mar 112019
 

Siedziałem sobie na krzesełku przy ścianie, w sali portretowej. Po lewej stronie miałem prelegenta, chyba akurat Ryszarda Mozgola, a po lewej publiczność. Na przeciwko były otwarte drzwi prowadzące wprost na krużganek, drzwi zaś przy których siedziałem prowadziły na wewnętrzną galerię, gdzie były stoliki i kanapy, przy których goście pili kawę i jedli ciastka. W pewnym momencie w tych zewnętrznych drzwiach pojawił się starszy pan w czapce i szarym płaszczu. Zauważył mnie z oddali i pomachał ręką w moją stronę. Ja też kto zauważyłem i też pomachałem, choć nie miałem pojęcia kim jest ów człowiek. Potem zniknął. Kiedy na chwilę wyszedłem do baszty, w której zorganizowaliśmy stoisko z książkami, pan w szarym płaszczu już tam siedział. Jarek, który zajmował się sprzedażą podał mi od razu stos książek, a starszy pan przedstawił się najpierw a potem poprosił o autografy. – Co mam napisać – zapytałem. – Niech będzie – Henrykowi, Gabriel Maciejewski. Tak napisałem, starszy pan bowiem nazywał się Henryk Jałocha.

Później, wieczorem, a może już następnego dnia rano, Jarek podszedł do mnie i zapytał czy wiem kim był ten pan, pan Henryk Jałocha. Kojarzyłem nazwisko, ale raczej słabo. Jarek powiedział, że to był piłkarz, jeden z najsławniejszych, kolega Grzegorza Lato ze Stali Mielec. Kiedy opowiedziałem o tym przy śniadaniu, jeden z panów siedzących obok aż podskoczył – naprawdę – zawołał – Henryk Jałocha tu był! Kiedy powiedziałem o tym Łukaszowi Modelskiemu on od razu zanucił – Henryk Jałocha, świat cały Henryka kocha…No więc tak to było proszę Państwa…

Konferencję w Baranowie Sandomierskim oceniam dużo lepiej niż poprzednią w Tłokini, choć tam także było fajnie. Zadziałała chyba skala miejsca, bo zamek jest olbrzymi przecież, prawdziwy i bardzo piękny. Nie będę oceniał wystąpień prelegentów, bo te zapewne zostaną ocenione przez publiczność. Chciałem tylko z tego miejsca podziękować wszystkim, którzy przybyli. Niespodziewanie zupełnie okazało się, że wśród gości jest pan Stanisław Michalkiewicz, co mnie trochę zaskoczyło. Chciałem podziękować kolegom, którzy wzięli na siebie trud obsługi całej imprezy, szczególnie Michałowi i Wawrzyńcowi. Dziękuję także wykładowcom, którzy zgodzili się przyjąć zaproszenie na tę konferencję. Impreza była udana nie tylko ze względu na atmosferę, ale także dlatego, że udało mi się poczynić pewne ustalenia co do dalszej współpracy i zaplanować, na razie bardzo ogólnie inne, mniejsze imprezy, które – mam nadzieję – będą odbywały się pomiędzy konferencjami. Jak będzie zobaczymy. Baranów za nami, a ja ogłaszam drugi konkurs na reportaż z tej konferencji. Zasady są takie same jak poprzednio – kto zdobędzie największą ilość głosów, ten zwycięży i zostanie zaproszony do Kliczkowa, bez konieczności regulowania opłaty wpisowej. Zwycięzcą poprzedniego konkursu był Greenwatcher, ale nie wiem czy dojechał on w końcu do Baranowa. Nie miałem czasu tego sprawdzić, zaczepiłem co prawda pewnego pana i zapytałem go czy on może jest Greenwatcherem, ale okazało się, że nie.

Tak więc czekam na relacje z Baranowa i zaczynam przygotowania do konferencji w Kliczkowie. Michał zaś będzie upubliczniał po kolei nagrania i wywiady. Tak jak poprzednio całe wykłady nie zostaną udostępnione, a relacja z całej imprezy będzie krótsza i bardziej dynamiczna.

Przypominam, że w Kliczkowie, 29 czerwca tego roku na pewno wystąpią – sir John Dermot Turing, prof. Krzysztof Ostaszewski, prof. Piotr Tryjanowski, dr. Szymon Modzelewski. Kto jeszcze, to się okaże już niebawem. Lista jest otwarta, uczestnicy już się zapisują, a wielkość obiektu gwarantuje nam, że nie zostanie ona zamknięta póki nie znajdzie się na niej 150 osób.

