sie 312019
 

Opis życia krakowskiej bohemy pozostawiony przez Żeleńskiego, mieści się w cieniutkiej książeczce. To jest aż dziwne, jeśli wziąć pod uwagę barwność tego życia i jego dynamikę. Autor jednak co kilka akapitów czyni zastrzeżenie, że nie może dalej rozwijać tego czy innego wątku, albowiem jest to materiał na osobną książkę. Szkoda. Czytając jednak te zapiski i porównując je ze wspomnieniami Jana Skotnickiego, o ileż uczciwszymi, myślę, że są inne powody, dla których Żeleński nie wchodzi w głębsze opisy postaci i zdarzeń. Nie będę teraz tego dociekał. Opowiem o kilku kwestiach, które rzuciły mi się w oczy. Najważniejsze pretensje jakie ma Boy do Krakowa, wyłożone są już na samym początku. Dotyczą one rzecz jasna obyczajowości. Chodzi z grubsza o to, że nie ma w Krakowie burdeli z prawdziwego zdarzenia, takich jak we Lwowie, że dziewczęta nadające się do zbałamucenia, są brzydkie i źle wyglądają, a to ze względu na pracę ponad siły. Do tego jeszcze kobiety pochodzące ze sfer są całkiem nieprzystępne i trzeba pisać długie i pretensjonalne wiersze, żeby uzyskać od nich cokolwiek. To jest interesujące, jeśli wziąć pod uwagę wspomnienia generała Rybaka, gdzie ten wymienia wprost pana Goldhabera, który – widząc te niedole – użyczał za niewielką opłatą, swojego mieszkania panom oficerom, którzy weszli w bliższe relacje z jedną z krakowskich mężatek. Tylko bowiem mężatki nadawały się do czynności, o których pisze Żeleński. Jeśli nie było chętnych mężatek, pozostawały pokojówki, kuchty, albo trzeba było jeździć do Bronowic i zalecać się do dziewczyn wiejskich. Czym się kończy romans z posługaczką, dowiedział się Wyspiański. Jan Skotnicki napisał, że kiedy Wyspiański był już bardzo chory, koledzy kupili mu kilo kawioru i lepsze jakieś ubranie. Zanieśli to do domu i wręczyli jego żonie. Potem dowiedzieli się, że ona ten cały kawior zeżarła sama, a ubranie sprzedała. Dylematy Żeleńskiego są więc w pewien sposób zrozumiałe. Myślę, jednak, że służą one zaciemnieniu obrazu miasta, nie w sensie metaforycznym, poetyckim, ale dosłownym. Kiedy Żeleński przestaje się żalić na dziewczyny, że brzydkie, niedostępne, albo zaniedbane, opowiada o człowieku, który stał się bohaterem jego wierszyka, tego o gruszce, Kościuszce i Kołłontaju. Pisze, trochę mimochodem, że był to specjalista od fałszowania wyborów. To ciekawe. Artystyczny, poetycki Kraków, pełen młodzieńców w pelerynach, niespełnień rozmaitych i muzyki, a tu nagle gość co się specjalizuje w fałszerstwach wyborczych. Nazwiska rzecz jasna Boy nie wymienia. Potem pisze o przybyszach z Królestwa, tak różnych od rodowitych mieszkańców Galicji. Oni to – wyjawia mimochodem – byli przyczyną tego iż na Błoniach co jakiś czas znajdowano nieboszczyka albo dwóch. Takie, prawda, porachunki. Nie zmienia to wcale w oczach Żeleńskiego obrazu Krakowa, miasta pełnego zadumy, ale też humoru, miasta wesołków i wrażliwców, gotowych wybaczać sobie nawzajem liczne psikusy i żarty. Sporo miejsca poświęca Żeleński redakcji Czasu. Zaglądał tam, by dowiedzieć się prawdy o ważnych wydarzeniach. Redaktorzy zaś, zaprzyjaźnieni z nim, mówili mu co się stało naprawdę, co on ma o tym myśleć i dlaczego to wszystko musi być opisane zupełnie inaczej. Ten mechanizm, mechanizm prasy sterowanej z zewnątrz, bynajmniej nie przez miejscową policję, jest nam dobrze znany. Żeleński też go znał, ale nie widział powodu, żeby się tym ekscytować i go demaskować. Obyczajowość, kołtuńska i zatabaczona, była wdzięczniejszym obiektem. Wszak dewotki nie mogą się bronić. Najciekawszy moment przychodzi kiedy Żeleński pisze, jak sam musiał się – już za wolnej Polski – prawować z Czasem. Oto ten wesołek, bon vivant, brat łata, chodzące współczucie i miłość bliźniego, idzie do sądu ponieważ jeden z redaktorów wyrzucił mu z tekstu słowo dziwka. To jest doprawdy coś niezwykłego. Humanizm, zrozumienia, harmonia, otwartość i szczerość, a tu coś takiego – zakładać człowiekowi sprawę, bo usunął z tekstu tak banalny i nie istotny wyraz jak dziwka. To jest moim zdaniem interesujące, albowiem jasno wskazuje, że w całym tym tekście owa dziwka była najważniejsza. Reszta to mydło. Sąd skazał redaktora na 200 zł, a do tego kazał zapłacić 500 zł tak zwanego pokutnego. To razem daje 700 złotych w międzywojennej Polsce, sumę niebagatelną.

