Pamiętnik Alonso Contrerasa i nowi Nawigator. Dwie kolejne nowości
Dziś jak wczoraj prezentujemy dwie nowości, które właśnie dotarły
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pamietnik-kawalera-zakonu-sw-jana-alonso-contreras/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-41-galicja/
I fragmenty tekstów. Najpierw Contreras
ZDOBYCIE SZTANDARU
Zaszyłem się w leśnej gęstwinie i natknąłem się na Turka potężnego niczym Goliat. W ręku dzierżył pikę, na której znajdował się pomarańczowo-biały sztandar. Zawołałem towarzyszy, po czym ruszyłem prosto na niego i krzyknąłem mu:
— Na ziemię, psie!
Turek spojrzał na mnie i powiedział:
— Bremaneur casaca cocomiz — co znaczy „Suczy synu, dupa ci cuchnie zdechłym psem”.
Zawziąłem się, podniosłem tarczę i ruszyłem prosto na niego. Zanurkowałem pod grotem piki i zadałem mu potężny cios w pierś, powalając na ziemię. Zdjąłem sztandar z piki i przepasałem się nim. A kiedy zabrałem się za ogołacanie Turka z jego dobytku, pojawiło się dwóch żołnierzy francuskich, mówiąc:
— Do podziału!
Podniosłem się znad Turka i, wznosząc tarczę, rzekłem, że to moja zdobycz i żeby go zostawili, albo ich pozabijam. Uznali to za przedni żart i poczęliśmy się bić. Wówczas przyszło czterech innych żołnierzy, wraz z trzema pojmanymi przez siebie Turkami, którzy przywrócili spokój między nami. Następnie wszyscy razem udaliśmy się na nasz galeon, nie zabrawszy od rannego żadnej z jego rzeczy. Opowiedzieliśmy wszystko kapitanowi, a ten po przesłuchaniu Turka zawyrokował, że to mi się wszystko należało. Francuzi niemalże bunt podnieśli, ponieważ jam był jedynym Hiszpanem na całym galeonie, Francuzów zaś była ponad setka. Dlatego też kapitan musiał porzucić tę sprawę aż do powrotu na Maltę i pozostawić ją w gestii Trybunału Wojskowego (Tribunal del Armamento).
Miał Turek przy sobie 400 złotych cekinów; karamuzan zaś załadowany był cypryjskim mydłem. Wprowadzono nań jeńców i wysłano na Maltę, a my zostaliśmy w poszukiwaniu dalszych łupów i wyruszyliśmy na spotkanie krążownikom z Aleksandrii.
STARCIE Z DŻERMĄ
Pod wieczór spostrzegliśmy okręt, który zdał się nam ogromny i taki też rzeczywiście był. Podążyliśmy jego śladem, starając się nie stracić go z oczu i tak spotkaliśmy się o północy. Trzymając artylerię w pogotowiu zapytaliśmy:
— Co to za statek?
Odpowiedzieli:
— Statek, który płynie morzem.
A że on także był w gotowości, nic sobie nie robiąc z jednego tylko okrętu, jako że na pokładzie miał ponad czterystu Turków i był solidnie uzbrojony w artylerię, uraczył nas salwą, która wyprawiła na tamten świat siedemnastu ludzi, nie mówiąc już o rannych. Odpowiedzieliśmy tym samym, z nie gorszym skutkiem. Przystąpili do abordażu i wywiązała się zacięta walka; oni zdobyli nasz kasztel dziobowy, ale my z mozołem wyparliśmy ich na powrót na ich statek.
Przeczekaliśmy resztę nocy, a o świcie ruszyliśmy na statek wroga, który nie uszedł. Nasz kapitan uciekł się do podstępu, który okazał się skuteczny, i zostawiwszy na pokładzie jedynie tych, co mieli walczyć, zamknął wszystkie luki, tak że nie było wyjścia, jak bić się albo do morza skoczyć. Bitwa była zacięta; wpierw zdobyliśmy ich kasztel dziobowy i utrzymaliśmy go dłuższą chwilę, jednak wyparli nas, dlatego odczepiliśmy się i zaczęliśmy strzelać z dział, jako że nasz żaglowiec był lepszy, tak samo jak i artyleria.
