lis 012018
 

Ruszam w trasę, zostawiam Wam kolejny rozdział nowego tomu Baśni socjalistycznej. Mam nadzieję, że się wszystkim spodoba, choć pewnie jednym mniej a innym bardziej.

Zaczniemy od porównania dwóch, a raczej czterech fragmentów tekstu, Napisałem dwóch, bo dwóch będzie tylko autorów, a zadaniem czytelnika będzie rozpoznać kto i w jakim czasie to napisał. Żeby było trudniej najpierw zacytuję tekst młodszy, a dopiero potem tekst starszy. Zaczynamy.

Fragment pierwszy:

W społeczeństwie szlacheckim w Polsce wzajemne uzależnienie jednostek było niesłychanie słabe, tak słabe, że nie było to w całym tego słowa znaczeniu społeczeństwo. Dzięki przelaniu całej sfery funkcji społecznych pierwszorzędnej wagi na żywioł obcy, żadnymi węzłami moralnymi z resztą ludności nie związany, to społeczeństwo szlacheckie znakomicie izolowało się od reszty narodu i w nie zwalczanym przez nikogo przywileju wytworzyło sobie warunki egzystencji wprost cieplarnianej, prowadzonej bez współzawodnictwa, bez walki, bez wytężenia energii, bez zużytkowania zalet osobistych, bez narażania się na zgubę przez wady i słabości własne.

Fragment drugi, starszy:

…Polacy, osiągnąwszy w długich wojnach siłę i męstwo, do niczego tak się nie rwali, jak do służby wojskowej. Kiedy zaś ten król zaprowadził z biegiem lat spokój w kraju, powoli wkradła się bezczynność. Wszystko wtedy układało się pomyślnie, lecz w ślad za powodzeniem pojawiła nieodłączna pycha. Wygody i przyjemności wygnały zamiłowanie do służby wojskowej i uczyniły ludzi niewolnikami wad właściwych kobietom(…) I tak najwspanialszy strój poczęto poczytywać za największą zaletę. Jednych opanowała żądza ucztowania, pobłażania podniebieniu i żołądkowi, a drugich rozkosze i zbytek przywiodły do upadku.

I kolejne dwa fragmenty, jeden młodszy, a drugi starszy:

Polska wszakże miała liczny i niesłychanie szybko w ostatnich stuleciach Rzeczpospolitej wzrastający żywioł, gotowy stać się surogatem mieszczaństwa, nie aspirującym do władzy politycznej, do żadnego wpływu na losy państwa. Żywiołem tym byli Żydzi. Tylko dzięki im, przy ich pomocy szlachta zdolna była zrujnować zupełnie miasta, pozbyć się w nich współzawodnika politycznego i zapewnić sobie do końca, wyłączne, niepodzielne w Rzeczpospolitej rządy. W tym istnienie licznej ludności żydowskiej, nie poczuwającej się do żadnej wspólności z narodem, stąd pozbawionych wszelkich aspiracji politycznych, a dążącej jedynie do materialnego wyzyskania kraju i jego mieszkańców, leżało najważniejsze w końcu źródło oryginalności stosunków Polski historycznej.

W tym czasie w wielkim poważaniu byli Żydzi, co zresztą już poprzednio miało miejsce. Z trudem można było znaleźć cło lub podatek, którym by oni nie kierowali albo którego nie starali się opanować. W tej dziedzinie chrześcijanie wszędzie byli zależni od Żydów. Nawet wśród magnatów albo dostojników państwowych trudno było znaleźć takiego, który by nie powierzał Żydom zarządzania majątkiem, nie dawał im władzy nad chrześcijanami i nie bronił chętniej niż chrześcijan od krzywdy, nawet zmyślonej.

Ciekawe, prawda? Tym ciekawsze, że możemy mieć prawie stuprocentową pewność, iż autor tekstu młodszego nie znał i nie czytał wynurzeń swojego starszego kolegi. Pora zdradzić kim byli obaj panowie. Pierwszy to rzecz jasna Roman Dmowski, czego wszyscy znawcy dziejów ojczystych domyślili się zapewne od razu. Zacytowane zaś fragmenty pochodzą z książki Myśli nowoczesnego Polaka. Drugi zaś autor to Jost Ludwik Decjusz, który na początku XVI wieku opublikował pracę zatytułowaną Księga o czasach króla Zygmunta. Z niej właśnie zaczerpnąłem opublikowane wyżej fragmenty.

Jasno widać z zestawionych tu myśli obydwu autorów, których dzieliło pół tysiąca lat, że myśli Dmowskiego nie są ani odkrywcze, ani nowoczesne, on sam zaś wypowiada się w czyimś imieniu, bo widzimy przecież jak gładko wszedł w koleinę, którą wyżłobił w umysłach polskich jego wielki poprzednik. Dlaczego to zrobił? Dlaczego Jost Ludwik Decjusz pisał w ten sposób o szlachcie polskiej, w czasach kiedy nie miała ona jeszcze pozycji dominującej? Odpowiedź jest prosta, Decjusz reprezentował interesy i poglądy lobby niemieckiego w Krakowie, był człowiekiem Bonerów, a co za tym idzie związany był z Fuggerami. Miał udziały w kopalniach górnośląskich, które determinowały jego stosunek do braci Hohenzollern, z całej zresztą jego księgi przebija sympatia dla Albrechta, Georga i ich ojca Fryderyka.

Dla tych ludzi, szlachta polska była naturalnym wrogiem, najlepiej więc by ginęła na wojnach, lub gniła w złotogłowiach bawiąc się kielichem. To ludzie tacy jak Decjusz i inni niemieccy propagandyści doby Odrodzenia przekonali Polaków, szczególnie tych aspirujących, nie posiadających ani majątku, ani herbu, że szlachta uzurpuje sobie prawo do rządzenia krajem, które z racji wymienionych złych cech wcale się jej nie należy. Szlachta w dodatku współpracuje stale z Żydami, którzy chcą zająć miejsce zdrowego żywiołu miejskiego, takiego, który według Dmowskiego dźwignie odpowiedzialność za losy kraju i poniesie ów kraj na wyższy stopień ucywilizowania. To są, napiszmy tę rzecz wprost, ambicje Niemców czynnych w Polsce od średniowiecza. Ambicje te Dmowski przyjmuje jako swoje, z tym że na miejsce Niemców usiłuje podstawić, niczym w matematycznym wzorze, nie istniejące mieszczaństwo polskie. Jedyną konkurencją, wobec zdegenerowania szlachty i jej niechęci do rządzenia, pozostają Żydzi. Niemcy w XVI wieku wiedzieli co z nimi zrobić – oddać pod sąd miejski. Dmowski zaś ma inny sposób na Żydów, Dmowski chce z nimi konkurować na polu gospodarczym i sądzi, że uda się Polakom tę konkurencję wygrać jeśli tylko zastosują proponowane przez niego recepty.

