wrz 082022
 

O pomysłach prof. Ewy Thompson już tutaj pisałem. Dziś jednak muszę to powtórzyć, albowiem podesłano mi jej kolejny felieton, gdzie dobra pani profesor ubolewa nad pewnym, istotnym także dla nas zjawiskiem. Otóż chodzi o to iż nie ma dobrych książek o polskiej historii, które można by polecić zagranicznym profesorom, zaciekawionym dziejami Polski. Pani profesor słusznie zauważa, że Niemcy i Rosjanie takie książki wydają, są one pisane przez dobrych autorów i dostępne na rynkach zagranicznych. W dodatku sukces ten jest cykliczny, powtarza się go – za pieniądze państwowe – co dekadę. Cóż ja mogę powiedzieć? Od samego początku piszę tu o tym właśnie zjawisku wskazując na model francuski, jako na ten, który przede wszystkim należałoby naśladować. Za promocję historii Francji, w dawnych czasach, kiedy większość Francuzów była biała, nagradzano autorów orderami, albo przyjmowano ich do akademii. W Polsce jest na odwrót, oczekuje się, że autorzy akademiccy będą pisać interesujące książki – są wszak mądrymi profesorami – a potem książki te ktoś wyda za granicą. Czy prof. Ewa Thompson rozumie ten system i czy w ogóle jest świadoma jego istnienia? Mam wrażenie, że nie. Ona, jak zawsze, występuje z pewnym postulatem, żeby nie powiedzieć – pretensją i udaje, że wie jaka jest przyczyna krytykowanego przez nią stanu rzeczy. Może więc spróbujmy to jeszcze raz opisać. Oto mamy uczelnie wyższe, gdzie teoretycznie autorzy, powinni produkować interesujące książki. W rzeczywistości walczą oni o granty, które następnie przeznaczają na tak zwane badania, czyli grzebanie w archiwach. Efektem tego jest publikacja znalezionych tam papierów, z dodatkiem przypisów. Nakład takiej publikacji to około 50 egz. I mowy nie ma, że ktoś po to sięgnął zaciekawiony tematyką, a gdzie mówić o promocji i sprzedaży. Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że prócz wydawnictw akademickich, które posiada, między innymi, KUL, Uniwersytet im. Mikołaja Kopernika, czy UW, istnieją jakieś oficyny, które realizują plan wydawniczy mniejszych ośrodków i dostają za to jakieś pieniądze. Ten system powoduje, że książka przestaje być towarem i w ogóle przedmiotem uwagi, a stają się tym towarem pieniądze, które można za książkę uzyskać w drodze daniny płaconej przez państwo. Ono bowiem ma misję, a ta polega na tym, by promować własną historię. No więc państwo to czyni, a promocja polega na wydawaniu 50 egz. jednego tytułu i chowaniu tego na pawlacz, po przepuszczeniu przez wydawnictwo grantu przeznaczonego na publikację. Powtarzam – mogę się mylić, ale przypuszczam, że tak to właśnie wygląda. O czym więc mówi prof. Ewa Thompson? Skoro mamy taki system publikacji, którego pierwszym celem jest degradacja autorów, bo do tej funkcji sprowadzają się te całe naukowe publikacje, to jak tu myśleć o promocji historii za granicą? Autorzy przeznaczeni do takich zadań, siłą rzeczy, muszą być typowani przez organizacje polityczne. To zaś powoduje, że ich warsztat staje się jakością drugorzędną w stosunku do umocowań politycznych. Dziękujmy Bogu, że PiS wytypował na czołowego, polskiego historyka, prof. Andrzeja Nowaka, bo on potrafi pisać, ale mogło być znacznie gorzej. Pytanie – czy prof. Ewa Thompson poleciła książki prof. Nowaka swoim znajomym? Oczywiście, że nie, albowiem nie są one tłumaczone na angielski. Dlaczego? No właśnie, nie są bo, jak przypuszczam, takie tłumaczenie byłoby kamieniem obrazy dla innych, polskich profesorów, którzy także chcieliby popularyzować wiedzę o historii kraju, ale nie zostali wskazani przez prezesa czy jego otoczenie, a może po prostu nie zasłużyli się aż tak bardzo. Myślę też, że raczej na pewno, nie potrafią pisać w sposób zajmujący. Jak wobec tego można w ogóle myśleć o promocji polskiej historii w amerykańskich wydawnictwach, skoro nie da się – jawnie i publicznie – zdiagnozować fatalnego stanu edytorstwa naukowego i popularyzującego historię? Większość ludzi zajętych tak zwaną pracą naukową na niwie historii, w ogóle nie rozumie o czym ja tu piszę i o co chodzi Ewie Thompson. Mają jakieś swoje kowadełka, w które pukają z zapałem i cieszą się, że dostali etat w na uczelni w Kielcach czy Łodzi czy gdzie tam jeszcze, może być nawet Ostrołęka. I mowy nie ma, żeby ich zainteresowało coś więcej. To się nie zmieni, albowiem system promocji książek i system ich sprzedaży jest przeciw autorom i przeciw treści. To, czego domaga się Ewa Thompson jest pobożnym życzeniem, które się nie ziści, albowiem nie ma takiej siły politycznej w kraju, zdolnej do zmiany tego systemu. Nie jest nią także PiS, bo partię tę stać jedynie na to, by zapewnić dominującą pozycję jednemu autorowi. I to wszystko. O tym by wykreować rynek i go obronić, nie ma mowy, bo nikt nie rozumie w imię czego miałby bronić takiego rynku. Tylu jest przecież zdolnych autorów pracujących na uczelniach i oni wydają książki, które potem są gdzieś tam dostępne. Gdzie? No właśnie gdzie?