Tego dnia byłem świadkiem dwóch cudów, które godne są opisania: otóż pewien Holender począł bez żadnej osłony ładować działo, kiedy strzelili doń z innego, tak że trafili go w sam środek głowy i rozbijając ją na kawałeczki, aż mózg rozprysnął się na tych, co stali obok. Kawałek czaszki zaś łupnął pewnego marynarza w nos, który miał krzywy od narodzin. Lecz gdy tylko wydobrzał nos jego stał się tak prościutki jak mój, została mu tylko blizna od rany. Inny żołnierz cały był obolały tak, że nie dawał nikomu spać po nocach, wciąż bluźniąc i złorzecząc. I tego dnia poleciała w jego stronę kula armatnia, muskając mu oba pośladki. Nigdy już więcej aż do końca wyprawy nie skarżył się na bóle i powiadał, że w życiu nie poznał lepszej kuracji niż poty od podmuchu kuli armatniej.
Walczyliśmy dalej przez calutki dzień, a kiedy noc zapadła, wróg umyślił sobie, że dobije do lądu, który był niedaleko. Podążając za nim znaleźliśmy się wszyscy blisko brzegu, na spokojnych wodach, o świcie w dniu Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia. Kapitan rozkazał, żeby wszyscy ranni wyszli na pokład, by tam ducha wyzionąć, mówiąc:
— Panowie, na wieczerzę z Chrystusem albo do Konstantynopola!
Wyszli wszyscy, a ja byłem wśród nich, gdyż miałem udo przebite muszkietem, a na głowie potężną ranę, którą zadali mi partyzaną, gdy wchodziłem na statek wroga dzień wcześniej, kiedy to zdobyliśmy kasztel dziobowy. Kapelanem naszym był karmelita trzewiczkowy, którego poprosił kapitan:
— Ojcze, pobłogosław nas, albowiem to nasz ostatni dzień życia.
Poczciwy zakonnik tak uczynił. Następnie kapitan wydał rozkaz fregacie, aby holowała nas do statku wroga, który był bardzo blisko. Kiedyśmy się z nim szczepili, wywiązała się walka tak zajadła, że choćbyśmy chcieli odskoczyć, nie dałoby rady, gdyż rzuciliśmy wielką kotwicę z łańcuchem do wnętrza wrogiego statku, żebyśmy nie mogli się rozdzielić.
Bitwa trwała przeszło trzy godziny, po czym stało się jasne, że szala zwycięstwa przechyliła się na naszą stronę. Turcy bowiem, widząc że ląd jest blisko, poczęli skakać do morza, nie wiedząc że nasza fregata kolejno ich wyławia. I tak odnieśliśmy zwycięstwo, po czym pojmawszy jeńców, zabraliśmy się do rabowania wszystkiego, a były tam łupy obfite i bogate.
Tak wiele trupów leżało na ich statku – przeszło dwieście pięćdziesiąt – lecz nie chcieli wyrzucać ich za burtę, abyśmy tego nie spostrzegli. A kiedy myśmy ich wyrzucili, ujrzałem rzecz, która pokazuje, co to znaczy być chrześcijaninem. Otóż wśród wielu martwych, których wrzucono do morza, był jeden, który pozostał twarzą do góry, odmiennie niż Maurowie i Turcy. Ci bowiem, kiedy wrzuca się ich ciała do morza, obracają się twarzą do dołu, w przeciwieństwie do chrześcijan. Zapytaliśmy pojmanych Turków, czemu ten był obrócony na wznak, i powiedzieli, że zawsze go podejrzewali, że jest chrześcijaninem, był on bowiem ochrzczonym renegatem, a w momencie gdy wyrzekł się wiary był już mężczyzną, Francuzem z pochodzenia. Naprawiliśmy nasz statek oraz ten pojmany, jako że oba wymagały napraw, i obraliśmy kurs na Maltę, dokąd wkrótce dopłynęliśmy.
