gru 102019
 

Dziś najprawdopodobniej przyjedzie tu nowy numer Szkoły nawigatorów, poświęcony Rzymowi. Dlatego właśnie, w ramach promocji, umieszczam tu jeden tekst z tego numeru. Napisał go mój dawny znajomy Kamil Łukowski. Mam nadzieję, że zarówno ten tekst, jak i cały numer, wszystkim się spodoba. 

Kamil Łukowski

Papież i sowi król

Wśród kilku sposobów interpretacji wizerunku sowy w ikonografii średniowiecznej opisanych przez siostrę Dorotheę Forstner w pracy „Świat symboliki chrześcijańskiej”, interesować nas będzie tylko jeden. Ten oto:

W pismach Ojców Kościoła spotykamy się z bardzo odmiennymi interpretacjami chrześcijańskiego rozumienia symboliki sowy (odmiennymi niż antyczne – dopisek mój). Jedni widzą w niej symbol tych, którzy lubią duchowe ciemności, a lękają się światła Zbawiciela. Do nich należą niewierzący, heretycy i filozofowie. „Są oni bowiem zdolni w tym co dotyczy zabobonu, tępi zaś w tym co dotyczy spraw Boskich. Ich to, choć wydaje się im, że wznoszą się wysoko w swych górnolotnych słowach, tak jak sowy, oślepia blask prawdziwego światła”.

Jak widzimy heretycy, filozofowie i niewierzący sklasyfikowani zostali jaką jedna grupa, której patronuje sowa, ptak wylatujący na żer po zmierzchu, w zapadających ciemnościach. Nie poprzestawajmy jednak na symbolicznych uogólnieniach i rozejrzyjmy się za kimś, kto sam jeden, jasno i wyraźnie wskazany będzie, przez Kościół, lub tylko przez jednego z hierarchów jako człowiek-sowa. Znalezienie takiego człowieka, wpływowego i zagadkowego nie jest łatwe, ale też nie jest specjalnie trudne, albowiem – jeśli przyjmiemy za prawdziwą interpretację symbolu sowy pozostawioną przez Ojców Kościoła – przyjdzie nam przyznać, że sam Pan Bóg wskazuje nam takich ludzi – heretyków, filozofów i nie wierzących – naznaczając ich drogę zdradą i umieszczając nad ich głową sowę – nocnego drapieżnika.

Podobno spór pomiędzy biskupem Pamiers, Bernardem Soisset, a królem Francji Filipem IV Pięknym rozpoczął się od znamiennego bardzo momentu. Biskup porównał publicznie króla do sowy. Nie był jedynym, który zauważył podobieństwo króla do tego ptaka, bo biograf króla Filipa, amerykański mediewista Joseph Strayer, pisze, że kilka osób zwracało uwagę na to iż król jest podobny do sowy – najpiękniejszego z ptaków – który tylko siedzi i wpatruje się w ludzi, nie wydając żadnego dźwięku.

Warren H. Carrol w trzecim tomie swojej „Historii chrześcijaństwa” pisze, że wśród mediewistów zajmujących się panowaniem króla Filipa trwa spór o to, czy był on władcą samodzielnym, czy też może marionetką w rękach potężnych i wpływowych doradców. To jest ciekawe spostrzeżenie i ciekawy wątek, za którym powinniśmy podążać, nie możemy jednak, albowiem prace historyków zajmujących się tym pasjonującym problemem nie są w Polsce należycie spopularyzowane. Możemy jednak postawić taką kwestię – czy król był samodzielny, a jego podobieństwo do sowy zdradzało silny charakter czy też może był bezwolnym narzędziem w rękach doradców, tępym i niczego nie rozumiejącym jak sowa, która siedząc na gałęzi chce tylko napełnić brzuch. Każdy zapewne już dokładnie się zorientował dlaczego interesuje nas ten problem. Otóż dlatego, że król Filip, to człowiek, który zlikwidował zakon Templariuszy, upokorzył i doprowadził do śmierci papieża Bonifacego, wykreował nowego papieża – Klemensa V i zmusił go, by porzucił Rzym i przeniósł stolicę Piotrową do Awinionu. Rozstrzygnięcie więc sporu dotyczącego sowiej natury króla jest kluczowe dla oświetlenia prawdziwym światłem wyżej wymienionych kwestii. Nie uda nam się tego uczynić z całą pewnością w tym tekście, ale może wskażemy chociaż kierunki, w jakich należy podążać, by wyjść z ciemnego, nocnego boru, w którym pohukują sowy i ruszyć ku światłu prawdy.