Zacytowane fragmenty pism Dmowskiego są krępująco niedojrzałe jeśli porównać je z tym co pisze Decjusz. Nadziwić się nie można ocenom wodza endecji, który uważał, że Żydzi nie mieli ambicji politycznych. To się mogło tak zdawać Dmowskiemu, który pisząc te słowa miał w głowie teorie, według których sprawy polityczne są ściśle oddzielone od spraw ekonomicznych. Żaden żydowski kupiec, żaden żydowski praktyk biznesu nigdy tych rzeczy nie dzielił, albowiem było dlań jasne, że ten kto kreuje pieniądz i nim rządzi robi prawdziwą politykę. Dmowski w swoich pismach proponuje nam politykę oddzieloną od gospodarki, która staje się – czego dowiodły koleje życia pana Romana – frazesem.

Jego stosunek do szlachty jest identyczny jak ten reprezentowany przez socjalistów, Dmowski postuluje unieważnienie szlachty, a co za tym idzie wielkiej własności i postawienie wszystkiego – w tej wielkiej, fikcyjnej figurze, zwanej rozwojem narodów – na mieszczaństwo. Ma być to mieszczaństwo polskie, które w dodatku ma konkurować z Żydami. Po lekturze „Myśli nowoczesnego Polaka” możemy mieć całkowitą pewność, że pan Roman nigdy niczego nie sprzedał z zyskiem i nie ma pojęcia co to jest rynek i z jakich elementów się składa. Swoje rozważania zaczyna od myśli z praktycznego punktu widzenia katastrofalnej, która jemu – doktrynerowi – jawi się jako myśl zbawcza – trzeba by zniknęła szlachta. Cóż to znaczy? To znaczy tyle, że nadzór nad produkcją rolną ma przejść w jakieś inne ręce. W czyje? Prawdopodobnie w ręce polskiego chłopa, który zostanie hojnie obdzielony ziemią obszarniczą. Co prawda chłop ten, według Dmowskiego, także ma różne niezdrowe ciągoty do naśladowania szlachty, ale z pewnością będzie lepszym nadzorcą produkcji niż szlachcic.

Czy Dmowski rozumie czym jest mieszczaństwo? Nie. Pojęcia o tym nie ma. Według niego mieszczaństwo to drobni producenci kapeluszy i czapek, to rzemieślnicy i wytwórcy gilz do papierosów. Oni mają właśnie się zorganizować i rozpocząć ekonomiczną walkę z Żydami. Jak powszechny był taki sposób myślenia niech zaświadczy artykuł z młodzieżowego miesięcznika Brzask wydawanego przed pierwszą wojną w Wielkopolsce. Zacytuję jego obszerne fragmenty.

W artykule. „Wczoraj — Jutro“ znajdujemy co najmniej dziwną i zastanawiającą wzmiankę, tyczącą się sposobu walki z żydami w Królestwie Polskim. Pan J. Ż. mianowicie ma za złe redakcji „Brzasku“ , iż nie zareagowała przeciw sposobom tej walki, jakoby niezgodnym z kulturą dzisiejszą, — „każącym prawość charakteru narodowego“, a dającym w zamian jedynie

łachman problematycznych sukcesów ! Nasuwa się redy pytanie, czy walka z żydami w Królestwie

przyjęła rzeczywiście tak barbarzyńską formę, że aż „cofa kulturę naszą o lat dziesiątki“. Odpowiedź jest dość trudną, a to z tego względu, że pan J. Ż wyraża się bardzo ogólnikowo i nie wiadomo dokładnie, o co mu właściwie idzie, przeciw czemu należałoby, jak mówi, zareagować. Rozpatrzmy więc, chociaż w ogólnych zarysach, to wszystko, co nam o walce tej wiadomo. Po powstaniu 63 roku element żydowski na ziemiach Królestwa Polskiego — szybko rośnie w siłę. Odsetek ludności żydowskiej w ciągu ostatnich lat 50-ciu wzrasta z 7 aż do 15 proc. W tym też okresie czasu żydzi dochodzą w kraju do wielkiej potęgi, opanowują handel, przemysł i, co za tym idzie, miasta. Żydzi stają się mieszczaństwem tj. stanem w Polsce, którego nam zawsze brakło, a który w dzisiejszym ustroju społecznym pierwszorzędną rolę odgrywa. Pracę swoją prowadzą skrycie pod osłoną hasła asymilacji i jemu podobnych, skierowując wszelkie podejrzenia społeczeństwa polskiego przeciw, niby to nic z nimi wspólnego nie mającym, pewnym skrajnym partjom żydowskim, jak syjonistom, nacjonalistom i wreszcie t. zw. Litwakom. W gruncie rzeczy jednakże stronnictwa te dążą jawnie i otwarcie do tegoż celu. do którego zmierza reszta żydów, nie wyłączając „asymilatorów“, skrycie i podstępnie. A celem tym jest opanowanie miast, stworzenie z siebie najpotężniejszego stanu w kraju naszym, a więc, w przyszłości niedalekiej, pochwycenie w swe ręce steru spraw ogólno-polskich w zaborze rosyjskim.

Pokątna robota żydowska ujawniła się na szczęście w listopadzie 1912 roku. Pod ciosem wyborów społeczeństwo polskie w Królestwie pojęło, iż, by uniknąć zagłady nieuchronnej, musi zdobyć

dla siebie swoje własne miasto, stworzyć swe własne mieszczaństwo; zrozumiało wreszcie, że, chcąc dopiąć tego, musi wyprzeć z nich i usunąć intruzów— żydów. By zaś cel ten osiągnąć, należy

na każdym kroku przeciwstawiać się im, bojkotować ich handel i przemysł, organizować własny, wypierać żydów z każdej stopy posiadania, słowem — walczyć z nimi, walczyć w imię hasła całkiem pozytywnego: zdobycia czysto polskich miast. A hasło to nie jest bynajmniej przesadzonym i czczym frazesem, gdyż, jak statystyka wykazuje, — Łódź posiada prawie tylu żydów, co cała Francja, Lublin tyle, co Włochy, Będzin 7 razy więcej, niż Danja, Częstochowa 5 razy tyle, co Szwecja, Kalisz — 4 razy więcej, niż Belgja, a każde miasto powiatowe więcej, niż Norwegja. To pobieżne zestawienie jest aż zbyt wymowne! Bojkot handlu i przemysłu żydowskiego jest koniecznym

uzupełnieniem i negatywną stroną naszego czynu pozytywnego. Nie można bowiem, w imię hasła zdobycia własnych miast, popierać polskiego handlu i przemysłu, kupując jednocześnie u żydów.

Walka taka, walka ekonomiczna, toczona obecnie na ziemiach Królestwa, leży tedy całkowicie w granicach humanitarności i obywatelskości, gdyż społeczeństwo polskie właśnie w imię tych wzniosłych zasad ratuje naród swój od nieuchronnej zagłady. Przyświeca mu cel wielki: uzupełnienie okaleczonego narodu, stworzenie podstaw koniecznych dla własnej i owocnej kultury, do stworzenia tego, co się Polską zowie. Ekonomiczna walka z żydami, prócz samoobrony, jest także koniecznością żywiołową. W ostatnich bowiem czasach wzrastające mieszczaństwo

polskie coraz bardziej dusiło się i ginęło naciskane i wypierane zewsząd przez zwarte zastępy żydostwa. Tak tedy wzrost mieszczaństwa polskiego i budząca się świadomość społeczeństwa

naszego stały się podstawami obecnego ruchu w Królestwie Polskim, podstawami, bez których żadna wojna z żydami, żaden bojkot nie mogłyby potrwać ani miesiąca — a trwa już, rozwijając

się coraz lepiej, — rok drugi.

