wrz 272024
 

Najpierw jeszcze trochę o pomnikach. Ja także wydałem dzieło pomnikowe i jest to biografia Jerzego Ossolińskiego, napisana przez Ludwika Kubalę. Nie jestem w stanie tego spokojnie czytać, choć już któryś raz wracam do tych treści. W zasadzie niektóre opisy powinny być lekturą obowiązkową w korpusie dyplomatycznym. Tylko o czym ja tu w ogóle gadam? O jakim korpusie i jakich dyplomatach?

Zacznijmy od tego skąd się w ogóle bierze wiedza o charakterach i postaciach? Z paszkwili i politycznych druków ulotnych, które wypuszczają ich przeciwnicy. No i z kontekstów, w których postaci te występują na kartach historii. Stąd na przykład wielokrotnie powtarzana opinia, że Jan Kazimierz był człowiekiem wielkiej osobistej odwagi, ale brak mu było innych zalet. Tego z całą pewnością stwierdzić nie możemy. Na pewno jednak możemy powiedzieć, że królewiczowi brak było cierpliwości. Nie rozumiał on jak bardzo potrzebna jest ona w kontaktach z przedstawicielami szlachty, którzy wpatrywali się w swego pana, jak sroga w gnat usiłując wyczytać coś z jego ruchów i mimiki, coś, czym będą mogli potem popisywać się przed innymi, kiedy wrócą do swoich dworów. Jan Kazimierz z całą pewnością chciał się uwolnić. Od czego lub kogo? Od cienia ojca i brata. Był człowiekiem, któremu marzyła się samodzielność, ale tę samodzielność rozumiał tak, że ktoś musiał go wydobyć z jego niewesołego położenia. Dlaczego ono takie było? Otóż po śmierci Władysława IV po kraju rozeszła się wieść, że zmarły król kategorycznie sprzeciwiał się koronowaniu, któregoś ze swoich braci, a zalecał na tron królewicza duńskiego lub księcia neuburskiego i palatyna reńskiego Filipa Wilhelma Wittelsbacha. Ludwik Kubala w żaden sposób nie komentuje tej wiadomości, a pochodzi ona ze źródeł moskiewskich, z korespondencji rezydentów carskich w Polsce. Moim zdaniem sprawa jest prosta – jeśli ktoś rozpuszcza takie informacje, a są one z całą pewnością kłamliwe, w grę wchodzi zaś palatyn reński lub książę Danii, a adresatem jest Moskwa, to informacje te pochodzić muszą z ambasady angielskiej. W czasie kiedy zmarł Władysław IV Filip Wittelsbach nie był jeszcze reńskim palatynem, bo funkcję tę pełnił dawny zimowy król Czech ożeniony z córką Jakuba I – Fryderyk. Nie ma więc wątpliwości kto i w jakim celu obsadzał tron w palatynacie.

Na szczęście informacje te, rzekomo pewne zostały zlekceważone. Do wyborów stanęło dwóch kandydatów – Jan Kazimierz i Karol Ferdynand. O tym kim byli dowiadujemy się wyłącznie z pism, które ich szkalowały, a jaką taką opinię o ich charakterach możemy wyrobić sobie poprzez informację dotyczące poparcia jakie mieli w kraju. I tu czeka nas spory szok.

