lis 212022
 

Oglądałem wczoraj ceremonię otwarcia mistrzostw świata w piłce nożnej, mecz Kataru z Ekwadorem, a potem jeszcze film dokumentalny o Paolo Rossim, którego śmierć przeszła tu całkiem nie zauważona. Paolo zmarł dwa lata temu, na raka płuc. Był jednym z najlepszych piłkarzy, jakich kiedykolwiek mogliśmy oglądać. W czasie pamiętnego mundialu w roku 1982 strzelił sześć goli. Dziś, kiedy Lewandowski strzela pięć goli w jednym meczu wydaje się to śmieszne, ale wtedy śmieszne nie było. Chyba już wszyscy pewnie zauważyli, że te mistrzostwa są nieco dziwne. Oto grupka bogatych snobów zorganizowała u siebie imprezę, która zdewastowałaby budżet nie jednego, większego niż Katar, państwa. Podstawą to tej organizacji było coś, co komentujący w studio, w Warszawie znawcy, nazwali laboratorium futbolu. Emir wyłożył ponoć 200 miliardów dolarów, żeby jego drużyna trenowała w możliwie najlepszych warunkach, z najlepszym zapleczem. W tajemnicy przed wszystkimi, bez publiczności. Kierownikiem tej hucpy został jakiś pan z Katalonii nazwiskiem Bas. Trzeba było widzieć wczoraj jego minę, jak Ekwador strzelał gole Katarowi. Był to widok bezcenny, człowiek ten rozmyślał zapewne o tym, jak tu oddać emirowi zainwestowane 200 miliardów dolarów. Bo, co do tego, że żadne laboratorium piłki nie działa, mogliśmy się przekonać na własne oczy. Dowiedzieliśmy się także, że piłka jest wtedy, kiedy wszyscy lub prawie wszyscy chłopcy w kraju spędzają swój czas na boisku, zaimprowizowanym boisku, ulicy, śmietniku, gdziekolwiek i tam biegają, boso lub w butach, za czymś co jest piłką lub tylko ją przypomina. Nie wiem jak te mistrzostwa toczyć się będą dalej, ale nie zdziwię się, jeśli emir się zdenerwuje, odwoła wszystko i każe jechać piłkarzom do domu. Stać go w końcu na to. Nie musi się niczym i nikim przejmować, albowiem handluje gazem. Na razie wszyscy udają, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Nie będzie.