I jeszcze jedno: wbrew zapewnieniom zagranicznych pism żydowskich (redagowanych w językach: rosyjskim, jak: „Dzień“, „Ricz“ , „Rozświat“ , „Kijewskaja myśl“, „Odziesskija wiadomosti“

i niemieckim, jak choćby wszystkie prawie dzienniki berlińskie, francuskim itd.), nazywających walką naszą pogromem, zbrodnią barbarzyństwem — jest ona od samego początku na wskroś

kulturalną, spokojną i nie tylko bezkrwawą, lecz nawet bez cieni-i zelżywości prowadzoną wojną ekonomiczną. Mowy nawet nie było, nic ma i być nie może o jakichś nadużyciach

lub wybrykach względem żydów. Wpierw bowiem, niż pan J. Ż. założył protest przeciw walce z żydami, gienerał-gubernator Skalłon, zaraz po ogłoszeniu hasła „swój do swego,, wydał

dodatek w formie podparagrafu, do rozporządzeń obowiązujących i w mocy „stanu wzmocnionej ochrony“ w Królestwie Polskim, zabraniający pod surową karą pieniężną lub więzienia organizowania bojkotu! I cóż się okazało: pomimo wielu, niewątpliwie, usilnych starań i oszczerstw żydowskich, nikogo literalnie na mocy paragrafu powyższego nie pociągnięto w ciągu całego roku do odpowiedzialności sądowej. A tymczasem nad odżydzeniem miast naszych pracowano usilnie i wytrwale i, wbrew zapewnieniom p. J. Ż., wyników- pracy powyższej bynajmniej nie można

nazwać „łachmanem problematycznych sukcesów“. Oto bowiem jak się przedstawia, bardzo zresztą ogólny i bynajmniej nie wyczerpujący, bilans dorobku roku wytężonej pracy w kierunku odżydzania handlu i przemysłu w kraju naszym. W roku 1913 powstaje w Wyszkowie pod Warszawą, po bankructwie żydowskiej huty szklanej, identyczne przedsiębiorstwo — lecz właścicielami są sami robotnicy — Polacy, poparci kapitałami inteiigiencji, idącej za hasłem stworzenia przemysłu swojskiego. Fabryka nie upada, rozwija się coraz lepiej i, o dziwo, dnia 14 stycznia 1914 roku powstaje podobne przedsiębiorstwo, oparte na zasadach kooperatywy w Wołominie — też w okolicach Warszawy, — jako dopełnienie huty w Wyszkowie. Na ulicach Warszawy zjawiają się, niewidzialni dotąd, drobni przekupnicy — Polacy, wspierani pożyczkami specjalnych instytucji społecznych, powstałych w celu stworzenia i popierania swojskiego handlu ulicznego

drobnego. Na prowincji: w Radziejowie, Aninie, Łomży, Grojcu, Ostrawie, Sobolewie itd. — pojawia się cały szereg najróżnorodniejszych kooperatyw i towarzystw w spółdzielczych.

Prócz jednej jedynej, od całego szeregu lat istniejącej, antykwarni polskiej — Cholewińskiego, powstają w Warszawie, w ciągu roku niespełna, aż 4 nowe i to w dzielnicy najbardziej zażydzonej.

Handel starzyzną, i ten nawet — wysuwa się z rąk synów Izraela. Założono cały szereg przedsiębiorstw, trudniących się sprzedażą rzeczy i przedmiotów używanych, jak: „Pierwszy polski

chrześcijański handel szmelcem“ , „Pociejów chrześcijański“ , kilku sklepów z używaną odzieżą i wiele, wiele innych. Wielka liczba żydów wyzbyła się swych sklepów — i przedsiębiorstw

na rzecz Polaków. Powstają fabryki polskie, wyrabiające artykuły, znajdujące się dotąd wyłącznie w rekach żydowskich. Do takich należą np , fabryki kapeluszy damskich i wszelkich do nich przyborów. Prócz przedsiębiorstw trudniących się sprzedażą detaliczną, powstają również liczne hurtownie „Hurtownia spożywcza w Mokotowie“ , „Fabryka hurtowna czapek Tomaszewskiego“ , „Hurtownia spożywcza i kolonialna Kasprzyckiego“ , hurtownia materiałów bławatnych „Bławat“, „Hurtownia surowca w Grójcu“ (gub. warszawska) i bardzo wiele innych.

Czy ten — tak imponująco zapoczątkowany rozwój przemysłu i handlu w Królestwie — godzi się nazywać „łachmanem problematycznych sukcesów ?“ Czyż to jest cechą „cofania się kultury

naszej o lat dziesiątki?“ Czyż tak produkcyjna i intensywna praca w kierunku stworzenia brakującego nam stanu mieszczańskiego rzeczywiście „kazi“ , jak chce pan J. 7 , charakter narodowy’? Zdaje się, że pan J Ż. zbyt mało zna stosunki, a zwłaszcza kwestję żydowską i obecny sposób walki z żydami w Królestwie Polskim.

Zanim przejdę do omówienia tego fascynującego tekstu, zdefiniuję jeszcze tylko mieszczaństwo tak, jak chcieli je rozumieć Roman Dmowski i redaktorzy Brzasku. Wszyscy oni marzyli o patrycjacie, takim, jaki był rzeczywistością za czasów Decjusza. Drogę ku jego budowie widzieli jednak poprzez mozół bogacenia się na produkcji i drobnym pośrednictwie. Tak jak to widać w tym tekście. To jest myślenie obłąkane, o czym wie każdy kto choć trochę rozumie jak działają rynki. Mieszczaństwo bogate to ludzie, którzy nie kalają sobie rąk pośrednictwem w drobnym handlu. Oni mogą policzyć statki stojące w porcie, albo pociągi na bocznicach, jeśli akurat mieszkają daleko od morza, ale nie kapelusze na półce i nie młotki w składzie z żelazem. Mieszczaństwo nie tworzy się w wyniku uporczywej pracy, ale w wyniku szantaży finansowych, stosowanych wobec władców, wobec książąt, również książąt Kościoła oraz wobec szlachty, a przez to nieodzownym elementem współpracującym z mieszczaństwem jest bojówka. Ta w czasach Decjusza składała się z ceklarzy czyli pachołków miejskich, a w czasach Dmowskiego z socjalistów, czego ani Dmowski, ani redaktorzy z Brzasku nie chcieli przyjąć do wiadomości, albowiem wiedza ta była sprzeczna z ich naiwną doktryną. Jakby tego było mało swoją wrogość wobec szlachty polskiej, czyli ludzi, którzy trzymali w swoich rękach nadzór nad produkcją żywności, dzielili oni z tymiż socjalistami i razem z nimi występowali głosząc zbrodnicze hasła reformy rolnej. Co na to wszystko Żydzi? Zapewne mieli z tego trochę zabawy i pociechy. Ci najbogatsi w ogóle nie rozumieli o co chodzi Dmowskiemu, a ci mniej zamożni rozpętywali przeciwko niemu nagonki, po to, by napięcie wewnętrzne w narodzie nie traciło barw i nie słabło. Jak widzimy, a jest to w artykule z miesięcznika Brzask opisane dokładnie, owe gospodarcze sukcesy Polacy zaczęli odnosić na dwa lata przed wojną. Znaczy to tyle tylko, że lepiej poinformowani Żydzi zaczęli się pozbywać swoich aktywów i lokować pieniądze gdzie indziej, obawiając się strat, które mogła wywołać wojna.