ZAKAZ HAZARDU
Jako że łupy były tak obfite, nakazał kapitan, aby nikt nie grał na pieniądze, żeby każdy jeden mógł dotrzeć na Maltę jako bogacz. Rozkazał wyrzucić do morza kości i karty do gry oraz ogłosił surowe kary dla tych, co będą w nie grać. Dlatego też wymyślono taką oto grę: rysowano na stole kółko wielkości dłoni, a w jego środku kolejne kółko, malutkie jak moneta ośmiorealowa. Każdy gracz kładł do małego kółka swoją wesz i miał na nią oko. Obstawiano wysokie sumy i ten, którego wesz pierwsza wyszła z dużego kręgu zgarniał całą pulę, która – słowo daję – wynosiła nawet 80 cekinów. Kiedy kapitan zobaczył ich upór, pozwolił żeby grali w co tylko chcą. Tak wielkim nałogiem wśród żołnierzy jest hazard.
Na Malcie wniosłem sprawę odnośnie do mego niewolnika, co go pojmałem w głębi lądu na przylądku Kilidonia i, przyjąwszy od jednej i drugiej strony stosowne zeznania, panowie z Trybunału Wojskowego (Tribunal del Armamento) wydali wyrok, że czterysta cekinów ma zostać doliczone do puli łupów, a mi niechaj dadzą sto dukatów nagrody za jeńca oraz sztandar, wraz z przywilejem umieszczenia go na mej broni jako trofeum, jeśli zechcę, co z radością uczyniłem, sam zaś sztandar oddałem do kościoła Matki Boskiej Łaskawej.
W sumie z podziału łupów i własnej zdobyczy przypadło mi ponad tysiąc pięćset dukatów, które w krótkim czasie wydałem. Widząc zatem, że galery zakonu szykowały się do wypłynięcia na wyprawę do Lewantu, zaciągnąłem się na nie szukając zarobku. W 24 dni popłynęliśmy w tę i z powrotem, zdobywając twierdzę na Morei, co zwie się Pasaba, z której przywieźliśmy pięćset osób – mężczyzn, kobiet i dzieci – a także gubernatora z żoną i dziećmi, koniem oraz trzydzieści sztuk artylerii z brązu. To wszystko – ku wielkiemu zdumieniu każdego – bez straty ani jednego człowieka. Prawda była taka, że myśleli, żeśmy są chrześcijańską armadą, która zgromadziła się w Mesynie. Później, w tym samym roku, a był to 1601, te same galery udały się do Berberii na kolejną wyprawę. Zaciągnąłem się jako awanturnik tak, jak poprzednim razem, po czym popłynęliśmy i zdobyliśmy miasto zwane La Mahometa (Hammamet). A było to tak.
A teraz kawałek z nawigatora. Fragment książki Charlesa Fredericka Henningsena
Realizowany system przypominał ten, który stosowali rosyjscy carowie, podobnie jak austriaccy cesarze, występujący zarówno wobec świata, jak
i wobec swoich poddanych, jako obrońcy niewolników i poddanych przeciwko panom. Podczas gdy w rzeczywistości podtrzymywali, przywracali lub wprowadzali niewolnictwo i pańszczyznę, najpotężniejszy środek polityki divide et impera, charakterystycznej dla ekstensywnych despotyzmów. Autor wykazał gdzie indziej i nie może zbyt często powtarzać, że rosyjski car posiada dwadzieścia jeden milionów prywatnych niewolników; że Aleksander wprowadził niewolnictwo na prowincje polskie, które nigdy wcześniej nie były przeklęte niczym gorszym niż pańszczyzna; i że Mikołaj zganił szlachtę prowincji rosyjskiej za proponowanie emancypacji chłopa pańszczyźnianego i wprowadził na powrót poddaństwo do Królestwa Polskiego, gdzie zostało ono zniesione przez konstytucję. W podobny sposób rząd austriacki w tej części Polski, która przypadła mu w udziale, przywrócił i znacznie zwiększył pańszczyznę, zniesioną przez ostatni, czteroletni, sejm niepodległej Polski.