Nie mam doprawdy pojęcia dlaczego Żeleński zrobił taką karierę i jedyne co mi przychodzi do głowy, to myśl, że był po prostu francuskim agentem wpływu. Jego książki nie schodziły z witryn, zalegały magazyny, a Aleksander Słapa, autor rzewnych pamiętników pisanych zza księgarskiej lady, wprost mówi, że Boy zaczął zarabiać na książkach gdzieś około 1937 roku. To niezwykłe, zważywszy na jakiej stopie żył. A także jeśli wziąć pod uwagę jego zamiłowanie do hazardu. Zakłamanie Tadeusza Boya Żeleńskiego najbardziej widoczne jest w tych momentach, kiedy pisze o Daszyńskim. Jaki to z niego niezwykły człowiek, jaki odważny i jak wysoko sięga wzrokiem i myślami. Pisze też o tym, że Daszyński to taki prawie że artysta i cygan, jak Boy i jego koledzy z akademii. Każdy kto sięgnie do wspomnień pana Ignacego zorientuje się, że był on, po pierwsze, kreaturą braci Grossów, po drugie człowiekiem mającym kontakty w najwyższych sferach politycznych. To jego bała się krakowska policja, a nie on bał się krakowskiej policji ze względu na swoje socjalistyczne poglądy. Z tą policją to jest niezły numer. Żeleński nigdzie nie pisze o tym, że Kraków był miastem niebezpiecznym, źle zarządzanym, miastem gdzie działały bojówki i gangi. On widzi tylko księżyc oświetlający bramę floriańską i mury barbakanu. Najbardziej interesującą postacią w całej krakowskiej policji był jej dyrektor Michał Flatau, pochodzący z rodziny zbliżonej do Leopolda Kronenberga. Ho, ho, tak, tak…stary Kronenberg już nie żył, ale jego organizacja pozwoliła sobie na luksus zarządzania Krakowem, ustawiając na stanowisku dyrektora policji swojego człowieka. Dyrektor Flatau nie był przygotowany na atrakcje jakie serwował Kraków nocą i nie był przygotowany na to, jakiego kalibru wydarzenia się tam rozgrywały. W pewnym momencie zdarzyło mu się więc zwariować. To on był gwarancją całkowitego bezpieczeństwa wszystkich możliwych wywrotowców, jacy postanowili zamieszkać w królewskim mieście Krakowie. No, ale miał za słabe nerwy, żeby wypełnić swoje zadanie do końca. Tadeusz Żeleński jednak ocenia to wszystko inaczej i ta jego wizja, podobne jak inne krakowskie wizje została z nami do dziś. I nie ma ludzkiej siły, żeby to zmienić, albowiem potrzebny byłby na to osobny budżet, potrzebny byłby też ktoś komu zwyczajnie zależy na zmianie, a nikogo takiego nie ma. Pozostały wspomnienia i Słówka Boya, powód do śmiechu, pogodnych drwin, generator raz drwiących, raz ciepłych spojrzeń, które utrwalają zarysowany tu obraz Krakowa. Przyznam, że mnie ani współczesne, ani dawniejsze, krakowskie mity nie brały. Skrzynecki mnie drażnił, Boya nie lubiłem i nie wierzyłem w szczerość tych zapisków. Poza tym, jak człowiek będący pod rozkazami przez sporą część życia, może się nagle zamienić w takiego lekkoducha? Albo z rozkazami coś było nie tak, albo ten duch nie taki znów lekki. Obstawiam opcję drugą i sądzę, że pan Żeleński był bardzo mściwym sukinsynem, który nie odpuszczał nikomu. Ten proces o słowo dziwka jasno na to wskazuje. No nic, idę czytać dalej, co on tam nasmarował….A dziś jeszcze przede mną korekta komiksu…Oby się to już skończyło.

Zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze i na stronę www.prawygornyrog.pl

 

 

Tak się niestety składa, że dynamika rynku (a nie mówiłem, a nie mówiłem) w związku z okrągłymi rocznicami politycznych sukcesów Polski, jest tak słaba jak nigdy chyba do tej pory. Mamy wielkie plany dotyczące tłumaczeń, które od kilku lat są realizowane z budżetów, generowanych bieżącą sprzedażą. Niestety budżety te nijak nie pokryją dalszych, będących w trakcie realizacji projektów. Jeśli więc ktoś ma taki kaprys, żeby wspomóc mnie w tym dziele i nie będzie to dla niego kłopotem podaję numer konta. Ten sam co zwykle

 

47 1240 6348 1111 0010 5853 0024

i pay pal gabrielmaciejewski@wp.pl

Jestem tą koniecznością trochę skrępowany, ale ponieważ widzę, że wielu mniej ode mnie dynamicznych autorów nie ma cienia zahamowań przed urządzeniem zbiórek na wszystko, od pisania książek, do produkowania filmów włącznie, staram się odrzucić skrupuły. Jak nic się nie zbierze trudno, jakoś sobie poradzę…

  16 komentarzy do “Poczucie humoru Tadeusza Żeleńskiego”

  1. … albo ten duch nie był wcale taki lekki..

    no właśnie chyba nie taki lekki, coś tam w tle było niewidocznym dla publiki  ciężarem, bo sam Boy stwierdza, że życie to taki  kawał co nie jest taki prosty jakby się zdawał

  2. Jego życie na pewno nie było proste

  3. Wg książki profesora Dominica Lievena o końcu carskiej Rosji Michał Stanisław Flatau był świadom działań PPS ale mydlił oczy cywilnym władzom w Wiedniu.

    Chyba lepiej przykładał się do cenzury i prostytucji.

