Co jakiś czas w przestrzeni publicznej pojawiają się nazwiska młodych dziennikarzy, którzy relacjonują jakieś wydarzenia, o niezwykle dramatycznym przebiegu, albo piszą wstrząsające reportaże. Nie tylko zza granicy, ale także z kraju, o wypadkach, które rozegrały się całkiem niedaleko. Łączy tych ludzi jedno – starają się być obiektywni. I to bardzo dobrze – pomyśli ktoś, bo należy być obiektywnym w tym zawodzie. Ja dziś z rana zacząłem czytać wywiad z jednym z takich dziennikarzy, dotyczący sytuacji na granicy wschodniej. Nie dokończyłem go jednak, albowiem sam wstęp jest całkowicie rozwalający. Oto zaczyna się od tego, że on się powołuje na film „Granica”, a czyni to w taki sposób, jakby obraz ten ukazywał sytuacje autentyczne. Po czym następuje przejście od rzeczywistości filmowej, która dziennikarza rozczarowała i opis wypadków prawdziwych, bardzo wstrząsających, których uczestnikami są żołnierze polscy. I niby wszystko jest w porządku. No, ale jednak nie jest, sugestia bowiem dotycząca „Granicy” jest zbyt wyraźna. Chodzi o to, że kłamstwa Agnieszki Holland nie są nazwane po imieniu, ale zyskują status innej, wcześniej istniejącej i ważniejszej rzeczywistości. Ta zaś już nie istnieje, bo sytuacja się zmieniła. W jaki sposób? No politycznie. I w tę stronę właśnie pchane są myśli czytelnika. Wcześniej, kiedy Holland kręciła swój film żołnierze byli źli, bo rządził PiS. Teraz są dobrzy i należy im współczuć, bo rządzi KO. To jest istotny przekaz, ale nie sądzę, by został on właściwie zinterpretowany i wskazany jako manipulacja. Wszyscy przejdą nad tym do porządku dziennego, przede wszystkim zaś ludzie młodzi, którym filmy i tak notorycznie mieszają się z rzeczywistością. Sprawa jest moim zdaniem bardzo poważna, albowiem mechanika tej propagandowej zagrywki polega na tym iż człowiek informowany czuje się nie tylko ubogacony poprzez wtrącenie informacji o filmie, czyli, bądź co bądź, dziele sztuki, ale także po prostu lepszy. Reporter bowiem otworzył przed nim dwie nowe perspektywy. I nie ma oczywiście żadnych wątpliwości co do tego, że ta pierwsza to krzywe lustro. Jednak tego nikt nie zauważy ani nie wskaże.
Na czym się ta manipulacja opiera? Na ważnym założeniu – artyści nigdy nie kłamią. Mogą mieć co prawda niejasne intencje, ale ich uczciwość jest poza wszelkimi kwestiami. To zaś oznacza, że powoływanie się na nich jest nie tylko celowe, ale także szlachetne. Po takiej konstatacji rozumiemy już po co są artyści, szczególnie filmowi i po co są młodzi dziennikarze. No i oczywiście po co jest przestrzeń wymiany myśli, gdzie gwarantowana jest konstytucyjnie wolność słowa.
Teraz wyjaśnijmy co o tym wszystkim sądzić mogą dziennikarze mediów takich jak Republika oraz telewizja Jacka Kurskiego. No, dobrze – spróbujmy wyjaśnić – bo do końca z tej perspektywy, która jest nam dana wyjaśnić się tego nie da. Otóż oni sądzą, że to jest przestrzeń do robienia kariery mierzonej oglądalnością. Najgorszej, że tak samo myślą politycy PiS i jeszcze wierzą, że samo pojawienie się ich w przestrzeni komunikacyjnej działa jak wybuch bomby – niszczy szeregi wroga. To nie jest naiwność bynajmniej, ale wielokrotnie tu opisywana pycha i głupota, z której nie można się wyleczyć. Dowodem zaś na to jest Jacek Kurski, cały czas niezmiennie przekonany o tym, iż jego telewizja smakowała wszystkim i pełniła właściwie swoją misję. Nie mąci jego spokoju nawet postawa pana Matyszkowicza, którą zademonstrował on w roku 2023.
