mar 092025
 

Polityka wydawnicza jest jednym z najtrwalszych elementów polityki w ogóle. Poznajemy to po tym, że żadne poważne przewroty, z wyjątkiem może rewolucji październikowej, nie odmieniły w znaczącym stopniu witryn księgarskich. Nie usunięto z nich starych, wprowadzonych do obrotu na początku XX wieku tytułów i nie zastąpiono ich nowymi, napisanymi przez nowych autorów. Czy nie było takiej potrzeby i nie było takich autorów? Pewnie nie, bo od wspomnianego wyżej momentu – przełomu stuleci XIX i XX autorzy są wyznaczani przez władze…widne, tajne i dwupłciowe. Ostatnim niezależnym poetą był być może Norwid, który, poprzez swoją niezależność, budził jedynie zdziwienie i niesmak. Sam zaś nie rozumiał, w jakiej sytuacji się znalazł.

Pokrótce przedstawmy jak wyglądała polityka wydawnicza mocarstw i co z tej dawniejszej polityki zostało dzisiaj, a także jak wygląda nowa i czy Polska na tle tej polityki jakoś się prezentuje.

Zacznijmy od Francji. Oferta francuska była ofertą deprawacyjną i na tym zasadzał się jej sukces. No i była chyba pierwszą, w pełni dojrzałą mocarstwową ofertą wydawniczą. Myślę, że zaczęło się od Voltaire’a pracującego na rzecz Katarzyny i Fryderyka, potem poszło już z górki. Rosjanie nauczyli się deprawować autorów, karmić ich i kreować ich sukcesy, a Francuzi nauczyli się wpływać za pomocą książek na politykę. Oczywiście natychmiast pojawia się tu problem Dumasa i Hugo, oraz oceny ich twórczości – czy była to oferta polityczna francuska, czy może antyfrancuska, wyszlifowana w bardzo subtelny sposób. Ja bym obstawiał to drugie. Teraz mała dygresja, mówimy cały czas o literaturze popularnej, bo tylko ta się liczy. Cały istotny przekaz jest w sferze pop, jak to kiedyś napisałem. No, ale przy takim założeniu przyjąć musimy, że wszelkie próby pogłębienia oferty i zmiany jej paradygmatów, celów i narzędzi, którymi się posługuje przy wskazywaniu wartości i postaw, są po prostu próbami przejęcia rynku i wpływania na czytelnika masowego.

Zwróćmy teraz uwagę na pewien pomijany fakt – nie ma oferty wydawniczej bezprzymiotnikowej. Widać to choćby po współczesnej ofercie dla dzieci – są to książki norweskie czy też szerzej – skandynawskie. A co tam się za nimi kryje w rzeczywistości, każdy może sobie zbadać na własną rękę.

No, ale kontynuując wątek – oferta literacka Francuzów, to oferta deprawacyjna, obyczajowa, czyli historie z życia dziwek i alfonsów. Czy taka była Francja, na początku XX wieku? Nie, była jednym z najbardziej konserwatywnych obyczajowo krajów, nawet po II wojnie światowej. Oferta deprawacyjna kierowana była do innych. Do kogo konkretnie? Do Niemców i Polaków, ale sprawdziła się tylko w przypadku tych ostatnich, albowiem tu triumfy święcił najwybitniejszy tłumacz literatury francuskiej Tadeusz Żeleński, a jego przekłady nadal są w obiegu. Niemcy zaś mieli swoją literaturę deprawacyjną, przeznaczoną na rynek wewnętrzny, o wiele bardziej dosłowną niż francuska i na sztywno połączoną z polityką. Dodam jeszcze tylko, że jeśli ktoś wierzy iż Tadeusz Żeleński – Boy, pracując jako felietonista w gazetach, a wcześniej jako lekarz w twierdzy Kraków, własnym sumptem tłumaczył „Żywoty pań swawolnych” czy inne jakieś, wybitne dzieła, niech sobie położy na głowie zmoczony ręcznik. Przypomnę może jeszcze tylko, a dokładnie to pamiętam, że w latach osiemdziesiątych, ukazywał się tygodnik konsumentów „Veto” i tam przedrukowywano, obok historii o towarze rzucanym okazyjnie na półki, także te „Żywoty” w odcinkach. Do tego z ilustracjami Mai Berezowskiej. A jakby tego było mało, leciały tam także zdjęcia gołych bab, ale nie w kolorze. Były lata osiemdziesiąte…!!!! Nikt nie wpadł na pomysł, żeby jakiegoś rodzimego geniusza literatury tam umieścić?! Dlaczego?

Literatura niemiecka miała i ma taki sam charakter, jak francuska, ale jest silnie połączona z polityką. Polega to na tym, że zwykle w sytuacjach dwuznacznych, jednoznacznych, trójznacznych, nieważne jakich eufemizmów użyjemy, by określić spółkowanie, występują żołnierze kajzera, albo Hitlera. Przypomnę, że Kirst był wydawany w Polsce za wczesnego Gierka. A potem przez całe lata dziewięćdziesiąte. Witryny były tym zawalone.