Zanim zaczniemy omawiać szczegóły dodajmy jeszcze, że sowa jest stworzeniem o bardzo niewielkim mózgu, a potoczne, przeniesione wprost z kultury antycznej, wyobrażenie, że jest ona depozytariuszem mądrości i jej symbolem, to błąd.

Stwierdzenie, że król mógł być marionetką sił potężniejszych od siebie jest nieco enigmatyczne. Jeśli dodamy do tego nie tak znów mgliste pojęcie „którymi się otaczał” ukaże się przed nami postaci takie jak Pierre Flotte i Wlhelm de Nogaret, człowiek, który – jak chcą zwolennicy samodzielności króla – został przez Filipa wyniesiony do godności kanclerza, a następnie obdarzony szczególnymi prerogatywami władzy. A co jeśli było odwrotnie? To znaczy, jeśli Filip był sową tylko bezmyślnie wpatrującą się w ludzi i nie wydającą żadnych dźwięków, a Flotte Nogaret pojawili się w jego otoczeniu niejako sami z siebie, po to, by nadzorować i koordynować rozkazy, polecenia i działania płynące z królewskiej kancelarii, a także by stwarzać złudzenie iż pochodzą one od samego władcy?

Kim był Nogaret nie wiadomo dokładnie, ale nie ma już chyba sporu o to, że jego dziadek został spalony na stosie w Carcassone w czasie krucjaty przeciwko Albigensom, prowadzonej przez starszego Szymona de Montfort na rozkaz papieża i króla Filipa Augusta. – Syn katara – takie słowa miał mu podobno rzucić w twarz papież Bonifacy VIII, kiedy Nogaret pojawił się w Angani, wraz ze zbrojnymi oddziałami dowodzonymi przez Colonnów, po to, by zmusić ojca świętego do abdykacji.

Cóż może zrobić wnuk, a może także i syn katara wobec papieża, jego hierarchów i wobec doktryny, której emanacją była cała struktura Kościoła w Europie? Jak to co? Unieważnić ją na podległym swej władzy obszarze i zarzucić jej odstępstwo od „czystej wiary”, oskarżyć o herezję poprzez fałszerstwa i nadinterpretacje dostępnych faktów i dokumentów. I tak też czynił przez całe swoje życie Wilhelm de Nogaret. Pytanie istotne, którego tu nie rozstrzygniemy brzmi – czy czynił to na rozkaz sowiego króla czy też na rozkaz kogoś innego, kogo istnienia nawet nie podejrzewamy?

Powróćmy teraz do Bernarda Soisset, biskupa Pamiers. Tego, który publicznie nazwał króla sową. Pochodził on z południa i był wierny Kościołowi, a także osobiście papieżowi Bonifacemu VIII. Jego wystąpienie przeciwko królowi nie miało więc charakteru wybryku, choć biskup jawnie sprzeciwiał się także, mianowanemu przez króla, biskupowi Tuluzy, ze względu na jego – nie zyskujący popularności na południu – okropny język, język Francuzów z północy, daleki od dialektów prowansalskich i oksytańskich. Istota sporu dotyczyła więc samowolnego obsadzania stanowisk kościelnych bez konsultacji z papieżem. Interesujące jest to, że biskup Pamiers, oskarżony został o herezję przez Wilhelma de Nogaret, człowieka wychowanego w heretyckiej tradycji, który nie miał – taka hipoteza – żadnych głębokich relacji z Ewangelią i jej światłem. Prócz zarzutu o herezję postawiono biskupowi także zarzut iż kolportował treści godzące w majestat królewski. Przejęto jego korespondencję z papieżem Bonifacym, która nie dotyczyła zapewne spraw błahych, ale takich, które mogły zagrozić królowi i dworowi w Paryżu. Biskup Bernard odwołał się od decyzji króla wprost to papieża, ale Filip, a raczej jego kanclerz, całkowicie to zlekceważyli. Do tego doszła jeszcze konfiskata dóbr biskupich, które stały się własnością korony.