No, ale to przeszłość. Jeden z czytelników przysłał mi wczoraj informację, że TVP Historia wyemitowała film o Brygadzie Świętokrzyskiej, gdzie znalazła się informacja jakoby jednostka ta była jedyną polską jednostką, która nawiązała współpracę z Niemcami. Przypadkiem zapewne, na stronach Tygodnika Solidarność ukazałą się informacja o wykładzie, na temat zawiłej historii Bałkanów, gdzie jak wół stoi, że Czetnicy to jugosłowiańscy żołnierze wyklęci. Ja tu oczywiście nie szukam połączeń, ale wskazuję że głupota nie jest żadnym wytłumaczeniem dla złej polityki. Nie można powiedzieć – Aleksander Kozicki, historyk, politolog, sekretarz regionu Gdańskiego NSZZ Solidarność nic nie rozumie, nie róbcie mu krzywdy. Bo mówienie i pisanie, że Czetnicy walczący po stronie Hitlera przeciwko Tito są jak żołnierze wyklęci to szkodliwa polityka i lekceważenie jej zapewne obfitować będzie w konsekwencje. Ta zaś nikogo nie obejdą, bo może wróci Kurski i zorganizuje nowego sylwestra w Zakopanem. I będzie znowu super, a właściwi ludzie na właściwych miejscach, znów będą mogli demonstrować swoją szlachetność i wewnętrzne piękno.
Podsumujmy więc wszystko teraz, zanim zaczniemy się wolno toczyć do pointy. Film nie jest rzeczywistością i powinien być od niej oddzielony, tak jak relacja z faktów od komentarza w tekście dziennikarskim. Powoływanie się przez autorów reportaży na produkcje filmowe, to nie jest niewinny zabieg mający podnieść ich znaczenie w oczach czytelników i widzów, ale celowa manipulacja. Całkowicie lekceważona przez młodych – z głupoty, i starych – z lenistwa i przekonania, że takie rzeczy nie mają znaczenia.
Kolejna kwestia – malownicze porównania i gawędy nie mogą służyć jako pretekst do serwowania kłamstw. Film dokumentalny zaś nie jest dziełem opartym na faktach, ale na manipulacjach. Wskazuje na to zwykle jego długość – nie więcej niż godzina. A także emocjonalne zestawienie faktów i brak konkluzji innych niż zgodne ze z góry przyjętą tezą. Filmy dokumentalne nie są więc wcale „dokumentalne”, to celowe manipulacje, oparte na przypadkowych obrazach, często nie związanych z treścią dzieła oraz na komentarzu, który je uzupełnia i nie jest oddzielony od faktów ilustrowanych przypadkowymi często obrazami. Co w zasadzie powinno cały film dyskredytować jako źródło, ale tak się nie dzieje. Dlaczego? Albowiem film dokumentalny stanowi osobny segment twórczości, w którym realizują się propagandyści. Nie noszą oni jednak tego deprecjonującego miana, ale nazywani są dokumentalistami, reżyserami, artystami czasem.
Powierzchowne porównania, dokonywane nawet przez bardzo zasłużonych działaczy Solidarności nie mogą być kolportowane jako prawda z podwójnym zabezpieczeniem – bo mówił to nasz człowiek bohater walki o wolność, znany z krystalicznej uczciwości. Być może tak rzeczywiście jest, ale pogawędki, w których pada stwierdzenie, że Czetnicy byli tym samym czym żołnierze wyklęci, wpisują się – wierzę, że nieświadomie – w bardzo pokrętną politykę obecnych władzy dotyczącą podziemia niepodległościowego po II wojnie światowej.
Dlaczego takie rzeczy się w ogóle dzieją? Otóż dlatego, że nasi czy też „nasi” traktują historię instrumentalnie i uważają siebie za jej integralną część. A skoro tak mogą nie tylko Czetników porównać do wyklętych, ale także siebie samych. I sugerować, zupełnie jak ten, co pojechał pisać reportaż o granicy, że stanowią część pewnej tradycji. W dodatku integralnej, czytelnej i zdolnej do odbierania hołdów.
Postawa ta jest prawdziwą plagą w polskiej przestrzeni komunikacyjnej. Dodać do tego można jeszcze jeden jej wymiar – o rzeczach najważniejszych w historii narodu muszą mówić ludzie, najważniejsi, a jeśli oni nie mają czasu, niech to czynią inni, wyznaczeni do tego celu. Ilu ostatnio widzieliście młodych dziennikarzy piszących reportaże o ważnych sprawach, a związanych z PiS? Nie ma takich, albowiem całą komunikację po nasze stronie załatwiają „zasłużeni”. I nie ma doprawdy znaczenia, że pieprzą trzy po trzy…Liczy się zasługa, za którą właśnie otrzymują wspomnianą możliwość pieprzenia.