W filmie o Paolo Rossim postawiono podobną tezę, jak ta, którą ja umieściłem wyżej – futbol był prawdziwy, kiedy chłopcy trenowali na ulicach, łąkach, za garażami. Teraz się skomercjalizował i jest już inny, nie tak fajny jak dawniej. Tezę tę próbowali udowodnić wszyscy z wyjątkiem Rossiego i Zoffa, czyli dwóch najważniejszych piłkarzy mistrzostw roku 1982. Rossi opowiadał o tym, jak grał w małych klubach, jak gangi przesunęły go do drugiej ligi, choć być świetny i jak nie mógł nic z tym zrobić. Oczywiście nie używał wyrazu gangi, był bardzo kulturalny i grzeczny, podobnie jak Zoff, który żyje jeszcze, jest w wieku mojej teściowej, a w filmie mówił, o tym jak grał samolocie w karty z prezydentem Włoch i jak puścił dwie bramki w meczu z Brazylią. Rossi mówił jeszcze o tym, jak utrącono mu karierę dwuletnią dyskwalifikacją, albowiem jakiś bandzior ogłosił, że wręczył mu łapówkę w wysokości dwóch miliardów lirów (albo milionów, już nie pamiętam). Nie było od tego odwołania. Mimo tych wszystkich złych przygód Paolo uważał swoje życie za sukces, a występ na mundialu w roku 1982 za ukoronowanie swojej kariery. I na to wszystko wychodzą Boniek z Platinim i mówią, że ho, ho, tak, tak, kiedyś to ten futbol był naprawdę wspaniały, nie to co teraz. Myślałem, że zlecę ze stołka. Ludzie, którzy przez całe lata dziewięćdziesiąte kojarzyli się z degradacją piłki, jej komercjalizacją, którzy wiedzieli i wiedzą nadal, że droga do reprezentacji wiedzie przez układy rodzinne albo gangsterskie, a w PRL dochodziły do tego jeszcze układy polityczno-wojskowe, pieprzą w filmie o wybitnym piłkarzu, jak to drzewiej bywało, kiedy byli młodzi. Boniek zaczynał w Zawiszy Bydgoszcz, wojskowym klubie, założonym w Koszalinie, jeszcze w roku 1946. Bez zgody trepów nie mógł, pardon, pierdnąć, a cała jego kariera rozwijała się w myśl jakichś dyrektyw panów w mundurach udających sportowych menedżerów. Przez całe lata dziewięćdziesiąte nasłuchałem się od różnych ludzi, jak strasznie jest w polskim sporcie, jak wredni są działacze, jak beznadziejne są obiekty sportowe, jakie chamstwo tam panuje. To było dziedzictwo, którego ojcem był Boniek. Rodzice skarżyli się, że muszą wozić dzieci na treningi i mecze własnymi samochodami, a był to czas, kiedy nie każdy miał samochód i nie było tak łatwo jak dziś. No i Platini z Bońkiem, a także kilku włoskich piłkarzy, snują w tym filmie opowieść, że komercja zabiła sport. Skłaniałbym się do twierdzenia, że było i jest odwrotnie. Komercja, czyli pieniądze na infrastrukturę pozwoliły młodym ludziom, różnie utalentowanym, przeżywać piękne chwile na porządnych boiskach, bez strachu, że jak wrócą do szatni, to okaże się, że jest zamknięta, bo stróż poszedł na wódkę i zabrał klucze. Tak naprawdę, dla polskiej piłki dopiero teraz otwierają się jakieś możliwości. Czy trenerzy i zawodnicy im sprostają? Nie wiem. Ważne jest, żeby do sportu garnęli się młodzi i żeby znajdowali tam spełnienie, a nie rozczarowania, takie jak Rossi, którego jakaś menda oskarżyła o wzięcia łapówki. Kariery uliczne są fikcją, zasłaniającą czyny ludzi, którzy na piłce chcą zarabiać krocie i uważają, że jakakolwiek zmiana na lepsze popsuje im interesy. Te wszystkie tęsknoty są fałszywe. Co nie znaczy, że nie należy promować piłki i zachęcać młodzieży do grania w nią gdzie się tylko da. Trzeba to robić, ale nie trzeba budować idiotycznych mitów. Kiedy kraj jest biedny dzieci grają na ulicach, kiedy jest bogaty, grają w klubach. Nie ma żadnej korelacji pomiędzy klasą mistrzowską a ulicą i nie ma żadnego przymusu, by dzieci zmuszać do gry pod śmietnikiem i za garażami.

Nie sądzę, żeby Polska cokolwiek zdziałała na tym mundialu. Jeśli mamy tylko Lewandowskiego, którego talent też o mało nie został zaprzepaszczony, to szkoda w ogóle gadać o sukcesach. Ilu było takich piłkarzy, którzy zmarnowali się w Polsce? Bardzo wielu, ale o nich nikt filmu nie nakręci. Bo ani Boniek, ani nikt z naszych działaczy nie zgodzi się w nim wystąpić.

Katar jest fatalnym miejsce na organizację mistrzostw i fatalnym przykładem dla zilustrowania sytuacji w światowym futbolu. Prezes FIFA pan Infantino to kolejna katastrofa, która jednak – jeśli już się dokona i wypełni – może coś w tych piłkarskich układach zmienić. Taką mam nadzieję, choć jest ona słaba.

