kw. 072021
 

Specjalnie nie napisałem literacki, bo to zawęża pole dociekań, a poza tym ludziom niezwykle łatwo jest wmówić, że ktoś ma talent literacki, choć wcale go nie ma. Z talentem narracyjnym jest inaczej, albo ktoś umie opowiadać i inni to widzą, albo nie umie. Jest mnóstwo ludzi obdarzonych talentem narracyjnym, którzy nie potrafią pisać. I mnóstwo literatów, którzy – w przekonaniu, że mają talent – opowiadają historie niesłychanie nędzne. Działają jednak na żelaznej konstrukcji propagandowej, która utrzymuje ich na odpowiedniej wysokości.

Jak wiemy w Polsce jest dokładnie tak, jak napisałem – ludzie bez talentu narracyjnego uchodzą za literatów. Wręcz jest ów brak talentu wyróżnikiem w światku, gdzie rozdaje się nagrody i splendory literackie. Wszystko przez to, że ilość osób czytających po polsku jest bardzo mała, jeśli porównać ją z masą ludzi czytających nie po angielsku nawet, ale choćby po francusku czy nawet włosku. W dodatku większość czytelników jest tak wytresowana, że reaguje wyłącznie na poznane już wcześniej bodźce. Inaczej jest na rynku anglojęzycznym, choć też nie za wesoło. Tam o wiele częściej zdarza się, że człowiek parający się pisaniem zawodowo, jest także dobrym narratorem. Jednego z takich ludzi wspominałem tu raz czy dwa. Chodzi o Paula Wiliama Robertsa, nieżyjącego już dziś Kanadyjczyka, który napisał antykatolicką, ale z punktu widzenia umiejętności narracyjnych znakomitą książkę o Indiach, pod tytułem Imperium duszy. Roberts zmarł w roku 2019, całkowicie ociemniały, a ja wczoraj przypomniałem sobie o nim i przejrzałem jego życiorys, dostępny tylko po angielsku. Był to znakomity narrator. Być może jeden z najlepszych, jacy żyli w ostatnim półwieczu. Wczoraj jednak zamyśliłem się nad tym, do czego w ogóle potrzebni są ludzie obdarzeni aż takim talentem i tak wielką intuicją oraz wyczuciem szczegółu. I tylko jedna, niewesoła myśl, przyszła mi do głowy. Otóż oni są potrzebni do tego, by ich sponsorzy mieli kim uzasadniać oskarżenia o faszyzm kierowane pod adresem swoich politycznych przeciwników. To jest konstatacja ostateczna i bardzo smutna. Dlatego, choć nie mam takiego talentu narracyjnego, jak Roberts, bardzo dziękuję wszystkim, którzy tu przychodzą i kupują książki, bo dzięki temu nie muszę nikomu służyć.

Przypomniał mi się ów człowiek wczoraj, bo po ciężkim bardzo dniu, zajrzałem na Netflix i znalazłem tam serial zatytułowany Wąż. Jest to historia pół Wietnamczyka, pół Francuza i jego kanadyjskiej partnerki, którzy zajmują się okradaniem i mordowaniem młodych, zafascynowanych Azją turystów z zachodu, hippisów po prostu. Na swoje ofiary polują głównie w Indochinach, ale Allain, wcielenie zła, opowiada o swoich podróżach po całej Azji, między innymi o tym, jak próbował dojechać taksówką z Peszawaru do Teheranu. To jest oczywiście niemożliwe, bo Peszawar leży w Pakistanie, a Teheran w Iranie. No i w ogóle nie wiadomo, czy w Peszawarze są taksówki. Pomyślałem najpierw, że historia ta jest dęta, ale zaraz przypomniał mi się Roberts, który opisywał identycznego człowieka, z tym, że nie wspomniał słowa o jego udziale w morderstwach. Facet był zainstalowany na Goa, w kolonii hippisów i tam sprzedawał im, całkiem otwarcie, choć było to nielegalne i karane więzieniem, opium i inne narkotyki. Produkował jest w Kafiristanie na północy Pakistanu, czyli w tym miejscu, gdzie Sean Connery zapragnął być królem, co można było obejrzeć w sławnym filmie nakręconym na podstawie prozy Kiplinga. Produkcja i dystrybucja zorganizowane były na taką skalę, że trudno przypuścić żeby opisywany przez Robertsa człowiek nie miał związków ze służbami. Zajmował się on także porywaniem młodych dziewczyn, które zeszły na złą drogę i instalowaniem ich w haremach pakistańskich gangsterów. Postacie tych panów, z serialu i z książki, są w zasadzie identyczne, jeśli nie liczyć kilku szczegółów. Bohater opisywany przez Robertsa jest także Kanadyjczykiem, tak jak sam Roberts i żona tego pana z serialu. Naturalnym więc pytaniem, jakie należy postawić w tym miejscu będzie kwestia – kim naprawdę są Kanadyjczycy podróżujący po świecie lub ci, którzy na stałe mieszkają w Azji?

