Wróciłem właśnie z majówki i postanowiłem podzielić się z Wami wrażeniami z Polski, zwanej przez Nitrasa i jemu podobnych Polską C. Tak się przy tym składa, że ja doskonale znam ten kawałek kraju, który Nitras i marszałek Polak uważają za Polskę A, czyli Lubuskie i południową część Zachodniopomorskiego. I wiem już na czym polega nasz problem. Otóż Polacy z Polski A nie chcą być Polakami z Polski C, a ci, którzy w Polsce C głosują na Nitrasa, nie wierzą, że on ich kantuje na chama i myślą, że w Polsce A, jest tak, jak w Grecji co najmniej, a może nawet lepiej i taniej. To jest bowiem główny problem ludzi, którzy zmagają się z frustracjami związanymi z podziałem kraju na strefy A, B i C – gdzie jest taniej. I za każdym razem kiedy o tym myślą, wychodzi im, że najtaniej jest w Egipcie, dokąd jeżdżą na wakacje, by tam „poznawać świat” leżąc na plaży w towarzystwie ruskiej bandyterki i gapiąc się na miejscowych usiłujących im wcisnąć jakiś szajs z tysiąckrotnym przebiciem. Wyjaśnienie takim istotom, że za jakość płaci się niezależnie od tego, pod jaką szerokością geograficzną usługodawca ją świadczy, to problem z którym nie radzą sobie najtęższe umysły. Powszechne jest bowiem przekonanie, że jak coś jest krajowe musi być za darmo, albowiem nie serwuje tego Murzyn, który swoje towary ściąga w chińskich kontenerach, zamawiając je na aliexpress. No, ale dobrze, dość tych wstępów. Zapraszam na wycieczke po Polsce C.
Oto proszę wycieczki hotel Lipowy most, obiekt położony w środku lasu, z dala od asfaltowych dróg, do którego dojeżdża się, jak za króla Ćwieczka bitym traktem, po wybojach
Można mieć oczywiście różne zastrzeżenia, że komary, że strefa spa za mała, że to, że tamto. Powiem Wam jedno – na Podlasiu, w upał, majowy czy letni, człowiek czuje się jak na wakacjach za dawnych czasów. Jakby przyjechał do dziadka, który mu pozwala na wszystko i nie łazi za nim, jak matka, krok w krok. Las, woda, w wodzie ryby, rzeczki i strumienie są czyste i można, stojąc na mostku rozpoznawać gatunki ryb pływające w nurcie. Przestrzeń jest na tyle duża, że można skryć się przed licznym gośćmi i nie wchodzić z nimi w żadne interakcje.
A to jest jedno z miasteczek w Polsce C. Konkretnie Supraśl i odbudowany w latach osiemdziesiątych klasztor prawosławny. W czasie okupacji wysadzili go Niemcy, zostawiając kupę ruin. Dziś miejsce to ciąga turystów z regionu i z całego kraju, z wyjątkiem Polski A oczywiście, która nie zhańbi się nigdy tym, by wybrać się w rejony tak zdegradowane jak Podlasie. Skoro pod ręką jest Gorzów Wielkopolski…
W budynkach klasztornych znajdują się dwa muzea, ale ponieważ mnie, tak samo, jak większość turystów polskich jeżdżących po świecie muzea i zabytki nie interesują, pokaże Wam coś innego, co też się tam znajduje. Oto reastauracja „Duchowe łąki”, gdzie na pewno jest drożej niż w grecki burger Kingu.
Przy rynku w Supraślu jest jeszcze kilka takich, a cały rynek, dziś niestety w remoncie, bo wymieniają nawierzchnię, pełen jest straganów. Jak to na Podlasiu: z miodami, sękaczami, wędlinami i wszelkimi pysznościami. Na które oczywiście można ponarzekać i można się nawet zawstydzić, że takie rzeczy znajdują się w Polsce C, a przecież jest jeszcze Polska A, gdzie na pewno jest lepiej. Od rynku odchodzą dwie osie widokowe, a na końcu każdej znajduje się kościół. Obydwa kościoły są dziś katolickie, ale dawniej jeden był protestancki.
