – kosztem wymienionych w tym tekście osób – najpierw. Potem owe zmiany mogą też dotyczyć nas, ale miejmy nadzieję, że wcześniej Pan Bóg o nas zadba. Bo my tutaj wierzymy w Boga i Kościół Święty i interpretujemy dzieje zgodnie z jego nauką, a nie przeciw niej. Po tej rozprawie, bo już widać, że będzie to rozprawa, całe postrzeganie Polski i Polaków zmieni się nie do poznania. I niech mi nikt nie mówi, że jestem pesymistą. Bo to jest bardzo optymistyczny wniosek.

lis 132023
 

Jest coś takiego, jak systemowa nieskuteczność stale mylona ze skutecznością. Polega ona na tym, że do naszej świadomości docierają jedynie poczynania i słowa osób, które w swoim emploi zawarły cechy kojarzące się ze skutecznością, a nie docierają do niej istotne efekty ich działań. Czy też ich brak, bo o to w rzeczywistości chodzi. Podejmowanie działań nieskutecznych, a widowiskowych podoba się publiczności bardzo, albowiem ma ona wtedy przeświadczenie, że sama w czymś uczestniczy. Działania skuteczne zaś przeważnie mają autora, a przez to trudniej się pod nie podpiąć. Z reguły jest co prawda tak, że kilka osób próbuje podważać autorski charakter dokonań, albo też naśladuje je w sferze nieskuteczności systemowej, żeby zasłonić przykre wrażenie jakie wywołał w nich rzeczywisty sukces, ale to niewiele zmienia. Skuteczność ma autora, a nieskuteczność naśladowców. No i jest ona osobną konkurencją, która właśnie dla nich została zorganizowana.

To co się wydarzyło 15 października tego roku można by nazwać mistrzostwem olimpijskim w nieskuteczności. Podjęto niesamowitą ilość działań, rzeczywistych i pozorowanych, żeby porwać za sobą masy, które miały zapewnić PiS zwycięstwo w wyborach – jednoznaczne i bezapelacyjne. Pominięto tylko jeden szczegół – wyłączono publiczność z udziału nawet w działaniach pozorowanych. Nie dano jej możliwości, by mogła się utożsamić z czymś systemowo nieskutecznym, ale z jej punktu widzenia istotnym. A tamci to zrobili. Mieli najpierw konstytucję, a potem osiem gwiazdek. Podkręcili gałkę emocji o jedną kreskę i wygrali. Nasi zaś zostali sami z całym stołem zawalonym działaniami pozorowanymi, które – o zgrozo – okazały się obfitować w konsekwencje. I tak, konsekwencją wyświetlenia przed wyborami filmu „Reset” jest rosnące przekonanie generała Pytla iż jest on rycerzem bez zmazy. Będzie nią także powrót Tuska do władzy, który powinien – w teorii przynajmniej – oślepić na kilka co najmniej tygodni najbardziej zagorzałych patriotów, którzy jeszcze nie rozumieją, że wszystko dzieje się naprawdę i raczej nie ma odwrotu. Wszyscy, których nazwano zdrajcami i przestępcami w tym filmie będą przez najbliższe lata sprawować władzę. I trudno nie nazwać tego ironią, choć w rzeczywistości jest to groza. Jej skali jeszcze nie rozumiemy, ale myślę, że już wkrótce spłynie na nas owo rozumienie i dopiero wtedy zorientujemy się gdzie naprawdę jesteśmy.

Ludziom systemowo nieskutecznym bardzo trudno jest wyjaśnić, że mobilizacja kadr, a o to chodziło w wyborach, nie polega na tym, by się przed nimi popisywać swoimi nadludzkimi możliwościami. Po czterech latach oglądania TVP Polacy mieli już dosyć prezentacji w wykonaniu najbardziej bojowych i patriotycznych posłów, szczególnie, że popisy te zasłaniały rzeczywiste osiągnięcia. No, a wynik wyborów wskazał, że inwestycje to za mało, żeby przekonać ludzi do głosowania na PiS. Ci, którym miały one służyć, nie zauważyli ich po prostu, za to zauważyli, że opozycja proponuje im uczestnictwo w super zabawie. Uczestnictwo – podkreślam – w działaniach pozorowanych. U nas nie było nawet tego. My mieliśmy tylko oglądać jak poseł Tarczyński spaceruje po Lampedusie i czeka, aż zaczepi go jakiś czarny.

Zaliczam posła Tarczyńskiego do tych osób, które przepełnione dobrymi chęciami uprawiają nieskuteczność w zakresach wręcz olimpijskich. Co się ten facet nagadał w PE, ile błędów wskazał, ile zagrożeń, ile dróg wyjścia z tego wszystkiego, i co? Jajco. Bo akurat nie o to chodziło. Zrobił sobie jeszcze w dodatku zdjęcie z Oskarem Szafarowiczem, kolejnym królem drugiego planu, który powinien występować jako logo nieskuteczności. Fotka ta lata po sieci z podpisem – wojownicy prawicy. I ludzie to komentują słowami – trzeba nam więcej takich osób. Winszuję. Będzie jeszcze ciekawiej niż jest. Bo jeśli będzie więcej takich osób to nasza rola ograniczy się już chyba tylko do przeglądania ich zdjęć na twitterku, bo w telewizji nie starczy czasu antenowego, żeby pokazać wszystkie ich pozorowane działania. Okrzyki zaś – hu, ha – wydawane przez niektórych będą się mieszać ze słowami pieśni – hej kto Polak na bagnety.

Przepraszam, że znowu szydzę, ale jak widzę smutnego Radosława Fogla w TVP to nie mogę się powstrzymać. Był on i jest nadal jednym z moich ulubionych urzędników, ale jego rola u boku prezesa została sprowadzona do idiotycznych memów, które kolportowano po całym internecie. I co? To samo, co wyżej…Skończyło się na generowaniu emocji.

Najgorsze jednak dopiero przed nami. I my jako wyborcy wcale nie jesteśmy na to gotowi, ani też nikt nie próbuje nawet ułatwić nam tego przygotowania. Co prawda entuzjazm związany z nominacją premiera Morawieckiego nieco już opadł, ale nikt nie zaczął jeszcze myśleć, jak zminimalizować traumę, którą niewątpliwie wywołają poczynania tamtych. Bo, że będą one drastyczne i nieodwracalne, tego możemy być pewni. Być może PiS będzie mógł coś z tym zrobić, ale na ten moment szczerze w to wątpię. Im częściej pokazują Lichocką w telewizji tym wątpliwości moje się pogłębiają. O tym, że jest już pozamiatane i żaden rząd Morawieckiego nie powstanie, wskazywać może ogłoszenie przez prezesa jakiegoś nadzwyczajnego zjazdu wszystkich sił prawicowych, który ma się odbyć w styczniu. Uważam, że impreza ta odbędzie się pod hasłem – pozoranci wszystkich ugrupowań łączcie się. Realnym wyzwaniem bowiem są teraz wybory samorządowe, czyli próba odbicia wielkich miast z rąk KO. Czy to jest w ogóle możliwe? Myślę, że nie. Wszyscy, jak to bywało wcześniej, zajęci byli opracowywaniem planów, mających wejść w życie w czasie trzeciej kadencji, że zapomnieli o wyborach samorządowych. Tymczasem one stają się teraz najważniejsze. I dobrze by było je wygrać przynajmniej w dwóch dużych miastach i ze trzech mniejszych. Nie ma na to, jak powiadam, planu a czasu mamy coraz mniej. Kampania w Warszawie na pewno zostanie oparta o pozorantów. Im więcej będzie się uaktywniał pan Tobiasz Bocheński, kandydat PiS na prezydenta stolicy, tym więcej pozorowanych działań, podejmować będą najbardziej wyraziści i najmniej skuteczni przedstawiciele partii. Po to, by mu pomóc oczywiście, bo przecież nie zaszkodzić. Wszystko zakończy się jak zwykle katastrofą. Jedyna nadzieja w Tusku, że on już po pierwszym posiedzeniu sejmu zacznie robić te swoje czystki i realizować groźby. Wtedy można powstać fala wznosząca i koniunktura, która zatopi Trzaskowskiego. Żadne działania ze strony PiS nie będą miały na to wpływu. Zbyt mało czasu upłynie od wyborów parlamentarnych, od setek prezentacji osób specjalizujących się w nieskuteczności, by ludzie mogli to zapomnieć.

Na razie i tak wszyscy są skoncentrowani na tym, by pokazać, jak bardzo nie chcą się dać upokorzyć Tuskowi. Im bardziej nie chcą tym gorsze będą efekty.

Na koniec taka anegdota, którą już chyba kiedyś przypominałem. Po kapitulacji pod Vilagos wojsk węgierskiej insurekcji, hrabina Esterhazy udała się, cała we łzach, do kanclerza Schwarzenberga, by prosić go o łaskę dla uwięzionych powstańców. Stary lis Schwarzenberg uśmiechnął się tylko i powiedział – dobrze, już dobrze, ale przedtem będziemy jeszcze troszeczkę wieszali.

I w takiej właśnie sytuacji postawił się PiS. I nie wiadomo w jakim stanie dotoczy się partia do wyborów samorządowych. Pozwólcie, że jeszcze trochę będę krakał, ale niebawem zabierzemy się znów za starą, dobrą pracę u podstaw, do której zawsze zachęcał nas prof. Cenckiewicz, jeden z filarów pozorowanej, pisowskiej aktywności w mediach rządowych.

lis 112023
 

Nie pamiętam już który z francuskich generałów, świadom klęski pod Kijowem i słabości polskiego frontu doradzał Polakom wykonanie głębokiego odwrotu, aż za Kraków. Tam armia miała się przegrupować i uderzyć ponownie. Nie wykonano tego, albowiem generał ów nie rozumiał, że nie jest we Francji, gdzie można wycofać się za Hawr, do Normandii, za Loarę i tam coś planować. Wycofanie się za Kraków w roku 1920 to po prostu klęska, kapitulacja, oddanie prastarej stolicy wrogowi. No i ogólna rzeź. Jedynym co można było zrobić i to wykonano, było powstrzymywanie kosztem niewyobrażalnych strat, frontu południowego i planowanie operacji na północy.

Nie lubię porównań militarnych, albowiem fałszują one obraz, ale publiczność je lubi, więc czasem ich używam. Powierzchowne podobieństwo do opisu zdarzeń z roku 1920 maluje się wyraźnie. Mamy rząd Morawieckiego, który będzie powstrzymywał tamtych tak długo jak się da, a reszta będzie planować jakieś operacje. Dla wszystkich bowiem jest jasne, że nie można oddać władzy teraz, bez żadnego oporu. I tak pewnie stanie się to za kilka tygodni, ale za kilka tygodni sytuacja może się znacząco różnić od tego co mamy dzisiaj. Dlatego zawsze warto próbować.

Na czym polegać miałby ów manewr? Na razie jeden – w wykonaniu prezydenta – się nie powiódł. Łatwiej więc powiedzieć na czym miałby on nie polegać – nie może być to jedynie kokietowanie publiczności i dawanie jej złudnych nadziei. Czekam więc cierpliwie, aż zakończy się dzień niepodległości – mam nadzieję, że spokojnie. Czekam aż ludziska pójdą do domu i czekam na to, co się stanie za kulisami. Bo coś się stać musi. Potrzebny jest bowiem głęboki ten cholerny manewr. Można zaś go wykonać z tego prostego powodu, że rząd koalicyjny to nie jest Armia Konna, przeciwnie wyglądają oni, jak z opisu Sienkiewicza – rzekłbyś, wojsko na psach siedzi. No, ale mając w pamięci wszystko to, na co liczyli premier i prezes w stosunkach z UE, może się okazać, że i oni będą skuteczni. Czekamy więc na to, co zrobi premier Morawiecki, mamy jednak w pamięci fakt, że ustępował on Ursuli von der Leyen i umawiał się z nią na tak zwaną gębę. Prawie rok temu zaś publicznie oznajmił, że za parę miesięcy KPO będzie wypłacone. Czy już oprzytomniał? Nie wiem i ciężko mi o tym orzekać. Może się bowiem okazać, że głębokość manewru musi być znacznie, ale to znacznie przeskalowana. I nie chodzi o to, by zrobić coś teraz i utrzymać władzę, przynajmniej do wyborów do PE, następnie ogłosić własne, nowe, przed końcem kadencji,  i zgarnąć całą pulę. To jest kilka manewrów, raczej trudno wykonalnych, a armia na razie jest w odwrocie. Bądźmy mimo wszystko optymistami, porzućmy militarne porównania i sięgnijmy po sportowe. Tusk wstąpił dziś z czymś w rodzaju orędzia i namawiał do zgody narodowej. To jest oczywiście pułapka. W tle jednak powiewały biało czerwone flagi i nastrój był podniosły. Może to jest moment, żeby zastosować jakieś dżudo? Sam nie wiem…? Partia, która zdobyła znaczący, ale nie przeważający procent głosów, w koalicji z trzema innymi, słabszymi siłami, nie może nagle wypiąć się na środowiska patriotyczne, konserwatywne i tradycyjne. Może tylko dokonać ich podmiany. Wstawić w to miejsce dawnych resortowych emerytów, którzy na szczęście, mają już swoje lata, Przez co nie zainteresują raczej młodzieży, do której adresowany był całkiem bezideowy przekaz Tuska. Taki manewr może odebrać sporo skuteczności koalicji szykującej się do władzy, a poznajemy to po tym, że gen. Pytel już pisze na twitterze o swoim rycerskim zachowaniu. Może trzeba im pozwolić na to rycerskie zachowanie i poczekać jak rozwinie się sytuacja, bo może być naprawdę ciekawie. Na taki manewr jednak nie mamy co liczyć, albowiem patriotyczne emocje są głównym paliwem naszych i mowy nie ma, żeby z tego zrezygnować. Będziemy więc przez jakiś czas mieli dwa patriotyczne kręgi, w których każdy nucił będzie swoje piosenki. Wygra ten, gdzie będzie więcej młodszych oficerów w stopniu generała. I o to warto powalczyć.

Najważniejszy manewr dotyczył będzie – tak sądzę – przyszłorocznych wyborów prezesa PiS. Ponoć Jarosław Kaczyński już zapowiedział swoje ustąpienie, a to znaczy, że rozpoczęła działalność giełda nazwisk. Nasz problem polega na tym, że nie widzimy kto doradza prezesowi i kto podsuwa mu kandydatury.  Dla większości wyborców jasne jest, że najlepszą kandydatką na to stanowisko byłaby premier Beata Szydło. Z kilku powodów. Po pierwsze – jest ze wsi. To jest wielki atut. Ona naprawdę jest ze wsi, a nie tak, jak większość członków Europejskiej Partii Ludowej czy Kosiniak Kamysz, prezes PSL, lekarz z Krakowa. Po drugie – Beata Szydło, ma w dużym poważaniu, to co o niej piszą i mówią krajowe media. Jest całkowicie odporna na hejt. Można też założyć, że kierując partią nie będzie się z nikim umawiała na tak zwaną gębę, albowiem wyda się jej, czy komuś z jej otoczenia, że środowiska eurokratów, mogą być czasem przyjazne Polsce. Nie ma też niebezpieczeństwa, że ulegnie ona złudnym jakimś projekcjom dotyczącym osobistych zażyłości z członkami PE i urzędnikami unijnymi.

Nie wiemy jednak na poparcie jakich kół w partii może ona liczyć. Tak naprawdę to w ogóle nic nie wiemy o tym, co dzieje się w PiS i kto, a także o czym, decyduje. Narracja bowiem wewnętrzna oparta jest o wspomniany tu już zestaw pojęć patriotyczno-emocjonalnych. A za chwilę nastąpi próba jego zawłaszczenia. I nic innego w komunikacji z wyborcą PiS do zaprezentowania nie ma. Ambicje zaś liderów poszczególnych frakcji, mogą być zabójcze.

I znów powróćmy do początku, czyli do metafor militarnych. Obojętnie co by się nie działo, Morawiecki i wszyscy, którzy tworzyli rząd, a także posłowie PiS muszą – nie bacząc na straty – zatrzymać armię siedzącą na psach. Na zapleczu powinien być zaś przygotowywany wielki manewr oskrzydlający. – Łatwo ci mówić – powie ktoś – siedzisz sobie w zaciszu domu, piszesz książki i masz w nosie prawdziwą politykę. Nie do końca, ale trochę prawdy w tym jest. Cieszę się, że nie muszę podejmować decyzji w omawianych tu zakresach, ani demonstrować swojego braku ambicji, czy też profilować ich tak, by uśpić czujność konkurentów do stołka. To wielka wygoda. Tak, jak wszyscy jednak niepokoję się o przyszłość i jestem przekonany, że w przyszłym roku jedno z najważniejszych stanowisk w partii powinno przypaść Beacie Szydło. Uważam tak, wbrew wielu głosom, które doradzają stawianie na młodych. Młodzi, o czym wiemy na pewno, chodzą na pasku sił nierozpoznanych. I kiedy są nieposłuszni, skraca im się smycz, albo zakłada paralizator na obrożę. I tak się kończy rumakowanie. Polsce potrzebny jest polityk doświadczony, nie bojący się ryzyka, nie ufający nikomu i zdecydowany. W dodatku taki, który brzydzi się kokieterią, a o takiego najtrudniej. Dlatego uważam, że powinna to być przede wszystkim kobieta, a z kobiet najlepsza jest Beata Szydło. Taki manewr…Życzę wszystkim spokojnego dnia niepodległości.

lis 082023
 

Zanim przejdę do opisu sytuacji w jakiej się znajdujemy, bo taki sobie dziś cel postawiłem, przypomnę, że do godziny 21 trwa dziś promocja na cztery tytuły.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/leon-cahun-niebieski-sztandar-powiesc-o-przygodach-chrzescijanina-muzulmanina-i-poganina-w-czasach-wypraw-krzyzowych/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/walka-urzetu-z-indygo/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/czerwiec-polski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-i/

Teraz do rzeczy. Trzeba powiedzieć wprost, że jako ludzie wyznający pewne wartości i pragnący przede wszystkim żyć i pracować w pokoju, jesteśmy na dziś na pozycji przegranej. No, ale na plus zapisać trzeba, że w ogóle gdzieś jesteśmy, bo mogłoby nas nie być. I tak zapewne się kiedyś stanie, albowiem to my, jesteśmy skazani na zapomnienie i unieważnienie. Pamięć dodana jest zawsze dla pewnych charakterystycznych ekstremizmów. Już wyjaśniam jakich. Zacznę od sytuacji, która wydaje się najmniej groźna i poważna, czyli od afery w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, gdzie na powrót rządzi pani Strzępka, która uprawia sporty znane wszak dobrze studentom dawnej polonistyki warszawskiej, a propagowane przez zarządców tak zwanego teatru Gardzienice. Biega z nimi po lesie, każe się przytulać do drzew, otwierać czakry i inne jakieś jeszcze tajemnicze otwory.

Pani Strzępka wywala też ludzi z pracy, zarządza teatrem za pomocą kolektywu, co w istocie oznacza, że rządzi ona osobiście za pomocą dekretów, a kolektyw ją tylko uwiarygodnia. Oznacza to też, że ma ona potężne poparcie, albowiem bez poparcia z zewnątrz nie da się prowadzić takiej polityki. To poparcie daje jej Trzaskowski, jak sądzę, a to znaczy, że także Tusk. Kto stoi przeciwko pani Strzępce? Pan Słobodzianek, z którego tu przed dekadą szydziliśmy, a także oburzaliśmy się jego wystąpieniami i przedstawieniami, albowiem robił spektakle o tym, jak to Polacy prześladowali Żydów, jak gwałcili Żydówki i palili im domy. Wszystko to oczywiście wspierała swoją mocą Gronkiewicz-Waltz. Czyli mieliśmy sytuację analogiczną, ale nasz głos jeszcze wtedy się liczył. Byliśmy czarnym ludem, tłuszczą, bydłem bez wrażliwości, ale byliśmy. Dziś sytuacja zmieniła się o tyle, że nas nie ma. W naszym miejscu jest Słobodzianek, którego prześladuje Strzępka. I to Słobodzianek jest tym rycerzem bez skazy, który broni wartości i prawdziwej sztuki. Celem zaś całej tej rozróby jest zdewastowanie wszystkiego, co się da przez osobę zaburzoną, a następnie przywrócenie „starego porządku”, który ma reprezentować inny jakiś dyrektor. Niekoniecznie pan Słobodzianek. On może tylko odegrać rolę pewnego symbolu.