Metody jakie papież mógł zastosować wobec nadużyć króla były tyleż wyszukane co skromne i zawężały się w zasadzie do regulacji stosunków pomiędzy lokalną hierarchią, a władcą. Kilka lat przed opisywanymi tu wypadkami, czyli przed rokiem 1301, papież ogłosił bullę Clericis laicos, gdzie umieścił – będące potwierdzeniem stanu faktycznego – przyzwolenie na nadmierne opodatkowanie przez koronę kleru. Bulla ta była w zasadzie potwierdzeniem wymuszenia, jakie najpotężniejsi władcy ówczesnej Europy – królowie Francji i Anglii – zastosowali wobec hierarchii lokalnej. Król Edward I Długonogi, opodatkował Kościół Anglii w związku z wojnami w Szkocji i Walii, a Filip IV wydawał kościelne pieniądze na kwestie niedostatecznie doprecyzowane w źródłach i opracowaniach. Przyjmijmy, że wydawał je na politykę. Bulla Clericis laicos, napisana w tonie napomnienia, jaki zwykle stosował w swoich pismach papież Bonifacy ostro potępiała praktykę nadmiernego fiskalizmu korony wobec hierarchii, ale czyniła zeń jednocześnie narzędzie-przyzwolenie, które mogło być w każdej chwili cofnięte przez ojca świętego. W czasie kryzysu wywołanego przez króla Francji, w związku z wypowiedziami i postawą biskupa Bernarda, papież wydał kolejną bullę, skierowaną już tylko do króla Filipa. Asculta fili, bo tak się nazywał ten dokument, wzywała króla do opamiętania i poddania się woli ojca, czyli Bonifacego VIII, żywego namiestnika Boga na ziemi. Król Francji, król sowa, którego natura do dziś pozostaje nieodgadniona i stanowi przedmiot sporu historyków, postąpił wobec tego dokumentu i napomnień papieża w sposób charakterystyczny.

Bulla została natychmiast spalona, a Filip IV zwołał stany generalne, w tym czasie Pierre Flotte, pierwszy minister i kanclerz (Nogaret zajął jego miejsce) napisał fałszywą bullę, która nosiła sfałszowany podpis papieża i miała stać się koronnym dowodem złych zamiarów ojca świętego wobec stanów królestwa. Dokument ten został zaprezentowany stanom, które wyraziły swoje oburzenie. Biskupi zaś, którzy przywieźli prawdziwą bullę do Paryża, zostali wygnani wraz z biskupem Bernardem Soisset.

Pierre Flotte, który zginął w niesławnej bitwie z mieszczaństwem flamandzkim pod Courtrai, podobnie jak Nogaret był prawnikiem wykształconym na uniwersytecie w Montpelier, na południu, gdzie trzy dekady wcześniej szerzyła się jeszcze herezja. I imię racji stanu gotowy był na popełnianie wszelkich oszustw. Bulla została sklasyfikowana przez królewskich prawników, jako dokument, którym papież zamierza rozciągnąć świecką i doczesną władzę nad Francją. Tu zróbmy pauzę, żeby wyjaśnić, pewną kwestię. Te, tak zwane ingerencje Rzymu w sprawy wewnętrzne królestw nie były nimi w istocie, ale tak były przedstawiane. Celem zaś tego zabiegu było ograniczenie wpływów i rabunek dochodów lokalnej hierarchii. Nie inaczej było w tym razem, wiosną roku 1302. Król Filip, jego kanclerz Pierre Flotte i kolejny kanclerz Wilhelm de Nogaret oskarżyli papieża o chęć zawładnięcia Francją. List, będący odpowiedzią na fałszywą bulle, zawiózł do Rzymu Pierre de Mornay, biskup Auxerre.