Uczyniwszy to, występuje zarówno w kraju, jak i za granicą, podobnie jak Rosja, jako mediator pomiędzy chłopstwem a szlachtą, którym sam narzucił wzajemnie szkodliwe stosunki. Do zrozumienia historii tych machinacji rządu austriackiego w Galicji konieczne staje się szersze spojrzenie, a to z powodu niedawnych tragicznych wydarzeń w tej prowincji oraz z powodu podjętej przez austriackiego premiera próby zmylenia, w odniesieniu do nich, opinii publicznej.
Królestwo lub prowincję Galicji i Lodomerii zamieszkuje obecnie populacja licząca około pięciu milionów ludzi, składająca się, z wyjątkiem Żydów i Niemców, z trzech ras słowiańskich: Polaków, Rusinów i Wołochów, w proporcjach około 2 000 000 Polaków, 2 000 000 Rusinów, 300 000 Wołochów, 500 000 Żydów i 80 000 Niemców.
Ludność polska, głównie rzymskokatolicka, zamieszkuje zachodnią część tej prowincji; Wołosi, wyznania prawosławnego, dzielnice wschodnie, zwłaszcza te zwane Bukowiną. Centralne dzielnice zamieszkują Unici obrządku greckiego Rusini, przemieszani z Polakami i Wołochami.
Polacy dzielą się na Polaków równinnych, tzw. Mazurów (Mazourquas), najbardziej zdeprawowaną z wszystkich polskich ras i pasterskich mieszkańców Karpat, zwanych Góralami, między którymi istnieją znaczne różnice charakterów. Galicja podzielona jest na dziewiętnaście okręgów i jest reprezentowana przez sejm, przez którego powołanie gabinet austriacki ma zamiar wypełnić zobowiązania, podjęte w 1815 r., obligujące go do nadania tej części Polski instytucji przedstawicielskich. Sejm ten składa się
z pięciu stanów; duchowieństwa, magnatów lub szlachty, która kupiła tytuły austriackie, szlachty bez tytułu i mieszczan. Zbierają się oni tylko w celu przedyskutowania takich kwestii, które odnoszą się do podniesienia produkcji prowincji, i nie wolno im nawet składać petycji do cesarza bez podpisu gubernatora, który jest zawsze kreaturą gabinetu cesarskiego. Obecnie jest nim bezwstydny baron Krieg, awanturnik, który przybył do Austrii z dobytkiem na grzbiecie i urósł dzięki niesławnej tajnej służbie. Potem ożenił się z córką krawca, która wniosła mu posag w wysokości trzydziestu funtów. Teraz, gdy doszedł do władzy i godności, wygania ją do kuchni. Większość szlachty, jak wspomniałem, pogrążyła się w ubóstwie; nie ma klasy średniej, chyba że za taką weźmiemy kupców niemieckich. Chłopstwo jest wszędzie w stanie pańszczyzny, z wyjątkiem kolonii niemieckich; albowiem Austria rozrzuca kolonie niemieckie po swoich niegermańskich prowincjach, zwłaszcza wzdłuż wschodnich granic; udzielając tym uprzywilejowanym społecznościom zwolnienia z podatków i poboru do wojska. Udziela także podmiotom niemieckim monopolu na sprzedaż artykułów spożywczych, narzędzi, lekarstw itp. Przywilej prowadzenia wszelkiego rodzaju handlu lub produkcji, wymagającej w tych prowincjach specjalnego zezwolenia Rady Aulickiej (jeden z dwu najwyższych organów sądowych w cesarstwie), musi być drogo okupiony i jest przyznawany tylko uprzywilejowanej rasie. W rzeczywistości austriacki rząd wydaje się zdeterminowany by, skoro nie może zapobiec rozwojowi klasy średniej, uczynić ją całkowicie niemiecką.
Całe słowiańskie chłopstwo trzech głównych ras, Polaków, Rusinów i Wołochów, odrabia pańszczyznę, a pańszczyzna ta polega na ich przywiązaniu do ziemi, z obowiązkiem pracy od wschodu do zachodu słońca przez trzy dni
w tygodniu, za które to roboty właściciel ziemski nie może wypędzić swojego chłopa z gospodarstwa; ale też chłop nie może go opuścić bez zgody właściciela.
„Pamiętniki” Paska wydano w 1836, przygody Alonso de Guillen vel Contrerasa wydawano od 1911 roku, a więc wynalazek edytorski znacznie późniejszy.