Cały tekst z Brzasku jest polemiką, skierowaną pod adresem nijakiego Żarnowicza, który wystąpił wobec działaczy narodowych z typowymi, znanymi również i dziś oskarżeniami – że są wobec ludności żydowskiej nastawieni wrogo i przez swoją agresję stawiają się cywilizacyjnie niżej, a do tego cofają kraj głęboko w przeszłość. Po lekturze niniejszego rozdziału, nikt już, mam nadzieję, nie będzie serio traktował takich metafor jak „cywilizacyjne cofanie się w przeszłość”, albowiem udowodniona została wyższość Josta Ludwika Decjusza nad Romanem Dmowskim. Redaktorzy z Brzasku odpowiadają Żarnowiczowi z pasją i wymieniają sukcesy, jakie „mieszczaństwo polskie” odniosło na froncie walki z żydostwem. Najlepszy jest ten sukces:

Na ulicach Warszawy zjawiają się, niewidzialni dotąd, drobni przekupnicy — Polacy, wspierani pożyczkami specjalnych instytucji społecznych, powstałych w celu stworzenia i popierania swojskiego handlu ulicznego drobnego.

Jest coś niezwykle przejmującego w tym fragmencie. Mam wrażenie, że chodzi o poczucie triumfu połączone z tą widowiskową nędzą. Oto, żeby konkurować z Żydami w handlu ulicznym, Polacy muszą zaciągnąć pożyczkę u inteligentów, którzy pracując na co dzień w wydawanych przez Żydów gazetach i wydawnictwach druków zwartych, po godzinach zakładają organizacje społeczne, by udzielać pożyczek drobnemu handlowi polskiemu. Celem tej działalności jest wypchnięcie Żydów z handlu ulicznego i zajęcie ich miejsca. Jeśli miałbym rzecz całą opisać jakąś metaforą wybrałbym taką: oto przedszkolaki z grupy „krasnali” wkraczają z plastikowymi pistoletami na Kercelak i usiłują zaprowadzić porządek wśród tamtejszych gangsterów.

Jeszcze ciekawszy jest ten sukces:

Założono cały szereg przedsiębiorstw, trudniących się sprzedażą rzeczy i przedmiotów używanych, jak: „Pierwszy polski chrześcijański handel szmelcem“ , „Pociejów chrześcijański“ , kilku sklepów z używaną odzieżą i wiele, wiele innych. Wielka liczba żydów wyzbyła się swych sklepów i przedsiębiorstw na rzecz Polaków.

Pierwszy, polski, chrześcijański handel szmelcem, z którego miał wypączkować prawdziwy polski patrycjat trzymający miasta twardą ręką przy Polsce. Jak wiemy z historii, radnymi miasta stołecznego w odrodzonej ojczyźnie zostali głównie gangsterzy z PPS, nie zaś polscy handlarze szmelcem i kapeluszami. Wypada więc uznać, że to co próbowali zrobić w Polsce działacze narodowi, miotający się od ściany do ściany, zasługuje również na nazwę pierwszego chrześcijańskiego handlu szmelcem, tego zaś co obecnie proponują nam udający endeków publicyści, tacy jak Rafał Aleksander Ziemkiewicz nie zawaham się nazwać drugim w historii chrześcijańskim handlem szmelcem.

Zanim przejdę dalej jeszcze raz chcę dokładnie pokazać jak wygląda hierarchia wrogów zdrowego społeczeństwa, według Romana Dmowskiego – najpierw szlachta, potem Żydzi. Ponieważ szlachta była również wrogiem socjalistów, w swoim naiwnym sprycie Dmowski i inni działacze narodowi maszerowali przez jakiś czas ręka w rękę z socjalistami, a ponieważ socjaliści byli jedynie narzędziem w rękach tak nielubianych przez Dmowskiego Żydów, skonstatowawszy powyższe, działacze narodowi zwrócili się przeciwko nim. Wtedy jednak okazało się, że nie ma na scenie żadnego sojusznika, który by ich wsparł, poza chwiejnym bardzo chłopstwem. No i owymi handlarzami szmelcem i kapeluszami rzecz jasna. W pierwszych latach niepodległości okazało się również, że nasza biedna prawica, którą popierał Kościół oraz wszyscy ci Polacy, co nie zgadzali się na socjalistyczne złodziejstwa, nie jest w stanie stanąć do wyborów i ich wygrać, bez kredytu zaciągniętego u Leopolda Juliana Kronenberga, ale do tego dojdziemy jeszcze. Na razie popatrzmy w jaki sposób Roman Dmowski i jego poczynania oceniane były przez człowieka, któremu niepodległość Polski przyniosła finansową i osobistą katastrofę, człowieka, który mimo to Polski się nie wyrzekł, Polakiem pozostał i deklarował przez całe życie sympatię dla Romana Dmowskiego, chodzi mi o Hipolita Korwin Milewskiego.

W połowie marca dowiedziałem się, że p. Roman Dmowski po wycieczce do Szwajcarii, do Rzymu i bodaj do Londynu, znajduje się w Paryżu. Winien byłem mu ‚rewizytę; złożyłem bilet w jego hotelu i w parę dni potem znów mnie odwiedził i jak zawsze bardzo mnie zainteresował. Prawie wszystkie koszta rozmowy brał na siebie. Przekonałem się wówczas, że ten mąż stanu, prócz innych niezbędnych w tym zawodzie zalet umysłowych, posiada dobrą dozę imaginacji.

Zawsze uważałem, że dla polityka, który nie dąży do „bajecznej kariery”, ale uprawia sztukę dla sztuki, wyobraźnia, której mi prawie całkowicie brakuje, jest jednak niezbędną jako pierwiastek twórczości.

Bez niej można tylko uprawiać, choćby w najlepszym stylu klasyczną, do normalnych warunków przystosowaną robotę polityczną. Lecz ta dodatkowa ingrediencja jak sól do potrawy powinna być dozowana skąpo, najwyżej łyżeczką herbatnią, inaczej prowadzi do „wściekłego ryzykanctwa”, a co najmniej do określonego przez Bossueta niebezpieczeństwa, lecz nie tylko z góry tj. naprzód, ale i z dołu, tj. wstecz.

Z góry wierzy się, że coś się zdarzy, bo się tego chce – a wstecz wierzy się, że się czegoś chciało i coś planowało dlatego, że się zdarzyło… „fuksem”.

W tej długiej rozmowie p. Dmowski, przewidując już niepodległą Polskę, pokładał ogromne nadzieje w polskim chłopie. Uważał ten „Menschenmaterial” za niewyczerpany skarbiec wszystkich moralnych i umysłowych cnót i zdolności. Ponieważ mimo woli potrząsłem głową – „bo p. prezes (tak mnie tytułowano dzięki Towarzystwu Rolniczemu), żyjąc tam na Kresach, naszego polskiego chłopa kongresowego nie zna” – odrzekłem krótko: „To prawda, że waszego kongresowego chłopa nie znam in specie; za to 40 lat współżycia z moim ludem wiejskim pozwalają mi znać chłopa in genere, i dlatego boję się, żebyś pan sobie nie tworzył wielkich iluzyj”.