Powróćmy teraz do mojej ulubionej metody propagowania treści historycznych, czyli do metody francuskiej. Do niedawna Francja była krajem, który zarabiał najwięcej na turystyce i tak zwanej kulturze. Działo się tak, nie dlatego bynajmniej, że francuskie zabytki i francuskie muzea są najlepsze na świecie, ale dlatego, że opis tych obiektów, artefaktów zgromadzonych w muzeach i całej historii kraju był preparowany dla zagranicy i miał utwierdzać przybyszów, a także wszystkich, którzy jakoś tam interesowali się historią, że Francja jest wielka, jej historia to wyłącznie bohaterstwo i głębokie dramaty, a przyszłość rysuje się świetlanie. I ta sztuka się udała. Jej najważniejszą częścią była, w mojej ocenie, promocja francuskiego średniowiecza, w które wierzą wszyscy po dziś dzień, choć w żadnej francuskiej książce nie wyjaśniono kto i w jaki sposób finansował budowę katedr w Ille de France. To nie ma znaczenia, albowiem od XIX wieku francuska książka jest narzędziem propagandy adresowanym do wszystkich pożeranych przez ambicje i frustracje czytelników w Europie. Francuscy autorzy umiejętnie wykorzystywali wszystkie możliwe deficyty publiczności zagranicznej, przekonując ją, wespół z władzami republiki, że Francja jest najpiękniejszym i najważniejszym krajem w Europie. To było zadanie realizowane konsekwentnie na wielu płaszczyznach przez kilka pokoleń. Załamało się w zasadzie wczoraj. Francja zmieniła kurs, a krajem gdzie kierują swoje kroki wrażliwi i ekscentryczni mieszkańcy północnych i wschodnich krain stała się Hiszpania. Tyle, że w Hiszpanii nikt nie myśli o promocji historii i kraju, tak jak to zostało zaplanowane i zrealizowane we Francji sto lat temu. Tam po prostu jest ciepło i przyjemnie. Hiszpania wyszła na prowadzenie, albowiem Francuzi odpuścili sobie realizowanie misji i zabierają się za burzenie średniowiecznych kościołów. Uznali widocznie, że za dużo już było tego dobrego.

Można się oczywiście zastanawiać w jaki sposób kreowano francuskich autorów eksportowych. Oczywiście nie możemy grzeszyć naiwnością i wierzyć, że dawano szansę najlepszym. Francuski nepotyzm, tyrania środowisk i zakulisowe gierki to także metoda. No, ale oni przynajmniej mieli plan i konsekwentnie go realizowali. W Polsce nikt z decydentów nie jest w stanie zrozumieć, że Cherezińska nie jest w ogóle autorką, nawet na polski rynek, a gdzie mówić o jakimś zagranicznym. W Polsce ludziom decydującym o kształcie kultury wydaje się, że coś się zrobi samo, a autorzy, których można promować za granicą muszą się gdzieś wyroić, jak pszczoły. To jest wiara nie tyle naiwna co idiotyczna, albowiem ci sami ludzie nie dopuszczają do siebie myśli, że można dopuścić do jakichś pieniędzy i jakiejś promocji kogokolwiek spoza ich własnego środowiska.