Czy prezentowany tutaj „Pamiętnik” to jest kompilacja czterech manuskryptów przestępcy, czy tłumaczenie któregoś konkretnego wydawnictwa hiszpańskiego? Bo było też francuskie. Czy cytowany dzisiaj fragment dzisiaj Derrotero (w oryginale Derotero) było pamiętnikiem, czy dziennikiem pokładowym? Rozumiem, że wydarzenia musiały być spisywane, bo służyły może nie jako dowód, ale opis spraw przedstawionych do osądzenia przez sądy na Malcie?
A co to według pana zmienia i po do czego panu to potrzebne? Sami znawcy spraw hiszpańskich się dziś ujawniają. I koneserzy cymeliów…
Jakoś turek nie brzydził się złotej monety z wizerunkiem Chrystusa, a francuscy korsarze nie widzieli powodu, żeby je zwrócić do emitenta. Woleli je wydać od razu na przyjemności. Wyprane, czyściutkie i pachnące pieniądze były w coś inwestowane i wracały do Wenecji, gdzie kupowano szkło, jedwab, przyprawy dla arystokracji. Żeby prowadzić wojny potrzeba waluty uznawanej przez cały świat (wymienialnej) i dobrego powodu do rozpoczęcia ataku, który, jak zawsze, dostarczają media. Obrót pieniądzem w XVII wieku był nieco inny, niż w czasie wypraw krzyżowych, ale pryncypia nie zmieniły się.
Moim zdaniem wydawca traktuje źródła swobodnie, ale zaklina się, że wszystko, co drukuje, jest prawdą (mam na myśli wydawcę hiszpańskiego, francuskiego i niemieckiego).
Lope de Vega jako geniusz robi zaś odwrotnie – podobieństwo postaci w dziele literackim jest przypadkowe i niezamierzone. Król potrzebuje inspiracji i fantazji, prosty lud natomiast – szczerej prawdy i pisania, jak jest. Rynek wydawniczy zadowala wszystkich 🙂
Hiszpańska wiki skwapliwie nie pisze o skandalach miłosnych z udziałem bohatera. Inne piszą.
https://youtu.be/fwy97-1XUXM?si=4rosjNsGb2PIbepo
Polacy to Polacy .Rusini to Ukraińcy .A Wołosi ?Na dzisiejsze to kto ?
Zastanawiam się, czy Contreras był zajęty pisaniem przewodników żeglugowych, a tylko przy okazji wyskakiwał na miasto, żeby obrabować, spalić i zgwałcić to i owo, czy odwrotnie?
Precyzja żeglarza trochę kłóci się z wybuchowym charakterem, ale może się mylę. Tę zagadkę mógłby wyjaśnić ówczesny duchowny, astrolog, okultysta i psycholog Esteban de Pujasol, który znał Contrerasa.
Mam pewien pogląd w tej sprawie. Otóż Contreras przyjął nazwisko (toponimiczne) po babce, aby uniknąć kary za zabójstwo. Nazwisko po ojcu świadczy o tym, że jego przodkowie byli wojownikami:
Zatem był on kimś pomiędzy wojownikiem i żeglarzem – geografem, dzisiaj byśmy powiedzieli: pracownikiem naukowym, a więc był takim pracownikiem naukowym, który nie dałby sobie w kaszę dmuchać.
Dzisiaj rano premier Tusk we Wrocławiu był wściekły i oskarżył hydrologów i meteorologów, iż otrzymuje od nich sprzeczne informacje i przez to nie może pracować ani podejmować rozsądnych decyzji. To świadczy o tym, że dzisiaj naukowcy nie są poważani i są na końcu łańcucha pokarmowego. To tak na marginesie promocji książki.
Pan może być Wołochem nawet nie wiedząc o tym. Wołosi szybko się asymilują i trudno ich odróżnić.
Pan może być Wołochem nawet nie wiedząc o tym. Wołosi szybko się asymilują i trudno ich odróżnić.
Bardzo pan jesteś świętojebliwy.
Czy tylko mi się wydaje?