Papież i biskupi przyjęli go na konsystorzu, gdzie rozpoczęła się dyskusja o naturze władzy. Ojciec święty odniósł się do fałszerstwa ze stanowczą łagodnością, wyjaśnił różnicę jaka istnieje pomiędzy władzą świecką i duchowną, a także napomniał francuskich hierarchów, w osobie biskupa Auxerre, którzy najwyraźniej uwierzyli w to, co w parlamencie zaprezentował im Pierre Flotte. Papież wyrzekł wtedy także charakterystyczne dla swojego temperamentu i charakteru zdanie: „nasi poprzednicy zdetronizowali trzech królów Francji, a my stwierdzamy ze smutkiem, że jesteśmy gotowi kolejnego z nich odprawić jak stajennego”.

Gdyby król Francji nie był sową, a człowiekiem, być może zawahałby się słysząc te słowa i zastanowił się nad swoim postępowaniem. On jednak posłuchał doradców, ministrów, wywodzących się z heretyckiego południa. Dziwne bowiem wydaje się to, że w chwili kiedy w Paryżu, mieście wspaniałym i wielkim, gdzie działał sławny na cały świat uniwersytet, sprawami państwa, sprawami najwyższej wagi, zajmują się prawnicy wykształceni w Montpellier. Być może nie ma to żadnego znaczenia, ale moim zdaniem ma i to duże.

Problemem papieża nie był jedynie król Filip. Edward król Anglii, zagarnął z majątków kościelnych sumę równą połowie rocznych dochodów królestwa i przeznaczył te pieniądze na wojnę ze Szkotami, których stolica apostolska tradycyjnie wspierała. Szkotów łączył też sojusz z Francją, ale wobec rozwijających się powoli wypadków, Filip zdecydował się cofnąć swoje poparcie dla północnego sojusznika. Jego postawa wobec Rzymu, skłoniła także Bonifacego VIII do tego, by wycofać się oficjalnie z poparcia dla dworu i Kościoła szkockiego. To był błąd polityczny, który wskazał wyraźnie słabość papieża. Król Edward był daleko i nie było niebezpieczeństwa, że będzie interweniował w Rzymie, widząc, w jak beznadziejnej sytuacji jest papież. Poza tym Szkoci, z poparciem Rzymu czy bez niego, absorbowali Anglików tak mocno, że nie mieli oni w zasadzie szansy na zajęcie się jakimkolwiek innym, politycznym problemem.

Król Filip miał otwartą drogę i mógł eskalować swoje żądania i rozszerzać wpływy. Mógł też wskazywać, kierunki innym siłom, których interesowało złożenie z funkcji papieża Bonifacego, takim jak rodzina Colonna, której członkowie zostali przez Bonifacego obłożenie anatemą do czwartego pokolenia. Czyn ten spotyka się do dziś z krytyką historyków i oceniany jest jako niepotrzebny, wynikły jedynie z niepohamowanego temperamentu papieża. Colonnowie schronili się, rzecz oczywista we Francji i zajęli dość istotną pozycję w planach króla Filipa względem papieża Bonifacego.