Kolejna sytuacja – Oskar Szafarowicz student prawa UW dostał naganę za manifestowanie swoich poglądów. Naganę tę dostał w wyniku donosu, jaki złożyła na niego koleżanka. Osoba ta jest z siebie niezwykle dumna i obnosi się ze swoim sukcesem na twitterze. Wszyscy już tutaj mniej więcej wiedzą, jaki jest mój stosunek do wystąpień Oskara Szafarowicza – uważam je, za bardzo dziecinne prowokacje, które ułatwiają robotę tamtym. Jak się okazało w praktyce, mam rację, albowiem od rana krąży po sieci zdjęcie Tuska, jak siedzi na galerii sejmowej, a za nim cała w uśmiechach siedzi ta donosicielka. Ktoś może myśleć, że to nie zostało zaplanowane, ale ja myślę inaczej, dlatego też uważam, że pan Szafarowicz powinien się trochę uspokoić, albowiem za dwa lata nikt nie będzie pamiętał kim on w ogóle był, za to donosicielstwo na UW i innych uczelniach będzie nagradzane, popierane przez władze i sponsorowane stypendiami. Ludzie zaś dalej będą wierzyć, że na pewne pomysły wpadli sami, nikt ich nie inspirował, a do tego ich misja była uświęcona.

Kolejna sprawa – PE ma zdecydować czy odebrać immunitet posłom z Polski, w tym Patrykowi Jakiemu, albowiem polubili oni jakiś tweet, gdzie było coś brzydkiego napisane o czarnych czy Arabach. Jakby tego było mało mają ich potem, po zabraniu immunitetu, wtrącić na trzy lata do więzienia. Ja bym tego nie lekceważył, albowiem tak, jak w poprzednich sytuacjach, chodzi o przećwiczenie pewnej metody i sprawdzenie, jak daleko się można posunąć. I czy – w owym posuwaniu się – uda się dojść do takiego momentu, że już sama myśl będzie dyscyplinować ludzi i zmuszać ich do posłuszeństwa. To z kolei pozwoli poczynić oszczędności na środkach przymusu, etatach policyjnych i amunicji. W razie gdyby jednak nie udał się ten plan, do akcji wejdą migranci, którzy stanowić będą najpewniejsze zabezpieczenie tajnej władzy europejskich gangów. Będą oni chronieni przez sądy, tak, jak Strzępka jest chroniona przez Trzaskowskiego, a Słobodzianek był chroniony przez Gronkiewicz. Będą mieli carte blanche na wszystko i nawet antysemickie ekscesy w ich wykonaniu nie będą miały znaczenia. Oni też – spontanicznie i emocjonalnie – będą regulowali sprawy w terenie. To znaczy likwidowali tych, którzy wskazani zostaną jako siewcy nienawiści. Czyli takich jak my.

Kolejna sprawa nie jest, według mnie, zaplanowana, ale stanowi ukoronowanie poprzednich. Otóż oskarżony o różne niepiękne sprawy kolega Tuska pan Karpiński, prosto z celi pojedzie do PE, żeby tam zostać posłem. I z całą pewnością, jeśli zdąży, będzie głosował za tym, by odebrać immunitet Jakiemu.

Co mamy w kartach, że się tak wyrażę, wobec tych dość przecież czytelnych aranżacji? Nic. Dokładnie nic. Możemy się tylko oburzać na twitterze i w innych mediach społecznościowych. Możemy podkreślać absurd tych sytuacji i konieczność naszego istnienia, albowiem ono, jak nam się wydaje, gwarantuje, że świat nie stanie na głowie. Otóż nie. Te gwarancje dają światu ludzie pokroju Tadeusza Słobodzianka, czyli osoby związane wszelkimi możliwymi więzami z organizacjami nam wrogimi. Chodzi bowiem o to, by przejąć wszystkie emocje, którymi żyjemy i zostać ich depozytariuszem. Stanie się to w prosty sposób. Strzępka i inni, jej podobni, zrobią w końcu coś tak głupiego, że kierownicy rewolucji przywołają ją i jej podobnych do porządku. I zaczną budować nowy, konserwatywny ład. Nie będzie w nim miejsca dla nas. Nie będzie w nim miejsca nawet dla Sakiewicza i Karnowskich, z czego oni nie zdają sobie dziś sprawy, albowiem wydaje im się, że będą istnieć zawsze i zarządzać swoimi konserwatywnymi mediami. Tak działa prawdziwa rewolucja i my dziś będziemy jej ofiarami, tak jak wszyscy inni frajerzy przed nami. Nie mamy żadnych narzędzi obrony, albowiem nie rozumiemy w co się gra. I jak Oskarowi Szafarowiczowi,  wielu z nas wydaje się, że wystarczy głośno wołać – Niech żyje Polska, żeby sprawy jakoś tam potoczyły się po naszej myśli. Nie potoczą się, bez jakiegoś zewnętrznego wspomagania. To jednak pojawi się, kiedy okażemy, że mamy jakąś siłę. Na razie manifestujemy bezsilność i czekamy aż Mateusz Morawiecki przekona posłów PSL do poparcia jego rządu.

Maciej Świrski zaś zaapelował o zwiększenie liczby ochroniarzy w TVP albowiem może dojść do siłowego przejęcia tej instytucji. To jest naprawdę kuriozum. Pamiętam, jak ludzie Jakubasa wynosili dziennikarzy Tomasza Wołka z nieistniejącego już Życia Warszawy. Wszyscy wierzyli wówczas, że Wołek to konserwatysta i prawicowy charyzmatyk, który będzie walczył o wartości. Dziś może dojść do podobnej sytuacji, a o tym kim w istocie są ludzie z zarządu TVP, dowiemy się za dwadzieścia lat. To znaczy dowiedzą się ci, którzy będą żyli i nie będą mieli demencji.

Przypominam – promocja trwa do 21.00

lis 072023
 

Zmieniłem zdanie. Nie będzie dziś promocji trzech tytułów. Będzie promocja czterech tytułów. Oto one:

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/leon-cahun-niebieski-sztandar-powiesc-o-przygodach-chrzescijanina-muzulmanina-i-poganina-w-czasach-wypraw-krzyzowych/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/walka-urzetu-z-indygo/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/czerwiec-polski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-i/

 

Promocja trwa do jutra, do godziny 21.00

Teraz zaś zaczynamy. Widzimy dokładnie czym jest polityka i jak wielki wyścig właśnie się zaczął. Biegniemy do miejsca, w którym ma się okazać, czy będziemy traktowani przez Niemców jak Indianie w rezerwatach, czy też może nieco inaczej. Ogłoszone niedawno pomysły integracji polskiej i niemieckiej armii, prowadzą wprost do rozparcelowania terenów za Wisłą pomiędzy Rosję, Białoruś i Ukrainę, która ma wejść do UE i zajęcie terenów do Wisły przez armię niemiecką, która przejmie polski sprzęt kupiony od Amerykanów i Koreańczyków. Takie deklaracje padły i nie ma co ich ukrywać. I na to wychodzi pan Wipler, który podziewał się nie wiadomo gdzie, a teraz jest szefem Konfederacji i mówi, że trzeba będzie zaakceptować związki partnerskie. Konfederacja zaś deklaruje, że nie poprze rządu Mateusza Morawieckiego. Jeśli komuś potrzebne są jeszcze jakieś dodatkowe wskazówki dotyczące tożsamości tej partii, to niestety nie potrafię mu pomóc.

Po wczorajszym orędziu prezydenta mam nieco więcej nadziei w sercu. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja, bo przecież nic nie zostało jeszcze ostatecznie ustalone. Wiemy jednak, że pozycja Tuska nie jest już tak mocna, jak zdawało się jemu i jego ludziom. Rządzenie zaś bez prowokacji służb i kryteriów ulicznych może być w ogóle niewykonalne. To dobrze, albowiem gra toczy się o to, czy będziemy pozbawionymi podmiotowości przedstawicielami lokalnych plemion, czy po prostu ludźmi.

Żeby nie było za różowo dodam, że kiedy Mateusz Morawiecki utworzy rząd, wszystkie patologie medialne zostaną utrzymane, albowiem znów dojdzie do zrównania działań istotnych z pozorowanymi. I politycy, którzy uratują sytuację odsunięci zostaną w cień, a zastąpią ich dziennikarze uzurpujący sobie prawo do tego sukcesu. TVP nie zmieni ramówki, dalej będą przewalane budżety, wyprodukuje się nowe, absurdalne seriale dla nikogo, a Łepkowska będzie nadal pisać swoje durne scenariusze. My na szczęście nie będziemy musieli tego oglądać. Nie będziemy też jednak na emigracji wewnętrznej, co niechybnie stanie się, jeśli tamci utworzą rząd. Jeśli im się to nie uda, po prostu pozostaniemy sobą. To może się okazać najistotniejszą rzeczą w nadchodzącym czasie. Dlaczego? Otóż wczoraj ostatecznie dotarło do mnie w jaki sposób nawiązywana jest relacja pomiędzy kręgami władzy, nieważne z czyjego nadania, a tak zwanym ludem. Okazało się, już kilka dni temu, że Ministerstwo Sprawiedliwości, poprzez Fundusz Sprawiedliwości, finansowało telewizję Wrealu24. Tę, której szefuje Marcin Rola. Ja, niestety, przeoczyłem nawet występ ministra Ziobry u Roli, a ponoć prócz niego, był tam także Krzysztof Wyszkowski. Umknęło mi to, albowiem cała ta impreza jest dla mnie czymś tak obrzydliwym, że nie mogę nawet patrzeć w jej stronę. Reprezentuje bowiem ta cała telewizja, coś czego nienawidzę najbardziej na świecie – systemową, a do tego kokieteryjną, nędzę. Dlaczego kokieteryjną? Żeby dowartościować każdego gamonia i zagospodarować tkwiące w jego kieszeni 10 zł. Nigdy nie patrzyłem w stronę Roli i nigdy nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Rozumiem jednak, że wskaźniki oglądalności tego programu zainspirowały ministra Ziobro i różne fundacje, a co za tym idzie postanowiono przekazać tej telewizji jakiś milion złotych – na walkę z przejawami antypolonizmu. I teraz ważna rzecz – ogłosił to Szczerba w rozmowie z Terlikowskim, co spotkało się z oburzeniem i wątpliwościami szczerych, prawicowych patriotów. Wiadomo bowiem kim są ci dwaj panowie. Nie zmienia to faktu, że Ziobro był u Roli i z nim rozmawiał. To jest, przyznam, dla mnie nie do pojęcia, równie dobrze prokurator generalny mógłby umówić się na rozmowę z Tomaszem Jachimkiem, popularnym swego czasu kabareciarzem, który także generował sporą oglądalność. Dlaczego wybrał Rolę? Nie wiadomo. Prawdopodobnie chodziło o to, że Rola deklaruje się jako patriota, bez pamięci kochający Polskę i wartości chrześcijańskie. Tak zupełnie żartem powiem, że dobrze by było, żeby tak patriotyczny redaktor pokazał się z żoną, bo to zawsze uwiarygadnia człowieka, jeśli zaś nie ma żony, niech wyjaśni dlaczego. Nie ma się co ochrzaniać, nie takie rzeczy latały w tym całym W realu24.

Dlaczego pieniądze z Ministerstwa Sprawiedliwości przeznaczone dla Roli są takim zaskoczeniem? Albowiem pan Rola zajmował się przez długi czas lżeniem i rzucaniem kalumnii na rząd PIS i na premiera Morawieckiego. Używał przy tym słów najgorszych, aczkolwiek wstrzymywał się przed wulgaryzmami. Skąd więc pomysł, by dawać mu pieniądze? Już o tym wspomniałem – władzy jest wszystko jedno co opowiada na wizji ten, czy inny oszołom. Istotne, by gromadziło się wokół tego dużo ludzi. Jeśli nagromadzi się ich odpowiednia ilość rodzi się przekonanie, że można ich przejąć i wykorzystać do swoich politycznych celów. Jeśli jest tak, jak napisałem, to nie pozostaje nam nic innego, jak być sobą, strzepnąwszy uprzednio był z odzienia naszego i sandałów. Trudno bowiem wymyślić większą brednię. Żeby robić takie rzeczy, trzeba mieć za sobą poparcie wielkich lobby, takie jakie mieli Mussolini i Hitler, a nie szpanować milionem wywalonym na jakieś tam ratowanie polskości.

Uderzające jest to, że politycy i aspirujący do polityki publicyści, pieczeniarze i entuzjaści nie próbują wejść w dość subtelny świat jakim jest komunikacja. Uważają, że wszystko da się załatwić grubymi argumentami. Otóż nie. Umasowienie przekazu i jego prowokacyjny charakter prowadzą do tego, że prowadzący traci nad nim kontrolę, a zyskują ją lokalni kacykowie, którzy już nie bawią się w żadne subtelności, ale wprost rzucają kurwami. To zaś publiczność odstręcza, a nie przyciąga, obojętnie co się tam zdaje ministrowi Ziobrze i jego doradcom.

Jeśli zaś chodzi o przekaz szyderczy, który dominuje w mediach Roli, sprawa jest jeszcze prostsza. Szyderstwa zostają w krótkim czasie przejęte przez osoby zaburzone, nad którymi nie ma żadnej kontroli. Stąd tak ważne jest formatowanie przekazu poważnego, który musi być naprawdę dobry i sprawdzalny. To znaczy, że nie można kłamać. Manipulacja bowiem prędzej czy później trafi w ręce ludzi o zdefasonowanym mózgu. I wtedy żaden prokurator generalny nie pomoże.

Dziś Szczerba od rana grzeje ten temat, a nasi usiłują go wyciszyć, bo wczoraj wreszcie prezydent desygnował Mateusza Morawieckiego na premiera. Tego samego premiera, którego tak strasznie lżył Marcin Rola. Piszę to wyraźnie, bo chcę wskazać, że treść wystąpień jest dość istotna.

Proszę Państwa, nie można prowadzić polityki zgodnej z racją stanu i interesem narodu mając na zapleczu W realu24 i licząc, że widzowie tej stacji o czymś zdecydują. Nie można, bo instytucje państwowe staną się zakładnikami wariatów. No i będzie powód do zrobienia afery. Już jest. Ludzie zaś normalni, pozbawieni dysfunkcji, zostaną wplątani w te komunikacyjne pułapki, firmowane przez poważnego przecież człowieka, jakim jest niewątpliwie Zbigniew Ziobro.

Nie liczę na zmianę stosunku władzy do mediów i różnych kolporterów treści łatwych w odbiorze i kontrowersyjnych. Bo przekonanie o własnej sprawczości, mocy i sprycie, jest nie do zwalczenia, nawet jeśli ktoś zostanie zamknięty w więzieniu czy obozie. Czego dowodzi przykład Cyrankiewicza Józefa.

Liczę tylko na to, że będziemy mogli pozostać sobą. No i że Mateusz Morawiecki utworzy rząd, który podniesie znaczenie nas wszystkich w wymiarze zbiorowym i indywidualnym. A tu godzinka z panem, który wyjaśnia sprawy przekazywania pieniędzy przez Ministerstwo Sprawiedliwości dla Marcina Roli. Pan ten był kiedyś podwładnym Roli, ale się opamiętał. Powodów opamiętania dociekał nie będę, a to z tego powodu, że w jednym z programów wystąpił wraz z niejakim Napierałą, który jest najpełniejszą ilustracją wskazanych tu zależności. Widzimy więc wyraźnie, że wszyscy ci ludzie błądzą po jakichś bagnach, ale nie mają za bardzo świadomości jak są one głębokie. Czekajmy do przyszłego poniedziałku i uzbrójmy się w cierpliwość, obojętnie co by się nie działo.

https://www.youtube.com/watch?v=liKtWU9UhJ8&t=4s

lis 062023
 

Dziś w zasadzie będzie o tym samym, albowiem z niepokojem czekam na dostawę książek, która ma się pojawić jakoś niebawem, ale dokładnie nie wiem jeszcze kiedy. Zaplanowałem przed nowym rokiem jeszcze trzy tytuły i one wszystkie są już w drukarniach. Będą wchodzić do sprzedaży po kolei. Jeden to nowy zupełnie format z ilustracjami Huberta Czajkowskiego. Tak jak już mówiłem po wielokroć, przed nowym rokiem muszę pozbyć się z magazynu możliwie wielu egzemplarzy starszych tytułów. Ze względu na podatek, który muszę zapłacić na początku nowego roku od tego co leży w magazynie i ze względu na powierzchnię, która gwałtownie się skurczyła, albowiem we wrześniu musieliśmy wynieść się z dużego biura do całkiem małego. Dlatego jutro znów zarządzę dwudniową promocję trzech tytułów, które będą dostępne po znacznie obniżonej cenie. Nie mam niestety wyjścia.

Teraz zaś chciałbym pomówić o najważniejszych publicystycznych fetyszach, jakie są dziś dostępne zmysłom i rozumowi. Na pierwszym planie jest oczywiście odtajnienie. Codziennie ktoś ujawnia jakieś truizmy, znane od lat i nazywa to odtajnieniem. Przy czym jasne jest cały czas, że nikt niczego naprawdę nie odtajni, bo utajnione są przede wszystkim personalia, a nie mechanika procesów, które przebiegają przed naszymi oczami. Ludzie zaś, którzy je realizują nie utajniają się specjalnie, a wręcz wskazują na swoją rolę, żeby wszyscy mieli świadomość kim oni są i problem do rozwiązania – jak się zachować, żeby być bezpiecznym.

Od wczoraj słyszę o odtajnieniu amerykańskich planów wobec Europy wschodniej. To akurat sam mogę zrobić bez większego trudu. Amerykanie postanowili, wobec sytuacji na Bliskim Wschodzie, uwierzyć Niemcom, że nie będą oni kolaborować z ruskimi, ale zabiorą się serio i poważnie za nadzorowanie planu przeniesienia produkcji z Chin na teren Polski i Ukrainy. Tylko w ten sposób można wyjaśnić, postawę Brzezińskiego wobec posłów opozycji, która szykuje się do rządzenia. Oczywiście Amerykanie zawiodą się srodze, albowiem Niemcy niczego takiego nie zamierzają robić. Będą za to negocjować warunki, które – z błogosławieństwem USA – doprowadzić ich mogą w końcu do pełnej i niekwestionowanej władzy nad Polską. Czy tak się stanie rzeczywiście? Mam nadzieję, że nie, albowiem nikt nie jest chyba tak głupi, by sądzić, że opanowawszy ekonomicznie i politycznie Polskę Niemcy natychmiast nie zerwą stosunków z USA i nie zadzierzgną wiecznej przyjaźni z Moskwą, która przecież i tak realnie istnieje, ale się o niej nie mówi. Pytanie – kiedy nastąpi opamiętanie w Waszyngtonie? Moim zdaniem niebawem. Przy pierwszym gwałtownym ruchu Tuska, który musi nastąpić, albowiem na to opiewają jego kontrakty z Berlinem. Wielu ludzi co prawda uspokaja siebie i bliźnich gadaniem, że nawet jeśli opozycja przejmie władzę to nic się nie zmieni, ale mnie to nie przekonuje.

Kolejnym fetyszem są kulisy. Wszyscy piszą książki o kulisach władzy, a ostatnio o kulisach PiS. Napisał to niejaki Dziubka, który o PiS nie ma pojęcia, albowiem wiedzę o partii czerpie z TVN 24. No, ale to wcale nie przeszkadza, chodzi bowiem o to, by zaprezentować się w rozpoznawalnym przez odbiorcę formacie. To samo czyni, na przykład, Sławomir Koper, znany pisarz demaskator, którego podcasty puszczane są na fejsbuku. Po zdemaskowaniu II RP, wczesnego PRL, późnego PRL, przeszedł teraz do demaskowania gwiazd estrady końca PRL i początku tak zwanej wolnej Polski. Wiele przy tym mówi o wódce.

Kolejnym zaś fetyszem jest demaskacja, jako taka, która króluje w TVP. Jest tam ze sześć chyba formatów demaskatorskich, których efektem jest to, że Tusk dziś szykuje się na premiera, a Morawiecki idzie do Interii, żeby tam udzielać wywiadu.