A tak wygląda budynek liceum plastycznego w Polsce C.
Czasem zdarza mi się tu przywoływać taką myśl, którą Andrzej Bobkowski, autor niegdyś popularny i popularyzowany, przypisał Balzakowi – Francja jest krainą najbardziej obcą dla Francuza. Nikt jej nie zna i znać nie chce. Balzak miał to powiedzieć w czasach kiedy Francja nie była jeszcze poprzecinana liniami kolejowymi. Musiał więc mieć rację. Potem, w czasach III Republiki wszystko się zmieniło. My dziś znajdujemy się w sytuacji analogicznej. Mamy drogi, mamy kolej, ale nie widzimy co znajduje się poza drogami i poza pernonami. Mamy piękny kraj, który powinien nas inspirować, a szukamy wrażeń i atrakcji, które nie istnieją lub wręcz nigdy nie istniały. Ludzie patrzą a nie widzą. Interesują ich głupkowate stylizacje a la PRL, albo wycieczki do egzotycznych krajów, gdzie na obiad dają robaki. Ciągle też słyszymy o politykach kupujących nieruchomości za granicą, bo wiecie, w tej Polsce to wszystko może się wydarzyć. Uważam, że za coś takiego powinien grozić sąd polowy. Nie zdają sobie bowiem ci biedacy sprawy z tego, że bez Polski są nikim, a ich prawo własności zakwestionuje każdy. Nie chcę się tu rozwodzić nad kwestiami takimi, jak przypadek muzeum polskiego w Rapperswilu. Dobrze jednak na tym przykładzie widać, jak traktowana jest w dłuższej perspektywie, kwestia własności nieruchomej.
Jak już wielokrotnie pisałem Białystok jest jednym z moich ulubionych miast w Polsce. Pałac Branickich wygląda dziś tak (zdjęcie z zeszłego roku)
W Tykocinie ludzie narzekają, że odbudowany przez prywatnego właściciela zamek, nie jest tak naprawdę zamkiem średniowiecznym. To mnie zdumiewa, albowiem ci, którzy tak mówią nie mają pojęcia ani o średniowieczu, ani o tym, do czego dziś potrzebne są zamki
A tu rynek w Tykocinie, byłem tam w zeszłym roku, także w majówkę. Na ulicach słyszało się wszystkie chyba języki Europy, a najlepsze jedzenie sprzedawała taka pani z Litwy, która specjalnie przyjechała na długi weekend do Polski, żeby sobie zarobić.
To zaś, proszę wycieczki jest wnętrze salonu we dworze nad Narwią, koło Tykocina, który nosi nazwę Stanica Rzeczna Łabędzie. Na okolicznych łąkach, w każdą pierwszą sobotę miesiąca odbywają się największe w kraju targi staroci.
W Kiermusach jest jeszcze jeden obiekt, znacznie większy niż Stanica, nazywa się Dworek nad Łąkami, ale tam nie nocowałem i nie mam zdjęć. Z zewnątrz wygląda ładnie i jest duża karczma do tego. No, ale w Stanicy rzecznej są śniadania wegetariańskie przygotowywane każdego ranka przez dwie sympatyczne panie. Ludzie tam jeżdżą, żeby posiedzieć w ciszy, wśród tych mebli i koronek, albo przejechać się rowerem tuż przy brzegu Narwi. Można też iść na spacer, albo z pobliskiej górki oglądać zachód słońca. Można też oczywiście zawsze ponarzekać. Bo cóż to szkodzi. Pora wyjaśnić istotną różnicę między Polską A, B i C. Obiekty przeznaczone dla turystów w Polsce A, nastawione są głównie na Niemców. Kiedy w zeszłym roku byłem w Mierzęcinie, znajdujący się tam Niemcy kłaniali mi się i mówili guten tag, albowiem byli przekonani, że jesteśmy ich ziomkami.