Na koniec dnia dowiedziałem się, że w Rzeszowie, podobnie jak w innych polskich miastach, odbywają się targi książki. Zaproszono tam wielu znanych pisarzy, a wśród nich Grzegorza Lato. Nie powiem, zdziwiłem się, bo dobrze sobie zapamiętałem, co powiedział Gmoch, kiedy Lato został prezesem PZPN. Otóż rzekł wtedy pan Jacek, że chyba są jakieś granice – cytuję z pamięci – bo Grzesiek to wszak wtórny analfabeta. W pisarstwie, jak widzicie, zmieniło się równie dużo, jak w piłce. Może nawet więcej. Ja bowiem, mino tego, że mam dwie nogi i głowę, nie mógłbym być piłkarzem, a moje występy na boisku wywołałby jedynie szyderstwo. Analfabeci jednak mogą być pisarzami i gwiazdami literackich festiwali. I nikt nie zająknie się nawet, że to jest upadek literatury. Kolejną gwiazdą tych targów jest Marek Niedźwiecki. Też w zasadzie trudno się do tego ustosunkować. No i Stasiuk był tam jeszcze, a poza tym znana aktorka Joanna Brodzik i całe mnóstwo ludzi, o których słyszałem pierwszy raz w życiu. Uważam, że organizacja tych targów to dobry znak. Przybędzie nam pisarzy, krytyków, organizatorzy imprez będą się bronić przez nałożeniem na nich monopolu i podporządkowaniem całego rynku książki jednej fundacji. Na koniec zaś wyjdzie Stasiuk i powie, że dziś, to już nie to co dawniej. Kiedy on zaczynał pisanie, we więźniu, to byli czasy…A Lato Grzegorz ze zrozumieniem pokiwa głową. Życzę wszystkim miłego poniedziałku. I dziękuję tym, którzy kupują nasze książki, bo tylko dzięki ich aktywności to wydawnictwo jeszcze się trzyma. Nie dzięki działaczom, nie dzięki dotacjom, nie dzięki promotorom, ani fundacjom promujących wydawców i pisarzy takich jak Grzegorz Lato, ale dzięki czytelnikom. Jeszcze raz dziękuję.

  6 komentarzy do “Pisarze i piłkarze”

  1. Dzień dobry. Pewnie tak jest, czytelnicy są ważni, w końcu dla nich to wszystko się robi. Jednak ta przysłowiowa większa połowa, która decyduje o wszystkim to osobowość wydawcy. Nawet nie autora, ten bowiem podlega rozmaitym ciśnieniom, popychających go w różne strony, nie zawsze dobre dla niego, czytelników i jakości dzieła. Dlatego – tak uważam – decydujące znaczenie ma wydawca. Choćby przez stworzenie autorowi jednoznacznej wizji sukcesu, jeśli tylko spełni określone warunki. Wydawca odpowiada za finansowa stronę operacji dostarczenia twórczości autora do rąk czytelników, w odpowiedniej formie. To on płaci i ryzykuje, bo przecież rynek zawsze jest trochę nieprzewidywalny. Oczywiście niektórzy wydawcy realizują za pieniądze różne zlecenia tajemniczych sił, ale to nie zmienia zasady. Oni odpowiadają za realizację przedsięwzięcia i to ich się ewentualnie wymienia, jeśli nie sprostają zadaniu. Ale zostawmy siły zła, musimy tylko wiedzieć, że istnieją. Po tej jasnej stronie jest tak samo; wydawca realizuje misję, nawet jeśli unika takiego stawiania sprawy. Te misje mogą być różne, człowiek jest istotą wolną, może więc sobie wybierać. Choć niektórzy mówią, że to misja ich wybrała. Coś w tym jest…

  2. W Polsce wydawcy zwalają odpowiedzialność na czytelników i autorów.

  3. Ha, ja myślę, że zwalanie odpowiedzialności jest naszą współczesną chorobą narodową. Jakiekolwiek oczekiwanie sformułujemy wobec któregoś z towarzyszy niedoli, w odpowiedzi najczęściej uzyskamy pełne zdziwienia i oburzenia pytanie; Jaaaaa?!

  4. Zawsze chodzi o selekcję pozytywną, układy produkują selekcję negatywną bo musi nasze wygrać. nie ma znaczenie czy gadamy o piłce czy pisarstwie czy o polityce. Potem trzeba metra propagandy by to wszystko ukryć. Czy piłkarz zacznie na ulicy czy w klubie to przy selekcji pozytywnej nie ma znaczenia.

  5. Po napisaniu książki przez panią Danutę, wszystko jest możliwe…

  6. Futbol ma katar.

    A Grzesiu Lato ma może kiepskie pióro, ale dobry dyktafon?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.