Ludzie skończcie z tym, bo to jest droga na manowce. Niech tamci zajmują się demaskacjami, odtajnianiem i kulisami. Niech się w tym babrzą ile wlezie i niech całe swoje, nędzne postaci pokryją tym szlamem. Wy zajmijcie się promocją rzeczy ważnych. Tym bardziej, że demaskacje następują same, jedna po drugiej. Oto, na przykład, była minister kultury Omilanowska powiedziała, że nie należy kontynuować odbudowy Pałacu Saskiego. Wiedziałem, że historycy sztuki to po większej części sprzedajni durnie, ale że była minister wyskoczy z czymś takim, to się nie spodziewałem. Obiekt, który podniesie wartość miasta, przyciągnie turystów, będzie na siebie zarabiał, obiekt wokół którego można nakręcić dziesiątki atrakcyjnych narracji i kampanii promocyjnych, przeszkadza specjaliście z zakresu historii sztuki. To jest dopiero demaskacja i odtajnienie intencji. Jaką idiotką trzeba być, żeby wyemitować podobny komunikat? Omilanowska twierdzi, że Plac Piłsudskiego zawsze był wygwizdowem. Tu już całkiem nie wiadomo co rzec, bo cóż to może znaczyć – zawsze? No i koniecznie trzeba wspomnieć, że Manhattan też był kiedyś wygwizdowem, że o miejscach takich jak Vancouver nie wspomnę.

Przeciwieństwem demaskacji, odtajnienia i kulis jest uwiarygodnienie, które też ma w Polszcze naszej specyficzny smak. Oto mój ulubieniec Oskar Szafarowicz, którego popierają wszyscy prawi patrioci, zrobił sobie zdjęcie na tle jakichś krzaków i podpisał je – na grzybobraniu. Mogłem się tylko uśmiechnąć, bo pan Oskar kojarzy mi się z wieloma rzeczami, ale z grzybobraniem akurat nie. Oczywiście, zaraz obskoczyły go jakieś trolle, wskazując iż odziany jest w kurtkę za 9 tysięcy, bo to akurat było dla nich ważne. Dla mnie istotny jest fakt, że młody człowiek, który rozpoznawany jest poprzez serię kabotyńskich wystąpień, o charakterze dobrze już znanym z wcześniejszych podobnych wystąpień innych ludzi, uważa, że w oczach przyszłych wyborców uwiarygadnia go zdjęcie z grzybobrania. Żeby chociaż jakiegoś grzyba pokazał, co go znalazł, ale nie…Zapewne dlatego, że mogłoby się to dlań skończyć źle.

Jakby tego było mało w Onecie ukazał się tekst o tym, co aktualnie porabia Magda Ogórek. W Onecie!!!!!!!!!!! Otóż okazało się, że pani Magda pojechała do Watykanu, żeby tam badać archiwa, co zapewne zaowocuje nową, demaskatorską książką o ukradzionych artefaktach. Przerwała jednak swoją kwerendę, żeby na dzień zaduszny wrócić do Polski, pójść na cmentarz i zadumać się nad przemijaniem oraz nędzą ludzkiego losu. Ponoć zrobiła sobie nawet zdjęcie nad grobem Grzegorza Ciechowskiego. Aż żal, że nie zabrała ze sobą Oskara i musiał on sam szwendać się po lesie w poszukiwaniu grzybów, na których się przecież nie zna.

Jak widać ludzie mediów nie mają dla nas litości. A to nie koniec, bo przecież są jeszcze ci, co pozostali, i nie ratują swojej pozycji poprzez kolaborację z Onetem. Już zapowiedzieli, że powstanie nowa platforma patriotycznych mediów w oparciu o TV Republika i koncern Polska Press. Szykujcie się na wielkie grzybobranie między nagrobkami. Potem zaś, jak już skończycie, czeka was wspaniała szarża husarii. I tak w koło Wojtek. Nie mam już chyba do tego zdrowia. Jutro dwudniowa promocja trzech tytułów, a wkrótce nowości. W dwóch z nich demaskujemy husarię, jako bandę roszczeniowych gamoni, która nie potrafiła zwyciężać i psuła wszystko swoimi głupimi uporami i ambicjami. Wiem, że nie możecie się doczekać.

paź 232023
 

O naśladowaniu metody Henryka Sienkiewicza w różnych formatach pisałem wielokrotnie. Dziś jednak chciałbym do tego powrócić, albowiem metoda ta jest dziś używana jako szantaż. Trzeba to napisać wprost. Najpierw jednak przypomnę co na konferencji w Ojrzanowie powiedział kapitan Tomasz Badowski. Otóż rzekł on, że najważniejsza jest wojna o ludzkie serca. Ja zaś od siebie mógłbym dodać, że nie ma takiej ceny, której nie byłoby warto zapłacić za tę wierność serc. Tymczasem format ten, a jest to format, traktowany jest dziś jak pułapka na frajerów. Ludzie bardzo chętnie oddaliby swoje serca komuś, kto potraktuje ich serio, nie będzie kłamał, a także – co ważne – nie będzie okazywał słabości i bezradności. Nieokazywanie słabości i bezradności polega na tym, żeby zawsze mieć jakiś pomysł. Nawet w najgorszej sytuacji. Polega też na zrozumieniu własnych deficytów. Jeśli ktoś, na przykład, nie jest odważny, dobrze, żeby nauczył się udawać odwagę. Nikt się nie zorientuje, naprawdę. Może być wręcz nawet lepiej niż przy prawdziwej odwadze. Inaczej jest ze sprytem. Jak ktoś nie ma naturalnego sprytu, lepiej żeby go nie udawał, bo przegra na pewno, a nie dość, że przegra to jeszcze wszystko straci.

Teraz przejdźmy do meritum. Nie ma dnia żebym nie rozdziawiał szeroko ust z niedowierzania, kiedy włączam komputer i czytam wypowiedzi polityków PiS. Wczoraj wysłuchałem przemówienia prezesa, a on powiedział, że na finiszu kampanii dobiła ich tak zwana afera wizowa. Ja tylko przypomnę, że afera wizowa była propagowana przez TVP, ponieważ stacja ta zapraszała polityków opozycji, a oni na każde pytanie, nieważne czego dotyczyło, odpowiadali tekstem o aferze wizowej. Pisałem wielokrotnie, by zaniechać tych praktyk, ale odpowiadano mi, że takie są przepisy i trzeba zapraszać opozycję. Poczekajcie, jak tamci przejmą telewizję. Na pewno będą zapraszać polityków PiS, bo takie są przepisy. W razie gdyby nie, to politycy PiS powołają się na te przepisy i tamtym zmięknie rura. Trzeba było nie wpuszczać ich do studia, a jakby sąd wyznaczył jakiś śtraf, to zapłacić. I tak dociągnąć do wyborów, patrząc jak tamci gotują się z oburzenia.

Ta sama telewizja zwana kurwizją najpierw, a potem telewizją reżimową ostrzegała w ostatnich miesiącach przed wyborami, że tamci są zdrajcami, sprzedawczykami i przestępcami. Dziś zaś jej dziennikarze, pogodzeni z losem i najpewniej w niedługim czasie usunięci z TVP, będą robić to samo. Czyli będą popełniać te same błędy – unikać rozwiązań odważnych i udawać spryt. I to się skończy jeszcze gorzej.

Dziś za to przeczytałem, że premier Morawiecki udzielił wywiadu Karnowskim i wywiad ten nosi tytuł „Tusk zniszczy Polskę”. Nie mogłem uwierzyć. Czyli już wiadomo komu prezydent powierzy misję formowania rządu? Tak to chyba należy rozumieć, czy nie? I wszyscy są z tym pogodzeni, a jedyną radą, jaką mają na ten niekorzystny rozwój sytuacji, który może się zakończyć rozbiorem, to kryterium uliczne. Czyli narażanie życia ludzi, którzy za darmo ofiarowali sprawie swoje serca. Bo nic innego nie dało się zrobić. Może trzeba było udawać odwagę, jak się jej nie miało i zaprzestać udawania sprytu z tego samego powodu? Taka sugestia na przyszłość.

Patrzyłem na prezesa, jak siedział na tym zjeździe KGP i pomyślałem, że on jest w zasadzie zakładnikiem Sakiewicza. A wydaje mu się, że to Sakiewicz jest jego zakładnikiem. Jak, mając media, można tak dalece wszystko spieprzyć? Samemu w tych mediach niemal mieszkając? To samo dotyczy Karnowskich, którzy zamiast uspokajać ludzi i trafiać do ich serc, straszyli wszystkich złym Tuskiem. Teraz zaś wołają – ludzie, łapta widły, zły Tusk wygrał wybory i jeszcze nasz prezydent go popiera!

Skąd pewność, że kryterium uliczne w ogóle zadziała? Bąkiewicza ponoć wywalili z tego całego Marszu Niepodległości. Kto tym teraz kieruje i czy uda mu się zgromadzić taką liczbę demonstrujących, która zrobi na tamtych wrażenie? Przypuszczam, że żadna liczba na nich nie zrobi wrażenia, bo jeśli dostaną misję formowania rządu, natychmiast otrzymają wsparcie niemieckich służb. PiS zaś nie wynajęło do kampanii agencji PR z USA, tylko Węgrów. Do prowadzenia tej kampanii wynajęto tych samych nieudaczników co zwykle, licząc nie wiadomo na co. Na to najpewniej, że serca są już kupione. Prezes powiedział też, że ludzie nie głosują z wdzięczności. To jest i nie jest prawda. Nie da się kupić serca za pieniądze, wie to nawet największy kretyn. A jak ktoś próbuje zasługuje wyłącznie na szyderstwo i pogardę. No, ale wielu próbowało i wielu będzie próbować nadal. Powtórzę – nie da się serca kupić za pieniądze. Można je tylko porwać. Jaki pomysł, na porwanie serc publiczności mieli ludzie organizujący kampanię PiS i dziennikarze związani z tą partią? Wymieńmy te pomysły po kolei: sylwester marzeń w Zakopanem, serial o kurwach i sutenerach, korona królów, straszenie Tuskiem, kolejny serial tym razem tak archaiczny, że nikt nie wie o co w nim chodzi. No i seria koncertów z muzyką, która nie porywa nikogo. I tu mała uwaga – ludzie chodzą na wesela z przymusu. Nawet jak się nimi ekscytują na pokaz, w rzeczywistości tego nie lubią, męczą się tam i nie rozumieją po co mają brać w tym udział. Jedni chlają, żeby jakoś przetrwać, inni uciekają przez końcem. Wszyscy zaś poświęcają się, żeby nie robić przykrości rodzicom państwa młodych. Z tej niewiedzy psychologicznej TVP zrobiła dźwignię dla propagandy. Przy czym dodać trzeba, że sami projektodawcy tego szajsu też nienawidzą wesel i wiejskiej muzyki.

Do pokrzepiania serc, tradycyjnie już, służyły produkcje komunistyczne, czyli film o Hubalu i serial o pancernych. A ostatnio – tak mówią, bo sam nie widziałem – na TVP Historia, zaczęli przypominać programy Wołoszańskiego. To jest nie do uwierzenia.

Jeśli do tego dodamy upiorny projekt zatytułowany „Namalować katolicyzm od nowa”, który nie znajdował się co prawda w głównym nurcie propagandy, ale jego twórcy zaadresowali go najwyraźniej do tych bardziej rozgarniętych Polaków, to mamy cały przekrój tego szwindlu.

Ludzie związani z PiS wzięli prezesa jako zakładnika i ni cholery nie robiąc przez te wszystkie lata próbowali trafić do ludzkich serc, w taki sposób, by wyciągnąć z tego maksimum korzyści dla siebie. Dziś mamy finał oficjalny tej imprezy. Wszyscy jeszcze czekamy na to, co zrobi prezydent, ale skoro sam prezes powiedział, w czasie omawiania zależności sądów od opozycji, że w kraju zadano decydujący cios reformie, to za wiele nie należy się spodziewać. Ludzie liczą jeszcze na to, że prezes ma jakieś asy w rękawie i coś wymyśli. Oby tak było. Módlmy się o to gorąco, ale we mnie już wiary w takie cuda nie ma. Nie zamierzam też brać udziału w demonstracjach ulicznych. Żadna bowiem z propagandowych propozycji PiS nie porwała mojego serca. Podobało mi się tylko to co rząd robił. I z tego powodu nadal będę ich popierał, ale ja raczej nie myślę emocjami, więc jako przykład idealnego wyborcy nie sprawdzam się wcale.

 

Na koniec informacja: w czwartek będę we Wrocławiu u ojców karmelitów. Zaczynamy chyba o 17 albo o 19, jutro dokładnie powiem. Wykłąd jest w zasadzie zamknięty, ale jak ktoś wrzuci co łaska to wejdzie.

cze 082023
 

Wszyscy pamiętamy nagranie, w którym Komorowski mówi – albo prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni. Nie ma w Polsce człowieka, który by tego nie odsłuchał. No chyba, że mówimy o jakichś dzieciach. No i wszyscy, którzy słuchali tego nagrania mają dziś powtórkę związanych z nim, niesamowitych doznań. Ponoć Sikorski, tak przynajmniej twierdzi prof. Cenckiewicz, powiedział w programie Olejnik, że minister Błaszczak powinien popełnić harakiri. Nie wiem z jakiego powodu minister Błaszczak powinien cokolwiek popełniać, bo nie oglądałem programu, ale styl i charakter wypowiedzi sytuują ją na tym samym poziomie, na którym znalazła się wcześniejsza wypowiedź Komorowskiego, rzucona ot tak sobie, bez związku z czymkolwiek. Ponoć Olejnik w ogóle nie zareagowała na słowa Sikorskiego, co nie jest wcale dziwne. I w ogóle nic w tej historii nie jest, moim zdaniem, dziwne, bo wszyscy zachowują się tak, jakby czytali z kartki kwestie, które ktoś słabo władający polskim im tam zapisał. W mojej ocenie dziwne jest tylko to, że to my – wyborcy – mamy weryfikować Sikorskiego. I to na nas spoczywa obowiązek usunięcia go, poprzez głosowanie, z polskiego życia publicznego. Tak się oczywiście nie stanie, bo nawet jeśli PIS wygra wybory 60 procentową przewagą, Sikorski nie zniknie. On dalej będzie w polityce i dalej będzie partnerem do dyskusji, a także głosem, który za granicą będzie uchodził za głos opinii publicznej.

Z punktu widzenia wyborcy PiS, pan Sikorski to jest mocarz. Potrafi pozwać prezesa za coś, czego przeciętny zjadacz chleba w ogóle nie rozumie, a sąd skazuje Jarosława Kaczyńskiego na monstrualną grzywnę. Swobodnie bryluje w różnych telewizyjnych programach, a swego czasu posądził nawet prezydenta, że ten bierze jakieś proszki przed podjęciem ważnych państwowych decyzji. I nikt go za tę sugestię nie pozwał. Dlaczego tak się stało, tego nikt nie rozumie. Za to wielu wyborców uważa, że postawa polityków PiS wobec agresywnych ataków i pozwów ze strony opozycji wieszczy najgorsze. Kilka dni temu w sieci pojawiło się jeszcze jedno nagranie, które u jednych wzbudziło niesmak, a u innych wzruszenie ramion. Pokazali mianowicie, jak Nitras w najlepszej komitywie z Dworczykiem poklepują się po plecach. Przez tak zwanych świadomych, zostało to zinterpretowane na niekorzyść wyborców KO, którzy spodziewają się, że Tusk z Nitrasem ustawią na ulicy gilotynę, a wcale tak nie będzie. Ja bym tego taki pewny nie był. I lekko bym tego nagrania nie traktował. Szczególnie teraz, kiedy Sikorski powiedział o tym harakiri. Tamtym nie chodzi bowiem o życie jakiegoś Dworczyka i jego postawę, on się bowiem świetnie nadaje do zorganizowania jakiegoś wice-PiS, który będzie opozycją demokratyczną taką samą, jak SD i PSL były wobec PZPR. Im chodzi o prezesa, o ministra Błaszczaka, o Kamińskiego i o premiera Morawieckiego. To tych ludzi trzeba z polityki wyeliminować, żeby w rozumieniu polityków KO i ich wyborców nastąpił wreszcie długo wyczekiwany raj na ziemi. I swoje niepokoje dotyczące postawy wymienionych osób politycy KO wyrażają publicznie. Czyni to, na przykład, Sikorski. Dlaczego niby Błaszczak miałby popełniać jakieś rytualne samobójstwa? Może niech ktoś go dopyta?

Widzimy, że retoryka, jak walka klas w rozumieniu towarzysza Stalina, zaostrza się w miarę jej stosowania. I lepiej nie będzie. Nie będzie lepiej także po wyborach. Bo oni nie odpuszczą. Właściwe bowiem pole bitwy, która się toczy przed naszymi oczami znajduje się w Niemczech. I tam należy zwyciężać, żeby uzyskać efekt trwały. U nas można jedynie działać doraźnie. To trwałego zwycięstwa potrzebna jest jednak koalicja. Czy stworzenie takiej koalicji, wymierzonej w politykę UE i Niemiec wobec PiS i Polski jaką znamy, jest w ogóle możliwe? Nie mam pojęcia, jakiś film dokumentalny ilustrujący te sprawy by się przydał. Na razie jednak mamy film dokumentalny „Reset”, w którym zobaczymy wszystkie ścinki z doniesień telewizyjnych dotyczące polityki Tuska, te same, które widzieliśmy setki razy plus jakieś sugestie panów uchodzących we własnym mniemaniu za kompetentnych. Ponoć tego filmu obawia się Sikorski, bo coś tam ma być ujawnione. Nie żartujcie ludzie. A co tam można ujawnić, czego nie widać gołym okiem? Czas ujawniania i oczekiwania na reakcje dawno minął. Wyborcy widzą co się dzieje i oczekują jakiegoś ruchu. Niech to będzie nawet oświadczenie, ale niech będzie wymierzone, w któregoś z tamtych. Jeśli już nie można ich pozwać do sądu.

Bo tego gościa, co latał samolotem nad Warszawą i ciągnął za sobą baner z napisem „Do Berlina” ponoć można, albowiem zagrażał bezpieczeństwu powietrznemu.

Wczoraj poinformowano mnie, że odbyła się promocja książki Marcina Roli. Książka nosi tytuł „Kulisy indoktrynacji”, a promocja odbyła się na Foksal w wiadomej siedzibie. Ja bym się tym może nie ekscytował, ale w zapowiedzi tego eventu prócz osób, które tam zwykle bywają, i które nakręcają koniunkturę komentatorom był tam jeszcze Dariusz Loranty. Może coś przeoczyłem, może źle oceniłem pana Lorantego, ale pamiętam, że swego czasu on wręcz mieszkał w redakcji przy Finlandzkiej, u Karnowskich. Co tam nie przyszedłem, to nie było gdzie torby położyć, bo na kanapie w garderobie siedział Loranty, popijał kawę i brylował towarzysko, opowiadając o swojej pracy wpatrzonym weź adeptom dziennikarstwa.

Na tym spotkaniu Braun z Rolą zapowiedzieli ponoć jakiś szturm na sąd w Piasecznie, bo sąd ten odebrał koleżance Roli dziecko i przyznał prawda ojcu tego dziecka. I to ponoć jest najbardziej oburzające w całym tym evencie, albowiem może być wykorzystane propagandowo. Jak? Bardzo prosto – oto prawicowy, niedemokratyczny rząd w Polsce, kwestionuje wyroki wolnych sądów, w tym wyroki TSUE, a tu na dodatek, jeszcze skrajniejsza prawica próbuje atakować sądy i organizuje pod ich siedzibami jakieś zebrania. Tak oczywiście będzie, ale ja mam inną kwestię do rozważenia – co tam robił Loranty? Osłonę kontrwywiadowczą? Rozumiem, że ktoś może być uzależniony od występów publicznych, ale to lekka przesada. Dariusz Loranty to jest człowiek uznawany za fachowca, dysponujący ponoć istotnymi informacjami i równie istotnymi kontaktami. Tak przypuszczam, bo przecież gdyby tak nie było, nikt by go tyle razy do studia nie zapraszał. Jeśli ktoś taki pojawia się w okolicznościach standardowej promocji książki, gdzie zbierają się ludzie, by snuć różne przypuszczenia, nie mające poparcia w żadnym istotnym fakcie, jest to co najmniej zastanawiające. Przynajmniej mnie to zastanawia. No, ale może niepotrzebnie, bo Loranty to wszak emeryt i może chodzić gdzie chce.