I powiem Wam, że miejsca, gdzie zjeżdżaj się Niemcy, nie są wcale najdroższe. Polska B, to tereny wokół Poznania, Gdańska i te bliżej Warszawy. I tam dominuje klient miejscowy, który nie narzeka. Wiem bo byłem. Tam też najlepsze jest obsługa. Nie będę tu jednak pisał dlaczego, pogadamy kiedyś o tym prywatnie. Powiem tyle, że zdarza się, że właściciel naprawdę dużego obiektu jest na miejscu i rozwiązuje problemy gości. Są też miejsca gdzie szef kuchni siedzi sobie przy stoliku z gośćmi i przyjmuje różne uwagi. Jak ktoś ma zastrzeżenia co do menu może z nim pogadać. Tyle, że w miejscach takich, gdzie szef albo właściciel są na miejscu, nikt przeważnie do niczego nie ma zastrzeżeń. Słabiej jest w obiektach zarządzanych przez spółki, fundacje i wielkie zakłady przemysłowe, bo tam tworzą się wewnętrzne hierarchie i odpowiedzialność się rozmywa, a cierpi na tym komfort gości. No, ale to są i tak drobiazgi.
Czasem zdarza mi się pytać ludzi o wrażenia z wycieczek zagranicznych. Zawszę słyszę to samo. Te same dyrdymały o bazarach, kłótniach o cenę jakiegoś dywanika, czy czegoś. O Arabach, który te ceny zawyżają i znając kilka słów po polsku usiłują okantować gościa. Ja rozumiem chęć poznania świata, ale widzę coraz wyraźniej, że jest to pragnienie całkowicie fikcyjne, z zakresu programu jakiegoś iluzjonisty. Sam nie jeżdżę nie tylko za granicę, ale nawet w Zakopanem nigdy nie byłem. Nie szukam bowiem dostępnych tam wrażeń. Na koniec pokażę Wam zdjęcie zamku w Gniewie, gdzie wybieramy się w sierpniu.
I widok ze wzgórza zamkowego na Prusy Królewskie
Aha, chciałem pokazać Wam jeszcze moje ulubione zdjęcie z Podlasia, czli ten fragment autostrady, nad którym wisi tablica z napisem – Choroszcz dzikie Żółtki
Pomyślcie teraz o wszystkich szajbach politycznych, osobistych, towarzyskich, dla których ludzie gotowi są zdewastować wszystko, co widać na tych zdjęciach, byle tylko udowodnić sobie i bliźnim, że mieli rację. Miłej niedzieli życzę wszystkim. Nie zapominajcie o naszej nowej książce
Byłem widziałem ale 20 lat temu. Kapitalne zmiany. Wyśmienita reklama polskości 😉
Musisz wrócić teraz. Każdy kto używa dziś wyrazu Polska C, zasługuje na kopniaka poniżej krzyża
Pochodzę z Polski C, a może i D. Polecam odwiedzić Kodeń, Sycynę czy chociażby to co pozostało z zespołu pałacowego w Białej Podlaskiej. Nie umywa się to do Polski A, a już na pewno nie do Egiptu, ale ja jestem z tamtych stron i wyzdrowiałem z obieżyświatowania.
No właśnie o tym piszę. O jakiej Sycynie pan pisze? Bo ta koło Zwolenia jest dość odległa od Kodnia i Białej Podlaskiej
Ten Kodeń od dawna chodzi mi po głowie, lecz odległość z Katowic nieco zniechęca. Chyba muszę zaplanować jakiś maraton – objechać w kilka dni wschód Polski w drodze do Gdańska, zamiast zaliczać po raz kolejny A1 w obie strony.