Na podstawie tej narracji, jakże przecież spójnej, można prześledzić też sposób organizacji rynku narkotykowego w zamierzchłej epoce, kiedy armii amerykańskiej nie było jeszcze w Azji środkowej, a z Wietnamu właśnie została wyrzucona. Można także zastanowić się nad tym, w jaki sposób akredytowani w Azji dyplomaci i tajniacy, nie wszyscy rzecz jasna, organizowali redystrybucję gotówki wiezionej tam przez kompletnie ogłupiałe dzieci z bogatych rodzin. Pewnie, gdyby ktoś miał odpowiednią ilość danych można by też, za pomocą jakiegoś algorytmu, wykazać ile młodych osób i z jakich klas, zostało zamordowanych lub porwanych w latach siedemdziesiątych, na ternie Indochin i Indii. My zaś możemy się zastanowić nad kwestią następującą – kto tak naprawdę wzbudził koniunkturę na tym rynku? Bo, że nie zrobiła tego wojna to pewne. Zrobili to ludzie głoszący miłość i pokój, czyli ci wszyscy oszuści z indyjskich aśram poprzebierani w pomarańczowe łachy, którzy wyruszyli do Ameryki by ukraść jej dzieci, wmawiając im, że są dystrybutorami i powiernikami prawdy. Roberts świetnie ich opisał, choć sam był jednym z nich. No, ale być może przybył do Indii po to, by powiedzieć, że ich czas się skończył i mają zamilknąć, a jeśli są biali, to muszą wracać na swoje stare śmieci.

Piszę o tym ponieważ, jak ustaliliśmy to wczoraj, dwa bardzo podobne, albo wręcz identyczne przypadki, wskazują na metodę. Nie wiemy ilu takich ludzi było zainstalowanych na terenie Azji i na kogo polowali, można założyć, że prócz zleceń stałych, dano im także carte blanche na działalność indywidualną, albowiem żaden z nich nie został ukarany. Dziś zaś kręci się o nich seriale, tak jakby spod spodu nic nie wystawało, a widzowie byliby pozbawieni pamięci i umiejętności kojarzenia.

Na koniec słowo o innych jeszcze podobieństwach wskazujących na metodę. Wspomniany wczoraj Allan Octavian Hume, zanim postawił się pupilowi Benjamina Disraeli, miał na pieńku z jednym z jego poprzedników – lordem de Mayo https://pl.wikipedia.org/wiki/Richard_Bourke_(6._hrabia_Mayo)

Pan ten był irlandzkim arystokratą, który został wicekrólem Indii. Chyba jednak był nim zbyt długo i nie reprezentował partii konserwatywnej w należyty sposób, albowiem został zamordowany. Do zamachu doszło w czasie wizytacji jednego z zakładów karnych w Indiach. Zamachowcem okazał się jeden z osadzonych. Nie sposób się nie uśmiechnąć w tym momencie. Wicekról Indii zostaje zamordowany w czasie wizytacji więzienia, a sprawcą jest miejscowy, uwięziony za jakieś sprawki zbrodniarz, który przypadkiem ma nóż. Co się z nim stało? Nie wiadomo, pewnie został zabity na miejscu przez ochronę, która nie spodziewała się ataku na wicekróla. Czy coś o tym wiedział Allan Octavian Hume? Nie sposób tego stwierdzić. Można tylko wspomnieć, że w latach 1872 – 1876 Brytania przeżyła kilka kryzysów gabinetowych, które ostatecznie zakończyły się przejęciem władzy przez partię liberalną.

Metoda, którą zastosowano wobec lorda de Mayo, została twórczą rozwinięta w czasie kiedy Indie były już niepodległe i wolne. Nie wykorzystywano jednak już jako wykonawców więźniów. Sprawy te załatwiane były subtelniej, za pomocą zaufanych, w pełni oddanych władcy gwardzistów. W ten sposób zginął Mahatma Gandhi i córka Nehru, Indira, którą pamiętam jak żywą z telewizji. Myślałem zawsze, że będzie żyła wiecznie. To samo co pani Ghandi przydarzyło się Benazir Bhutto, w czasach, nam bliższych, kiedy już nikt nie używał takich archaicznych narzędzi jak oddana władcy, pałacowa gwardia złożona z Sikhów. Premier Pakistanu została zamordowana przez zamachowca z Al Kaidy.