Konkluzja dzisiejszych rozważań będzie może trochę zaskakująca, ale inna być nie może. Po czym poznamy, że były minister Sikorski tylko tak sobie gada, a w rzeczywistości nic nie może? Po tym, że wyda on książkę, która w tytule będzie miała wyraz „kulisy” lub wyraz „prawda”, ewentualnie „demaskacje”. W maju swoją książkę na targach promował Aleksander Kwaśniewski, i to jest moim zdaniem znak, że przeszedł on ostatecznie na polityczną emeryturę. Co w takim razie znaczy książka Roli – „Kulisy indoktrynacji”? Jest zapowiedzią zmiany w politycznym teatrze lalek. I wskazuje, że na żadną samodzielność nie ma tam miejsca.

Już mniej niż miesiąc pozostał do Targów Książki i Sztuki w Grodzisku Mazowieckim, edycja II. Odbędą się one w grodziskiej Mediatece w dniach 1-2 lipca. Zapraszam wszystkich, którzy się ze mną zgadzaj oraz tych, którzy się nie zgadzają, ale gotowi są milczeć przez całą imprezę dla dobra sprawy.

Wszystkim, którzy dorzucili się do naszej zrzutki na mieszkanie dla Saszy i Ani bardzo serdecznie dziękuję. Jeśli ktoś jeszcze zechce nam pomóc, będę wdzięczny.

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_confirmation

lut 012023
 

Być może błędnie, ale zauważyłem, że na tak zwanych szkoleniach, które mają poprawić samopoczucie ludzi z deficytami, najwięcej miejsca poświęca się możliwościom awansu. Szkół awansowania jest kilka, ale ja wyróżniłem dwie. Pierwsza grupa trenerów opowiada o tym, że każdy ma szansę i za pomocą swoich nieodkrytych jeszcze zdolności, za odkrycie których musi trenerowi zapłacić, osiągnie wkrótce wszystko. Druga zaś obiecuje krew, pot i łzy, ale na końcu będzie upragniony milion dolarów.

Wszystkie te opowieści dotyczą ludzi, którzy wiążą swoją zawodową karierę ze sprzedażą. Tych szkolonych łączy też jeszcze jedno – nie mają wpływu na towar, który sprzedają, a to oznacza, że wszystkie ewentualne wady towaru, zaniechania producenta i pośrednika i całe zło, jakie wyniknie przy okazji użytkowania produktu, zrzucone będzie na nich. Oni tego nie rozumieją, ale też nikt nie mówi im, że mają brać odpowiedzialność za sprzedawany towar. Choć istnieje przecież rękojmia.

Każdy kto trochę pracował w dużej firmie, gdzie pieniądze przewalane są z jednego miejsca w drugie, wie, że awansuje się tam nie dlatego, iż ktoś jest skutecznym telemarketerem, ale z klucza. Ten klucz jest niewidoczny, ale z całą pewnością istnieje. Żeby więc awansować naprawdę potrzebne są inne umiejętności, niż te przekazywane na szkoleniach. Bo jeśli firma wynajmuje inną firmę lub osoby przeznaczone do szkoleń nie czyni tego po to, by ktoś tam awansował, ale by zwiększyć wydajność i konkurencyjność w grupie. Czyli, żeby jeden chciał zagryźć drugiego za 250 zł podwyżki. Poetyka mitingów zaś służy temu, by fakt ów ukryć, a nie go eksponować. A skoro przyjmiemy takie założenie, możemy wnioskować, że publiczność obserwująca takie przedstawienia jest ukryta i nie patrzy po to, by się dowiedzieć prawdy o sobie, ale by przekonać się czy prowadzący działa w myśl założeń, które podjęto. To znaczy, że do przedstawienia zalicza się zarówno ta osoba na scenie, jak i ci na widowni, prawdziwe zaś audytorium jest gdzie indziej.

Jeśli teraz przedmiot naszych rozważań przeniesiemy z handlu i korporacji na teren publicystyki politycznej zobaczymy rzeczy zadziwiające. Oto przez wiele lat istniały w sieci blogi polityczne. Toczyła się wśród blogerów ciężka walka o przetrwanie i tworzyły się hierarchie, które – co jest wartością największą – nie miały za sobą żadnych fałszów. Ludzie pisali co chcieli i byli za to nagradzani lub potępiani. Najważniejszym kryterium było – czy potrafią. Oczywiście wszyscy mieliśmy świadomość, że jesteśmy pod kontrolą i cały czas podejmowane są próby dewastacji tych naturalnych hierarchii, ale nic nas to nie obchodziło, bo widzieliśmy też beznadziejną słabość, wtórność i nędzę, tych którzy do kontroli nad blogosferą aspirowali. Widzimy to zresztą do dziś. To znaczy widzą ci, którzy po zniszczeniu blogosfery pozostali na stanowiskach i nie zwracając uwagi na nic, działają dalej.

Przez cały czas próbowano nas przekonać do tego, że droga awansu, którą wybraliśmy jest błędna, albowiem są inne. Odbywało się to za pomocą ustawionych konkursów, fałszowania statystyk zupełnie na chama i kreowania antyjakości. Z czego się ta antyjakość brała? Z podstępnych, parszywych i fałszywych intencji,  a także z przekonania, że będąc w posiadaniu mediów, nie trzeba mieć talentu, ani w ogóle niczego. Sama technologia załatwia sprawę i można już wszystko. O jednym ludzie próbujący organizować motywacyjne szkolenia dla blogerów zapominali – że sami są pod obserwacją, a ich kariery to wynik uważnej analizy ich deficytów. W takie rzeczy nikt by nie uwierzył, a szczególnie nikt, kto zajął jakieś stanowisko i ma pieniądze. Ktoś taki zawsze jest przekonany, że do wszystkiego doszedł sam, a sukces zawdzięcza zdolnościom. Zupełnie jak te matoły, co im się zdaje, że będąc dobrymi telemarketerami, zdobędą kiedyś posadę dyrektora handlowego, a najważniejszym kryterium oceny podczas awansu, będzie ich zaangażowanie. Tyle, że w przypadku ludzi moderujących dyskusję polityczną jest jeszcze gorzej, albowiem im się zdaje, że posługując się cynizmem wyrastają na jakichś demiurgów. Jest dokładnie odwrotnie, a widzimy to w momentach przełomowych. Wtedy bowiem dyskusja, która przybierała formy niezwykłe i rozwijała się w zaskakujących kierunkach, inspirując wiele osób, sprowadzona zostaje do kilku bardzo prymitywnych pojęć i tematów. Osoby, które je zagospodarowują są wskazane i one będą moderowały życie publicystyczne dalej. Tak by się wydawało, ale niektórzy pamiętają, co się stało kiedy dawno, dawno temu skrytykowałem książkę Igora Janke „Twierdza”. Ukryli mi blog na pół roku. Przed dojściem PiS do władzy i wskazaniem Mateusza Morawieckiego na stanowisko premiera zaczęto cenzurować blogi. Między innymi mój. Blogi prowadzili wtedy także ludzie tacy jak Łukasz Warzecha i Janusz Mikke. Czy one także zostały ocenzurowane? Oczywiście, że nie albowiem ci ludzie byli poza wszelkimi podejrzeniami. Oni nie mogli w żaden sposób zaszkodzić nowej władzy. Poza tym posiadali wszystkie potrzebne uwierzytelnienia. Co innego blogerzy spoza świata dziennikarskiego, ci – mówiąc co myślą – stanowili potencjalne niebezpieczeństwo, tym większe im więcej publiczności się wokół nich gromadziło. Niestety na żadną inną nagrodę poza takim traktowaniem nie mogliśmy liczyć i nadal nie możemy.

Wróćmy teraz na chwilę do formuł, które pozostawione zostają w przestrzeni publicznej w chwilach kryzysu. One tam zostają, by lepiej można było rozpoznać kto swój, a kto wróg. W naszym przypadku rozróżnia się jednych od drugich po deklaracjach dotyczących Polski i prawdy. Jeśli ktoś ma Polskę w sercu i dąży do prawdy ten jest nasz, a jeśli ktoś próbuje dyskutować nad sposobem postawienia tych kwestii, na pewno ma coś na sumieniu. Jakaś spostrzegawcza osoba mogłaby powiedzieć, że to jest przecież kryterium rewolucyjne. A i owszem, takie właśnie jest, a to oznacza, że ktoś je naszym pasterzom podsunął i jeszcze ich przekonał, że jest skuteczne. To zaś prowadzi nas do wniosku, popartego niejasną intuicją, że wszyscy jesteśmy obserwowani przez jakąś uważną publiczność. Nie mówię, że od razu przez Marsjan, ale jestem blisko tej hipotezy. Jestem też pewien, że taka sytuacja stanowi pewną wygodę dla obozu władzy. Siedzę jednak za nisko, by zrozumieć dlaczego to jest wygoda.

Jak widzimy najwięcej Polski w sercu mają dziś ruscy agenci i oni też z największą bezkompromisowością dążą do prawdy. W ich rękach także pozostają narzędzia służące do oceny postaw, a co za tym idzie cała sfera komunikacji publicznej pozostająca poza mediami elektronicznym kontrolowanymi przez władzę lokalną i inne władze. Dla wygody pozostawiono dyskurs publiczny w rękach Moniki Jaruzelskiej, Sykulskiego i Brauna. Brawo. Dla wygody ograniczono obszary, na których wskazuje się tak zwane kwestie istotne. I ten sposób będzie się jeszcze przez jakiś czas sprawdzał. A to z tego powodu, że nie ma kryzysu. Ja się oczywiście cieszę, że go nie ma, mimo wojny, i spokojnie leję do baków moich wielkich samochodów paliwo po 6,85. Nie jestem też na tyle głupi, żeby domagać się jakieś uwagi. Poradzę sobie bez niej. Chcę tylko przypomnieć, że przez cały ten czas kiedy bierzemy udział w dyskusji publicznej, ani razu nikt nie próbował utemperować postaw ludzi takich jak Warzecha czy Mikke. Sykulski dostał wręcz medal od prezydenta, a jakiś mędrzec tłumaczył mi, że to tak z automatu wręczają. Proszę Państwa, ktoś musiał  go wpisać na listę, ktoś musiał go tam wprowadzić. Poza tym był on w komisji likwidacyjnej WSI. Dziś zaś z wielką pewnością siebie działa nadal i uważa, że jest pełnoprawnym uczestnikiem dyskusji o imponderabiliach, choć poziom który reprezentuje jest niesłychanie niski.

Można oczywiście skwitować to stwierdzeniem, że po prostu tajniacy kłócą się między sobą, ale to nie załatwia sprawy i świadczy o nich i o naszym państwie jak najgorzej. Wczoraj na twitterze ujawniono nagrania, na których widać Jacka Wronę, stałego eksperta od spraw tajnych, widnych i dwupłciowych, zapraszanego do TVP i TV Republika, w towarzystwie najzwyklejszych, moskiewskich szurów. Mówili oni o tym, że pan Jacek ma tylko Polskę w sercu. Jasne, a oni chcą tylko dążyć do prawdy. I to, jak przypuszczam, nie jest koniec tego szkolenia.

Jeszcze tylko prośba od mojego kolegi

Polski Związek Niewidomych Okręg Lubelski Koło w Rykach zwraca się z prośbą o wsparcie finansowe na rzecz Koła.

 

Polski Związek Niewidomych w Rykach zrzesza osoby niepełnosprawne z dysfunkcją narządu wzroku, które z racji swojego inwalidztwa często żyją w izolacji. Organizujemy szkolenia, wycieczki, spotkania, które integrują osoby niewidome i słabowidzące w celu ich społecznej integracji, wyrównywania szans w dostępie do informacji, edukacji, zatrudnienia i szeroko pojętej aktywności społecznej a także w celu ochrony ich praw obywatelskich.

Efektem spotkań są min. oddziaływania psychologiczne, przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu, akceptacja niepełnosprawności, które mają ogromne znaczenie w przypadku osób niewidomych.

Dzięki przyjaznej dłoni ludzi dobrej woli możliwa jest realizacja naszych celów i zamierzeń. W imieniu naszego stowarzyszenia oraz jego członków wyrażamy głęboką wdzięczność za ofiarowaną pomoc i życzliwość.

 

Jeśli nie masz innej możliwości – można nam pomóc w działaniu przeznaczając 1,5 % podatku na PZN w naszym powiecie.

 

Krajowy Rejestr Sądowy – nr KRS: 0000007330

z dopiskiem na cel: Koło w Rykach

sty 062023
 

Każdy, kto choć raz wysłuchał wykładu prof. Kucharczyka zorientował się zapewne jak działa niemiecki mechanizm wyparcia. Z grubsza wygląda to tak – Niemcy składają komuś propozycję, ta zaś spotyka się z niezrozumieniem i Niemcy czują się zawiedzeni, a może nawet nieszczęśliwi z tego powodu, bo chcieli przecież dobrze. Potem, kiedy już przeanalizują wszystko raz jeszcze nie pozwalają sobie na żadne takie luksusy, albowiem lepiej już było. I od razu walą w mordę. W Polsce ćwiczyliśmy to wielokrotnie, niestety nie posiedliśmy umiejętności negocjowania z Niemcami, albowiem, przez taką, a nie inną konstrukcję niemieckiej oferty, podchodzimy do niej zbyt emocjonalnie. Ludzie zaś, którzy dziś w Polsce uważają, że mogliby negocjować z Niemcami, nie wiedzą w ogóle o czym gadają lub są elementem niemieckiej oferty, dosztukowanej do niej w ostatnich latach, kiedy ani Wermacht, ani Gestapo nie podlegają władzy niemieckich urzędników.

Ja tutaj też nie wymyślę żadnego schematu współpracy z zachodnim sąsiadem opartego na obopólnej korzyści, ale spróbuję się chociaż zastanowić nad specyfiką niemieckiej oferty. Założenie każdej niemieckiej oferty jest takie – nikt nie ma lepszej. To stwierdzenie ma drugie dno. Nikt nie ma lepszej, bo Niemcy jej nie dopuścili, albo nikt nie ma lepszej, bo oni sami złożyli swoją ofertę temu, kto mógł złożyć nam lepszą. Czekamy więc, i to jest naprawdę bardzo perfidne, aż niemiecka oferta złożona Amerykanom okaże się fikcją. W tym czasie Niemcy mają czas na stosowanie przymusu, szantaże, budowę agentury i wszystko co tam sobie chcecie wymyślić i dodać. Efektem tego ma być przekonanie miejscowych, że są wobec niemieckiej oferty osamotnieni. Dziś jest to o tyle łatwe, że jesteśmy w UE i niemiecka oferta nie nazywana jest niemiecką, ale unijną. To mydli oczy wielu ludziom, a biorąc pod uwagę euroentuzjazm znacznej części Polaków może być zabójcze. Ludzie bowiem są prości i poprzez socjotechnikę sprowadzającą wszystkie wybory do wygody i aspiracji, wybiorą opcję Europejską, która kojarzy im się z wakacjami w Grecji. Opcję wschodnioeuropejską, która nie kojarzy im się z niczym poza filmami Hofmana, odrzucą. Jest ona bowiem archaiczna, niezrozumiała i podejrzana. Poza tym sojusz z Ukraińcami degraduje ludzi prostych, oni bowiem chcą być lepsi, chcą być Europejczykami. Szydzono kiedyś z generałów, którzy przygotowują się do tej wojny, która już była. Dziś to samo można powiedzieć o otępiałych społeczeństwach krajów, które ledwo co wstąpiły do UE – przygotowują się do tego życia, które już było. Nikt nie chce słyszeć o nowych wyzwaniach. Niemcy to wiedzą i do takich właśnie grup adresują swoją ofertę. Co będzie jeśli jej nie przyjmiemy? Czekają nas liczne niespodzianki, bo Niemcy na pewno poczują się dotknięci, przecież chcieli dla nas dobrze. No i mogą zmienić taktykę.

Toczy się wojna na wschodzie, a Niemcy kojarzą się wszystkim ze stabilizacją. Nawet jeśli Arabowie palą tam samochody, nawet jeśli napadają na dziewczyny i dopuszczają się różnych zabronionych przez prawo czynów, nawet wtedy Niemcy kojarzą się ze stabilizacją. Poza tym, nie chodzi przecież o Niemcy, ale o Unię. Wysuwanie przeciwko Niemcom argumentu hipokryzji nie ma sensu, albowiem oni składają się z hipokryzji i cała ich komunikacja to stale pogłębiająca się hipokryzja. Jeśli ktoś zachowuje się inaczej, według niemieckiego polityka zasługuje jedynie na lekceważenie i pogardę. Jest frajerem po prostu. Niemcy mają swoje strachy, a największym z nich jest Rosja. Jeśli ktoś liczy na opamiętanie Niemców, może się przeliczyć, choć nie do końca, albowiem ważny będzie tu refleks. Jeśli oni się zorientują, że jest już po Putinie, wypchną spomiędzy siebie Rosjan i rosyjskich agentów i skażą ich na śmierć, albo długoletnie więzienie. Po czym, otrzepawszy ręce, przystąpią do negocjacji z Amerykanami. Gdzie my wtedy będziemy? Nie wiem. Na razie bowiem komunikujemy się z nimi za pomocą emocji. To zaś wywołuje w nich jedynie chęć odwetu. No i pragnienie, żebyśmy się w końcu zamknęli. Jasne jest, że nie będziemy przekupywać niemieckich polityków, jak to czynił Putin, bo jesteśmy w ogóle poza to sferą wymiany. Pozostaje nam więc – na razie – nazywanie rzeczy po imieniu. To jest w sumie łatwe, a raczej byłoby łatwe, gdyby moment oczekiwania na decyzję Amerykanów nie przedłużał się w nieskończoność. To daje pole do popisu niemieckim propagandystom i zapewnia bezpieczeństwo oraz możliwość działania agentom rosyjskim. W Polsce mamy w zasadzie taką sytuację, że ludzie deklarujący się jako patrioci rozumiejący rację stanu dyskutują wyłącznie z agentami Niemiec i Rosji, z którymi są po imieniu. I nie widzą w tym niczego szczególnie złego. Dla mnie jest to horrendum. Kwestia KPO, jest bardzo prymitywnym szantażem, który ma – w założeniu – zmusić polski rząd do przekazania władzy niemieckim agentom poprzebieranym w togi sędziowskie. Pytanie czy taki numer jest w ogóle możliwy? Premier Morawiecki twierdzi, że nie. Prezydent Duda mówi, że tak. Ja nie wiem, ale może ktoś światlejszy mi to wyjaśni. Kwestia przystąpienia do strefy euro to po prostu podbój, albowiem przekazujemy zarządzanie pieniądzem  w obce ręce. W ręce niemieckie po prostu, o czym tu w ogóle gadać. Na razie mamy jeszcze jakieś pole manewru, ale od tego co wydarzy się w tym roku zależeć będzie, czy będzie się ono powiększać czy obkurczać. Istotne z mojego punktu widzenia jest to, żebyśmy przestali używać unijnego żargonu w opisie relacji z zachodnim sąsiadem, a zaczęli określać sprawy według ich istotnego znaczenia. Przyjęcie euro przez Chorwację i Bułgarię, to jest powrót Niemiec w stare koleiny polityki cesarskiej. I nie ma doprawdy znaczenia, czy chodzi o cesarstwo ze stolicą w Wiedniu czy o to ze stolicą w Berlinie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że używanie takiego języka spotka się z niezrozumieniem, albowiem ludzie chcą się komunikować w sposób nowoczesny. To zaś powoduje, że każdy unijny bełkot jest witany oklaskami. Nic niestety nie możemy na to poradzić. Obawiam się, że plan premiera oparty na zasadzie – bierz forsę i w nogi – się nie powiedzie, albowiem nawet kiedy zgodzimy się na to co oni proponują pieniędzy nie dostaniemy. Niemcy zaś wykorzystają powstałą szczelinę w prawie by wsadzić w nią but.