A Zakopane – no cóż! Z dawnego sentymentu, wzmocnionego kilkudziesięcioletnią tam nieobecnością (z braku czasu i „czasu”) zaliczyłem ostatnio kilka tam krótkich pobytów, z czego ostatni dla „zaliczenia” tunelu na Zakopiance i chyba mam już dość Zakopanego. Te tłumy wszędzie, te braki miejsc do parkowania. Nie przypuszczałem np., że pomysł, by do Kuźnic wybrać się autobusem, był kompletnie poroniony. Powrót takimże sposobem tylko cudem jakimś doszedł do skutku. Trzeba było jednak spróbować wezwać taksówkę. A ten szczyt Kasprowego … też już wystarczy.
Na Krupówkach wciskają jakieś badziewia pod hasłem „wyrób regionalny”, restauracji mile wspominanej z wcześniejszego pobytu jakoś odnaleźć nie mogłem, a do innej, z sympatyczną muzyką „góralską”, była taka kolejka, że już więcej nie będę chciał nawet próbować.
Niech pan nie zwleka tylko jedzie, Kodeń, nie Kodeń…może pan sobie objechać całe Podlasie od Drohiczyna po Supraśl…wszędzie są miejsca do spania, bardzo fajne, wszędzie są piękne widoki i nie ma niebezpieczeństwa, że spotka pan Dodę, albo Kamila Sipowicza
Miałem na myśli tą miejscowość https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Sycyna_(wie%C5%9B), w sumie tak wyskoczyłem z tą Sycyną bez sensu gdyż jest to zwykła wieś przez którą często zdażało mi się przejeżdżać rowerem.
Okay, myślałem, że mówi Pan o Sycynie gdzie urodził się Jan Kochanowski.
Też chciałbym wiedzieć, jak to jest, że w szczerym polu nagle powstaje pałac.
Wschód jest ciepły jak lubelska starówka. Chociaż pani z kawiarni Między Słowami, że w Lublinie nie ma starówki, jest Stare Miasto, bo starówka to odbudowane stare miasto jak w Warszawie. Aż musiałem sprawdzić i nie pamiętam już co ustaliłem, ale pani nie miała chyba racji 🙂
Z czego wynika ciepło wschodu ? To chyba temat na grubszą rozprawkę. Znajomy handlowiec opowiadał, że po kilku trasach w Lublinie nawiązywał bliskie znajomości, po wielu trasach w Łodzi ani jednej.
Architektura poniemiecka jest ponura, często przygnębiająca, coś musi leżeć niemieckim architektom na sercu.
W Tykocinie wystarczy spojrzeć z daleka na kościół by się zresetować wstępnie. Zresetować zaś dogłębnie po wejściu do kościoła. Osiecka uwielbiała Tykocin i celnie go nazywała „miasteczko bajeczka”.
Dzisiaj są Kiermusy, jeszcze można zdążyć 🙂
W Drohiczynie jest bardzo interesujące muzeum (archi)diecezjalne. Z hostiami i innymi paramentami wykonanymi przez sybiraków i polskich żołnierzy. No a do Kodnia muszę się znowu wybrać i obejrzeć jak wygląda ochrona granicy w parku przykoscielnym. Poprzednio z koscioła do Białorusi (rzeki) było nieledwie kilkaset metrów więc jakos to musieli rozwiązać.
Trzeba tam jeździć i wspomóc miejscowych, bo mieli słabo przez te ograniczenia administracyjne.
No i jest bardzo przyjemny skansen – ziołowy zakątek w Korycinach.
Ale można spotkać Mirosława Angielczyka .Król ziół z Korycina.
Drohiczyn przez krótki czas był stolicą Rusi Kijowskiej (dzisiaj powiedzielibyśmy – Ukrainy) z powodu najazdów tatarskich. Książę, czyli ichni „król” przebywał tutaj.