Niestety, to prawda, señor Alfonsie.
„A Wołosi ?Na dzisiejsze to kto ?” – chyba Rumuni, skoro Wołoszczyzna to historyczna kraina Rumunii, ale autor mógł coś pomieszać. Może nazywał tak górali karpackich (Łemkowie, Hucułowie…) ?
Zbiornik Racibórz górny (bo leży powyżej Raciborza) ma poj. 185 mln m3. Przy przepływie 750 m3/s napełnia się w 2,5 doby. Jednak rzeczywisty przepływ był większy i napełnił się w dwa dni. Wrocław ma dwa dni czasu, ale moim zdaniem fala z Odry uderzy w falę z Nysy Kłodzkiej w ostatniej chwili i WWW nie wytrzyma. Czesi przygotowali nam bombę.
Pojawiły się oskarżenia adresowane do Krzysztofa Jackowskiego, że nie przewidział powodzi. Popularny wieszcz – czarnowidz może zostać zlinczowany w internecie. @matkakurwka bagatelizował zagrożenie i teraz gęsto się tłumaczy. Ostatnia nadzieja prawicy – przebywający na wolności Robert Bąkiewicz przyłączył się do chóru krytyków Tuska w TV Republika jedzie po rządzie, jak po burej suce.
Przekaz w TVN był przez moment obiektywny, ale już widzę, jakie będą wnioski z powodzi w tej stacji za kilkanaście dni: wincy wiatraków i wincy fotowoltaiki!
Ludy wołoskie przybyły ca XIV-XV, chyba uciekły z Bałkanów przed Turkami?
Osiedlili się na kompletnie wcześniej niezamieszkałych pogórzach. Zajmowali się pasterstwem. Górale beskidzcy czy zakopiańscy to też Wołosi, dużo nazw miejscowości i nazwisk (Walas) ma wołoskie pochodzenie. Oscypek to wołoski ser:)
Wolosi to Łemkowie, Bojkowie, Huculi, Ukraińcy na zachodniej Ukrainie to mieszanka wołoski-rusinska.
Zastanawiam się czy Eli Wallace był bardziej żydowskim Wołochem czy raczej z Wałachów? 🙂
Tu w genialnej scenie:
https://youtu.be/JrYtD7gSWsI?si=Zi1wq57P9gAzDrgx
Oczywiście nie Wallace tylko Wallach, żydowski Wołos z Przemyśla po rodzicach 🙂
The ugly? Ale jaja!
Dobrze trzymał się w siodle.
https://youtu.be/TM0xTYXJrpQ?si=b-8TqG6odJKmS9WY
Ja w metryki ludziom nie zaglądam, ale nie wiadomo, co oni mogli robić ze swoimi zwierzętami w wolnym czasie, że takie rezultaty eksperymentów wyszły.
Podaję lokalizację cmentarza z końcowej sekwencji filmu, o którym mówimy – żeby Prezes się nie czepiał, że zbaczamy z tematu:
https://westernsallitaliana.blogspot.com/2020/08/spaghetti-western-location-valle-de.html?m=1
Za garść cekinów…
Ennio też dobrze trzymał się batuty, na tych schodach co spadł chyba był bez niej 🙁
Widzialem go na koncercie w Krakowie, wspaniałym, trochę może pogorszonym przez obecność córki Jakubasa, ciekawy jestem czy o jej występie decydował talent czy inny talent?
Cekiny, paciorki, cokolwiek brzęczącego, i juhasy z pogórza biegną, biegną, po horyzont, za horyzont, i ja też biegnę, i ty też, i ty, do utraty tchu! I tylko lufa Dobrego może nas zatrzymać, spowolnić, uleczyć …
https://youtu.be/f0-rb4QQlp0?si=Bat9jV_bOT5El0Sx
Może jest jakiś wolny bank na Śląsku z promocjami?
https://youtu.be/tAOeV39i2T4?si=Vxt-TUjoV2lsbpWt
Ryzykujemy tylko tyle, że w najbliższych latach z nadmiaru czasu na pryczy przeczytamy wszystkie książki wydawnictwa KJ. To chyba nie jest zbyt duże poświęcenie?
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.