Oczekiwanie może się przedłużać, a jedyną nadzieja dla Polski są dziś żołnierze ukraińscy, którzy mogą, jedną ofensywą unieważnić wszystkie te rozważania. Pytanie jaka wówczas będzie oferta Niemiec i do kogo ją skierują.

gru 192022
 

Nie lubię pisać o takich sprawach, albowiem wszyscy o nich piszą. Jeśli miałbym wskazać dlaczego, powiedziałbym, że od tego, jak rząd zachowa się w kwestii KPO zależy czy zostaniemy zdegradowani jako państwo czy nie. Nie pozostawiono nam bowiem dobrego wyboru i wszyscy widzimy, że tak zwana demokracja oraz jej zasady, to w rzeczywistości młotek na sznurku, którym się okłada tych, co nie potrafią chwycić w ręce drabiny i obezwładnić nią młotkowego. Usiłują za to podejść bliżej niego i wyrwać mu sznurek, którym wywija, albo stoją z daleka i coś mu tłumaczą.

Sytuacja zaczyna eskalować, albowiem już pojawiają się fale fałszywek, wskazujących, że premier był agentem Stasi, czy czegoś tam jeszcze. Już się wszyscy zastanawiają, czy on aby gra do dobrej bramki. Ja tego nie wiem, ale ufam, że skoro już go prezes zrobił tym premierem, to miał w tym jakiś plan. Wycie jakie niesie się po sieci w związku z oskarżeniami o agenturalność wskazywać może, że pomysł Morawieckiego nie jest zły. Dlaczego tak uważam? Otóż ci, którzy teraz rządzą UE idą w odstawkę. Oni o tym wiedzą, wszyscy o tym w zasadzie wiedzą, ale udają, że jest inaczej. Chodzi o to, żeby ich przeczekać. Nie mają ci ludzie już siły na demontaż polskiego państwa za pomocą przekupionych sędziów, ale niestety destrukcja ich układu postępuje powoli. Nie tak szybko jakbyśmy chcieli. Mając tego świadomość najgłupsze co możemy zrobić to podejmować gwałtowne decyzje. Oni też nie mają czasu i nawet jeśli ustąpimy w kwestii tych całych kamieni milowych, oni dalej będą zwlekać. Są bowiem przekonani, że wybory w Polsce przyszłej jesieni wygra opozycja. Ta opozycja ich do tego przekonuje. Tak ustawiona kwestia w mojej, być może błędnej, ocenie wygląda lepiej niż to co wczoraj nakreślił przed naszymi oczami redaktor Karnowski – jeśli nie zgodzimy się na kamienie milowe czeka nas klęska w wyborach, bo nie dostaniemy pieniędzy. I tak ich nie dostaniemy w całości przed wyborami. Możemy, w najlepszym razie, otrzymać jakąś część. Oni zaś już się postarają, byśmy nie dostali nic. Przez to właśnie nie można wiązać kwestii zwycięstwa w wyborach z pieniędzmi z KPO. To UE jest w sytuacji przymusowej i należy im pozwolić na dalsze ekscesy, albowiem oni będą się już tylko coraz bardziej kompromitować. Nie ma tam zmowy na tyle silnej by można było dzięki niej zdewastować Polskę. I z każdym dniem cała ta banda będzie działać w coraz mniej sprzyjających okolicznościach. KPO – i to jest zadanie dla sztabu wyborczego – powinno zostać zdjęte z porządku kampanii. Nie może być tak, że kampania jest budowana wokół decyzji o wypłacie tych środków, bo to jest oddanie zwycięstwa za darmo. I mam nadzieję, że nie będzie. Staram się o tym nie pisać, ale wszystkie sieciowe trolle, a także ludzie uważający się za rozsądnych, nie mogą przeżyć dnia, żeby nie napisać o tym, kiedy też zostanie nam wypłacone KPO. Premier niepotrzebnie związał tę kwestię z kampanią, ale można się z tego wycofać i nie będzie kłopotu. Uważam, że należy przyjąć ich warunki, bo oni wskoczą zaraz z nowymi. Czas zaś pracuje dla nas. O ile kampania nie zostanie położona, jak to już bywało nie raz, albowiem temu czy innemu szefowi projektu zdawało się, że najlepiej będzie, jak aktorzy w spotach wyborczych zaczną płakać, wszystko pójdzie dobrze. Nie można robić z KPO sprawy najważniejszej w kampanii, a tak to zostało przedstawione.

Opozycja wprost mówi o tym, że blokada środków to ich zasługa. Nie bardzo rozumiem, dlaczego media, takie jak tygodnik Karnowskich i Gazeta Polska z przyległościami nie rozpoczną prawdziwej, prasowej nagonki na ludzi, którzy opowiadają takie rzeczy. Nie trzeba kłamać, nie trzeba manipulować, nie trzeba w ogóle nic robić, poza zestawieniem faktów i wskazaniem winnego. Być może takie projekty ruszą, ale musi to być zrobione teraz. Jeśli nie zostanie przeprowadzone, bardzo się zdziwię. Wiadomo już właściwie na pewno, że wielu posłów do PE to rosyjscy agenci i wielu dziennikarz w Polsce korzystających z wolności słowa to rosyjscy agenci. I nie ma doprawdy znaczenia czy są wynajęci czy działają z przekonania, albowiem ich obecność w przestrzeni publicznej dewastuje komunikację. Oczywiście nie można z tym nic zrobić, tak jak nie można podobno nic zrobić z politykami opozycji zapraszanymi do programów publicystycznych. Choć przecież można ich nie zapraszać. A na pewno nie do każdego programu. Cóż to jest – wzorując się na Monice Jaruzelskiej – stworzyć format, gdzie dwie czy trzy osoby, będą rozmawiać w atmosferze wzajemnego zrozumienia o najważniejszych problemach kraju, przy zachowaniu najwyższych standardów kultury?  I nie będą to ci sami co zawsze. Cóż to jest za problem zmniejszyć trochę ciśnienie w tej publicystyce, która szykuje ludzi na wojnę i rozwala im mózgi dziesiątkami szalonych zupełnie sugestii wywołujących najgorsze przypuszczenia i chęć natychmiastowej ucieczki? Moim zdaniem sprawa jest prosta. I ktoś powinien się za to zabrać. No, ale wtedy trzeba by było powiedzieć paru osobom, by zrezygnowały z tradycyjnych ekscytacji na wizji, albo wręcz ich tam nie wpuszczać. Sprawa jest bardzo delikatna, ale moim zdaniem kluczowa. Przez cały ten rok PiS powinien zmniejszać naprężenia, a nie je potęgować, bo kiedy przyjdzie do rozstrzygnięć okaże się, że nie są one takie, jak oczekiwaliśmy.

Trzeba otworzyć nowy kanał dyskusji i prowadzić ją innym sposobem, nie takim jak to pokazał wczoraj Michał Karnowski. To i tak było – co oczywiste – lepsze niż występy dziennikarzy z Do rzeczy, ale ta droga jest błędna. Kwestionuje ona bowiem wiarę w sukces, a co za tym idzie zmniejsza wagę dotychczasowych osiągnięć, które przecież są – mimo wojny. Nie można nawet sugerować, że trzecia kadencja przepadnie. Wyborcy bowiem odbiorą to jako przyznanie się do błędów, zaczną też uważać, że rząd obarcza ich odpowiedzialnością za niepowodzenia, do których się przyznaje półgębkiem, choć żadnych niepowodzeń nie ma.

Ktoś może oczywiście powiedzieć, że jeśli nie mówi się o problemach, to one nie znikają. Otóż nie, w reklamie, a kampania należy do reklamy, jest właśnie odwrotnie. Jeśli się o czymś nie mówi, to tego nie ma. I metodę tę do perfekcji opanowała opozycja. Mówi ona o tym czego nie ma i milczy o tym, co jest. Poncyliusz wczoraj puścił tweeta, że paliwo w Polsce jest najdroższe w Europie. Droższe niż w Niemczech. Czy on się choć na sekundę zawstydził tego swojego postępku? Oczywiście, że nie, bo prawda go nie interesuje. Chce, żeby banda kantowanych przez niego frajerów oddała mu znów władzę w ręce. Można oczywiście na to wskazywać, ale wyborców opozycji to nie obejdzie, albowiem im się zdaje, że ta władza jest dla nich. Ludzie wierzą naprawdę, że KO coś im da, a może nawet na czymś ich uwłaszczy. Żadne racjonalne argumenty tego nie zmienią. Nie można zatem posługiwać się nimi z dobrej wierze i nie można mówić, że jak dostaniemy pieniądze z KPO to wygramy wybory. I tak je wygramy, bez tych pieniędzy. Ich niewpłacenie zaś stanie przyczyną klęski ruskich agentur w PE i ich funkcyjnych w Polsce.

paź 272022
 

Mogłem ten tekst nazwać – o skuteczności dyskretnej i niedyskretnej propagandy – ale niech już tak zostanie. Liczne są przykłady na to, jak człowiek – pojedynczo i w masie – usiłuje zaklinać rzeczywistość. Niektóre z nich opierają się na przekonaniu, że można oszukać innych ludzi, a te skrajne wprost na tym, że można oszukać naturę. Są jeszcze tacy, którzy próbują oszukiwać Pana Boga, ale pozostańmy lepiej przy tej naturze. Najpierw podam taki właśnie przykład. Oto pułkownik Scott, uważał, że może oszukać Antarktydę i dojść do południowego bieguna szybciej niż Amundsen. Popełnił wszystkie możliwe błędy, a jego postawa została przez ówczesne media przedstawiona jako właściwa, piękna i godna naśladowania. Być może ktoś tam go krytykował, sugerując, że kuce islandzkie nie będą jadły śniegu i lepiej zabrać na Antarktydę psy, jak to czyniono zawsze. No, ale Scott nie posłuchał, wiedział bowiem lepiej.

Jak działa mechanizm takiej propagandy? Nie jest on łatwy do rozszyfrowania, albowiem, kiedy próbujemy to czynić, wpadamy w kolejną pułapkę – pokazujemy głupotę Scotta i sami się mądrzymy, jakbyśmy kiedyś byli na Antarktydzie. Tymczasem nasze doświadczenia z zimnem ograniczają się do dwudziestu minut oczekiwania na autobus przy temperaturze -12 stopni Celsjusza. Otóż propaganda oparta na założeniu, że ludzi lub naturę da się oszukać musi mieć sponsora. Ten nic nie ryzykuje, ale ma coś do wypróbowania. Nie wiem kim był i co miał do wypróbowania sponsor Scotta, ale upieram się, że ktoś taki musiał istnieć. Inaczej – z samej tylko pychy – pułkownik nie porwałby się na takie szaleństwo. I tak jest w każdym podobnym przypadku. Na przykład w przypadku toczącej się właśnie wojny na Ukrainie. Wszyscy wiedzieliśmy, że armia rosyjska jest drugą armią świata. Nikt nam jednak nie powiedział, że chodzi o trzeci świat. Tego w sondażach zabrakło. Skuteczność tej armii mierzona była ilością odsłon pod nagraniami pokazującymi zawody czołgistów, a także sondażami przeprowadzanymi w Niemczech na temat konieczności porozumienia się z Moskwą. Innych wskaźników skuteczności armii rosyjskiej nie było. No może jeszcze cała propaganda filmowa, którą przez ostatnie dwie dekady Rosja karmiła świat. Wszystkie te brednie o Stalingradzie, Rżewie i białych tygrysach. Teraz rzec trzeba kilka słów o naturze gwarancji udzielonej Rosjanom. Pierwszy raz udzielili im jej Niemcy, którzy wmówili światu, że będą jak treser Tygrysa, który sprawi, że bestia zamieni się w łagodnego kotka. Niemcy produkowali i powielali takie komunikaty trzęsąc się jednocześnie ze strachu przed Rosją i nie widzieli w tym żadnych sprzeczności. Ich doktryna bowiem opiewała na pokonanie tego przeciwnika, którego się nie bali i którego znali lepiej – Amerykanów. Dlaczego oni to wymyślili? Nie wiem, może też mieli jakiegoś sponsora? W każdym razie wyszli na tym, jak pułkownik Scott na kucach islandzkich zabranych na Antarktydę. I nie chce mi się wierzyć, że skorzystają na wojnie, albowiem ich demoniczna inteligencja da im przewagę nad innymi. Scholz dłubał w nosie w czasie przemówienia Morawieckiego. I nie robił tego z pewnością po to, by ukryć swoją bezbrzeżną przenikliwość.

Drugiej gwarancji udzielili Rosjanom Ukraińcy oddając im Donbas i Krym, w 2014 roku, a trzeciej społeczność międzynarodowa, która nie dość mocno protestowała przeciwko tym aneksjom i zbrodniom tam dokonywanym. Przy takiej ilości tak dobrych prognostyków druga armia trzeciego świata uwierzyła już nawet w to, że biały tygrys istniał naprawdę. Oni zaś, naprawdę mogli go pokonać. Siła bowiem tkwiąca w narodzie rosyjskim jest nie do przełamania. Skąd się w ogóle bierze w Rosji taka mitomania? Ona ma swoje źródło w średniowieczu, a konkretnie w tym momencie kiedy Moskwa zrzuciła jarzmo tatarskie. To jest oczywiście fikcja, bo jarzmo to spadło samo, Moskwa zaś odpowiedzialna była jedynie za ponowne zdewastowanie Kijowa. Kiedy trzeba było walczyć z Mongołami, księstwa północnej Rusi zgodziły się grzecznie płacić trybut i z uwagą przyglądały się, jak Mongołowie dewastują Europę. Ten mit, spleciony z całkowicie obłąkanym mitem trzeciego Rzymu pozwala w zasadzie tylko na jedno – na totalne rozkradanie wszystkich gromadzonych w Rosji aktywów. Po cóż one bowiem skoro jest propaganda i gwarancje? Po cóż one skoro jest „ruska siła” reprezentowana przez miliony ogłupiałych i pijanych mużyków. Po co wreszcie jakieś aktywa, skoro są radzieccy uczeni, którzy jak wiemy wymyślili pastę do butów, sztucznego satelitę, Internet i plastelinę.

Przejdźmy teraz do omówienia propagandy dyskretnej, której demaskacja jest zarazem ostatecznym końcem demaskującego. Nie ma na jej działanie zbyt wielu przykładów, ale ten który tu od kilku dni omawiamy jest bardzo wymowny. Dyskretna propaganda opiera się na budowaniu w sercu ofiary fałszywej nadziei. To w zasadzie jest podstawowe zadanie takie propagandy. Działa ona bowiem dzięki temu jeszcze długo po tym, jak trawa porośnie groby ofiar. Ich potomkowie pamiętają, że kiedyś tam słyszało się, że wróg nie jest taki zły i można go było obłaskawić. Chętnie też potomkowie ci, dla świętego spokoju przerzucają odpowiedzialność na przodków, bo coś się tam komuś pochrzaniło, potem popełnił jakieś błędy w polu i koniec końców wyszło jak wyszło – przegraliśmy. Nigdy jednak – tak działa na dłuższą metę propaganda dyskretna  – nie należy rezygnować z podjęcia negocjacji i nigdy nie należy odtrącać wyciągniętej ręki. My właśnie znajdujemy się w takiej sytuacji – groby ofiar porosła trawa, a w kraju trwa dyskusja z potomkami zbrodniarzy, którzy zapewniają, że teraz już będą grzeczni, ale sami rozumiecie, że należy posprzątać ten bałagan, który tu został stworzony. Mimo zewnętrznych demaskacji, kompromitacji i bankructwa sponsora, który przegrał wszystkie rozdania, które sam przecież ustawił, w Polsce mongolska propaganda triumfuje. I zwróćcie uwagę, że nie opiera się ona na strachu i nadziei. Ona karmi się wyłącznie nadzieją, bo strach został uśpiony, albo wręcz stał się atrybutem władzy rządzącej teraz – tak mówią o niej mongolskie media reprezentujące wielkiego chana – TVN i Polsat. To my sami jesteśmy zagrożeniem dla siebie, a oni chcą nam tylko pomóc. I to – podkreślam – mimo bankructwa sponsora. To zaś może oznaczać, że istnieje inny sponsor i inny gwarant ich sukcesu. No, ale tego nie można sprawdzić inaczej, jak przez konfrontację. W naszym przypadku, na szczęście, przy urnach.

Książki o najeździe mongolskim na Europę – „Niebieski sztandar” i „Anglik tatarskiego chana” już wkrótce w naszej księgarni

wrz 262022
 

Zacznę od rzeczy małych. Wczoraj dostałem zdjęcie Janka Bodakowskiego występującego na jakimś wiecu kamratów. To niezwykłe, albowiem Bodakowski był pierwszą ofiarą Olszańskiego. To do niego właśnie podszedł on najpierw, na jakiejś demonstracji, to jego okantował na chama, mówiąc mu, że jest przybyszem z prowincji, zatroskanym o losy kraju, który chce powiedzieć kilka słów do kamery. Minęło niewiele przecież lat i Janek Bodakowski występuje na wiecach organizowanych przez Olszańskiego, choć wcześniej skarżył się w różnych telewizjach, jak perfidnie został oszukany.

Teraz kilka słów usprawiedliwienia. Złapałem trochę oddechu i chciałem dziś znów pisać o różnych ciekawych sprawach z przeszłości, ale wczoraj były wybory we Włoszech, w związku z czym cały prawicowy Internet wyje ze szczęścia, albowiem spodziewa się, że już za chwileczkę, już za momencik, wszystko, co związane jest z budową europejskiego super państwa, rozleci się jak domek z kart. Sam prezes Kaczyński mówi wprost, że trzeba się cieszyć, a powtarza to za nim premier Morawiecki. Wszyscy wskazują, na tego idiotę Tuska, który niedawno jeszcze wychwalał Berlusconiego, dziś podporę nowej koalicji, która ma uderzyć w Niemcy. Wszyscy szydzą z feministek, które nie są w stanie zaakceptować premiera kobiety, pierwszej kobiety na tym stanowisku w kraju macho. Śmiechom i zabawom nie ma końca. Niektórzy już montują antylewicową, pardon, antylewacką koalicję, złożoną z Polski, Italii i Węgier, która pokaże Niemiaszkom, gdzie raki zimują. Nie wiem dlaczego, ale ja nie podzielam tego entuzjazmu. Nie wiem – po pierwsze – kim jest ta pani, która ma być premierem. Ma ona bardzo ekspresyjny styl, przez co idioci rozumujący kategoriami wylansowanymi przez gazownię, porównują ją do Mussoliniego. Kiedy widzę, jak ona ściska się z oszustem tak starym, jak Berlusconi, deprawatorem parającym się przekupstwem i – pardon – kurwiarstwem, dobrym kolegą Putina, jej zwycięstwo nie ekscytuje mnie wcale. Kiedy widzę, że obok stoi ten z brodą, co przyjechał się lansować do Przemyśla, ale został tam zgaszony, przez miejscowego burmistrza, mam jeszcze więcej wątpliwości. Okay, powie ktoś – oni się już zorientowali skąd wieje wiatr, Putin to przeszłość, trzeba się ustawić w dobrym miejscu i robić różne rzeczy bez niego, z widokami na zmianę władzy w Rosji. Premier Morawiecki i prezes Kaczyński są na pewno lepiej poinformowani co do kwestii wielkiej polityki niż my tutaj i mają swoje rachuby związane z nowym rządem Włoch. Mnie tylko interesuje jedna kwestia – czy kiedy zmieni się władza w Rosji – bo ona się prędzej czy później zmieni, Europa ojczyzn, pojedynczo i zbiorowo pojedzie do Moskwy, żeby umówić się na nową współpracę z nowym/starym gangiem, czy może będzie szukać alternatywnych rozwiązań poza opcją rosyjską? Ciekawi mnie to już dzisiaj, albowiem widzę tam tych dwóch ancymonów i nawet słowa prezesa mnie nie przekonują do tego, że oni choć na moment zapomnieli o swoich dobrych przyjaciołach z Moskwy. Na pewno nie zapomnieli.