W listopadzie 1302 roku Bonifacy VIII ogłosił bullę Unam sanctam, w której podkreślił wyższość władzy duchownej nad władzą świecką i wprost określił czym jest rozdział Kościoła od państwa. Jest to mianowicie herezja manichejska. Trudno, wobec takiej sekwencji faktów, nie zapytać, dlaczego w żadnym opracowaniu, w żadnym popularnonaukowym druku, sprawa konfliktu króla Filipa z papieżem Bonifacym, sprawa mianowania papieżem Klemensa V i przeniesienia Stolicy Piotrowej do Awinionu, nie jest opisywana jako triumf herezji nad Kościołem? Mamy następujące dane – pominięcie instytucji kościelnej, jaką była Sorbona, w rekrutacji najważniejszych dworskich urzędników, zdanie się w tej kwestii na Montpellier i działający tam uniwersytet, w teorii także podległy Kościołowi. Nie kojarzoną z opisywanymi wypadkami walkę, wręcz szarpaninę króla Filipa z mieszczanami Tuluzy, którzy pewnego dnia postanowili wyasygnować budżet na zastąpienie tegoż Filipa królem Majorki. Za co właśnie wielu z nich spotkała śmierć. Zdarzenia te, w kontekście rozwijających się wypadków, czyli uwięzienia papieża Bonifacego, doprowadzenia do jego śmierci, a następnie wyboru kolejnych papieży, w tym Klemensa V, likwidacja templariuszy i przeniesienie Stolicy Piotrowej do Awinionu, jawią się jako wizualizacja toczących się w ukryciu negocjacji pomiędzy dworami a bankami, które były ekspozyturą herezji.

Konsekwencją ogłoszenia bulli Unam sanctam była interwencja Nogareta i Colonnów, zakończona aresztowaniem papieża, a potem jego śmiercią. Była to śmierć z winy króla Filipa i jego ludzi, ale nam powinna jawić się jako kolejny etap w negocjacjach dotyczących ostatecznego ustalenia jaka jest natura władzy. Negocjacjach w których uczestniczyły wielkie europejskie dwory, Rzym i banki, lombardzkie, tuluzańskie, narboneńskie i te z terenu cesarstwa.

Nogaret, wyposażony we wcale nie mały oddział wojska, liczący około tysiąca ludzi, wsparty kawalerią rodziny Colonna pojawił się niespodziewanie pod murami miasteczka Angnani, położonego mniej więcej 60 km od Rzymu. Miasteczka, gdzie Bonifacy zwykł spędzać upalne miesiące, albo gdzie ukrywał się w czasie dłuższych niedyspozycji zdrowotnych. Atak był gwałtowny i przyniósł sukces. Papież został zaskoczony w swoich komnatach, ale swoją postawą dał do zrozumienia, że nie ugnie się przed żądaniami, prędzej odda życie. Legendy mówią, że dowódca jazdy – Sciarra Colonna – uderzył papieża żelazną rękawicą w twarz. Sukces Nogareta i Colonnów okazał się jednak krótkotrwały. Wobec niezłomnej postawy ojca świętego, wobec wrogich okoliczności, jakie ich otaczały – mieszkańcy Agnani bardzo szybko otrząsnęli się po krótkim szoku, jakim było wtargnięcie Francuzów do miasta – Nogaret i Sciarra Colonna znaleźli się w zasadzie w sytuacji bez wyjścia. Ktoś na dodatek pchnął gońca do Rzymu, gdzie w błyskawicznym tempie zebrano oddziały interwencyjne spieszące na ratunek papieżowi. Dowodzili nimi najzawziętsi wrogowie Colonnów – rodzina Orsini.

W tamtym czasie, żaden władca, nawet król Filip IV, nie mógł zdobyć się na akt takiego barbarzyństwa jakim byłoby zamordowanie papieża. Ludzie zaś, którzy by się na to zdobyli, bez względu na to czy byli by patarenami z Langwedocji jak Nogaret, czy rzymską arystokracją jak rodzina Colonna, musieliby umrzeć i zostaliby potępieni przez cały świat chrześcijański.