Jak wobec tego w takie sytuacji uniknąć zagrożeń podobnych do tego, które wykreował Giertych? Skoro polemika toczy się między kandydatami na pomniki, a agresywnymi manipulantami? Zdecydować musi ktoś z zewnątrz. I tak zapewne będzie.
Zastanawia mnie też dlaczego ludzie, którzy mienią się być twórcami filmów dokumentalnych nie korzystają z naszych wydawnictw przy produkowaniu swoich filmów? Myślę, że oni ich po prostu nie znają, bo żeby je poznali jakiś zasłużony działacz Solidarności musiałby je pokazać palcem. Inaczej są nieważne.
Takie mamy okoliczności. No, ale nic, walczymy dalej…
Może jednak dodam na koniec taką uwagę, zupełnie bez związku. Rozmawiałem kiedyś z pewnym starszym już człowiekiem o mentalności Arabów, których całkiem przecież nie znałem. On zaś powiedział mi tak – jeśli wyczują, że nie mogą pana oszukać, od razu tracą dla pana wszelkie zainteresowanie.
Tu jest link do książki opowiadającej, między innymi o Brygadzie Świętokrzyskiej.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zeszyty-do-historii-narodowych-sil-zbrojnych/
A tu trochę złogów magazynowych
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-21/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-1-cudem-odzyskane-30-egzemplarzy/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-22-rosyjsko-brytyjski/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wieki-brazu-i-zelaza-tom-ii/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wieki-brazu-i-zelaza-tom-1/
Tylez prawdy w tym dziennikarstwie, co w prozie Remka Mroza – doktora prawa i najlepiej zarabiajacego pisarza w tym kraju idiotow. Rozmawialem kilkakrotnie przez telefon z pania Kinga, ktora mieszka w Klaksvik, ktora zdemaskowala Ove Løgmansbø jako Remigiusza Mroza. Wlasciwie nie zdemaskowala go, ale poniewaz publikowala krytyczne teksty na temat jego ksiazek, dlatego wydawnictwo przyznalo sie do tego, jaka jest prawda – i po nitce do klebka…
Polacy wylali kupe gowna na spolecznosc farerska, poniewaz masowo kupowali i czytali ksiazki Mroza i nie poniesli za to zadnych konsekwencji. Etycznie jest to bardzo smierdzaca sprawa, nawet gorzej to smierdzi, niz won powstajaca przy patroszeniu grindwali i odpowiedzialnosc moralna jest oczywista. Farerzy nie sa kryminalistami, jak ich przedstawia Mroz, a czytelnicy tak o nich mysla.
Wydawnictwo Dolnoslaskie rozsylalo nawet ksiazki Ove Løgmansbø nieswiadomym blogerkom literackim do recenzji, ktore odnosily sie do ksiazek z entuzjazmem. Tymczasem Farerzy uznaja cala sprawe za skandal i sa gleboko zniesmaczeni postawa Polakow w sposob calkowicie uzasadniony. Na Wyspach Owczych toczy sie dyskusja na temat granic fikcji literackiej, poniewaz farerzy statystycznie czytaja najwiecej ksiazek na swiecie. Tymczasem “Gosc niedzielny” publikuje ciekawa wypowiedz Mroza na temat, jak sa traktowani w Polsce miejscowi autorzy oraz ci z zagranicy:
„Z wydawcami negocjował pan jako Remigiusz Mróz czy jako Ove Løgmansbø?
Oczywiście jako Ove! Było to ciekawe doświadczenie, bo pamiętałem, jak cały proces wyglądał, kiedy zaczynałem pod swoim nazwiskiem. Dzięki temu mogłem zweryfikować, jaka różnica jest w podejściu do debiutanta z zagranicy i z Polski. A jest niebagatelna. Nieznany, początkujący rodzimy pisarz musi uzbroić się w cierpliwość, czekając czasem miesiącami na odpowiedź – Ove dostał kilka pierwszy ofert już pół godziny po wysłaniu tekstu. Kilka oficyn zgłaszało konkurencyjne oferty, co w przypadku polskiego autora właściwie wydaje się graniczyć z cudem.”
Mozna to podsumowac, jako znana skadinad postawe, zjawisko: “kazdy, byle nie Polak”.