Zdumiewające są szyderstwa, jakie entuzjaści włoskiego zwycięstwa, emitują w sieci. Śmieją się, że wszystko się lewakom pomieszało, bo piszą, że Putin wygrał wybory w Italii, a przecież sami wskazują na to, że nowy rząd będzie kryptofaszystowski, a Putin wszak zwalcza faszystów na Ukrainie. Takimi oto gierkami słownymi zabawiają się dziś ludzie i są z tego powodu niezmiernie szczęśliwi. Sądzę, że przedwcześnie, ale dziś wyjaśnić tego nikomu nie sposób, albowiem entuzjazm przesłania wszystko. Brak zrozumienia dla istoty polityki włoskiej bije przy tym po oczach. Nie słyszałem do tej pory, by ktoś w Italii domagał się wskazania agentów rosyjskich wśród polityków, tak jak to miało miejsce we Francji. I nie jest przy tym istotne czy rzeczywiście tych agentów wskażą, bo pewnie tego nie zrobią, a jak kogoś napiętnują, to jakiegoś gamonia, który nie rozumiał za bardzo w czym uczestniczył. Italia, póki co, milczy o swoich tajnych związkach z Rosją oraz o przepływie pieniędzy z Rosji do Rzymu i innych miast włoskich, na konta polityków, którzy dziś w najlepszej zgodzie budować będą zręby nowej polityki. Choć przecież to właśnie w Italii rosyjska agentura miała prawdziwy raj.

Polski Internet najbardziej cieszy się z tego, że po tyłku dostaną Niemcy, albowiem to oni są, według polskiej prawicy, największym sojusznikiem Putina i Moskwy w ogóle. Niemcy nie są sojusznikiem Putina, w mojej ocenie, Niemcy są protektorem i patronem Putina, a relacja pomiędzy Niemcami a Rosją, mimo wszelkich złudzeń, jest relacją pomiędzy panem a sługą. Trzeba więc sobie już dziś zadać pytanie – czy ta – jakże korzystna dla Niemiec przygoda, nie znajdzie naśladowców w innych krajach Europy? Skoro Niemcom się tak długo udawało, skoro mieli oni swoich ludzi w Moskwie, a także w Warszawie, skoro mogli zbudować dwie rury na dnie Bałtyku i zrobić tyle złego, mimo stałej obecności armii USA na swoim terenie, to cóż przeszkadzać będzie innym krajom, nie posiadającym tak straszliwego bagażu doświadczeń historycznych, nawiązanie nowych, zbudowanych na innej zasadzie relacji z Rosją? Można też – niczym jakaś Kassandra dla ubogich – zapytać czyim kosztem się to będzie odbywało?

Okay, bądźmy jednak optymistami – Italia stanie się prawicowa, pan Sylwek wypnie się na Putina, a tamten zejdzie z tego świata w okolicznościach niejasnych. Węgry oprzytomnieją i znów zaczną nas kochać, Szwecja zwróci nam kodeks Łaskiego, a jej okręty zamiast atakować polskie wybrzeże, będą go skutecznie bronić. Przed kim? No właśnie  przed kim? Skoro nie będzie Putina, skoro Ukraina wygra wojnę i ocaleje, skoro w Rosji zmieni się władza na bardziej przyjazną Europie, przed kim będziemy się bronić? Do tego Niemcy zapadną się do środka. Nowy rosyjski prezydent wyjdzie uśmiechnięty na kolejnym forum ONZ i powie wszystkim, że ma dla nich ciekawe propozycje. W dodatku opiewające na długofalową współpracę. Tylko wiecie, ta Polska leży tu po drodze i oni wcale nie chcą, byśmy się demokratyzowali. Myślą kategoriami z przeszłości, są trochę za bardzo prawicowi, nie potrafią uchwycić właściwego balansu….itp, itd…Wiem, że jest ciut za wcześnie na takie ponure prognozy, ale jakoś źle znoszę entuzjazm, szczególnie wyrażany poprzez formuły całkowicie nie pasujące od politycznych realiów.

Niedawno na twitterze ktoś zacytował pułkownika Kuklińskiego, cytat był bardzo znamienny – Zachód futruje Rosję i pozwala jej żyć. Kiedy my tutaj to mówimy, spotykamy się z szyderstwem jedynie. Słowa Kuklińskiego pozostały nie zauważone, komentowano je słabo, a potem wybuchł ten szalony entuzjazm w związku z Italią i wyborami.

wrz 122022
 

Od wczoraj sieć aż huczy emocjami. Oto okazało się, że generał Pytel, który kierował czymś ważnym, zdaje się SKW udzielił wywiadu gazowni i tam, w tym wywiadzie, opisał prezesa Kaczyńskiego i premiera Morawieckiego, jako ruskich agentów. Sam zaś ma zaraz sprawę, utajnioną, o współpracę z FSB. Jestem już stary, ale czegoś nie rozumiem – dlaczego ten pan, zamiast udzielać wywiadów w gazetach, nie siedzi pod celą? Chodzi sobie po wolności, w chwili kiedy rząd, wspomaga walczącą z Rosją Ukrainę i oskarża ten rząd o współpracę ze służbami rosyjskimi. Czyni to zaś w największej gazecie, jaka ukazuje się na terenie Polski. Komentatorzy zaś prześcigają się w szyderstwach na temat tej hucpy i liczą zdaje się na surowy wyrok dla generała. Niestety, tak sądzę, przeliczą się i to grubo. Pan generał wyjdzie na wolność i dalej będzie szczekał swoje, albowiem porozumienie jakie zawrze z nie będzie opiewało na zamknięcie pyska. Sieć zaś dalej będzie się ekscytować jego kontrowersyjną postawą.

W innej gazecie, w Chicago Tribune, która ma milionowe nakłady, co jest o tyle ciekawe, że już dawno ogłoszono koniec prasy papierowej i triumf Internetu, ukazały się teksty na temat historii Polski. Dla wielu ludzi jest to powód do radości i dumy, ale ja jakoś nie mogę się otrząsnąć po tym newsie. Oto owe teksty podpisane zostały nazwiskami premiera Morawieckiego i wicepremiera Glińskiego. Z jednej strony mamy ruskiego agenta, który oskarża obydwu o współpracę z Rosją, a z drugiej ich „awans” na felietonistów w lokalnej gazecie, która sprzedaje miliony egzemplarzy w epoce Internetu. Rozumiem, że od teraz PR Polski za granicą będzie wyglądał tak właśnie – czołowi politycy sygnować będą teksty w zagranicznych gazetach. Dlaczego oni? Bo tylko oni są rozpoznawalni przez amerykańskie, wpływowe koła i tylko oni mogą zrobić odpowiednie wrażenie na Polonii w Chicago. Tak to chyba należy rozumieć – premier i wicepremier adresują swoje pisma, w rzeczywistości napisane przez ghostwritera, do mieszkających w Chicago emigrantów. Nie ma zaś w USA żadnego polskiego lobby, które byłoby w stanie, samo z siebie, wygenerować jakieś wpływy w wysokonakładowych periodykach i napisać tam coś o wojnie w Polsce, która toczyła się w latach czterdziestych. Głupie, bo nie mówcie mi, że one takie nie są, felietony w gazecie wychodzącej na prowincji, są załatwiane kanałami dyplomatycznymi. I wszyscy skaczą z radości. Ile jeszcze czasu zmarnujemy, żeby zrozumieć, że państwo nasze, jego historia i przyszłość nie jest związane z politykami tej czy innej opcji, ale z nami osobiście. I to każdy Polak osobiście powinien być odpowiedzialny za to, co się o Polsce mówi i pisze za granicą. Szczególnie w takich Stanach i w mieście Chicago, gdzie żyją ludzie, ponoć najbardziej patriotycznie usposobieni. Okay, rozumiem, że w ten sposób próbowano podnieść rangę tej publikacji, ale czy wyobrażacie sobie, że jakiś artykuł do gazety pisałby premier Hiszpanii? A może prezydent Zełenski coś już opublikował w amerykańskich gazetach?

Właściwą formą obecności polskich polityków na łamach zagranicznych gazet powinien być autoryzowany wywiad, najlepiej sprofilowany tematycznie. I wywiad ten powinien być przeprowadzony przez kompetentnego dziennikarza. No, ale może  tu tkwi problem najważniejszy – nie ma takich dziennikarzy w USA, bo wszyscy są przekonani, że w czasie II wojny światowej Polacy budowali obozy koncentracyjne dla Niemców i Żydów. Czy wobec takiej postawy teksty w Chicago Tribune mają jakieś znaczenie? Nie wiem. Oby miały. Pomoc wojskowa USA i transfer technologii to kwestie istotne, ale propaganda antypolska, na chwilę przypudrowana bieżączką polityczną jest równie istotna. I dopóki nie zostanie ona trwale zatrzymana i okiełznana, nie będzie żadnych trwałych zmian.

Dlaczego ludzie tacy jak Pytel i Michnik, drukujący wywiady z nim, funkcjonują w najlepsze? Zapewne dlatego, że oni także mają jakąś ofertę dla naszych sojuszników i ona jest kolportowana kanałami innymi niż dyplomatyczne, ale działającymi równie skutecznie, albo może i skuteczniej. Efektem tego działania nie są, co prawda, teksty w gazetach zagranicznych, ale te w polskich, jak choćby wywiad z Pytlem. Zostawmy jednak już tego nieszczęsnego generała i przypomnijmy pewien operacyjnych schemat, którego – mimo jego jawności – nikt zdaje się nie zauważać. Najpierw wyjaśnię dlaczego. Otóż powód jest taki, że dostrzeżenie go unieważniłoby większość przemądrych dyskusji toczonych na różnych forach. A oto ów schemat. Niektórzy pamiętają redaktora Piotra Wierzbickiego, który był naczelnym faszystowskiej „Gazety polskiej” zanim nastał Sakiewicz. Był to człowiek, który zwalczał Michnika w sposób bezkompromisowy i uwodzicielski dla wielu młodzieńców mających dość już propagandy gazowni. Kiedy „Gazeta Polska” została przejęta przez PiS czy co tam za tym PiS-em stoi, okazało się, że redaktor Wierzbicki odnalazł się w nowej roli – został felietonistą w „Gazecie Wyborczej” i pisał teksty o muzyce, na której znał się ponoć wyjątkowo dobrze. Potem umarł. Tak, jak napisałem – pamiętają to tylko niektórzy. Podobnie jak tylko niektórzy pamiętają, że pokazujący się dziś na wszystkich ruskich eventach w Polsce syn Bohdana Poręby, Maciej, widoczny jest na nagraniach pochodzących ze Szwecji, razem ze sławną performerką Małgą Kubiak. Panią już nieco posuniętą w latach, która zrobiła karierę na rozmaitych demonstracjach w negliżu. Oczywiście pani ta była silnie i nachalnie promowana swego czasu przez „Gazetę Wyborczą” oraz środowiska lewicowe. Te i inne przykłady rzeczywistego działania sceny promocji, prowokacji i propagandy, choć jawne, nie mogą stanowić podstawy do żadnych rozważań, albowiem wtedy – powtórzę – zepsuje się cała zabawa. Nie będzie można dyskutować o różnicach poglądów oraz o ortodoksji politycznej i innej, którą chce się wyróżnić każdy poważny uczestnik życia publicznego. Kiedy zaś wyłażą takie kwiatki nie wiadomo co robić, bo jak tu oskarżyć Adama Michnika o kontakty z polskimi faszystami, albo wręcz o ich kreowanie? To jest nie do uwierzenia przecież. Co innego oskarżać polski rząd o robotę agenturalną, to jest jak najbardziej słuszne i spotyka się ze stosowną reakcją. Wszyscy poważni dziennikarze, tacy jak Tomasz Lis, popierają tę koncepcję. Wszyscy prawicowi komentatorzy z niej szydzą, powodując, że jej zasięgi wzrastają w sposób niesłychany. W tym czasie polski rząd usiłuje ratować pamięć o ofiarach wojny w Polsce za pomocą felietonów w Chicago Tribune. A w przyszłym roku wybory i wszyscy są przekonani, że PiS je wygra, choć ma przeciwko sobie naprawdę poważnych przeciwników, których w dodatku nie można o nic oskarżyć. No, ale poczekajmy na ten proces Pytla, może się okazać, że wszystko co tu napisałem jest złudzeniem.

lip 222022
 

Prawdziwą tragedią naszego narodu są personalia. I choć dziś nikt nie mówi już o politykach, że są personalnikami, to dawniej używano tego określenia nagminnie. Józef Beck był nazywany personalnikiem, i było to określenie pejoratywne, oznaczające, że ma swoich ludzi, których lubi i którym ufa i oni zajmują kluczowe stanowiska w resorcie. Bycie personalnikiem oznacza, że kompetencje nie mają żadnego znaczenia, liczy się tylko zaufanie do szefa. Czy tak jest również dzisiaj? Nie wiem, nawet jeśli Jarosław Kaczyński jest personalnikiem, to z pewnością nie jest nim Morawiecki, czego dowiodła ostatnia dymisja. Nie o dymisjach będzie dziś jednak mowa, a po raz kolejny o doktrynie. Zacznijmy jednak od piosenki. Świętej Pamięci Jacek Kaczmarski nagrał wraz z Jackiem Kowalskim taki oto utwór https://www.youtube.com/watch?v=Hp2Se6VH36E Nosi on tytuł Polonez biesiadny i jest bardzo powierzchowną krytyką historii i ustroju Rzeczpospolitej, zaaranżowaną ku uciesze nierozgarniętej gawiedzi obsiadającej ławki i stołeczki w studio, gdzie aranżacja powstała. W pewnym momencie Kaczmarski śpiewa taką oto treść – jak już któryś nosi jajca, zaraz warchoł, albo zdrajca. Chodzi oczywiście o Polaków, którzy wykazują aktywność osobistą i organizacyjną tylko wtedy kiedy można zaszkodzić krajowi. Zacząłem się wczoraj zastanawiać skąd wzięło się to nieprawdziwe przecież, bardzo powierzchowne, pochodzące całkowicie z zakresu literatury stwierdzenie. Bo w kilku przypadkach znajduje ono potwierdzenie w rzeczywistości. Otóż rzecz bierze się ze specyfiki życia politycznego w Polsce, która była, właściwie zawsze terenem spenetrowanym przez siły obce. Te zaś miały wobec Polaków jakieś zamiary, niekoniecznie złe, ale zawsze ukryte. Jeśli więc wyobrazimy sobie, że jakaś organizacja finansowa lub polityczna organizuje życie na dużym obszarze, wymaga od uczestników tego życia przede wszystkim dyscypliny. Tę zaś można narzucić siłą, podstępem, albo po prostu kupić. I postawmy sobie teraz przed oczami trzy kwestie, które w ogólnych zarysach organizowały życie szlacheckie w dawnej Polsce. Będą to: mit sarmacji, konstytucja z roku 1606 zakazująca szlachcie handlu oraz liberum veto. Wszystko to możemy zinterpretować jako kokieteryjne lub przymusowe elementy organizowania życia politycznego. I myślę, że ktoś bieglejszy ode mnie w historii, mógłby łatwo udowodnić, że pochodzą one spoza szlacheckiego uniwersum pojęć i zachowań. Zostały tu zaszczepione w określonym celu. Bez nich nie dałoby się utrzymać pożądanego stanu, czyli nie dałoby się zarządzać i eksploatować Rzeczpospolitej w jakimś tam porozumieniu, które co jakiś czas było weryfikowane przez wojnę. Oczywiście stan ten nie zadowalał nikogo, ale scementował naród, nadał mu nowy kształt i sprawił, że naród ten postanowił trwać, bronić się i uznać zakulisowe, polityczne konsensusy, za swoją tradycję. Tak bywało, bywa i będzie bywać, nie tylko w Polsce.

No, ale przejdźmy wreszcie do warchołów i zdrajców. Oni też są częścią systemu, nie może być inaczej. Swój akces do uczestnictwa w życiu publicznym zgłaszają poprzez różne wybryki. Następnie zaś są zagospodarowywani, bądź likwidowani w jakichś malowniczych okolicznościach. Ich przetrwanie zależy od kilku czynników, przede wszystkim od ich własnych ambicji. Jeśli „warchoł albo zdrajca” był na tyle inteligentny, że potrafił sformułować swoje oczekiwania miał szansę na przetrwanie. Jeśli w porę zgłosił się do niego przedstawiciel jakiejś organizacji, która prowadziła istotne interesy na terenie Polski, mógł nawet zrobić karierę. Z całą pewnością żaden warchoł, ani zdrajca nie był bytem swobodnym realizującym jakieś indywidualne plany. Takie sugestie są obecne w naszej tradycji i dotyczą choćby Samuela Zborowskiego, ale to są głupstwa tłoczone ludziom do głów przez wynajętych propagandystów zwanych poetami lub pisarzami. Postawy warchołów i zdrajców budziły bowiem fascynację i różnym nieudacznikom dawały nadzieję na to, że można jednak być samodzielnym indywidualistą, grającym swoją grę w polityce. Czy pojawienie się warchoła lub zdrajcy realizującego się w jakichś malowniczych postawach, zawsze zwiastuje pojawienie się nowych sił na politycznym rynku? Czy nowych to nie jestem pewien, na pewno zwiastuje wzmożenie działań, a w zakonserwowanym układzie wywołuje reakcje odwrotne od warcholskich, czyli natężenie polityki personalnej. Ta zaś z istoty musi być oparta na ludziach przewidywalnych, którym brakuje sznytu warchoła. Tak jest dzisiaj i możemy to obserwować każdego dnia, jak dzieci obserwują rybki w akwarium. W Polsce międzywojennej było jednak trochę inaczej. To znaczy środowisko tworzące w owym czasie rodzimą organizację polityczną składało się zarówno z personalników, jak i warchołów, nie brakowało także zdrajców, takich jak generał Żymierski. Wszystkie te istoty koegzystowały na małym bardzo obszarze, w którym dyscyplina rozumiana jako dążenie do ocalenia kraju, w zasadzie nie istniała. Cała polityka zaś była szeregiem starć pomiędzy ludźmi w różny sposób rozumiejącymi doktrynę, albo wręcz takimi, którzy jej nie tylko nie rozumieli, ale negowali jej sens. Warchoły międzywojenne były, co prawda postaciami malowniczymi, ale w większości byli to też polityczni idioci, tacy jak Wieniawa. I nikt na nich nie stawiał. Organizacje penetrujące polskie życie polityczne skłaniały się ku metodzie personalnej, stąd do dziś nie mamy pojęcia ilu oficerów było na żołdzie NKWD, a ilu brało pieniądze od Abwehry. Nie poznamy tych nazwisk chyba nigdy. Choć tu i ówdzie pojawiają się jakieś sugestie. Nie są one jednak rozwijane i absorbowane, albowiem cała polityczna kultura międzywojnia, z jej wadami i zaletami, których było tyle, co kot napłakał, stała się częścią naszej tradycji i naszej politycznej kultury. Chciałem napisać – dojrzałości – ale nie może być o niej mowy. Świadczą o tym współczesne reakcje na różne posunięcia rządu i świadczy o tym brak rozeznania i oceny postaw przez samych polityków. Kokieteryjne warcholstwo nigdy nie zostanie rozbrojone, albowiem ma ono swobodny dostęp do powierzchownych ocen przeszłości, takich jak te wyśpiewane przez Kaczmarskiego i Kowalskiego, a także może eksploatować formaty określane czasem jako narodowe świętości. To w zasadzie powinno demaskować warchołów i zdrajców, ale jakoś nie demaskuje. Myślę, że powód jest jeden – zaniechanie edukacji politycznej i historycznej w wymiarach istotnych. Można też dołożyć jeszcze zamianę tych istotnych wymiarów na rozrywkę. Politykę autentyczną w Polsce mogą więc robić tylko personalnicy-nudziarze, którym – ze względu na ich małą dynamikę – żaden potężny wróg kraju propozycji współpracy składał nie będzie. Taką przynajmniej mam nadzieję, choć nie jest to optymistyczna konstatacja.

lip 212022
 

Wczoraj wieczorem wszystkie media społecznościowe zelektryzowała wieść o dymisji ministra Naimskiego. To w jaki sposób zareagował twitter jest modelowym przykładem szaleństwa. Zacznijmy jednak od tego, że sam minister poinformował wszystkich o swojej dymisji w tym właśnie medium. To wywołało natychmiastową reakcję wszystkich, którzy mieli na swoich profilach wpisaną frazę – w czasach kryzysu strzeżcie się agentów – oraz portret Józefa Piłsudskiego. Pojawiła się seria komentarzy sugerujących, że premier odwraca się od polityki transatlantyckiej i zaczyna prowadzić jakąś inną. Na razie nie wiadomo jaką, ale na pewno gorszą niż poprzednia. Potem pojawiły się komentarze wymieniające zasługi ministra Naimskiego i stawiające go w jednym rzędzie z Antonim Macierewiczem i Janem Olszewskim. Stąd zaś – jak wiemy – już tylko krok do stwierdzenia, że obecny rząd to ta sama ekipa, która obaliła Olszewskiego na polecenie Wałęsy. Próbowałem wdawać się w jakieś dyskusje, ale nie miało to najmniejszego sensu, albowiem ludzie przerażeni tą dymisją, sugerowali nawet, że Baltic Pipe nie zostanie dokończona, a MON zamiast kupować sprzęt wojskowy od USA zacznie go kupować od Koreańczyków, co i tak czyni. Potem przyszły kolejne komentarze dotyczące relacji personalnych Naimskiego z Obajtkiem, które ponoć nie były najlepsze. No, a za nimi inne jakieś cienkie podejrzenia. Większość komentujących zgadzała się jednak, że nie jest dobrze i być może Polska znów zmierza ku przepaści.