Literatura rosyjska to literatura szantażu emocjonalnego, unikająca treści jawnie deprawacyjnych i rozwijająca wątki psychologiczne. Nawet w czasach kiedy psychologia nikomu się jeszcze nie śniła. Wszystkie rzewne i smutne opowiadania Czechowa i innych, wybitnych pisarzy rosyjskich miały za zadanie wywołać paraliż decyzyjny poszczególnych osób. Książka bowiem, jak pamiętamy, jest medium trafiającym bezpośrednio do serca. I łatwo bardzo za jej pomocą sparaliżować główne ośrodki układu nerwowego.

Literatura polska, bo do niej w końcu się dotoczyliśmy, w ogóle nie jest polska, to po pierwsze, po drugie zbudowano ją na wyselekcjonowanych wątkach literatury rosyjskiej, przykrywając rzecz całą Mickiewiczem, wieszczem i geniuszem. Jedyni prawdziwie polscy pisarze – Sienkiewicz i Prus, to ironiści wielkiej klasy, ten pierwszy jednak jest dziś usuwany z list lektur, a tego drugiego usuną w następnej dekadzie. Na naszych oczach bowiem odbywa się budowanie nowej oferty. Jest to oferta literatury antypolskiej, pisanej jak najbardziej po polsku, której celem jest deprawacja.

Wróćmy jednak do początku. Skąd się wzięła tak zwana literatura polska XX wieku? Wykreowali ją Natansonowie, rodzina bogatych Żydów działająca w programie Rotszylda. Natansonowie stworzyli wręcz całą polską scenę polityczną, albowiem inwestowali nie tylko w socjalistów, ale także w ruch narodowy, a na pewno w ludzi, którzy ten ruch w sposób wielce przekonujący udawali, czyli w rodzinę Niewiadomskich. Schemat ten jest trwalszy niż wszystko w polityce. Do dziś ludzie wierzą, że Eligiusz Niewiadomski to członek ruchu narodowego, polski faszysta, co zabił dobrego prezydenta Narutowicza. I mowy nie ma, żebyśmy się od tej bzdury uwolnili. To też wskazuje, jak ważną i trwałą kwestią są oferty składające się z odpowiednio sprofilowanych treści.

To co braliśmy na nowoczesną literaturę polską i co było przyczyną naszych szkolnych udręk czyli Żeromski, Orzeszkowa i Reymont, to w istocie lokalne warianty rosyjskiej oferty, której celem było wzbudzenie wśród elit miłości do ludu. Po to, by potem wrogowie cara mogli za pomocą tegoż ludu, wychowanego przez wrażliwych pisarzy, poderżnąć carowi gardło. W Polsce wrażliwi pisarze przygotowali drogę komunizmowi. Poznajemy to po tym, że po wojnie żaden z autorów pochodzących ze stajni Natansonów, nie został z bibliotek usunięty. Przeciwnie, posłużyli oni do uwiarygodnienia innych autorów, takich jak Wasilewska, czy Newerly. Także działających na starym, dobrze już zużytym, ale ciągle działającym, rosyjskim schemacie.

Dziś literatura polska kreowana jest w identyczny sposób, tyle, że nie korzysta już z formatów powieściowych, ale zamieniła się w publicystykę. Ta jest tańsza, bardziej funkcjonalna i w zasadzie każdego głąba można uczynić publicystą, czego wyraźnym dowodem jest redaktor Janicki. I nadal chodzi o to samo, czyli o wzbudzeniu współczucia dla cierpiącego ludu. Tego ludu, w dawnym znaczeniu już nie ma, ale jego potomkowie, awansowani dziś na działaczy LGBTQ+ i inne jakieś małpy, żyją w najlepsze i czekają na swoją kolej.

Czy to znaczy, że nie ma już formatów powieściowych? Owszem są, ale realizuje się je w schematach, o których nie wspomniałem, czyli w ramach oferty naśladującej imperialną ofertę brytyjską, to znaczy w schematach kryminalnych. No i szpiegowskich, bo te także z Wysp pochodzą. Jest to żałosne i nie ma w tym grama tak charakterystycznej dla prawdziwych, polskich pisarzy ironii, ani też istotnych elementów formatów brytyjskich. Jest tylko tępe i schematyczne naśladownictwo.

Jakieś ogony zaś, resztki, fragmenty tego, co kiedyś było uznawane za literaturę, usiłują zagospodarować Niemcy lansując tu różne swoje kreatury. Wszyscy zaś autorzy, publicyści, krytycy i durnie mający przymus zabierania głosu, który potwierdza autentyczność tych kantów – bo gdyby nie były autentyczne po cóż by było wskazywać kto z nich jest lepszy, a kto gorszy – służą dewastowaniu wspólnoty i wspólnot. Jak się domyślamy, wspólnota padnie pierwsza, bo głowa państwa wierzy w skuteczność działania określanego jako „wielkie narodowe czytanie”. Ludzie zaś z akademii, z państwem współpracujący, firmują swoimi nazwiskami wszystkie fałszywe hierarchie, które zbudowano tu na naszą zgubę – dla pomieszania dobrego i złego – jak napisał poeta. Czy wobec tego nie ma już żadnej polskiej literatury? Współczesnej nie ma, a jeśli chodzi o dawniejszą, już jakiś czas temu wskazałem, że jest tylko jeden rodzaj polskiej literatury, jeśli nie liczyć Prusa i Sienkiewicza – są to wspomnienia szlachty. Dlatego właśnie je wydajemy. Bo to daje szanse, że nawet jak nasza, zarządzana przez durniów, wspólnota padnie, to mniejsze, gromadzące się przy innych treściach wspólnoty ocaleją.