  4. Bo tu chodzi się z księżycem w butonierce, ale na uwięzi się chodzi

    https://www.youtube.com/watch?v=aLDAPDgfCRg

  5. W prasie krakowskiej Michał Flatau pojawia się głównie wśród kilkudziesięciu innych prominentów biorących udział w różnorodnych celebracjach, w tym także w krakowskim pogrzebie lwowskiego profesora Karola Rutkowskiego zamordowanego przez Rusina Dżegatę (1913). Pewną sławę zyskał, gdy policja nie dopuściła studentów do siedziby kardynała Puzyny w sprawie przypominającej w roku 1909 wydarzenia wokół Dziadów 1968 z tym, że wówczas chodziło Słowackiego. Obejmował też prowadzenie policyjnych śledztw w sprawach słynnych morderstw. Odniosłem wrażenie, że jego zadaniem było mataczenie. Podobnie jak późniejsze rozprawy przed krakowskimi sądami. Prawnicy wolą żyć, ale czasami wariują. Nie sądzę, by Flatau mydlił oczy Wiedniowi. Tak mogła myśleć Nadieżda Krupska, która miała twierdzić, że „policja nas nie inwigilowała, nie otwierała naszej korespondencji”. Wiedeń to coś więcej niż nieudolny krakowski urzędnik policji.

  6. szczególne poczucie humoru Boya:

    –  on hazardzista, alkoholik, lubiący pieniądze i szastanie nimi, satyryk i lekarz

    – ona córka socjalisty, pasierbica Bundowca, synowa Krzywickiego, kochanka Boya i nie tylko, lubiąca pieniądze i szastanie nimi,  na koniec życia ważna pracownica ambasady polskiej w Paryżu.

    Nie nudne atuty

  7. na SN, przypomniano Piwnicę pod baranami, jak to kiedyś była tam katownia NKWD (przeróbka katowni na kabaret – takie poczucie humoru decydentów) i to skojarzyło mi się poprzez patrona ulicy Krzywickiego w Warszawie że też tam w jednym budynku była katownia. W budynku Instytutu Maszyn Matematycznych była katownia do połowy lat 50- tych , potem żelaznymi drzwiami zamknięto piwnice budynku na zawsze, a to co powyżej przekazano nauce polskiej w użytkowanie (przeróbka katowni na placówkę naukową – takie poczucie humoru decydentów).

  8. Mydlił, nie mydlił…musiał mydlić, bo by go bojówka Daszyńskiego zlikwidowała i zwaliła to na Ukraińców

  9. Ale śmiechom i zabawom nie było końca

  10. no właśnie te pieniądze jedni lubią szastać a drudzy składają w sejfie Bank of England. W skanie Gregoriusa jest info, że w Banku Anglii czekało carskie złoto, miało tego być 470 mln rubli w złocie (a w tle info o uratowanej carównie Anastazji). Gdy Bank się zdecydował otworzyć sejf, nie było w sejfie tej kasy, tylko jakieś papierzyska.(he,he,he)

     

    Artur C. Doyle nie wziął tej sprawy na swój warsztat.

    Tak wygląda, że ten czas rewolucji bolszewickiej i wywrócenia carstwa i zakotwiczanie socjalizmu i wyzwolenia niewiast z odpowiedzialności za następne pokolenie (temu służy skandalizowanie),   to czas strasznego mydlenia oczu wszystkim   …. i to trwa i ma swoje mutacje…

  11. Co do Skrzyneckiego absolutna zgoda. Co do Boya zaś… niewątpliwa menda, niewątpliwie w takim czy innym sensie agent, ale skurwiel miał niezły dowcip, wyczucie języka, ale jego tłumaczenia z francuskiego – choć często więcej tam Boya, niż oryginału, co w przypadku np. Villona jest akurat ogromną zaletą, bo w oryginale nie ma absolutnie cienia poezji – stanowi całkiem cenny wkład do polskiej kultury. Dla mnie np. osobiście było to b. ważne i bez Boya pewnie nigdy bym się za francuski nie wziął, mimo wyjątkowych możliwości, a jednak to coś (bez urazy!) daje. Literatura też w młodości coś daje, choćby Miles Mathis miał całkowitą rację na temat Londona i paru takich. Kory mózgowej ten niewątpliwy skurwiel miał jednak więcej w małym palcu, niż cała dzisiejsza targowica, z Merkelą na dodatek, w czaszkach. Nic nie jest całkiem czarne czy białe, no prawie nic.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.