Sciarra więc i Wilhelm, z woli króla Francji, dwaj towarzysze broni, znaleźli się w śmiertelnej pułapce. Odarty przez nich z insygniów władzy i wszelkiego dostojeństwa papież Bonifacy, wydawać by się mogło, krańcowo upokorzony, zyskiwał przewagę poprzez samą tylko swoją obecność w pobliżu tych dwóch i poprzez majestat swojej funkcji. Nikt nie pomyślał też wcześniej, że odpowiedzialność za śmierć władców, świeckich czy duchownych rzadko bywa mierzona indywidualnie, częściej jest to odpowiedzialność zbiorowa. Mieszkańcy miasteczka Agnani, zorientowawszy się ilu jest Francuzów, jak szczupłe mają siły i jak wrogie jest otoczenie, w którym muszą przebywać i podejmować ważkie i obfitujące w konsekwencje decyzje, przestali zachowywać się obojętnie. Zaczęli także myśleć o tym, że w razie gdyby Sciarra lub Nogaret zabili papieża, miasto ich, oni sami i cała okolica, zostaną okryte hańbą na wieczność. Kredyt bezpieczeństwa, jaki swoją gwałtownością kupił dla Nogareta Sciarra Colonna, gwałtownie się skurczył.

Wtargnięcie do Agnani dokonało się dnia 7 września, a już dwa dni później mieszkańcy miasta, w dobrze rozumianym, własnym interesie, rzucili się ku papieskiemu pałacowi z okrzykiem – śmierć cudzoziemcom! Atak był tak gwałtowny, że ludziom trzymającym papieża pod strażą, pozostała tylko ucieczka. Sciarra umknął na koniu, ale Nogaret został schwytany. Prowadził on atak na Agnani pod sztandarem Francji i ten właśnie sztandar mu odebrano podczas aresztowania i wleczono go ulicami miasta.

Do całości obrazu brakuje nam tylko postawy i działań spokrewnionego z królem Francji króla Neapolu – Karola d’Anjou, który od samego początku odnosił się wrogo do poczynań swojego krewniaka. Kiedy zaś dowiedział się o zajęciu Agnani wysłał tam ekspedycję karną, której celem było uwolnienie papieża.

Wojska króla Karola i ekspedycja Orsinich z Rzymu zmierzały wprost ku Agnani, a papież Bonifacy, który był już wolny, udzielał, jakbyśmy to dziś powiedzieli wypowiedzi prasie, wybaczył wszystkim, którzy nastawali na jego życie, rozgrzeszył mieszkańców miasta i oczekiwał w spokoju na tego z sojuszników, który pierwszy zjawi się pod jego murami. Byli to Orsini, którzy zabrali papieża do Rzymu.

Nogaret, nie został uwięziony, nie został także pobity. W spokoju doczekał dnia 12 listopada, kiedy to papież Bonifacy, ponoć pod wpływem emocji jakie targały nim po wypadkach w Agnani, oddał Bogu ducha. Zwołano konklawe, w którym Nogaret uczestniczył jako delegat króla Francji. Była to jawna kpina, która każe nam się zastanowić, czy śmierć papieża była rzeczywiście naturalna. Czy też uwolniony i bezkarny Nogaret, wydał polecenie, by papież Bonifacy został otruty.

Fakt, że po wyzwoleniu Agnani z rąk Francuzów nie został on zabity na miejscu świadczy, w mojej ocenie, wprost o tym, że świat chrześcijański prowadził wówczas jakieś poważne negocjacje, w których stawką była niezależność władzy duchownej. Kto brał w nich udział, pozostanie dla nas tajemnicą, albowiem zarówno głębokie relacje pomiędzy światem islamu, a dworami chrześcijańskich władców, jak i relacje pomiędzy tymiż dworami, a wskrzeszonym Bizancjum pozostają w zasadzie niewyjaśnione. Przez autorów zaś sprowadzane są do konfliktów politycznych – jak w przypadku Maroka, lub dynastycznych – jak w przypadku Konstantynopola. Siatka pojęć jaką stosuje się w ocenie wypadków zmierzających wprost do uzależnienia papieża od króla Francji jest niepełna, można rzec dziurawa. Brakuje w niej kilku istotnych elementów, a te które są tam obecne oświetlone są zbyt słabym światłem, by mogły być należycie ocenione. Być może kiedyś doczekamy się innych, pełniejszych ocen kryzysu władzy papieży przed i po likwidacji zakonu Templariuszy. Na razie musimy się zadowolić tym co mamy.