Rzeczywiście chłop prawdziwy jako produkt przeważnie ziemi i przyrody jest mniej więcej identyczny w całej Europie; tak jak weterynarz nie potrzebuje znać praktycznie wszystkich ras krów od 500-kilogramowej holenderskiej do półtorastakilogramowej poleskiej, żeby wiedzieć, jak i co krowa lubi jeść, jak żuje, jak oddaje lub wstrzymuje mleko, jak się kojarzy i jak rodzi, tak samo prawdziwie doświadczony rolnik czy to na Kresach czy to w Bretanii lub w Meklemburgii wie, że chłop z jednej strony ma ogromne zalety prywatne, szczególnie wytrzymałość, pracowitość i oszczędność, rezygnację i posłuszeństwo, ale za to jest rdzennym egoistą, niedostępnym innemu ideałowi jak tylko religijnemu (bo się diabła boi); szczególnie jego widnokrąg kończy się z jego parafią . Jak mówił (p. wyżej) hr. Ołsufiew, chłop nabiera pojęcia o ojczyźnie wówczas, gdy przestał być chłopem . Pamiętajmy, jak w 1920 roku gorliwy obrońca polskiego chłopa (czy Witos czy p. Daszyński?) zapowiadał, że „polski chłop będzie bronił ojczyzny, jeżeli ojczyzna mu dosyć drogo za to zapłaci”.

Druga nadzieja mego gościa jeszcze więcej mnie zadziwiła .

Przewidywał, że obok niepodległej Polski wyrosną także niepodległe Czechy; ponieważ dzięki pokrewieństwu rasy i języków oraz ogromnej przewagi, jaką by miała Polska z powodu swojej ludności i przeszłości, nie mogłaby nie wywierać nad Czechami czegoś w rodzaju moralnego i kulturalnego protektoratu, to by Czesi, zdolni do handlu i przemysłu, mogli u nas zastąpić miejsce: … Żydów. – Prawdopodobnie zapominał, że u nas jest Żydów niemal tyle, ile w ówczesnym królestwie św. Wacława było rdzennych Czechów.

Jak widzimy ocena ta jest troszkę uszczypliwa, nie odejmuje jej to bynajmniej wdzięku. Oto Hipolit Korwin Milewski, człowiek, który nikogo o nic prosić nie musiał rozmawia z panem Romanem, człowiekiem całkowicie zależnym od cudzych pieniędzy, który zamierza polikwidować takich jak Milewski i całą wolną Polskę oprzeć na sile i mocy wiejskiego parobka, który jemu – Dmowskiemu – winien wierzyć w każde słowo. Do tego jeszcze zamierza przyłączyć do Polski Czechy, nie pytając wcześniej Czechów o zdanie w tej sprawie. Najciekawsze jest jednak to, jak Dmowski wyobraża sobie wolną Polskę. Otóż miała to być Polska w granicach etnicznych, co doprawdy napawało zdumieniem wszystkich polskich posiadaczy, którzy nie bardzo wiedzieli dlaczego akurat Polska ma mieć granice etniczne, a inne kraje nie. Kwestię granic etnicznych doskonale za to rozumiał prezydent Wilson, który w 13 punkcie swoich postulatów dotyczących zakończenia pierwszej wojny światowej napisał, że warunkiem koniecznym dla pokoju jest

Stworzenie niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą, integralność terytoriów tego państwa ma być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową.

Dobrze wiemy, że trudno było w roku 1918 o ludność bezsprzecznie polską na zdominowanym przez Niemców Pomorzu, a mimo to zagwarantowano Polsce dostęp do morza. Fragment ów mówiący o ludności bezsprzecznie polskiej dotyczył więc – rzecz oczywista – terenów wschodnich, które mocarstwa zamierzały po prostu przekazać Rosji. Cała obłąkana teoria etniczności granic, musimy o tym pamiętać dotyczy wyłącznie wschodu. Nie stosuje się jej do granic zachodnich, politycy narodowi w Polsce deklarowali przecież chęć oparcia granic odrodzonej Polski na Odrze. Trudno było wówczas mówić o bezsprzecznej większości polskiego żywiołu na tych terenach. A jednak…Nie oznacza to bynajmniej, że ktoś z poważnych polityków traktował serio te mrzonki. To była pułapka, w którą usiłowano schwytać, jakże skutecznie polityków takich jak Dmowski, trwale i nierozerwalnie, poprzez stałe subsydia, związanych z ententą.

Powtórzmy więc jeszcze raz, nikt z polityków zachodnich, nawet nienawidzący Niemców Francuzi, nigdy nie pozwoliłby w roku zakończenia wielkiej wojny, by Polacy zawładnęli Nadodrzem, Wszyscy za to z lubością rozprawiali o etniczności granic wschodnich odrodzonej Polski. Czynili to po to, by tej Polsce odebrać najżyźniejszą ziemię i najlepiej prosperujące, wielkoobszarowe gospodarstwa. Czynili to w tym celu, by tę Polskę spauperyzować i zdegradować do funkcji dostawcy taniej siły roboczej dla przemysłowych Czech. To się nie udało, albowiem w roku 1920 okazało się, że Polska, mimo rozbiorów istnieje jak gdyby nigdy nic. Istnieje, bo istnieją Polacy, którzy mają w nosie teorie o granicach etnicznych. Polacy ci w dodatku są jeszcze na tyle zdeterminowani, by wyrzucić ze swoich całkiem nie etnicznych granic przybyłych tam licznie bolszewików. Okazało się też, że jest kłopot i to wielki z określeniem takich bytów etnicznych jak naród ukraiński, białoruski – budowany pracowicie przez polskich ziemian, a nawet litewski, hodowany przecież pod czujnym okiem niemieckich profesorów językoznawstwa. Stąd właśnie po pierwszej wielkiej wojnie i po wojnie z Polaków z bolszewikami koncepcje etniczności granic wschodnich odłożono do wykorzystania na później. Aby je zrealizować potrzebny był znacznie silniejszy i twardszy walec rozgniatający dzieje i lokalne tradycje niż tocząca się w okopach pierwsza, wielka wojna.

Powróćmy teraz jednak do czasów szczęśliwych, do lat poprzedzających wojnę, kiedy to Roman Dmowski domagał się, by Polska odrodziła się w granicach etnicznych, co miało się rzecz jasna odbyć kosztem polskich ziemian. Los tak pokierował wypadkami, że granicę wschodnią ustalono w końcu, ale kosztem Dmowskiego i polityków narodowych, oskarżonych przecież o złożenie podpisów pod traktatem ryskim i oskarżanych potem o wszystkie w zasadzie nieszczęścia jakie na kraj ściągnęli socjaliści. Zanim to nastąpiło, na polskich kresach, zwanych także czasem ziemiami zabranymi, a przez Rosjan określanych jako gubernie zachodnie pojawiła się instytucja, której na ustaleniu wyraźnej granicy etnicznej zależało jeszcze bardziej chyba niż prezydentowi Wilsonowi. Instytucja ta to Bank włościański.