Na dziś to tyle. Jadę na nagranie do Józefa. Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl

  18 komentarzy do “Po konferencji w Baranowie”

  1. Moja babcia miala nazwisko panienskie Jałocha, ale nie byla znanym pilkarzem. Lubelszczyzna.

  2. czytam tylko GM i SM. reszta nie istnieje.

  3. Czy ta ilustracja jest adekwatna do pierwszego akapitu?

    https://artsandculture.google.com/asset/sta%C5%84czyk/4AHFtRqeObzoRw?hl=de

    Szczeka mi opadla. Krotka notka oszczedna kreska szkicuje klimat konferencji i nie zdradza na razie zadnych tajemnic. Emocje siegnely zenitu i co wrazliwsi, ktorzy czekaja na pelniejsza relacje moga zejsc na zawal. Wyrazy uznania dla rezysera spektaklu i dla calego zespolu organizatorow i uczestnikow!

  4. Dzięki pierwszemu wykładowi prof. Święcickiego jestem pewny, że dr Józef Goebels cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową. Pisał on bowiem bloga (sic! ok. 20.000 stron w ciągu ostatnich 22 lat życia), z którego przebijają okresy manii i depresji. Jeżeli do tego dodamy sporty ekstremalne – ciąg do życia na najwyższych obrotach, wręcz do permanentnego działania (poświęcenie się dla organizacji, ciągłe podróże, brak snu, przemówienia, parady), poczucie misji i udaną próbę samobójczą, to mamy diagnozę przypadku. Warto może by było sprawdzić niektórych innych wielkich przywódców socjalistycznych, co też lęgło się w ich głowach.

  5. Ktoś w internecie napisał, że dobór kadr do pełnienia pewnych, wybranych funkcji pewnie dokonywany jest w psychiatryku, to co diagnozujesz jako potencjalną przypadłość Goebbelsa może być na to dowodem… Strach wyjść z domu.

  6. Był Stanisław Michalkiewicz?! Wow. Szacunek dla niego. Cieszę się, że wszystko poszło dobrze.

  7. Ojciec Maksymilian – urodzony 1923 w Lubartowie. Dziadek Jan, Babcia Marianna. Wiem także o Franciszku Jałocha (brat Dziadka – szewc w Lubartowie).

  8. Dziadkowie i dalsza rodzina jest spod Nałęczowa, Wąwolnicy, Poniatowej. Pozdrawiam!

  9. Bardzo mi milo przyjac do wiadomosci…

    … ze jest Pan wsrod nas, czytelnikow, komentatorow i w koncu fanow Coryllus’a.  Pana nazwisko skojarzylam od razu… to byly piekne czasy i emocje sportowe… ten niezapomniana kadra sp. Gorskiego, a Pana nazwisko kojarze – wylacznie – ze sprawozdawca sportowym, niezapomnianym Janem Ciszewskim…

    … az sie dziwie sama sobie, ze tak dobrze tamten czas pamietam… a mialam w ’74 roku zaledwie kilka lat,  ale to chyba przez to, ze to byly ogromne emocje, chwile wielkiej radosci i szczescia jak na male dziecko… no i cala Polska zyla wtedy pilka nozna.

    Niestety w rodzinie nie mam nikogo o tym nazwisku, ale moja babcia tez miala na imie Marianna.

    Dziekuje i pozdrawiam Pana bardzo serdecznie,

  10. Piszę na konkurs – nie znam wprawdzie zasad, ale Kliczków kusi, chociaż z autorem książki o Enigmie już miałam możność słowo zamienić, więc magnes jakby z mniejszą mocą:)