Na koniec jeszcze trzeba powrócić do pytania kluczowego – czy król Filip IV Piękny z dynastii Kapetyngów, był sową czy człowiekiem? Czy żył naprawdę, naprawdę czuł i naprawdę myślał? Czy był tylko kreacją, której zadaniem było siedzieć na tronie nieruchomo i wpatrywać się w ludzi niewidzącym, ale markującym głębie myśli wzrokiem? Na te kwestie każdy z czytelników musi sobie odpowiedzieć sam.

  11 komentarzy do “Papież i sowi król”

  1. Zbrodnie świata, ubrane w szaty świeże, nowym kołujące tańcem, ale ich koniec ten sam, co przed tysiącami latrozpusta, złoto i krew…☺

  2. nawet gdybym była projektantem paszportów  dla karaluchów (wypowiedż prof. Środziny że jest taka potrzeba), to kupowałabym wszystkie Szkoły Nawigatorów i przechowywała w piwnicy (za słoikami z kompotami, żeby otoczenie nie zauważyło) że mam i takie zainteresowania.
    Ciekawa jestem ja się sprzeda numer SN z takim flagowym artykułem   

  3.  winno być: …jak się  sprzeda … 

  4. Fantastyczny tekst!

  5. o 16.30 w Kurski TV (O)^(O)

  6. Gratulacje…
    … dla Pana Kamila Lukowskiego  za ten  FANTASTYCZNY  wpis…  przeczytalam  jednym tchem,  a dzis wieczorem, na spokojnie przeczytam jeszcze raz  !!!
    Dzieki wielkie,

  7. Oczywistym ,  'Sowy nie są tym, czym się wydają’ ale twierdzenie iż Francuzi mają bardziej nas*ane w  mózgu niż my pewną 'wartością dodaną’ być się zdaje.

  8. Wiecie co,zaczęłam czytać tekst i przyjęłam do wiadomości informację,że jest on autorstwa p.Łukowskiego,lekturę przerwało mi kilka spraw,wróciłam do tekstu,doczytałam i  byłam przekonana,że to tekst Gabriela.P.Paris swoim komentarzem przypomniała mi,że nie.Chyba mam następny diament w SN.

  9. Sowa i przyjaciele wg czułego narratora

  10. Jeśli król Filip piękny wyglądał jak sowa, to chyba przydomek „piękny” był aprecjacyjny.
    No i  jak wynika z opisu, Król pełnił funkcję słupa (w dzisiejszym rozumieniu), albo może miał jakąś  przypadłość mentalną, kiedy pozwalał doradcom na tak wiele,  a może jakieś prochy wchodziły w grę i pozwalały go zneutralizować do roli gapiącego się jak sowa.
    Natomiast przetrwanie Nogareta po zajściach w Agnani i jeszcze powierzenie mu funkcji wyborczej przy konklawe, no to jest tak bezczelne, że się nie mieści w głowie. Jakież siły były tam czynne.    

  11. Gregorius – fakt, innego skojarzenia być tu nie może. Nikt inny nie umiałby tak czule uświadomić gospodarzom, bądź co bądź późnym wnukom agresorów, że ich poczucie winy (o ile jakiekolwiek mają/o ile mają też jakąkolwiek wiedzę o tym) jest nie na miejscu, bo przecież to wszystko i tak wina tego ekspansywnego Włocha czy tam Portugalczyka, kto to wie, i ówczesnego odwrotnego efektu cieplarnianego, co rykoszetem uderzyło w Bogu ducha winnych przecież Szwedów. Zaiste czułe wyjaśnienie związku przyczynowo-skutkowego. A to wszystko przecież przez to, że Krzysztof Kolumb był nieślubnym dzieckiem Władysława Warneńczyka… karma wraca… wina wyrządzona matce KK przez naszego króla trafiła rykoszetem w ostatniego z Wazów…. cóż za finezyjna przenikliwość. 

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.