Większość ludzi nadal woli mieszkać w blokach, niż w domkach z ogródkiem, ponieważ jest wygodniej. Ogród to masa pracy. Jeszcze dziesięć lat temu koszty utrzymania domu były niższe, niż 2, 3 razy mniejszego mieszkania. Jednak prawicowy bankster Morawiecki wydał „wojnę chatom” począwszy od programu czyste powietrze i poprzez podniesienie cen energii i różnego rodzaju podatki posiadanie domu z ogródkiem stało się koszmarem przez ostatnie kilka lat. Są na przykład na właścicieli domów nałożone podatki od tego, że deszcz pada.
Plan jest taki, żeby wszyscy mieszkali w Wohnblockach w Polsce A i w obszarze wzdłuż szprych kolejowych z CPK. A co przewiduje generalny plan wschodni odnośnie tego raju opisywanego dzisiaj?
Biedroń z Koszalina skarżył się w Brukseli, że te wszystkie idylliczne miejscowości na ścianie wschodniej Polski to są akurat te miejsca, w których on jako gej nie ma prawa przebywać (i w związku z tym należy je zniszczyć?), na co Patryk Jaki nie wytrzymał i zapytał się Biedronia o nazwy tych miejscowości, w których europoseł nie może przebywać i nie potrafił żadnej wymienić.
Ps. Tymczasem wyszukiwarka AI na stronie głównej informuje mnie, że „Agata Młynarska kupiła wymarzony dom w Hiszpanii”.
Gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu.
To, co Pan pisze i tak jest niezrozumiałe dla populacji Polski A.
Winda w Polsce B mówi ludzkim głosem: „piętro jeden”.
Lepszy na Zachodzie przysmak lada jaki (np. kebab na stojąco na dworcu w Kolonii), niż w Polsce przysmaki.
Najładniejszym miastem w Polsce są chyba Słubice, bo właśnie widziałem na przystanku PKS autokar do Słubic aż z Kijowa i kłębiący się przy nim tłumek turystów.
Kąsek.
Normalnie, ktoś ma pieniądze i inwestuje. W Niemczech to pewnie nie do pomyślenia
W Korycinach nie byłem, ale w Kodniu z 10 lat temu trafiłem na mszę odprawianą po chińsku przez misjonarza dla chińskiej wycieczki
Pierwsze słyszę
Ja tam lubię ziemie wyzyskane i tameczne obiekty. Żeby nie było, że potępiam w czambuł
Przesadza pan
Tolkien wkłada w usta Gandalfa stwierdzenie, że każda dobra opowieść ma prawo być ubarwiona.
Czy opowieść o zaniku umiejętności mówienia jest dobra to ja nie wiem.
Ale – jak wiadomo – każdy (o przepraszam – jeszcze słowo, a zostanę antysemitą) … swój towar chwali.
Musi pan zrozumieć, że ja nie jestem taki bystry jak pan i pisać trochę bardziej wprost
W latach 1990-tych Unibep podlaski wszedł na rynek wschodni na Litwę i do Budimeksu warszawskiego (p. Mikołuszko). Budimex jest teraz największą firmą budowlaną w Polsce a Unibep działa i też jest duży. Oni budowali ogrodzenie na wschodniej granicy. Dariusz Blocher był rzecznikiem prasowym Pepsi -Coli, potem prezesem zarządu Budimeksu, a teraz jest prezesem zarządu Unibepu podlaskiego.
Firma ma duże obroty, chociaż ostatnio narzekali, że płynność finansowa jest zagrożona.
To są gigantyczne pieniądze, więc zbudowanie zamku albo pałacu od podstaw nie stanowi problemu pod warunkiem, że należy się do FAMILII.
Każda fortuna powstała w wyniku przekształceń własnościowych z lat 1990-tych albo z kapitału zachodniego. Przecież nie z hodowli karasi.
Chętnie przekonam się, że są przykłady, że jest inaczej, bo np. ktoś zap*** w polu i postawił pałac. Inna sprawa, że ceny nieruchomości są sztucznie napompowane.