    Jak Coryllus w Baranowie baranów nie liczył…
    Coryllusa podziwiam za doskonałe opanowanie umiejętności liczenia. „Umiesz liczyć – licz na siebie”. Pisanie (blog, książki), wydawnictwo, teraz konferencje w ciekawych miejscach – bez oglądania się na wsparcie możnych i dotacje. To lubię, dlatego nocą bezsenną policzyłam zamiast baranów swój zrujnowany prywatną działalnością naukową budżet i uznałam, że na tę podróż jeszcze mnie stać. Ahoj przygodo, zanim życie mnie zapędzi znowu do zarobkowego kieratu.
    Niezliczone miasta i piękne miejsca konferencyjne dane mi było poznawać przeważnie z okna samolotu i zza szyby dusznej kabiny tłumacza, a przez kilka ostatnich lat – także zza stołu dla referentów, bo po doktoracie obronionym z wolnej stopy na UKSW jeździłam trochę po świecie opowiadać o polskiej literaturze. Fakt, wtedy już udało mi się to i owo zobaczyć, bo mogłam dowolnie sterować czasem pobytu opłacanego własnymi pieniędzmi…
    Ale pojechać na konferencję w odległym a ciekawym miejscu jako całkowicie niezwiązany obowiązkami uczestnik – to dla mnie doświadczenie egzotyczne i nowe. Barany liczone nocą beczały, że warto, tym bardziej, że Baranowa zupełnie nie pamiętałam, chociaż moi rodzice twierdzą, że na pewno tam byliśmy w czasie wakacyjnych włóczęg po Polsce. Siostra kojarzy Baranów, ja jedynie dość mgliście Sandomierz, a właściwie tylko jeden obraz z jakiegoś kościoła, komiksowe przedstawienie okrucieństw dokonywanych przez Tatarów w czasie najazdu na miasto.
    No i jeszcze to… Od kilku miesięcy pisze do mnie koleżanka szkolna, której nie widziałam przez kilka lat. Ma zdiagnozowaną poważną chorobę psychiczną. Wychowywali ją dziadkowie, od dawna nie żyją, jedyny brat i dalsi krewni całkiem zapomnieli o jej istnieniu. Okazało się, że rok temu została umieszczona w zakładzie opiekuńczym akurat w połowie drogi między Warszawą a Baranowem.
    Pojechałam. Zaplanowany przystanek w połowie drogi i pierwsze zdanie, jakie usłyszałam od koleżanki: „Ale ty zbrzydłaś!!!” Słuchając pierwszego baranowskiego wykładu zrozumiałam mechanizm I od razu wiedziałam, że profesor psychiatrii też mówi prawdę. O wizycie w DPS tyle tylko, bo temat bardzo smutny, chociaż odkryłam i jasny punkt – panie opiekunki-pielęgniarki, serdeczne i życzliwe pensjonariuszom. Jedna z nich przyznała, że czasem się ich boi, ale „trudno tych ludzi zostawić”.
    Fioletowo-różowy zachód słońca w chmurach nad Wisłą i Sandomierzem – wypadałoby choć sfotografować, ale pędziłam nie zatrzymując się, bo nie uznaję jeżdżenia z GPS, a z moim talentem topograficznym mogłam szukać zarezerwowanej kwatery do rana, wolałam więc nie jechać w zupełnej ciemności. O dziwo, znalazłam miejsce bez większego trudu – co prawda drogą z lekka pokrętną. W całkiem porządnie wysprzątanym pokoju uderzył mnie silny zapach końskiego potu. Wyszłam w noc, połaziłam po okolicy, żadnych stajni w pobliżu – dopiero później się doczytałam, że koń należy do żelaznego repertuaru duchów straszących w Baranowie, może więc zawitał i do miejsca o wdzięcznej nazwie „Skopanie”? I tu mam dodatkową zagadkę, onomastyczną – czyżby ten koń-zjawa kogoś w tym miejscu kopnął?