Żeby nie być posądzonym o stronniczą lub niejasną ocenę sytuacji spójrzmy jak o Banku włościańskim pisał w roku 1913 Kurier Warszawski. Tekst pochodzi z 14 sierpnia i nosi tytuł Ucieczka z ziemi.

Ogół polski w Królestwie bardzo mało wie o działalności Banku włościańskiego na Litwie i Rusi. Tymczasem instytucja ta potężniej może, niż wszystko inne, przyczynia się do zmniejszenia obszaru polskiej własności ziemskiej w tych dzielnicach. Jest to zresztą w jej założeniu samem.

Przypominamy, że już w r. 1895, kiedy przystąpiono do reformy Banku w tym sensie, aby mu

wolno było kupować na własny rachunek ziemię, ówczesny minister skarbu, hr. Witte, wyraźnie

zaznaczył, że chodzi tu o ułatwienie doboru kupujących. „Tym sposobem możnaby — mówił hr.

Witte — osiągnąć w gub. zachodnich ważny cel polityczny: stworzenia silnej kolonizacji narodowej.

Drogą sprzedaży parceli kolonistom pochodzenia rosyjskiego”. Przytem minister skarbu

wskazał tu komisję kolonizacyjną w Prusach, jako przykład i wzór. Projekt reform y Banku był

rozważony w Radzie Państwa. Kilkunastu członków tego ciała zgodziło się, iż środek to dobry

w gub. Zachodnich i w Królestwie Polskiem”, ale nie w Rosji, gdzie nie potrzeba „likwidować

własności szlacheckiej”. Bank włościański rozpoczął wielką, historyczną

działalność na Litwie i Rusi. Udaje mu się ona w zupełności. Ziemia przechodzi w jego ręce coraz

szybciej. Polacy okazują się tam słabsi narodowo, patrjotycznie, ekonomicznie, niż najczarmejszy

pesymizm mógłby przypuszczać. Przytem największe cięgi zadaje naszej własności tamtejszej era zwana konstytucyjną. Wszyscy informatorzy zgadzają się z tem, że po r. 1905 ziemia polska kurczy się daleko prędzej, niż w okresie poprzednim. Według danych urzędowych, które posiadamy dla gub. witebskiej, od r. 1878 do 190G własność polska zmniejszyła się tam o połowę. Ale od r. 1906 sprzedaż majątków polskich w ręce Banku włościańskiego (którego prawa

w tym czasie znowu rozszerzono) poszła tam jeszcze prędzej. Według obliczeń p. A. J ., w czterech powiatach Ukrainy: taraszczańskim, humańskim, kaniowskim i skwirskim, w ciągu 39 la t ubyło ziemi polskiej 39%. A dane te nie obejmują jeszcze lat ostatnich, właśnie najgorszych.Obecnie p. A. Ł. w Gazecie Rolniczej daje szereg cyfr i wiadomości, dotyczących ubytku polskiej

własności ziemskiej na Litwie i Rusi. Jest to obraz niezmiernie smutny.

W siedmiu gubernjach Litw y i Rusi — o dwóch gubernjach danych, niestety, niema — polska własność ziemska skurczyła się od r. 1905 do 1911 ogółem praw ie o 320 tysięcy morgów polskich.

Z tej olbrzymiej przestrzeni, oddanej innym, przeważnie dobrowolnie, największy szmat ziemi

naszej przypada na gub. mińską, gdzie rodakom naszym wydało się koniecznem wyzbyć się w ciągu

okresu 6-letniego blizko 106 tys. morgów. O palmę pierwszeństwa walczy z gub. mińską—

ziemia wileńska, w której około 80 tysięcy morgów przeszło w obce ręce. Bardzo pokaźne miejsce na tej czarnej liście zajmują także, lubo nic mogąc dorównać dwóm tamtym, gubernie: podolska i witebska. W pierwszej z nich sprzedano w okresie sprawozdawczym blizko 50 tys. morgów, w drugiej niemal 46 tysięcy morgów. Znacznie mniej ziemi polskiej uległo sprzedaży

w tym samym czasie w gub. kowieńskiej, mianowicie 30,000 morgów. N a szarym końcu znalazły się gubernje: grodzieńska i wołyńska. W gub. wołyńskiej w ciągu lat sześciu uległo sprzedaży 30,000 morgów w grodzieńskiej zaś tylko około 8 tys. morgów. Z tych tylko danych, które nie mogą być zupełnie ścisłe, bo o dobrą statystykę ogromnie trudno, wynika już, że w ciągu zaledwie 6 lat ubyło

tam ziemi polskiej około 700,000 morgów. Czyni to przestrzeń równą połowie gubernji naszej.

A przecież to tylko cząstka tego, co się stało już dawniej i na co się jeszcze zanosi. Pan A. Ł. podaje w dalszym ciągu listę osób, które w ostatnich latach sprzedały swe dobra bądź Bankowi włościańskiemu, bądź osobom prywatnym, pochodzenia nie-polskiego. W gub. mińskiej, gdzie, jak wiadomo, wyzbyto się największego obszaru dóbr ziemskich, Stanisław hr. Czapski, właściciel Berżan, w pow. wawelskim, sprzedał Hańczewicze; w pow. słuckim, bracia Gordziałkowscy wyzbyli się na rzecz obcych swego Waławska, p. Horwatt oddał w ręce obce swe dobra Narowię na Polesiu p. Moniuszko zaś — swoje Pacyniany. Duże dobra p. Szczytta Teresin, tudzież Kowniatyn, p. Staszewiczn, uległy również, niestety, temuż losowi. P . Antoni hr. Tyszkiewicz, w7 tym samym czasie sprzedał ogromne swe dobra Osowieckie na Polesiu, zresztą i kilka innych, ale już w gub. Wileńskiej, o czem mowa będzie niżej. Wyzbyła się w gub. mińskiej ziemi swych ojców — Zadolża —

p. Wołłowiczowa. P . Kieniewicz sprzedał dobra Wielki Maleszów w p. mozyrskim, 2,600 morgów;

część dóbr (800 des.), należąca do p. Gosławiczówny, sprzedaży nie uległa. P . Czesław Kowalewski — dobra Buraś, 36,000 morgów za miljon rubli; nowonabywca, p. Matwiejów, zastawił dobra w banku szlacheckim za 991,000 rb .; za las żydzi mu dają 400,000 rb. W ostatniej chwili dowiadujemy się, że p. Wiesław Orda sprzedał swój majątek Paulinowo, w pow. pińskim , na

Polesiu. W gub. wileńskiej sprzedali swe majątki pp.: Władysław Jasieński (dobra Gicdrojcie), Kwinto (Birsztany), księżna Marja Lubomirska (duże dobra Franopolskie, w pow. dzisieńskim ), Ignacy hr. Korwin-Milowski (sprzedał Bankowi włościańskiemu

olbrzymie swe dobra Berezynę, w powiecie oszmiańskim, mające obszaru bez mała 20

tys. morgów polskich, w tem więcej, niż połowa najprzedniejszego lasu budulcowego; Bank włościański zapłacił za te dobra hr. Milewskiemu 2 miljony 100 tysięcy rb.), Julja z Ostroróg-Sadowskich, z pierwszego męża hr. Umiastowska, żona poprzedniego, (duże dobra Lewków, w pow. wilejskim), księżna Ogińska i Oskierczyna (dobra Użmiany, stanowiące wspólną własność), Władysław Oskierko (Ostrówek), Piłsudzki (Czabiszki), Rudolf Katyński ( Mańkowszczyzna), Szyryn (Sporuny), Antoni hr. Tyszkiewicz, wspomniany już przez nas wyżej, (duże dobra Kojrany, w pobliżu Wilna, która nabył jenerał Buturlin dla swego zięcia, osławionego 0‘Brien do Lassy‘ego).