Zacznijmy jednak od tego, kto popierał Jana Kazimierza. Od czasów jego porwania przez Francuzów czynili to agenci Paryża, a szlachta w tym czasie żyła oddaniem królewicza sprawie habsburskiej, nazywała go hiszpańskim agentem i cesarskim pułkownikiem. W tym czasie królowa Maria Ludwika – jak pisze Kubala – otwarcie zaproponowała Janowi Kazimierzowi małżeństwo w razie śmierci jej męża Władysława. Ludwik Kubala w żaden sposób tego nie komentuje, albowiem zależało mu na rzetelności badawczej i opinii kolegów historyków. My jednak możemy. Oto król Władysław żyje, a jego francuska żona, protegowana i agentka Mazariniego, „podbija” do jego młodszego brata i składa mu całkiem jawne propozycje matrymonialne. Połączone z deklaracjami finansowymi. Cóż to oznacza? Przede wszystkim to, że uważa Jana Kazimierza za człowieka pewnego, szczelnego, który nie poleci nigdzie z tą rewelacją i nie będzie się chwalił. Uważa go też za osobę oddaną polityce Paryża i nie ma żadnych oporów. Za kogo my ją możemy uważać? Myślę, że wprost za trucicielkę. W momencie kiedy złożyła propozycje matrymonialną Janowi Kazimierzowi, los Władysława był przesądzony.

Rzućmy teraz trochę światła na sytuację ogólną. Trwa wojna z Chmielnickim, który wyprowadził w pole 200 tysięcy ludzi, w tym Tatarów. Odniósł dwa zwycięstwa, które z naszego punktu widzenia były klęskami. Odpowiedzialny za nie był osobiście hetman wielki koronny Mikołaj Potocki. Król Władysław zmarł w maju, a do wyboru jego brata na tron doszło w drugiej połowie listopada. Przez ten czas szlachta i cały kraj żyły złudzeniem, że kanclerz wielki koronny Jerzy Ossoliński przygotuje obronę i zatrzyma kozaków. Tymczasem kanclerz przygotowywał kolejną klęskę, cofając pełnomocnictwa Wiśniowieckiemu, a pieczę nad armią powierzając komisarzom. Polityka ta wykoleiła się pod Piławcami, a klęska była tak dotkliwa, że królowa Ludwika Maria zaczęła się pakować i zamierzała uciekać do Torunia. Tak samo czynili zgromadzeni w Warszawie posłowie. W tym czasie trwała polityczna kampania obu kandydatów. Wiemy o niej tak naprawdę niewiele, albowiem nie zachowały się instrukcje sejmików. Z wyjątkiem sejmiku pruskiego, który – wbrew temu co opowiadali stronnicy Jana Kazimierza – poparł jego brata. Prusy bowiem nienawidziły Ossolińskiego. Gdańsk poparł Karola Ferdynanda, poparł go także Lwów i cała drobna szlachta Podlasia i Mazowsza. W zasadzie nie było wiadomo kto popiera Jana Kazimierza, albowiem mówiono o nim same złe rzeczy, wskazując jednak, że nadaje się do dowodzenia armią.

W tamtych czasach nie było psychologii, komunikacja pomiędzy ludźmi nawet najbliższymi miała charakter oficjalny, a pole do manipulacji i nadużyć w tej komunikacji było ogromne, ze sto razy większe niż dziś.

Zajmijmy się teraz charakterystyką Karola Ferdynanda, królewskiego brata, biskupa Wrocławia. Miał on opinię „pana niewojennego”, co w sytuacji w jakiej znajdował się kraj dawało mu mniejsze szanse. No, ale nie wiemy skąd ta opinia pochodziła, albowiem inna opinia – że Prusy popierają Jana Kazimierza – nie wytrzymuje konfrontacji ze źródłami. Czytamy, że Karol Ferdynand utrzymywał bardzo mały dwór, jego dochody zaś znacznie przekraczały budżet królestwa. Z samego Księstwa Zatorskiego pozyskiwał rocznie 300 tysięcy złotych. Jak wszyscy Wazowie polscy był to człowiek małomówny, skryty i dopuszczał do siebie tylko tych, którzy mieli coś konkretnego do powiedzenia. Nie wiem, jak Wy, ale ja myślę, że byłby świetnym królem. W dodatku stali za nim jezuici. Wszystko to, co przedstawiane jest w paszkwilach jako wady Karola Ferdynanda, możemy śmiało uznać za zalety. Niestety w tamtych czasach oceny przydatności osobistej dla spraw politycznych oceniane były bardzo powierzchownie. I tak, kiedy Jan Kazimierz zerwał się ze smyczy Ossolińskiemu, co na pewno nastąpiło na wyraźne życzenie Paryża, określono to, jako próbę usamodzielnienia się królewicza.