    Rano chciałam wędrować do Baranowa piechotą, było dość blisko, ale uznałam, że nie warto taszczyć na plecach komputera i książek, między innymi o współpracy wywiadów XYZ, które na wszelki wypadek zabrałam – zamiast baranów do liczenia, gdyby konferencja okazała się nudna. Nie była nudna
    Po wykładzie z pofałdowaną klawiaturą fortepianową – świetna obrazkowa metafora zwichrowanej – a może każdej? psychiki, bardzo dobrze przygotowanym i podanym, był wykład księdza Irka o Zygmuncie Łozińskim. Kiedy usłyszałam, że cały dochód z napisanej przez księdza biografii niezwykłego pińskiego biskupa przeznaczony jest dla tamtejszych dzieciaków, natychmiast ją kupiłam. I kolejne zadziwienie – ksiądz wpisał mi wiecznym piórem dedykację pismem przepięknym, w pełnym sensie słowa kaligraficznym – nie wiedziałam, że są jeszcze ludzie, którzy tak potrafią pisać…
    Wszystkich prelegentów warto było posłuchać, chociaż przed przyjazdem nastawiałam się na jeden jedyny wykład, o aspektach prawnych badania katastrofy smoleńskiej. Niezagojona rana tego koszmaru wciąż zatruwa moją świadomość, i nawet profesor Smoliński nie znalazłby chyba na to lekarstwa. Dzięki Profesor Katarzynie zrozumiałam całą chytrość zastosowania konwencji chicagowskiej – na jej podstawie możemy chyba już zapomnieć o poznaniu przyczyn za naszego życia – badania – lege artis – mogą trwać teraz ad mortem defaecatam…
    Kolejną ważną lekcję sztuki chytrego stosowania prawa dał „spisek przeciwko karpiom”, o którym – dosłownie – malowniczo opowiedział ostatni wykładowca, i cieszę się, że zostałam do końca, chociaż pora była późna, a park baranowski kusił zza coraz bardziej ciemniejących okien kunsztownym układem ogrodu – warto jednak było zrezygnować ze spaceru po alejkach… Tym bardziej, że i tak minęła najlepsza pora – pogoda bez deszczu, i nawet ze słońcem była tylko w czasie wykładu, dla którego do Baranowa jechałam, a który był ustawiony jako przedostatni. Doczytałam sobie co nieco o tym osuszaniu stawów; nie wiedziałam, że rewolucjoniści francuscy dorównywali w zakresie gospodarki wodnej późniejszym zmieniaczom biegu rzek. Prawo może usankcjonować każdą praktycznie niesprawiedliwość i głupotę, dlatego tak bardzo trzeba na nie uważać, gdyż stanowione na trzęsawisku bywa śmiertelnie groźne nie tylko dla karpi. Na dziś – walka z koryfeuszami LGBT i promocją tych orientacji wśród maluczkich to walka o życie przeciw spiskowi.
    Po obiedzie zdecydowałam się na zwiedzanie zamku – i to sam na sam z kompetentna panią przewodniczką, która w wielkim skrócie (o co poprosiłam) opowiedziała mi dzieje zamku i zwróciła uwagę na najważniejsze obiekty, maszkarony na podstawach kolumn, oryginalny ocalony najmniejszy witraż Mehoffera (kopie pozostałych zrobił Białoskórski kiedy kaplicy zamkowej projektowanej przez Tadeusza Stryjeńskiego – teścia słynnej Zofii – przywracano liturgiczny charakter) . Zdjęcia eksponowane w pomieszczeniach pod schodami pokazują znakomicie użytek, jaki narzucona przez sowietów „władza ludowa” robiła z dziedzictwa materialnego Polski; kurniki i skład siana w krużgankach to ledwie pars pro toto zachowań „zdobywców”, którzy rozszabrowali co się dało, a drewnem z podłóg zasilali rozpalane we wnętrzach ogniska. Później z zamkiem było ciut lepiej; dzięki uporowi pasjonata, pana Majewskiego, historykom sztuki z Wawelu, i później kierownictwu „Siarkopolu” udało się ocalić budowlę przed dalszą dewastacją i wyposażyć w miarę przyzwoicie w stylowe meble dla wygody odwiedzających zamek bonzów. Polichromie z herbami rodowymi właścicieli w krużgankach robił Tadeusz Przypkowski, nota bene twórca Muzeum Zegarów z Jędrzejowa, ale to już inna historia.
    Alejki i założenie parkowe Baranowa podziwiałam tylko przez okna – i później przez te same okna z dołu oglądałam panoramy miast na obrazach w oświetlonej Galerii Tylmanowskiej – malowidła widziane z tej perspektywy robiły większe wrażenie… Poruszająca była świadomość, że Stefan Batory, którego ogromny portret miałam na wyciągnięcie ręki w Sali konferencyjnej, bywał w Baranowie kilkakrotnie.