Oprócz Kojran hr. Antoni Tyszkiewicz sprzedał także Kościuszyszki. Listę zamyka p. Wołosowski (Azurkowszczyzna).

Tak mniej więcej przedstawiała się sytuacja jeśli idzie o granice etniczne w latach 1895 – 1913. Polacy wyprzedawali ziemię w guberni Witebskiej, która była przez tychże Polaków zamieszkała. Czynili to już to z próżności jak Ignacy Korwin Milewski, który swojego brata wielkiego Hipolita nazywał „swoim byłym bratem”, już to w wyniku wymuszeń, trudnej sytuacji lub nacisków politycznych. Jak zauważył autor artykułu największe straty Polacy ponosili wtedy kiedy w Rosji rządzili zwolennicy konstytucji. Czemu? Bo wtedy najłatwiej było o szalbierstwa i wymuszenia jak przypuszczam, a także dlatego, że gazety w owym czasie najwięcej pisały o reformie rolnej, nowym wspaniałym świecie, bez ucisku oraz sposobach rozliczania się z krwiopijcami wyzyskującymi lud. W Królestwie atmosfera sprzyjająca wyprzedaży ziemi była jeszcze gęściejsza. Politycy narodowi opowiadali ludziom takim jak Hipolit Milewski o potrzebie uwłaszczenia chłopów oraz konieczności współpracy z Czechami. Socjaliści wprost domagali się rabunku mienia łącząc ów rabunek na trwale z ideą niepodległości Polski, a galicyjscy chłopi w ogóle nie mogli przestać myśleć o tym, jak to będzie wspaniale kiedy już podzielą się ziemią obszarników. Na kresach działał Bank Włościański z błogosławieństwem wszystkich reformatorskich premierów i ministrów cesarstwa, w terenie zaś szalała agitacja nacjonalistyczna i rewolucyjna. Ta pierwsza była stosunkowo słaba i mało kto traktował ją serio. Z tą drugą było gorzej. W takich oto okolicznościach Polacy mieli utrzymać ziemię, która stanowić miała w niedalekiej przyszłości część majątku odrodzonego państwa. Był to pomysł zbawienny, ale szalony, a jednocześnie wyszydzany potem przez wszystkich postępowych dziejopisów i popularyzatorów, z Pawłem Jasienicą na czele, który drwił ze „sławetnego polskiego stanu posiadania na Kresach”. Był to pomysł konieczny dla utrzymania tych ziem przy Polsce, ale jak widzimy zbyt wielu było chętnych na parcelację. I marna pociecha w tym, że każdy z nich chciał parcelować z innych powodów.

Najwięcej ziemi odkupionej od Polaków przejęli Żydzi. Tego się pewnie Roman Dmowski nie spodziewał, przypisując Żydom jedynie chęć pośrednictwa w handlu i dominacji w miastach. Żydzi zamieniali się w ziemian, albo parcelowali majątki zarabiając na tym procederze miliony rubli. W guberniach zachodnich i w Królestwie nie mieli w zasadzie konkurencji. W samym cesarstwie dominował żywioł rosyjski, którego ducha najpełniej wyrażali nieśmiertelni czynownicy i zblazowana szlachta – tej żaden bank ziemi odbierać nie zamierzał. Tylko jednak opieka państwa gwarantowała Rosjanom względne ekonomiczne zabezpieczenie przed Żydami. Polacy w zasadzie, w warunkach ideowej i politycznej nagonki na ziemian prowadzonej od samego Powstania Styczniowego, szans z Żydami nie mieli. Nie przeszkadzało to Romanowi Dmowskiemu nawoływać do konkurowania z nimi na obszarach pośrednictwa i handlu. Były jednak, na obszarach podzielonej Rzeczpospolitej Obojga Narodów organizacje, które z wysiłkiem co prawda, ale jednak skutecznie, konkurowały z Żydami. Opowiem o jednej z nich.

  24 komentarze do “Pierwszy chrześcijański handel szmelcem”

  1. no tak, tekst oszałamiający, ból głowy, zawroty i szum w uszach. Pomysły tak naiwne,  jak sobie przysłowiowy Jaś wyobrażał – Wojnę Światową

    Szydera – do tych zawodów mieszczańskich, to jeszcze bym dodała modystki, czyli panie zdobiące kapelusze, do czasów pojawienia się Coco Chanel, która zadecydowała o pozbawieniu kapeluszy tych różnych kwiatków i kokard to myślę że one też miałyby jakiś udział w tworzeniu PKB. Poszukam w książkach gdzieś mam Abramowskiego teksty o spółdzielczości, też tak naiwne jak ten o polskim szmelcu. Nie dało się czytać przekartkowałam.

    Tak mi się wydaje że na tej obserwacji co opisana przez autora,  powstał ten dowcip kończący się słowami „masz Mosze 50 $ i nie wrzeszcz, bo my się tu modlimy o poważne pieniądze”. Czyli dla przedsiębiorczych Polaków handel uliczny , a prawdziwy handel to liczba statków w porcie ale to już jest zarezerwowane dla kogoś innego  itd.

  2. Po 2004 r. polskie rolnictwo też miało „konkurować” z zachodnim. „Wolny rynek” polegał na subsydiowaniu produkcji na Zachodzie i dowalaniu różnych kosztownych i wydumanych norm w Polsce. A już szczytem „kapitalizmu” była pomoc publiczna Obamy dla prywatnych banków i fabryk w kryzysie '2008. Ot włościańska „niewidzialna ręką rynku”.

  3. tak dzisiaj minister Ardanowski powiedział co o tych europejskich subsydiach myśli w obszarze przetwórstwa rolniczego i sadowniczego. Od 2004 roku ma miejsce finansowanie z polskich funduszy unijnych niemieckiej własności rolnej w naszym kraju. Ot „niewidzialna ręka rynku” której kapitał inwestycyjny ma narodowość. Od polskich rolników nie skupuje.

  4. Zeszłego lata byłam przejazdem w Lublinie. Zaskoczył mnie konsuat Bundesrepubliki w prześlicznie wyremontownej kamienicy renesansowj w rynku. Budynek odbijał wyraźnie w stosunku od otaczajcych go domów, które były mocno zaniedbane. Różnił się też wielkościa od dobrze mi znanych konsulatów w Bazylei i Bernie.  Konsulat w Bazylei jest wielkości kasy biletowej i siedzi w nim jeden urzędnik, który nie ma uprawnień do załawienia niczego i jego głowna funkcja jest kierowanie ludzi do Berna. W Bernie budynek jest co pawda wolno stojacy, ale przestrzeń wydzielona dla interesantów jest mała i kłębia się tam tłumy Niemców mieszkajacych i pracujacych w Szwajcarii. Dodam, że obecnie w Szwajcarii mieszka ponad 300 tysięcy obwateli niemieckich i stanowia oni druga co do wielkości grupę  cudoziemców po Włochach.