Dzisiejsza notka to przyklad suspensu, czyli wywolania reakcji emocjonalnej u odbiorcy – niepewności umysłowej, niepokoju, niezdecydowania lub zwątpienia – poprzez manipulowanie narracja: zli pogranicznicy, dobrzy imigranci, chociaz wiemy skadinad, ze w rzeczywistosci bylo i jest na odwrot. Dalsza manipulacja poprzez dowolne interpretowanie wydarzen historycznych z okresu II WS idzie juz z gorki i jest to kupa gowna – kto to czyta, jest sam sobie winien. Dlatego ja ani nie czytam ksiazek, ani nie chodze do kina, bo chce byc uczciwym czlowiekiem.
Dobra, juz sie nie wtracam i ide mieszac beton.
Ps. To zachowanie Arabow to jest klasyczne podejscie osob narcystycznych – tak, jakby ktos ich tego specjalnie nauczyl, jezeli mentalnie sa zdrowymi osobami, a nie zostali skrzywieni w dziecinstwie. Troszke psychologii. Dobra, ide zacierac…
Skąd pomysł, że artyści nie kłamią. Przypomina mi się ze szkoły staranne ukrywanie „co autor chciał powiedzieć”.
Wlasnie, skad pomysl, ze prawda jest fajna? Chce mi sie rzygac po lekturze blogow literackich tych Polek, ktore sa zdolne wybaczyc autorowi kazda podlosc, „bo sie jednak dobrze czytalo”. Kobiety jednak lubia klamcow i przedstawicieli tak zwanej mrocznej triady. Prawda ich nie interesuje, a stanowia przeciez polowe wyborcow. Dlaczego Trzaskowski zwracal sie do „Polek i Polakow” a nie po prostu do Polakow? Wlasnie dlatego – bo Polki nie sa Polakami!
Autorzy dobrych, wartosciowych ksiazek nie dostaja tylu pochlebnych, entuzjastycznych opinii.
https://horror-buffy1977.blogspot.com/2016/03/ove-logmansbo-enklawa.html
https://kasiek-mysli.blogspot.com/2017/03/enklawa-ove-lgmansb-seria-o-ktorej-jest.html
To jest taki kobiecy sposob myslenia: „no dobrze, moze ci ludzie nie sa takimi sk***synami, jak to jest opisane w ksiazce, bo faktycznie od wielu lat nikt nikomu nic zlego nie zrobil, ale masowo zabijaja delfiny. A skoro masowo zabijaja delfiny, to moga rowniez popelniac morderstwa, gwalty itp. Kto to moze wiedziec, co tam sie u nich dzieje? Na pewno robia cos zlego.”
No i kazdy jest opluty i powinien czuc sie winny.
I tak samo dziala to w stosunku do Polakow – „no dobrze, moze Polacy nie mordowali zydow podczas II WS, ale w sumie kto wie, jak bylo naprawde?”
Zbyt późno, by zakazać nauki czytania. Nawet gdyby, to wchodzimy w cywilizację post literacką.
Nie ma nadziei. Każda kobieta najpóźniej po przejściu na emeryturę dostaje szajby – zaczyna się realizować i ni stąd, ni zowąd zaczyna dużo czytać.
Nie w tym rzecz. Chodzi o niepiśmiennych baronów. Ważna, pozytywna grupa.
Wiem, o co chodzi, ale są dwie instytucje, które nie istniałyby bez kobiet, niezależnie od wieku – to są biura podróży i wydawnictwa książkowe takie, jak to między innymi. Współcześni baronowie nie czytają, bo mają doradców.
Doradcy czytają i to też źle.
Trudno coś zrobić z owymi instytucjami. Nic się nie poradzi. Nie chce mi się wyrażać oburzenia, bo z tego nic nie wynika. To tzw gadanie po próżnicy.
A nie wystarczy co powiedział?
Mojżesz 40 lat włóczył żydów po pustyni. Czekał aż wymrą pamiętający wygodne życie w Egipcie.
Teraz też zamiast marnować czas na dinozaury, warto zadbać o treść przekazu w obrazkach. To finezyjne zadanie, wbrew pozorom.
W moich czasach obowiązywała forma pytania: co autor chciał … I to stwarzało pole do przypisywania mu wszystkiego.
Potem dorastając uczeń trafił na tzw odbrązawianie niektórych autorów i to dopiero było wariactwo.
Mówienie co autor powiedział groziło oceną negatywną. I opinią trudnego ucznia.
Problemem wspolczesnych relacji jest to, ze ludzie nie dopytuja sie, co druga strona miala na mysli lub co chciala powiedziec. Przyjmujemy rozne domysly, zamiast po prostu sie zapytac. Pytanie szkolne, co autor lektury mial na mysli jest bardzo trafne tylko, ze nie potrafilismy tego wlasciwie zinterpretowac bedac dziecmi.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.