    Francuskie konotacje królewskiego rodu Leszczyńskich, którzy byli kiedyś właścicielami zamku, zaznaczone w czasie konferencji przez ostatniego mówcę, przypomniały mi się następnego dnia, kiedy zdecydowałam się zamiast przez Koprzywnicę pojechać zahaczając o nieznany mi zupełnie Tarnobrzeg. Pomysł był na tyle dobry, że później na nasz „Rzym” nie starczyło już czasu. Nie miałam pojęcia, że Dzików, znana mi z lektur rodowa siedziba Stanisława Tarnowskiego, prezesa PAU, rektora UJ, posła ze Lwowa, jest tak blisko Baranowa, i że jest dziś po prostu dzielnicą Tarnobrzega. Przy starym rynku miasta, gdzie króluje na pomniku Bartosz Głowacki, byłam na mszy w przepięknym siedemnastowiecznym kościółku dominikanów, którego panoramę przesłaniają ohydne zdezelowane pawilony, może z lat sześćdziesiątych. W ołtarzu kościoła znajduje się ocalony z zamkowej kaplicy obraz Matki Boskiej słynący cudami i rekoronowany w 1966 roku przez ówczesnego kardynała Karola Wojtyłę. W lewej nawie – nagrobek młodziutkiego Juliusza hrabiego Tarnowskiego, obdarzonego – według źródeł – wieloma talentami i wspaniałym operowym głosem, który pospiesznie wracał z zagranicznych studiów do Polski by wziąć udział w Powstaniu Styczniowym, tak jak jego brat Stanisław, późniejszy przeciwnik nierozważnych zrywów zbrojnych. Juliusz hrabia Tarnowski szkolił ochotników, został adiutantem dowódcy pułku Zygmunta Jordana, poległ jako ochotnik w potyczce pod Komorowem. Przeczuwał, że zginie, ale uznał, że z powodu swego pochodzenia nie może uniknąć udziału w nierównej powstańczej walce.
    Inne upamiętnienie hrabiego Juliusza odkryłam też w małym parku przed Urzędem Miasta. Twórcą i fundatorem popiersia, wykonanego w 2003 roku, jest rzeźbiarz Andrzej Pityński, ten sam, który stworzył pomnik katyński w Nowym Jorku, o który niedawno Polonia toczyła boje z włodarzem miasta. Zadziałało widać prawo koincydencji, niedawno obejrzałam na blogu Witolda Gadowskiego (Coryllus go chyba nie lubi?) wywiad z Andrzejem Pityńskim… I inny jeszcze nieprzypadkowy przypadek. Obok popiersia Juliusza Tarnowskiego stoi jeszcze jeden pomnik – niedawno postawiony, i – sądząc ze stylu – innego autorstwa (nie udało mi się dojrzeć tabliczki z danymi rzeźbiarza). Przed tym popiersiem – wyklętego „Zapory” – leżały świeże wieńce, akurat wczoraj obchodzono rocznicę jego śmierci w mokotowskiej katowni. Modlitwa za Wyklętych. Idę dalej. Na jednym z pobliskich ponurych budynków Tarnobrzeskiego centrum tablica, z maja 1996 roku, ze znakiem Polski Walczącej i z suchą informacją: „W tym budynku w latach 1944 – 1956 mieściła się katownia Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego gdzie torturowano patriotów spod znaku AK-NSZ-WIN-MRO. Dla pamięci: Społeczeństwo Tarnobrzega i Koło WiN”.
    Pomyślałam o krakowskich Stańczykach. Czy – jak pewnie uważa Coryllus – naprawdę mieli rację?
    Kiedy urodzony w 1837 roku w Dzikowie Stanisław Tarnowski, historyk literatury i właściciel „Czasu” wspominał o królewskim rodzie Leszczyńskich – pisał o swoich sąsiadach, cóż, że żyjących pięć minut wcześniej… Rozprawa o Kochanowskim też jakby z tej samej nie tylko duchowej, ale i geograficznej wspólnoty – przecież Czarnolas leży ledwie sto kilometrów od Dzikowa.
    Dzików i Tarnobrzeg wygrały z Sandomierzem, ale po drodze odwiedziłam jeszcze doczesne szczątki zmarłego 22 sierpnia 1584 roku wielkiego kolegi-tłumacza, „wojskiego sandomierskiego”, którego pamięć – jak głosi epitafium w w kaplicy Kochanowskich w kościele w Zwoleniu – „u ludzi wykształconych trwać będzie wiecznie”…
    A naprzeciwko Kościoła – inna koincydencja, zawieszony na płocie afisz poświęcony polskim łamaczom szyfrów… Pisałam o nich kiedyś, a do Baranowa wiozłam książkę o nich właśnie…