Dla porównania – w Wielkiej Brytanii zmuszono do dymisji premiera i większości Brytyjczyków fakt ten nie obszedł w najmniejszym stopniu. Na Ukrainie toczy się wojna, ale nikt tam nie wierzy w to, że może się ona zakończyć źle. W Polsce, kraju histeryków dotkniętych chorobą afektywną dwubiegunową pojedyncza dymisja ministra odwraca wszystko o 180 stopni i wszyscy gotowi są już do emigracji lub głosowania na Hołownię. Sprawę pogarsza jeszcze fakt, że medialni celebryci z opozycji, tacy jak Borys Budka, natychmiast wyrazili swoją solidarność z Naimskim, który – moim zdaniem – powinien się zastanowić zanim ogłosił sam swoją dymisję na twitterze. To są niepojęte rzeczy. Zasugerował w dodatku Piotr Naimski, że zarzucono mu, iż nie można się z nim porozumieć, bo wszystko blokuje. To wystarczyło niektórym do ogłoszenia Morawieckiego człowiekiem podejrzanym, a myślę, że za parę dni można go będzie po prostu nazwać zdrajcą, albowiem w miejsce Naimskiego mianował jakiegoś Tchórzewskiego, którego twitterowi eksperci nie znają.

Gdzie tkwi problem? To jest proste do wskazania – ludzie idący na służbę państwa, uważają, że to oni – ze względu na swoje krystaliczne intencje – są tym państwem. Inni zaś powinni się przede wszystkim z nimi liczyć. Nikt nie odejmuje zasług ministrowi Naimskiemu. Nie o to przecież chodzi. Sprawa jest innego rodzaju – jeśli mamy premiera, to on jest odpowiedzialny zarówno za misję, jak i personalia. Każdy zaś kto godzi się na współpracę z nim powinien powstrzymać emocje i nie traktować siebie jak kogoś wyjątkowego. Czy Morawiecki zrobił dobrze czy źle okaże się później. Na razie nikt na jego decyzje nie ma wpływu. Jeśli zaś próbuje taki wpływ zdobyć poza swoimi kompetencjami, to znaczy, że jest szkodnikiem i nie rozumie co to jest dyscyplina polityczna. Uważam, że lepiej by było gdyby Polacy nie interesowali się polityką w ogóle niż gdy interesują się nią w taki oto sposób. Całe szczęście to tylko twitter, no, ale jest to medium kształtujące wyobraźnię i jakieś trendy, jest to także medium, gdzie niektórzy szukają sprawiedliwości, a inni usprawiedliwień. Tak nie może być, albowiem od polityka oczekujemy przede wszystkim tego, by nie zachowywał się w sposób histeryczny i nieobliczalny. Jeśli zaś to czyni, musimy mieć pewność, że rzecz przemyślał i robi to dla naszego dobra, po to, by wprowadzić wrogów państwa lub durnowatą opozycję w jakąś pułapkę. Najmniej nam jest potrzebna wiedza o jego deficytach, słabościach i oczekiwaniach, a także o tym co też by zrobił jeszcze dla kraju, gdyby mu pozwolono działać. Jego kompetencje bowiem to służba, nie twórczość, o czym wielu polityków zapomina.

We wczorajszych twittach pojawiły się także sugestie, że w PiS do władzy powraca jakiś mityczny, partyjny beton. Popatrzyłem na zdjęcie ministra Naimskiego i zacząłem się zastanawiać kogo też ci twitterowicze mogą mieć na myśli? Nie udało mi się jednak zgadnąć.

Ostatnie wypadki związane z wojną spowodowały, że Polacy znacznie podnieśli sobie samoocenę, co jest z jednej strony dobre, ale z drugiej skutkuje przekonaniem, że skoro już jesteśmy tacy fantastyczni, możemy w zasadzie wszystko. Kwestionowanie decyzji premiera także się w tym mieści. Zawsze jednak znajdzie się ktoś kto wyleje kubeł zimnej wody na blachę rozgrzanych emocji. Te jednak są już doprowadzone do takiej temperatury, że mowy nie ma o tym, by ochłonąć. Oto dziś z rana zauważyłem informację o zbiórce, której efektem ma być zbudowanie nagrobka Jerzego Targalskiego, zmarłego w zeszłym roku, współautora książki „Resortowe dzieci”. Przyznam, że nie uwierzyłem. Jerzy Targalski nie był bohaterem mojego romansu i uważałem go zawsze za egotystycznego histeryka. Ludzie jednak z jego otoczenia, którzy prezentowali się na pogrzebie mówiąc o tym, jak wspaniałym był człowiekiem, mieli o nim jak najlepsze zdanie. Wśród tych ludzi byli, między innymi prof. Zybertowicz, a także Dorota Kania. I co? Środowisko zafascynowane jego bogatą osobowością oraz dokonaniami, jego myślą polityczną i każdą inną, a także zdolnościami do nauki języków nie mogło przez rok ufundować prostego nagrobka? Trzeba aż zbiórki Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, żeby ten nagrobek powstał? Oczywiście informacja o tej zbiórce pojawiła się na twitterze, ale póki co skomentowałem ją tylko ja, oczywiście krytycznie. Jest to bowiem, w mojej ocenie, wielki skandal. Nagrobek – prosty, bo rozumiem, że inny nie wchodzi w grę – kosztuje pewnie około 12-15 tysięcy. Cóż to jest za kwota dla oddanych przyjaciół nieboszczyka? I jak pięknie mogłoby to ich wyróżnić z tłumy nieużytych, grających sobie wzajemnie na emocjach cwaniaków kręcących się wokół polityki z nadzieją, że uda się skądś wyrwać parę groszy. No, ale chyba ten zachwyt dla zmarłego miał bardzo krótki termin ważności. Ponadto są inne ekscytacje, którym można się oddać bez reszty, jak choćby dymisja Naimskiego, z której wynika rzecz najważniejsza dla stymulowania zbiorowych emocji – kontemplacja, we łzach rzecz jasna, kolejnej już zdrady narodu i upadku państwa. Wyżej na liście frajd jest tylko niewdzięczność Ukraińców wobec dobra, jakiego doświadczają w Polsce. Nad tym mamy już tylko próżnię kosmiczną.

cze 052022
 

Prawie w całości wysłuchałem przemówienia Jarosława Kaczyńskiego, którym wszyscy niemal, na różne sposoby, ekscytują się od wczoraj. Zwolennicy PiS, w większości, cmokają, a opozycja warczy. Wygląda to nawet zabawnie. Ja jednak chciałem zwrócić uwagę na jedną tylko kwestię z tego wystąpienia. Powiedział mianowicie Jarosław Kaczyński, że obecne rządy PiS to trzecia próba odzyskania Polski dla Polaków – skracam sens jego myśli – dwie poprzednie zaś to rząd Jana Olszewskiego i kadencja roku 2005 zakończona przedterminowymi wyborami. Zamyśliłem się nad tym, nie głęboko bynajmniej, ale tak zwyczajnie. Sądzę, że o ile w roku 1992, nikt z nas nie miał najmniejszego wpływu na to co się działo w przestrzeni publicznej, o tyle w roku 2005 ten wpływ był już większy. No, ale media społecznościowe i w ogóle blogi polityczne były wtedy dopiero w powijakach. Zmierzam do tego, że sukces PiS jest ściśle skorelowany z sympatią jaką tej partii okazuje Internet. Choćby nie wiem jak działacze PiS zaklinali rzeczywistość i przedstawiali siebie jako głównych macherów od PR. PiS wygrywa dzięki internetowi. A w dodatku wygrywa mimo idiotycznych posunięć swoich działaczy, mimo kretyńskich wypowiedzi prominentnych polityków ugrupowania, mimo fatalnej komunikacji, jaką partia budowała przez lata. Ta komunikacja poprawiła się dosłownie w ostatnim czasie. Nie wiem czy jest to zasługa jakichś nowych, anonimowych póki co osób, obsługujących PR partii, ale zmieniło się naprawdę wiele. Mateusz Morawiecki już od dawna nie powiedział nic o klasie średniej zarabiającej 4 tysiące złotych miesięcznie. Bielan jest schowany gdzieś na zapleczu, nie pozuje jak dawniej razem z Kamińskim, w pozie rewolwerowca, który zaraz zrobi ze wszystkimi porządek. Wiele spraw się zmieniło. Ja oczywiście rozumiem, że w roku 2005 PiS miał poważniejsze problemy niż PR, bo trzeba było zrobić koalicję z Lepperem i Giertychem, Marcinkiewicz został premierem i w ogóle zasady komunikacji z wyborcą były bardzo proste, żeby nie powiedzieć prostackie. To znaczy każdy kto deklarował ostentacyjne przywiązanie do Kościoła i modlił się przed kamerą na kolanach, wznosząc oczy do nieba, był mile widziany i dobrze rozpoznawany. Wspomniany Marcinkiewicz tak właśnie czynił, choć widać było od razu, kim jest ten człowiek i co mu się w tym pustym łbie kotłuje. Podobnie było i jest nadal z Cejrowskim.

Przyszłość pokazała, że wszyscy, którzy mieli do Marcinkiewicza jakieś anse, nie mylili się wcale. No, ale dobrze zakładamy, że nie było wyjścia. Tylko, co trzeba powiedzieć wprost, ów brak wyjścia zakończył się zamachem w Smoleńsku, co jest – przyznajmy – ceną dość wygórowaną za chybione nominacje. Cena zaś – każdy to potwierdzi – od czegoś zależy. W mojej, być może błędnej ocenie, zależy od komunikacji. Przez lata całe miałem wrażenie, że działacze PiS, z którymi się stykam, posiadają jakaś wiedzę tajemną, którą nie mogą dzielić się z nikim. Potem zaś kiedy obejmowali jakieś funkcje i stanowiska, wrażenie to pryskało niczym bańka mydlana. Nie ma bowiem żadnej tajemnej wiedzy po tamtej stronie. Jest tylko poczucie wybraństwa, które zaburza komunikację z wyborcą. Uniemożliwia też właściwy PR w sieci, który – jak dawniej – opiera się na wolontariuszach. Powtarzam – wiele się zmieniło do czasów kiedy PiS komunikował się z wyborcami za pomocą agenta Tomka, opisywanego w Superaku, jako nowy Hans Kloss. Wiele się zmieniło, od kiedy na trybunie w czasie konwencji partii pojawiał się Adam Hoffman i patrzył na wszystkich jak dyrektor ośrodka wychowawczego dla trudnej młodzieży. Pytanie – czy ta zmiana wystarczy, by PiS zdobył większość w nadchodzących wyborach i mógł spokojnie rządzić? Mam nadzieję, że tak, tym bardziej, że wszyscy deklarują chęć pracy w terenie nad poprawieniem komunikacji. To dobrze rokuje. Powtórzę jednak raz jeszcze – obojętnie co się wydaje rzecznikom prasowym partii i jej prominentnym działaczom, sukcesy PiS zależą od komunikacji w Internecie i opierają się na wolontariuszach, którzy naprawdę z PiS-em sympatyzują. Ludzie ci czynią to bez względu na wszystko, a przede wszystkim bez względu na to, jak sobie wyborcę PiS wyobraża zarząd partii. Jak wygląda ten obraz mogliśmy się przekonać nie raz po nominacjach właśnie. Przyjmujemy jednak na wiarę, że nie było wyjścia i prezes musiał tego Marcinkiewicza wystawić. Wskazujemy jednak – ponownie – że koszt takich zagrywek jest bardzo duży. Za duży. Lepiej więc czasem zauważyć, jak rzeczy wyglądają naprawdę, a nie słuchać spin doktorów w typie Kamińskiego, który znalazł się dziś w szeregach najbardziej oczywistych zdrajców. To samo było z całą masą działaczy, którzy w roku 2010 robili PR partii i płakali na pogrzebie prezydenta. Można zadać pytanie – skąd oni się w ogóle wzięli w szeregach PiS? No cóż – byli to ludzie zaufani, reprezentujący właściwą postawę. Oni ją reprezentowali także wtedy kiedy cały Internet krzyczał wprost, że ci, którzy głosują na PiS nie wyglądają i nie zachowują się jak Migalski z Poncyliuszem, że nie imponuje im doktorat czy habilitacja, a już książki pisane przez działaczy, to całkiem nie. Popatrzyłem wczoraj trochę na twarze widoczne w relacjach z konwencji partii i niestety nie odniosłem dobrego wrażenia, wręcz przeciwnie. Prezes mówił o nowych zadaniach, pracy w terenie, a Maciej Wąsik dodał potem na twitterze, że teraz na działaczy PiS czekają krew, pot i łzy. Niestety na sali była dokładnie taka sama gromada okrąglaków, jak w czasach Adama Hofmana. Ludzie ci byli tak samo głupkowato uśmiechnięci i tak samo nic nie rozumieli z tego co się dookoła nich działo. Była jednak istotna różnica pomiędzy konwencją PiS, a konwencją PO. Wszyscy prominentni działacze PiS słuchali prezesa w skupieniu i napięciu i raczej nie było widać, by któryś miał ochotę rezonować czy dorzucać coś od siebie. Na konwencji PO wszyscy, którzy siedzą w pierwszych rzędach robią wrażenie rzeźników, którzy zjawili się w tym dziwnym miejscu po dobrze wykonanej robocie. Nie polegającej bynajmniej na zarzynaniu kur.

Będzie dobrze, ale wtedy kiedy ludzie obecni wczoraj na tej konwencji potraktują serio to, co powiedział Maciej Wąsik. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że uwierzą iż codzienny wschód słońca to wyłącznie ich zasługa. Mimo wszystko bądźmy dobrej myśli.

cze 012022
 

I znowu zdaje mi się, że taki tytuł już był, ale mogę się mylić. No nic, musicie mi to wybaczyć, nie robię się coraz młodszy. Dziś będzie trochę o technikach dziennikarskich. Najprostsza i najczęściej stosowana technika dziennikarska to znane tu już wszystkim – idziem i widziem. Od tego wszyscy zaczynają, a wielu na tym kończy. Nie będę ujawniał nazwisk, bo każdy je dobrze zna. Trochę bardziej zaawansowaną techniką dziennikarską jest dzielenie włosa na czworo, czyli publiczne omawianie kwestii nie interesujących nikogo poza samymi dyskutantami. Najgłębsze jednak wtajemniczenia dotyczą formuł zaprzeczających. Cóż to jest? Chodzi o to, by zaprzeczać logice, doświadczeniom potocznym, iść w zaparte i udawać, że posiadło się wiedzę dostępną nielicznym. Do takich występów nie przeznacza się zwykłych dziennikarzy, jakichś gryzipiórków, ale ludzi takich jak Lisicki. Napisał on ostatnio na twitterze, że Orban jest politykiem dbającym o interes Węgier i o swoich obywateli. To jest tak kuriozalne, że w zasadzie można zastygnąć w zdumieniu, ale ludzie są do takich numerów przyzwyczajeni, albowiem jest to technika dziennikarska szeroko stosowana przez wszystkich rozpoznawalnych tuzów naszej publicystycznej sceny. Zaskoczeniem może być co najwyżej bezczelność stosującego ją autora, w tym wypadku redaktora Lisickiego. O co mu chodzi? Moim zdaniem ujawnił się on jako moskiewski propagandysta, który – wierząc święcie, że przemawia do głupszych od siebie – usiłuje budować z Ziemkiewiczem tak zwany dyskurs. To znaczy jeden gada o niebie, a drugi o chlebie, ale chodzi o to, by publiczność odniosła wrażenie, że ogląda dialog Sokratesa z Platonem. Osią ich sporu, by ocalić Lisickiego należałoby przyjąć, że fikcyjną, jest Ukraina. Wszyscy jednak wiemy, że chodzi nie o spór żaden, ale o to, by poróżnić Polaków w kwestii ukraińskiej i wskazać im serie całe fałszywych alternatyw. Do tego jeszcze należy to koniecznie uczynić z wielką dozą pogardy dla inteligencji Polaków. Stąd właśnie mamy takie wypowiedzi redaktora Lisickiego, który mówi, że Orban działa dla o obywateli. W rzeczywistości zaś mówi, że Morawiecki nie dba o nas, bo Ukraińców traktuje lepiej. Komunikat Lisickiego jest więc w istocie komunikatem Roli i Olszańskiego, ale przeznaczonym dla aspirujących inteligentów. Jest to, wyprodukowana w Moskwie whiskey zabarwiona bejcą, przez co nabrała pożądanego koloru. I większość konsumentów treści uważa, że to nic złego. W końcu chodzi o dwugłos, dialog, dochodzenie do prawdy i inne, podobne sprawy.

Nie wiem czy zauważyliście, ale temat Ukrainy ma te same właściwości co Jarosław Kaczyński. To znaczy trwale dzieli ludzi, którzy w innych obszarach potrafią się porozumieć. Wynika to z pewnego bardzo głębokiego uzależnienia, wyrastającego na frustracjach. Sporo Polaków potrzebuje mieć wokół siebie kogoś, kim mogliby bezpiecznie pogardzać i kogo mogliby nienawidzić. Padło na Ukraińców z wielu bardzo powodów. Padło też na Rosjan, ale Rosjanie wytworzyli różne zabezpieczenia, od strachu począwszy na tak zwanej kulturę, którą się niektórzy fascynują skończywszy. Istotne jednak jest to, że ci co nienawidzą Ukraińców przeważnie fascynują się Rosjanami, a co za tym idzie nie można traktować tej całej nienawiści i postaw z nią związanych serio, ale jako funkcje propagandy. I choćby ktoś składał uroczyste przysięgi, a nawet podpisywał krwią listy, zaklinając się, że on kocha Moskwę i literaturę rosyjską  naprawdę, nie ma to żadnego znaczenia. Jego emocje nie mają znaczenia, albowiem relacje moskiewsko-ukraińskie służą wyłącznie do polaryzacji Polaków. Próby zaś wyjaśniania czegokolwiek w tych relacjach przeradzają się w jakieś żenujące spektakle. Można być tylko po jednej albo po drugiej stronie. I nie jest to wina ani zasługa Ukraińców, nie jest to też wina i zasługa Polaków. Odpowiedzialni za ten stan są wyłącznie Rosjanie i ich wielofunkcyjna, choć bardzo prymitywna, polityka propagandowa, której efekty musimy oglądać codziennie w wypowiedziach naszych największych, dziennikarskich erudytów.