    Rozumiem teraz, że konsulaty w Szwajcarii przeznaczone sa dla niemieckich gastarbeiterów, konulat zaś w Lublinie przeznaczony jest dla niemieckich przedsiębiorców.

  5. Dokladnie…

    … i jeszcze do tego ten „lepszy” mOnister  Ardanowski wzywa do powolania kolejnej „rady doradczej” przy  MR… jeszcze wiecej bandyckich biurew i darmozjadow  do koryta, bo pan mOnister  NIE  OGARNIA  powierzonych spraw  !!!

    A do tego co dzis powiedzial ten mOnisterialny jelop… to w skupie cena na jablka  byla 20 groszy  !!!… do tego trzeba bylo sie telefonicznie  UMAWIAC na odbior  spadow… ale na bazarze juz  2.50 ZL  !!!…  UWAGA  !!!… a mamy dopiero  1 listopada  i mozna sobie wodze fantazji popuscic jaka bedzie cena jablek – powiedzmy – w grudniu, tj. na jaka wysokosc ta banda nierobow te cene wywinduje  !!!

    Normalnie scyzoryk w kieszeni sie roztwiera na takie  bandyckie  ZONdy i taka sama zlodziejska  gospodarke  !!!

  6. Z ledwoscia co lekko ochlonelam…

    … po wpisie nt.  cukrowni i cukrownictwa, a dzis znowu  tekst z rodzaju  „obuchem miedzy oczy”…  tylko  szok…  zamroczenie… i szum w uszach – jak napisala Nebraska… po prostu znowu  GE-NIAL-NY  tekst…  rewelacyjny  !!!

    Tak, Panie Gabrielu, dla Polakow zostanie handel uliczny  SZMELCEM  i uzywanymi lachami… i to  NIE  DLA  WSZYSTKICH  !!!… bo jeszcze bedzie robic NALOTY  straz  miejska, zeby sobie na  PREMIE  zarobic… tak jak to bylo  teraz  przed wczoraj we wtorek  pod  Hala  Banacha na Ochocie…

    … o czym mowila mi jedna pani, ktora tam robila zakupy… a o „zarobku na premie” straznicy miejscy mowili  wprost… bez ogrodek… i bez krepacji  !!!

  7. Poszukując odpowiedzi na pytanie o ew. źródło importu nitrocelulozy do Polski znalazłem na rynku globalnym aż 5 firm niemieckich i po jednej z Włoch, Rosji, Chin i Iranu. Były sobie polskie cukrownie…

  8. Podobna akcja była już kiedyś grana pod hasłem „Dzieci Zamojszczyzny”.

  9. No „Junk shop” całkiem niczego, handlarz w sklepie zupełnie tak udany jak segment kupców, których  niegdysiejsze zawołania handlowe rozlegały się na naszej ziemi :”szmaty kupuje”, ..”szmaty kupuje”… .

  10. >zawołania handlowe rozlegały się na naszej ziemi :”szmaty kupuje”, ..”szmaty kupuje”…

    Myślałem, że jestem ostatnim człowiekiem na polskiej ziemi, który pamięta to zawołanie (nie liczę haseł rekrutacyjnych na niektórych wydziałach uniwersyteckich), ale widzę, że jesteś w tym oczytana (bo przecież nie słyszałaś na własne uszy?). A ja odbieram carskie obwieszczenia jakby to było wczoraj.

    Zakupno i sprzedaż szmat

  11. Te szmaty to dziś t.zw. „czyściwo”.

    Zawołanie do ostrzenia noży, albo skupu butelek …

    panta rhei ?

    🙂

  12. Korekta: a jednak mimo Nowo-Aleksandryjska i Puław, to było obwieszczenie cesarsko-królewskie a nie carskie. Front się zmieniał a szmaty na gacie były cesarstwu potrzebne jak za Napoleona.

  13. szmaty są zawsze potrzebne.

    Ojej jestem na blogu literackim.

  14. no jakie zawołania ? Nie pamiętam może nie znałam.

    Ja znam tylko zaproszenie do sklepiku : „Nu wątpię tyż mam”

  15. „Jak widzimy, a jest to w artykule z miesięcznika Brzask opisane dokładnie, owe gospodarcze sukcesy Polacy zaczęli odnosić na dwa lata przed wojną. „. taka repolonizacja handlu ?

  16. Super, super tekst!!!!!!!!!!!!!!!!

    Jakiś czas temu, osoba, która dziś jest demokratą/konstytucjonalistą, zapytana w rozmowie o przemysłowe osiągnięcia Polski, odparła, że przecież jesteśmy w czołówce producentów… wózków dla dzieci. Myślenie podobne jak w tym Brzasku…  głupota ludzka jest uniwersalna i ponadczasowa…

  17. Tak, się zastanawiam, czy ta wyprzedaż ziemi nie była jedyną rozsądna decyzją w obliczu krążącego po „ziemiach etnicznie polskich” widma reformy rolnej. Bo jak i nasi i zaborcy planują dla dobra ludu pracującego wsi (dla miastowych to fabryki) pozbawić szlachtę ziemi to już lepiej sprzedać i przegrać w Monte Carlo.

  18. Mój dziadek razem z bratem sprzedali majątek ziemski na Mazowszu niedługo przed wybuchem drugiej wojny światowej. Dziadek całą wojnę spędził w Oflagu. Babcia, dzięki złotu jakie miała ze sprzedaży, mogła utrzymać w czasie wojny nie tylko siebie i dzieci, ale też swoich rodziców wysiedlonych z Poznania.  Złota pięciorublówka urtowła mojego wuja przed wywózką na roboty do Niemiec. Już po wojnie dziadek mógł zatajać swoje pochodzenie społeczne podając zawsze „inteligencja pracjąca”.

  19. A dzisiaj znalazłem to:

    Ignacy Schiper (1884-1943)
    Początki Żydów na ziemiach polskich i ruskich : od czasów najdawniejszych do r. 1350

    https://archive.org/details/pocztkiydwnaziem00schi

  20. A ja słyszałem w początku lat 50. właśnie „szmaty kupuję”.

  21. Dobrze, że ktoś to klarownie wyjaśnił tym bardziej teraz przed 11 listopada zanim zaczną zbierać się pod Rondem Dmowskiego w Warszawie. Dmowski od dawna mi śmierdział, aby to wyczuć wcale nie musiałem czytać jego książek podobnie jak książek Ziemkiewicza.

  22. Dobrze wiedzieć. Szwajcaria to jedyny w Europie kokon prawdziwej wolności z SIG SG 552 Commando w łapie, kiedy Polska to pruskie „dream come true” czyli Dziki Wschód z 200 tysiącami tubylców uzbrojonych (bo rozbrojonej reszty nie liczę) w czarnoprochowe Colty i Remingtony, brakuje tylko pióropuszy.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.