  11. Pan Stanisław tak rozwinął się w jednym z pytań, że wyszła z tego niezła tyrada. Jedna z uczestniczek konferencji zażartowała nawet, że przybył nam jeszcze jeden prelegent…Wszystkich wykładowców świetnie się słuchało i zasługują na słowa uznania. Dużym echem odbiło się wystąpienie dr Święcickiego. Na korytarzach można było często usłyszeć nawiązania do tematów przez niego poruszonych. Dr Mozgola można by słuchać godzinami, tak dużo wątków i tematów poruszył, udowadniając tym samym jak wdzięcznym obiektem badań jest Emanuel Małyński, jego myśl i twórczość. Natomiast profesor Kostrzewa przekazała wiadomości po których opadła mi szczęka. Sądząc po reakcjach innych uczestników nie tylko mi, bo doprawdy ciężko było uwierzyć w to co usłyszeliśmy.  Pokazała przy tym ile znaczą słowa prawdy wobec zalewu tego chłamu który otrzymaliśmy po 10 kwietnia. Szok.

    Jeśli chodzi o miejsce to pomysł żeby organizować spotkania w pałacach czy zamkach podobał mi się od razu, choć dopiero przybycie na miejsce i uczestnictwo osobiste pozwoliło mi zrozumieć jak świetny był to pomysł. W ogóle dopiero osobiste uczestnictwo w takich wydarzeniach, możliwość zobaczenia na własne oczy, spotkanie na żywo tych wszystkich osób daje wyobrażenie jak to jest ważne i potrzebne.

    Ogólnie rzecz biorąc, panie Gabrielu chylę czoła. Świetny pomysł, wykonanie, po prostu świetna konferencja. Oby jak najwięcej takich wydarzeń.

  12. Droga Navigo!

    Mysle, ze powinnas zalogowac sie na Szkole Nawigatorow (miejsce dla Ciebie  jak ulal), tam jest opcja „popros o blog”. W konkursie biora udzial notki, nie komentarze. A zreszta tutaj nie da sie plusow dawac (tymi plusami oceniamy). Pozdrawiam serdecznie i czekam na ukazanie sie Twojej relacji w postaci notki.

  13. Może Coryllus zrobi wywiad z Michalkiewiczem … w Baranowie ? ! ?

    Maciejewski z Michalkiewiczem – versus reszta świata.

  14. Dziękuję, Nadziejo:)

    Zalogowałam się – ale zapisało mnie pod imieniem, chciałam wpisać nick; nie wiedziałam, że login będzie już wyborem nicka. No nic, niech będzie Aleksandra:) Może i lepiej – chociaż mój nick pochodzi z dawnego Salonu, używałam go pisząc przez dłuższy czas, w SN brzmiałby głupio:).

  15. Zeby byc dobrze zrozumiana (bo ten wczorajszy moj nocny komentarz jakos niezgrabnie zabrzmial): oczywiscie chodzi mi o to, ze Twoja relacja-impresja wklejona tu jako komentarz nie bedzie mogla wziac udzialu w konkursie, a szkoda..(bo sama na poczatku mowisz, piszesz na konkurs). Dobrze byloby skopiowac ja i zamiescic tam, na SN, w postaci notki.

  16. Dziękuję, Nadziejo:)

    Chciałam zrezygnować, ale skoro poświęciłaś dla mnie czas – musiałam przebrnąć przez skomplikowaną procedurę:)

    Właściwie konkurs był ledwie inspiracją żeby rzecz zapisać u Coryllusa; planowałam coś o podróży baranowskiej zamieścić w swojej niszy na wordpressie. Ale uczciwiej u niego, bo jednak główna inspiracja do baranowskiej podróży – Coryllusowa:)

    Z uśmiechem i serdeczną myślą

    Navigo – Aleksandra:)

  17. I jeszcze jedno, Nadziejo, dziękuję, że mnie zainspirowałaś do zalogowania się w SN – mogłam podziękować za cudne relacje z Baranowa – składa się ciekawa mozaika spojrzeń, odczuć, doświadczeń:)))

  18. Cala przyjemnosc po mojej stronie:) I radosc, ze bedzie mozna to i owo Twojego autorstwa poczytac na SN.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.