  9 komentarzy do “Podobieństw ciąg dalszy czyli do czego służy talent narracyjny?”

  1. A jednak metody dialogu stają się coraz bardziej wysublimowane. Kto będzie następny jako wykonawca? Ruch Odrodzenia Aborygenów?

  2. Wszystkie australijskie seriale pokazywane na Netflixie kręcone są w parlamencie. Kto wie…?

  3. no jakoś podobnie wyglądało spotkanie wice króla Galicji hr A.Potockiego z Siczyńskim, morderca prawie nie poniósł kary za popełnione przestępstwo

    czy podobna wg mnie kolejna ofiara  minister Pieracki, gdzie jego zabójca Maciejko, uciekł do Czechosłowacji a potem do Argentyny i nikt go nie szukał  /wiki/

  4. talent narracyjny służy do tego aby dać się wynająć za piniendze

    i na zlecenie finansującego …

    kopać jego przeciwników

    /o prawdę nie pytają/

  5. Dzień dobry. Wszystko to rzuca nieco światła na manewr, który Korona wykonała ze swoim imperium kolonialnym zaraz po wojnie. Łatwiej bowiem maskować różne operacje służb, poprzebieranych a to za hinduskich mędrców, a to za zafascynowanych nimi anglosaskich pisarzy, a to za liderów hipisowskich. Enyłej, że tak się wyrażę w języku Szekspira, operacja jest poważna, długotrwała, ma różne fazy i pewnie różne, hierarchiczne cele. Parafrazując znane powiedzenie, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… walkę z Kościołem. O systematyczną dyskredytację Jego nauki moralnej i społecznej, po drodze ruinę opartej na katolicyźmie obyczajowości, struktury społeczeństwa, itp. Co jeszcze? Zaczynam poważnie myśleć, że depopulacja. Dawniej siła robocza była potrzebna, najlepiej niewolna, ale jednak. Ale dziś, w epoce dronów?

  6. „No i w ogóle nie wiadomo, czy w Peszawarze są taksówki”

    Sądzę, że na pewno są riksze, ale i taksówki się chyba znajdą. A jeśli się z takim taksówkarzem odpowiednio stanowczo pogada, to nie tylko do Teheranu, ale nawet do Stambułu pojedzie.

    Nota bene – w necie można obejrzeć m.in. filmiki jakie autostrady powstały w Pakistanie za sprawą słynnego korytarza chińsko-pakistańskiego (fakt, że taksówek nie widziałem), ale tenże korytarz ponoć zaczął blednąć – kitajcy swoje aktywa, i to w znacznie większych wolumenach,  przekierowują na Iran, co pewnie od dawna mieli na uwadze, tylko robili zmyłkowe ruchy, a to w Indochinach, Sri Lance, a to w Pakistanie, sondując temat i reakcje świata (Stanów).

    Powyższe tylko pozornie jest bez związku z notką Gospodarza, ale o tym zaczną pisać powieści już w innej epoce. Kitajcy nie są w niczym gorsi od Anglosasów, a ich metody znają na wylot i wdrażają gdzie się da. Co prawda w USA jeszcze nie zorganizowali np. Armii Wyzwolenia Południowej Apaczii (czy Wolnej Luizjany), ale w mniejszych kraikach tak samo dzielnie sobie poczynają. Zresztą w USA sytuacja społeczna jeszcze nie na tyle dojrzała, choć dojrzewa ponoć szybkimi krokami.

  7. No oczywiście – szczególnie w Polsce, może w innych katolickich krajach też. Przecież „lebensraum” „naabarot” jest potrzebny, najlepiej tu nad Wisłą. Zresztą ci tam, decydenci, wiedzą, że u nas tak naprawdę tylko połowa pracuje, a druga markuje i konsumuje. Czy ony będą patrzeć kto jest kto? Głupi nie są!

    Zresztą – po co czarne myśli. To się już dzieje przecież, powoli, krok po kroku. Sita jeszcze nie włączone, ale klasyfikacja już działa. Stempelków nie przybijają, nie będą potrzebne.

  8. od razu skojarzenie z filmem -Dawno temu w Ameryce- pierwsze minuty filmu, chyba 4 minuta i jest pokazane prawie przemysłowe świadczenie usług narkotyzowania, odurzania się, ile osób mogło tam naraz doświadczyć szczęścia /czyli ile się mogło zmieścić osób/ , tak na oko ze 100.

    na pierwszy rzut oka wygląda jak zestaw pryczy i bylejakości, ale … pojawia się Chińczyk z narkotykiem  …

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.