Dziękuję za uwagę i życzę wszystkim miłej niedzieli

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/roman-sanguszko-pamietniki-ksieznej-klementyny-sanguszkowej/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ksiecia-eustachego-sanguszki-pamietniki-1786-1815/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/julian-ursyn-niemcewicz-pamietniki-z-lat-1830-1831/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pamietniki-czasow-moich-julian-ursyn-niemcewicz/

  9 komentarzy do “Polityka wydawnicza mocarstw”

  1. Wena Szanownego Gospodarza rozkwita w wiosennym słonku (! – również życzę miłej niedzieli) – czyta się z wypiekami…

    Dla domknięcia tych rozważań: czy Sienkiewicz też był „na zamówienie”?

    I: czy istnieje jakakolwiek książka o Ruchu Egzekucyjnym w XVI wieku?

  2. Formaty to podstawa dla pisarzy ale postęp jest nieubłagany. Wielopłciowi autorzy są wyznaczani obecnie przez władze…widne, tajne i dwupłciowe, tfu wielopłciowe 😉

  3. czy chodzi o to, że zdarzyło się składanie podpisów martwą królewską ?

    rzeczywiście cisza w temacie

  4. ręką

    bardzo przepraszam

  5. Chciałbym zwrócić uwagę że literatura „fantastyczna” to kopalnia niesamowitych mutantów pod względem formy i polityki, a polskie produkcje fantasy sprzed 2006 to przypadek szczególny. Format- zachodni, stylistyka- polskie archaizmy i bluzgi, przekaz między wierszami- Urban albo Niemcy, może nawet obydwa naraz, jak to było w przypadku Sapkowskiego.

    Rozbieranie tego na czynniki pierwsze jest zabawne, ale spróbujcie tylko powiedzieć coś na ten temat w szerszym gronie. Zapewniam że reakcja będzie porównywalna do warszawki na stwierdzenie że Macierewicz był dobrym ministrem obrony. Taka jest reakcja na krytyczne przyjrzenie się temu nba czym wychowały się dwa pokolenia.

    Ale nie tylko u nas jest źle.

    W USA, science fiction było napędzane przez ZSRR. Utopijne wizje o tym jak dobrze by było na świecie zapanował pokój, a ludzkość zajęłaby się podbojem kosmosu. Co oznaczało między wierszami: jak dobrze by było na świecie gdyby USA przestało celować ICBM-ami w Moskwę i oddało zachodnią Europę.

    W tym samym USA, w 2002, jeden z mniej znanych pisarzy skarżył się na swoim blogu (wtedy: na „stronie prywatnej”) że  wydawnictwa albo odrzucają z automatu każdy tekst nie spełniający norm ideologicznych albo żądają drastycznych zmian w tekstach żeby te normy wprowadzić. Utrzymywął że miał do czynienia z kilkoma przypadkami kiedy zostało to jawnie zakomunikowane. Jeden z przypadków to zakaz przedstawiania kobiet jako słabszych od mężczyzn wiążący się z przepisaniem sporej części książki, inny dotyczył żądania usunięcia z epilogu sceny ślubu kościelnego pary głównych bohaterów. Sam wpis kończył się gorzkim podsumowaniem że Stephen King nie mógłby już wydać w takich warunkach „Lśnienia”. A mówimy o książce która już w momencie wydania była „deprawacyjna”.

    Mogę się tylko domyślać jak wygląda tam polityka wydawnicza dzisiaj, w czasach kiedy akademia filmowa odmawia nominacji dla filmów gdzie w obsadzie nie ma określonej liczby kalek i kolorowych, a producenci gier komputerowych dostają sugestie że wirtualne laski na ekranie nie mogą być ładne i cycate. Na pewno nie lepiej.

    Ja w pewnym momencie byłem tym szczerze zdziwiony. Nawet największy papierowy popcorn z USA z numerem ISBN, od co najmniej 30 lat, jest ściśle upolitycznionym medium. Najbardziej prostoduszny wyrobnik, świr i fetyszysta zostawał jawnie wciągnięty w maszynę propagandową w momencie wysłania pierwszego maila do wydawnictwa, niezależnie od tego czy mu się to podobało czy nie.

  6. Budżety ostrzą pióra.

    Wiele lat zastanawiałem się, jak komuchom udało się po wojnie przeciągnąć na swoją stronę tylu literatów.

    Teraz wydaje się to takie proste, wystarczy wysypać trochę ziarna na podwórko, a ptactwo biegnie na złamanie karku, gdacząc i machając skrzydłami 🙂

  7. Dla chleba, panie dla chleba….

  8. A co z Klemense Junoszą?
    Gdzie on przynależy?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.