Od wczoraj twitter żyje tym, że Terlikowski, który ciągle uważany jest za prawicowego dziennikarza i katolika, zgodził się wziąć udział w imprezie Trzaskowskiego, tym całym Campusie. On sam zaś pisze, że przystał na to, albowiem w Polsce za mało jest gotowości do dialogu. To jest doprawdy niezwykłe. Chodzi bowiem Terlikowskiemu o tak zwany „dialog ponad bańkami”, w których gromadzą się wielbiciele tych samych wartości, czyli, żeby certyfikowane przez ośrodki propagandy osoby rozmawiały ze sobą na tematy, które ich różnią rzekomo. Nie wiem czy wszyscy za mną nadążają. Oni nie prowadzą ze sobą żadnego dialogu, albowiem wiedzą, że to jest przedstawienie, na którym mogą tylko stracić. Decyzja zaś Terlikowskiego jest decyzją związaną z honorarium w gotówce, a nie z dialogiem. On sam zaś jest towarem na sprzedaż, można go wylicytować. Oczywiście obawy, że przestanie być takim towarem zapewne ma, ale łagodzi je właśnie poprzez kontrowersje, wynikające z decyzji takich jak ta ostatnia. Nie pierwszy już raz bowiem przez sieć przelewa się fala oburzenia oczadziałych kompletnie ludzi, którym się zdawało, że wystarczy przeczytać jakiś tekst, albo wysłuchać pogadanki, by zorientować się, jak jest naprawdę. Dziwią się oni postawie Terlikowskiego, albowiem jego deklaracje traktowali serio. Podobnie jest i było z Lisickim, który bez specjalnych zahamowani robi z ludzi idiotów, a oni otwierają usta w zdziwieniu, że tak w ogóle można.

Bogna Janke, osoba osobiście odpowiedzialna za zdewastowanie salonu24 i uczynienie z niego pośmiewiska, podała dziś informację, że odchodzi z kancelarii prezydenta i rusza ku nowym zadaniom. Aż się boję pytać co to za zadania. W swoim wpisie bowiem napisała, że udało jej się doprowadzić do pośmiertnego odznaczenia zasłużonego dziennikarza – Zientary i innego, całkiem żywego – Kaźmierczaka, który sprawę Zientary bada do dziś. Drugą zasługą tej pani miała być przygotowywana z udziałem najwybitniejszych polskich dziennikarzy, debata o roli mediów w Polsce. Całe szczęście wybuchła wojna i debatę przełożono, choć pani Bogna przygotowała ją koncepcyjnie. Nawet nie pytam kim są owi „najwybitniejsi polscy dziennikarze”. Sami możemy się domyślić. Jak na osobę ambitną i śmiałą, a także nie bojącą się wyzwań – w końcu zniszczenie salonu to jednak wyczyn – jakoś dziwnie mało tych sukcesów. Unosi się nad nimi smętny duch zamordowanego Zientary, który dawno, dawno temu uwierzył, że dziennikarstwo to rzeczywiście czwarta władza i chciał to swoje przekonanie sprawdzić w praktyce. Okazało się jednak, że się pomylił. Dziś o nim i o misji dziennikarzy orzekać mają ludzie, którzy na jedno skinienie, za dwa złote i pięćdziesiąt groszy, dadzą się kopnąć, pardon, w dupę.

maj 272022
 

Raz czy dwa już pisałem o tym, że konwenans ma znaczną przewagę na tak zwanym zachowaniem spontanicznym, albowiem jest uczciwy i wymaga opanowania pewnych form. One mogą się wydawać nudne, albo trywialne różnym osobom, ale tylko wtedy, jeśli osoby te nie rozumieją, że zarówno za konwenansem, jak i emocjami mogą stać intencje ukryte i nieczyste. Za konwenansem, co może być dla wielu dziwne, trudniej je ukryć. Emocje pozwalają na schowanie za ich parawanem naprawdę poważnych i grubych grzechów oraz zamiarów tak niepięknych jak wprowadzenie stanu wyjątkowego. Nie wiem czy ktoś pamięta to jeszcze, ale Igor Janke, były naczelny salonu24 napisał w niedługim odstępie czasu dwie książki. Jedna opowiadała o Victorze Orbanie, a druga o Solidarności walczącej. Ta pierwsza nosiła proroczy tytuł „Napastnik”, a druga całkowicie nieadekwatny tytuł „Twierdza”. Za krytykę tej drugiej oraz dziecinną i emocjonalną promocję Mateusza Morawieckiego w salonie24, ocenzurowano mi blog na pół roku. Takie były kiedyś czasy. Dziś jeden z bohaterów książki Igora Janke poczyna sobie jak nie przymierzając generał Kiszczak, a może być gorzej. Sądzę bowiem, że Victor Orban może skończyć jak Ceausescu. Zaczął od wprowadzenia stanu wyjątkowego oraz reglamentacji benzyny. Czym bowiem innym można nazwać zróżnicowane ceny na paliwo dla swoich i dla obcych? Po co wprowadzać stan wyjatkowy i reglamentować paliwo? To proste – napastnik Orban nie ma wyjścia, to znaczy że zachód nie złożył mu żadnej propozycji. To zaś z kolei prowadzi nas do wniosku, że wszyscy o nim wszystko wiedzą i nikt nie zamierza tych propozycji składać, albowiem on na nie nie zasługuje. Jeśli zaś nie zasługuje, to z kolei znaczy, że jego umowy z Putinem były głęboko niezadowalające dla ludzi, którzy dziś o kształcie Europy decydują. Ekscytacje zaś nas wszystkich, bo prawie wszyscy entuzjazmowi pro orbanowskiemu ulegliśmy, były naiwne i dziecinne. Jak to z emocjami bywa. Na swoją obronę mamy to, że nie kryliśmy za tymi ekscytacjami żadnych złych intencji. Chcieliśmy dobrze. I nasza sympatia do Węgier i Węgrów nie była podszyta niczym. Nie wiemy czy to samo może powiedzieć Igor Janke, bo ja, przyznam, nie czytałem książki „Napastnik”. Dziś zaś możemy się zastanowić na kogo postanowił napaść Orban, skoro jego kolega Władymir napadł na Ukrainę? Oczywiście napaść Węgrów na ten kraj jest wykluczona, bo doszłoby do tak spektakularnej kompromitacji, że stosownego porównania szukać musielibyśmy gdzieś w głębinach historii starożytnej. Na kogo więc chce napaść napastnik Orban? Wychodzi na to, że na Węgrów. My zaś musimy sami przed sobą przyznać, że czegoś takiego nie przewidziałby nie tylko Igor Janke, ale nawet sam poseł Braun, największy w Polsce profeta i wieszcz polityczny. Stan wyjątkowy bowiem oznacza, że Orban obawia się Węgrów. Nie Ukraińców, nie Rumunów, nie Słowaków i zamieszkującej ich kraj mniejszości cygańskiej, ale swoich rodaków. To ciekawe, albowiem żyliśmy w przekonaniu, że Węgrzy właśnie poparli pana Victora przeciwko dziwacznej, posklejanej z jakichś kawałków koalicji opozycyjnej. Najwidoczniej on wie więcej niż my i postanowił się zabezpieczyć. Istnieje jeszcze opcja taka, że Orban, nie jest napastnikiem, ale defensorem, czego Igor Janke przewidzieć nie mógł. Jego ostatnie posunięcia zaś to przygotowanie obrony przed najlepszym przyjacielem Węgier – Włodzimierzem Putinem. Może się okazać, że pan Victor poszedł po rozum do głowy, widząc co dzieje się w Niemczech i w Polsce, którą miał i ma w głębokiej pogardzie, jako kraj gdzie nie występują realiści polityczni jego pokroju. Kiedy już się dokładnie zorientował skąd wieją wiatry, postanowił zmienić front, a to oznacza wprost okopanie się na pozycjach. Putin bowiem jest ciągle silny i nawet jeśli będzie na front wysyłał dzieci i starców, zawsze może wyekspediować do Budapesztu jakiegoś spryciarza z fiolką Polonu, czy w czym się tam te trucizny przewozi. O tym także zapewne myśli nasz napastnik. Wszystko co napisałem powyżej dotyczy polityki określanej często, jako polityka kija. Pora na marchewkę, którą są oczywiście ceny paliwa inne dla miejscowych i inne dla przybyszów. Nie wiem jak to posunięcie określić, chyba jako demaskatorskie. Obnaża bowiem ono całą słabość Orbana i całą nędzę Węgier, które po raz kolejny stanęły na rozdrożu i po raz kolejny pojawiły się przed nimi goręjącymi zgłoskami wypisane słowa – Mane, tekel, fares. Jak ktoś nie lubi cytatów z Biblii, może sobie w to miejsce wpisać – Być albo nie być.

Czy na Węgrzech ktoś w ogóle się zastanawia dlaczego tak się dzieje? Raczej nie. Ja zaś nawet nie potrafię sobie wyobrazić co dzieje się w głowach i sercach węgierskich elit, czyli tych wszystkich ludzi, którzy szukają gwałtownie wokoło jakiegoś potwierdzenia, że ich pozycja i status nie zostaną naruszone i gotowi są ci biedacy, za te nędzne obietnice zrobić dosłownie wszystko. To jest katastrofa. Katastrofa narodu, który gra z większymi od siebie w pokera znaczonymi kartami i oczekuje, że tamci go nie tylko nie oszukają, ale jeszcze pozwolą wygrać.

Jak to już wielokrotnie pisałem – zrobiliśmy, jako przedsiębiorstwo i jako ludzie – bardzo wiele dla królestwa Węgier, ale nie zostało to docenione, albowiem na Węgrzech, mimo licznych deklaracji, nikt nie szanuje kultury i nikt nie szanuje sztuki. Aspiracje Węgrów – poprawcie mnie jeśli się mylę – dotyczą siły, przebiegłości i panowania za pomocą pieniądza. To zaś maskowane jest bajkami o solidnym i lepszym niż gdzie indziej wykształceniu. Wszystko to razem przeradza się – który to już raz – w jakąś karykaturę.

Nie zrobiliśmy niczego i pewnie nie zrobimy, dla węgierskiej republiki, albowiem jest ona tworem oszukanym, opierającym się na fałszywych paradygmatach i za chwilę może się wywrócić. Uważam, że Węgry czeka bardzo ciężki czas, nie podpisuje się bowiem bezkarnie cyrografów z Lucyferem, nawet jeśli jest to taki bieda-Lucyfer jak Putin.

Na czym polega problem Węgrów? Moim zdaniem na tym, że nie potrafią oni w sposób właściwy nikogo sobą zainteresować. Jedynymi ludźmi, którzy szczerze i naprawdę interesowali się Węgrami, byliśmy my – Polacy. Kiedy jednak ktoś, tak jak ja, próbował te zainteresowania – szczere, choć powierzchowne – pogłębić spotykał się z niezrozumieniem, a często z czymś gorszym. Węgry są w takiej samej sytuacji, jak młodzi reżyserzy jadący do Hollywood z krótkometrażowymi filmami o emocjach, nie rozumiejący, że w miejscu, które odwiedzają, niepodzielnie rządzi konwenans.

Jadę dziś do Wrocławia, wieczorek autorski u Karmelitów, Ołbińska 1, godzina 19.00. Wezmę trochę książek i nawigatorów, ale naprawdę niedużo.

Na koniec dam jeszcze reklamę naszego sztandarowego niegdyś dzieła, czyli komiksu – wersja angielska – i upadku królestwa Węgier.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sanctum-regnum/

 

 

maj 242022
 

 

Wczoraj przekroczona została, kilka razy w dodatku, w tę i z powrotem, granica propagandowej kompromitacji. Dokonali tego ludzie, na których opierają się istotne narracje propagandowe, którymi urabia się Polaków, by oddawali swoje głosy w wyborach na jedno lub drugie ugrupowanie.

Sprawa pierwsza: Misiek Kamiński, bo trudno mi doprawdy pisać o tym człowieku – Michał, zorganizował konferencję, której uczestnicy zastanawiali się czy CPK będzie budowany dla Polaków, czy przeciw Polakom. Hasłem promującym tę konferencję była formuła: skoro Rosjanie mogą łatwo zbombardować CPK, po co go w ogóle budować? Jakoś Misiek nie zadał sobie samemu pytania – skoro choruję na cukrzycę, co oznacza w perspektywie śmierć, po co się leczyć i wydawać pieniądze? Komentowanie tego idiotyzmu nie ma sensu, albowiem jest to przykład ostatecznej kompromitacji ludzi, którzy działając w strukturach państwa polskiego, robią wszystko, by państwo to zostało skompromitowane i przegrało wszystkie swoje szanse. Czy ludzie zajmujący się wykrywaniem i likwidowaniem zagrożeń dla Polski, nie wiedzieli jaką funkcję pełni Misiek Kamiński? Zapewne wiedzieli. Dlaczego więc nie podjęto żadnych kroków, które by tego człowieka jakoś zatrzymały? Przypuszczam, że powód został tu wyjaśniony już wczoraj. Wszelkie deklaracje dotyczące tak zwanych poglądów są w istocie wrogą Polsce propagandą. Politycy jednak wolą tolerować agentów niż cokolwiek zmienić.

Druga granica kompromitacji została przekroczona przez tygodnik braci Karnowskich, którzy najwyraźniej znajdują jakąś frajdę w ubliżaniu inteligencji Polaków. Opublikowali oni mianowicie artykuł, opatrzony licznymi fotografiami, zatytułowany Walizka Jacka Bartosiaka. Jest on od wczoraj powodem tak zwane beki i całego festiwalu szyderstw na twitterze, a także tu u nas, w Szkole nawigatorów. Oto link, bo trzeba to koniecznie zobaczyć, żaden bowiem opis nie odda tego, co tam się rzeczywiście znajduje. https://twitter.com/aj_kohut/status/1528697507857027073

Czemu służą te dwa wyskoki, bo chyba w takich kategoriach należy je omawiać? Zasłaniają one bezradność i brutalność jednocześnie. Bezradność i brutalność machiny propagandowej Niemiec i bezradność rodzimych propagandystów, próbujących przede wszystkim ocalić certyfikowane nośniki propagandy, takie jak Bartosiak. Po co? Tego właśnie nie wiemy, ale być może wiąże się to z tym, że w Izraelu puszczają ponoć filmy o babci Jacka Bartosiaka, która ratowała Żydów w czasie wojny. W dystrybucji propagandy najbardziej przeszkadza odbiorca, albowiem on – nawet jak jest całkiem ogłupiały – karmi się autentycznością emocji i faktów. W związku z tym powstają całe faktorie gdzie produkuje się emocje prawie autentyczne i fakty prawie dające się połączyć w spójną narrację.

Oto dziś z rana tygodnik Do rzeczy promować zaczął pisarza nazwiskiem Helak, sprzedającego słabe bardzo historie, z życia Polaków na Kresach. Jest w nich to wszystko co było już wcześniej u Odojewskiego, czyli demaskacja oszustw jakich wobec Polski dopuściła się Wielka Trójka i nostalgia za rzekami i lasami Wołynia. Miałem jedną książkę Helaka w ręku i powiem tyle, że nie jest to nawet rozbiegówka. Chodzi zaś o to, by jeszcze raz, tyle, że na grzebieniu tym razem, zagrać tę samą melodię.

Profesor Zybertowicz ogłosił wczoraj, że wszyscy prezydenci Polski po Jaruzelskim byli zarejestrowanymi współpracownikami SB. Wszyscy to wiedzieliśmy wcześniej. Dlaczego patrioci, prawica, PiS, jak zwał tak zwał, nie opracowało jakiegoś programu skutecznej propagandy opartej na wiarygodnych nośnikach, która mogłaby te postaci zmarginalizować? One w końcu zmarginalizowały się same, ale tylko dlatego, że ich zewnętrzne zasilanie osłabło. Zasługa rodzimych speców od PR jest w tym żadna. Oni bowiem muszą utrzymywać na powierzchni projekty tak fatalne i słabe jak Helak i Bartosiak. To jest ich główny cel. Mamy więc przed oczami jakieś zawody niepełnosprawnych intelektualnie w pluciu plasteliną do celu. Nikt w nic nie trafia, ale wszyscy klaszczą, bo liczy się przecież uczestnictwo. Tajni współpracownicy zaś, udający prezydentów, jak byli ekspertami medialnymi od spraw najwyższej wagi, tak są nimi nadal. Jak myślicie czy oni może wychowali jakichś następców? Czy w strukturach, które opuścili dominuje duch braterstwa i solidarności z narodem głosującym na PiS i popierającym politykę rządu? Czy może są tam ludzie, którzy mają nas w głębokiej pogardzie, bo uważają, że można nam – za pomocą kretów usadzonych w strukturach partii, w sejmie i w ministerstwach, w mediach – sprzedać każde badziewie, a my będziemy się tym podniecać i nakręcać wokół tego koniunktury, nie potrafiąc powściągnąć własnych emocji?

W jednej z dyskusji na twitterze pojawiła się wczoraj kwestia Hiszpanii i jej stałej, bardzo celowej i poważnej polityki. Ujęte to zostało w kontekście historycznym, ktoś tam wspomniał, że premier Sanchez zrobił zwrot w kierunku Polski, naśladując politykę Morawieckiego, ja zaś przypomniałem wszystkie fascynujące fakty dotyczące obecności hiszpańskich – kastylijskich i aragońskich agentów w Europie wschodniej i na bliskim wschodzie, a także w Azji Środkowej. Czy w Polsce są jacyś ludzie, którzy zainicjowaliby lub podtrzymali zainteresowanie Hiszpanów naszą częścią Europy i rozpoczęliby dialog na różnych płaszczyznach, który mógłby przerodzić się we współpracę polityczną. Szczerze wątpię, albowiem w Polsce triumfy święci idiotyczna teoria sojuszy egzotycznych wymyślona dawno temu przez Cata Mackiewicza, sprawnego bardzo autora, do którego Helak nie ma startu, ale fatalnego polityka, zapatrzonego w zasadzie nie wiadomo gdzie. Teoria sojuszy egzotycznych w czasach kiedy samolot odrzutowy może w pół godziny oblecieć kulę ziemską nie ma racji bytu, ale ludzie zajmujący się wieszczeniem politycznym w Polsce będą ją hołubić, albowiem ona gwarantuje im pozycję towarzyską.

Uważam, że obecnie kwestia relacji z Hiszpanią, zarówno w Polsce jak i na Ukrainie staje się kwestią istotną. Po czym to poznajemy? Po zaangażowaniu propagandy rosyjskiej na rynku hiszpańskim. Rosjanie nie rozumieją co to są sojusze egzotyczne, a widać to dokładnie było w czasie ostatnich głosowań w ONZ. Każdy sojusz nawet najbardziej egzotyczny jest dobry. Kraj, który jest przedmiotem zainteresowania musi być jednak odpowiednio potraktowany. W przypadku Hiszpanii Rosjanie stosują dość wyrafinowaną propagandę podawaną przez byłych dyplomatów tego kraju na wschodzie. Są to wszystkie ruskie kłamstwa, podrasowane tak, by trafiły do specyficznej, hiszpańskiej mentalności. Czy my mamy czym odpowiedzieć na tą akcję? Nie sądzę. Dla nas – choć pół Polski jeździ na wakacje do Hiszpanii – politycznie kraj ten jest niczym. To wielka szkoda, albowiem powinnyśmy o rynek hiszpański zawalczyć. No, ale kto ma to zrobić? Bartosiak ze swoją walizką? Helak ze swoimi emocjami? Czy może bracia Karnowscy? W czasie kiedy Rosja emituje na odległych rynkach takie oto treści, które w dwie godziny zyskują 100 tysięcy odsłon https://www.youtube.com/watch?v=fQKFa-HNjSc My już świętujemy zwycięstwo. Może się trochę zastanówmy, żebyśmy się nie obudzili z ręką w nocniku. Ukraina pewnie da nam te kontrakty na odbudowę, może się jednak okazać, że zarówno ona, jak i Polska stracą w świecie wszelkie uzasadnienie swojej współpracy. Ta zaś opierać się będzie tylko na dobrej woli Amerykanów i Brytyjczyków. Jak trwałe to będzie? Nie wiem, ale podejrzewam, że znów będzie zależało od ofert jakie złożą Niemcy i Rosjanie. Oni zaś, nauczeni doświadczeniem przegranej lub tylko nie wygranej wojny, będą już znacznie ostrożniejsi i znacznie bardziej skuteczni. Mogą więc zabrać nam wszystko, a zostawić to tylko co najbardziej kochamy – nostalgię za Wołyniem i świadomość, że znów zostaliśmy oszukani, ale to przecież taki polski los. Nie wiem, jak Wy, ale ja się do tego nie dopisuję. Wydałem komiks o Hiszpanii i książkę hiszpańskiego autora. Sam jeden wszystkiego nie zrobię, ale na pewno powrócę do tych tematów. W przygotowaniu jest przecież książka o Ryksie Śląskiej, cesarzowej Hiszpanii. Na dziś to tyle.