Wróćmy teraz do Ewy Thompson, która stara się przekonać nas, że tylko poważne wydawnictwa gwarantują sukces. Poważne to – jak mniemam – dotowane przez państwo. No, ale te nasze, poważne wydawnictwa, co było do okazania zajmują się jumaniem budżetów i degradowaniem autorów nakładami rzędu 50 egzemplarzy. I tu koło się zamyka. Czy ta biedna kobieta coś z tego rozumie? Przypuszczam, że nic. Ona, jak wielu ludzi, chce dobrze, ale nie wie co to znaczy. Chce dobrze, ale w rzeczywistości nie chce żadnych zmian. Niech coś się stanie, ale niech wszystko zostanie po staremu. Taki postulat zdaje się formułować Ewa Thompson w swoim najnowszym felietonie

https://teologiapolityczna.pl/ewa-thompson-o-wydawaniu-ksiazek-felieton

 

Przypominam, że w niedzielę uczestniczymy w imprezie Otwarte Ogrody Konstancina, można nas będzie znaleźć w domu kultury Hugonówka, na piętrze. Prócz naszego wydawnictwa, będzie też Hubert Czajkowski, Agnieszka Słodkowska i jej obrazy, Kamil Staniszek i Michał Staniaszek. Zapraszam – 11 września, niedziela, od 10 do 18.

 

Jeśli ktoś chce pomóc Władysławie, tutaj jest numer jej konta

Władysława Rakowska

98 1020 1055 0000 9902 0529 0566

  13 komentarzy do “Planeta, z której przybyła prof. Ewa Thompson”

  1. Moim zdaniem, trzeba zacząć od kołyski, małych i młodych Polaków zainteresować historią Polski i narodu z którego się wywodzą, aby mogli opowiadać ze swadą swadą swoim zagranicznym kolegą o naszej historii. Wracając do Francji, z dzieciństwa pamiętam serial animowany chyba Disney’a o trzech muszkieterach, toż to jest promocja Francji cudzymi rękami. Trzeba naprodukować książek przygodowo-historycznych o prostej fabule osadzonej w historii Polski i w historycznych miejscach. Potem zrobić filmy seriale i promować to. Czas na poważne książki przyjdzie jak młodzi dosrosną i postarają się coś poczytać o Polsce , którą pamiętają z dzieciństwa z serialu itp. To jest robota na pokolenia a u nas liczy się generacje na 4 lata (wybory) lub gorzej co 2 lata mamy jakąś kampanie polityczną.

  2. Książki dla młodzieży to przeszłość. Książki są dla dorosłych, w dodatku dla coraz bardziej kurczącej się grupy

  3. Dzień dobry. Pewnie tak jest jak Pan pisze, ja nie mam z tym żadnej styczności, słyszę tylko z różnych stron o tej patologii. No ale żeby być choć trochę konstruktywnym wystąpię naiwnie z propozycją. Niebylejaką – bo ustawy. Krótkiej, jednostronicowej, w zasadzie dającej się ująć w jednym zdaniu; „prawa autorskie na wszystkich polach eksploatacji do utworów powstałych w drodze finansowania ze środków podatników należą do tychże podatników”. To rozwiązałoby dużą część problemów, o których Pan niejednokrotnie pisał. Co za tym idzie ja również przekazuję nieodpłatnie wszystkim Rodakom prawa autorskie do mojego pomysłu, z nadzieją na skuteczne wykorzystanie.

  4. Nieprawdaż? No to teraz Panowie Wolnościowcy – do roboty. Czyli – inicjatywa ustawodawcza. Nic prócz dobrej woli i aktywności – nie potrzeba. No chyba nie musimy czekać na jakiegoś Szwejka, co nam założy Towarzystwo Łagodnego Postępu w Ramach Obowiązującego Prawa…

  5. Ja chyba napiszę jakąś książkę historyczną, przetłumaczę ją i wydam w amerykańskim wydawnictwie. Inaczej to nie ruszy

  6. po to jest ta polaryzacja społeczeństwa polskiego, po to ta szarpanina jednej części społeczeństwa z drugą, gdzie jedni starają się bronić wizerunku Polski, a drudzy go niszczą   gdzie się da,  wszystko zło po to aby rząd nie miał czasu pomyśleć o uczuciach wyższych , o kulturze,  o promowaniu kraju .