A troszeczkę dalej od głównych dróg są kopalnie złota…
https://www.youtube.com/watch?v=eaknraHL2F8
https://www.youtube.com/watch?v=ICnw_1vDXu4
Autentyczne: kolega z Lublina po studiach wybrał się w podróż poślubną do Kwidzynia, Elbląga i Gdańska i był zadowolony. Coryllus pokazał dzisiaj takie zdjęcia, że mam dylemat w związku z wyborem celu na wakacje: Marbella czy Siemiatycze?
Jak na to patrzę, to robi mi się smutno. Ja też zbierałem zioła z babcią, a potem z kolegą w Dęblinie. Ileż miałbym łatwiej niż ten pan, gdybym wpadł na taki pomysł…Transport do Warszawy i Lublina darmowy, bo miałem kolejowy bilet, wszędzie sklepy. Przekrój roślinności bardzo szeroki…ech…człowiek był głupi. Babcia już nie żyła, a nikt poza nią nie mógłby mnie w tych zamiarach utwierdzić.
Nie wiem co to jest Marbella, ale do Siemiatycz niech pan nie jedzie. Nie opłaca się
Moim zdaniem granicę między lubelszczyzną i Podlasiem można wyznaczyć na podstawie typowego lubelskiego zaciągania i „o” zamiast „ą” na końcu wyrazu, a na Podlasiu śledziki zasuwają dobrze po rosyjsku, natomiast powszechny teraz wszędzie język ukraiński jest sztuczny i nowy pod względem kulturowym.
O zamiast ą, to mówią na Mazowszu północnym. U nasz, jak ktoś tak powie uchodzi za wieśniaka.
…Są na przykład na właścicieli domów nałożone podatki od tego, że deszcz pada…
Mija się pan z prawdą.
https://youtu.be/dYxXUZ3ekHY?si=xtnHWwGa2ld-a3Dg
E tam, to jest tak jak podatek za psa. Kto ma ten płaci. Z deszczowym jest tak samo. Kto ma betonozę, płaci. Kto ma normalną działkę, nie płaci.
Język ukraiński, jakim mówią Ukraińcy przybyli z Ukrainy, jest m. in. w takim sensie sztuczny, że:
1) w praktyce bardzo niewielu Ukraińców – ani z zachodniej, ani ze wschodniej części obecnego państwa ukraińskiego – umie posługiwać się porządną, literacką ukraińszczyzną. Większość mówiących po ukraińsku mówi z wieloma rusycyzmami, w skali nieporównywalnej do języka polskiego, gdzie nawet na teranach przygranicznych z Niemcami odsetek germanizmów jest w porównaniu z tym znikomy. Najczystszy język Ukraiński to chyba ten, którym mówią wykształceni na poziomie uniwersyteckim Ukraińcy z obwodu połtawskiego.
2) Nawet współczesny (oficjalny, kodyfikowany przez ukraińskich uczonych) język ukraiński ma ortografię zmienioną w czasach radzieckich (oczywiście w celu zbliżenia do j. rosyjskiego). Od wielu lat trwają prace nad czyszczeniem języka z elementów wówczas narzuconych, ale toną w sporach między lingwistami pt. „która forma jest bardziej ukraińska” oraz „czy dane słowo jest starym, pochodzącym z języka cerkiewnosłowiańskiego wyrazem (czyli można go w j. ukraińskim używać) czy jest kalką z rosyjskiego (czyli używać go się nie powinno)”.
Zupełnie niezależną od powyższych zjawisk kwestią jest trwająca od stuleci obecność grup etnicznych ruskich (nie mylić z rosyjskimi) na Podlasiu wśród tzw. ludzi „tutejszych”. I mowę tam spotykaną można zaliczyć do podlaskich gwar języka ukraińskiego, mimo że od kodyfikowanego obecnie na Ukrainie j. ukraińskiego się ona różni.
Joko człowiek pochądzy z owej mitycznej Polski A (lubuskie), który rok temu pierwszy raz w życiu odwiedził Polskę C, ze wstydem muszę przyznać Panu rację…
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.