    Rządzący opędzają się od pożarów w sprawach bieżących , podrzucanych krajowi z różnych stron

    co miesiąc pożar …  ciekawe gdzie zostanie rzucony ogień w październiku , albo jaką nam przylepią łatę, albo jaką nałożą karę , bo w listopadzie /jak co roku/  my będziemy ogłaszani światu  jako faszyści

    nie jestem historykiem ale i Francja miała swoje ciężki chwile i z komunardami i atakiem prusaków, która to wojna skończyła się przegraną Francji i zobowiązani zostali do spłacenia kontrybucji na rzecz Prus, no i paradoksalnie  /chyba to czytałam u Braudla / napływ francuskich odszkodowań do gospodarki niemieckiej spowodował modę na zakładanie spółek które sami niemcy wtedy nazywali szwindelgruppen, doprowadzając do pewnej dewastacji gospodarczej , aż w końcu /chyba/ Bismarck jakoś to zahamował .

  7. – to się może udać. Wystarczy, że opisze Pan istotną rolę diaspory żydowskiej w historii Polski – i sukces rynkowy murowany.

  8. Właśnie prof.Nowak mówił gdzieś, że we francuskiej księgarni widział sto książek o Rosji i trzy o Polsce. Przy czym te trzy  były poświęcone polskiemu antysemityzmowi.

  9. ET ma rację, jak zwykle z resztą, a jej postulat jest nieskomplikowany jak twarz Zuckerberga:

    '… Państwo wielkości Polski powinno produkować historię „dla zagranicy” przynajmniej raz na dziesięć lat. Oczywiście po angielsku lub nawet w kilku językach obcych. Historię Polski, podkreślam, skierowaną na zagranicę, a nie na usatysfakcjonowanie polskiej sympatii do symboli, pomników, upamiętnień, rocznic, co niewątpliwie jest ważne i pożyteczne na domowy użytek, ale co spotyka się z zimną obojętnością poza granicami Polski…’. Amen.

    (felieton na TP z 2022-09-03).

    Rząd ma budżet, budżet i budżet, niektórzy mają nawet cojones, a niektórzy nawet i rozum, więc rząd m u s i  wydawać 10 takich książek rocznie, po angielsku, po angielsku i po angielsku, bo to język okupanta globalnego, jak ktoś ostatnio tutaj napisał, żeby były non stop dostępne w bazach danych uniwersytetów jako b e z p ł a t n y ebook, pdf itd, ponieważ wszystkie uniwersytety świata mają dostęp elektroniczny do baz artykułów, książek, rozdziałów itp i wszyscy korzystają z JSTOR, DeGruyter, Springer, EBSCO i allah raczy wiedzieć z czego jeszcze jeszcze. Książki powinny być dostępne za free na researchgate.net i academia.edu bo to softpower, softpower, softpower.  Książki powinny być pisane przez zespoły i pod redakcją na zlecenie rządu i podlegać prawdopodobnie pod MSZ, bo to część polityki zagranicznej i żaden zagraniczny 'adiunkt’ ani 'PhD’ z żadnego kraju nie powinien mieć  n a j m n i e j s z e g o  problemu z bibliografią na temat historii Polski po angielsku,  zgodną z polityką rządu, który planuje trzecią kadencję. Dorobek naszych pracowników uniwersyteckich jest tutaj nierelewantny, bo ET pisze o   p r o p a g a n d z i e, której nie mamy, którą mają wszyscy inni poważni i którą musimy mieć. Mówiąc wprost, ET domaga się, żeby olać wysyłanie szansonistów na festiwal eurowizji, tylko umieścić n a s z  e treści, tam gdzie kreuje się opinię publiczną.

  10. Na eurowizję niech jedzie zespół Piękni i Młodzi z Kurskim w składzie na gitarze.

  11. Chodzi o minimalizację kosztów i maksymalizację efektu.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.