Zapytacie – a kogo latem i jesienią roku 1648 popierał Bohdan Chmielnicki? Jerzego Rakoczego. Jeśli ktoś więc jeszcze raz będzie mi tłumaczył, że rozbiory królestwa zostały zaplanowane dopiero w Radnot, a nie istniał plan budowy całego łańcucha półprotektoratów Londynu ciągnącego się od Renu do Dniepru, tego wyproszę z sali. Rakoczy także był kandydatem do korony polskiej, obiecywał wolności religijne i swobodę wyznania dla wszystkich, choć sam był kalwinem. Popierał go dom Radziwiłłów i wielu możnych na Litwie. Kres tym planom położyła dopiero śmierć księcia, który jak sądzę został otruty przez Habsburgów. Dopiero od tego momentu Chmielnicki, którego armia zatrzymała się pod Lwowem, a potem, niczego nie wskórawszy, podeszła pod Zamość, opowiedział się po stronie Jana Kazimierza.

Królewicza popierali też Szwedzi. On sam napisał list do królowej Krystyny z prośbą o wsparcie. Poparcie szwedzkie świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze dobrze rozpoznali oni deficyty Jana Kazimierza i uznali, że będzie on mniej groźny na polu bitwy niż jego brat kardynał, który za pieniądze, a zawsze miał ich dużo, wynajmie sobie w Europie cały sztab generałów, którzy zrobią wojnę za niego, a potem rozejdą się do swoich zajęć. Szwecja zaś zostanie bez Inflant, z polskim Wazą na tronie, w dodatku katolikiem. Szwedzi bowiem, jako jedyni w całej Europie myśleli wówczas kategoriami wojny.

Jana Kazimierza poparł także elektor pruski, który wprost zaproponował mu wsparcie wojenne. Szykował się bowiem książę elektor do generalnej rozprawy z wrogami swojego księstwa, a także, przez pewien czas, zamierzał, kandydować na króla Polski. Zawsze się zastanawiam, czy nie byłoby jednak lepiej wybrać w XVII wieku na tron Hohenzollerna, a potem mieć już to wszystko z głowy, to znaczy przyłączyć Prusy, zunifikować je i zmienić ustrój. Kraj na pewno by się nie sprotestantyzował, było tu za dużo katolików, a król z dynastii pruskiej musiałby w istotnych kwestiach ustąpić. No, ale to takie gadanie, bo nie wiadomo na ile zgłaszane kandydatury można było traktować serio. Pragnienia Albrechta, pierwszego księcia w Prusiech, zostały oficjalnie ukrócone przez Zygmunta I. To znaczy ukrócone na papierze, bo w rzeczywistości Albrecht nigdy nie zrezygnował z marzeń o koronie polskiej. Jego następcy zaś, za każdym razem gdy składali hołd lenny zgłaszali chęć wystąpienia w roli kandydatów do polskiej korony. Zawsze im otwarcie odmawiano. Rysa na tej polityce pojawiła się dopiero za Władysława IV, kiedy to zebrane w Krakowie stany oznajmiły posłowi pruskiemu, że dadzą odpowiedź później, bo obecna sytuacja – kryzys w związku z wojną szwedzką – nie sprzyja takim rozstrzygnięciom. I wyobraźcie sobie, że ta formuła stała się podstawą i wykładnią całej późniejszej polityki Hohenzollernów. Cóż tu można rzec? – mając mało możliwości wykorzystuje się je racjonalnie i do końca. Mając wiele możliwości, jak Rzeczpospolita, traci się je i zaprzepaszcza okazje. Jan Kazimierz rozszczelnił jeszcze bardziej stosunki lenne pomiędzy Koroną a Prusami, bo potrzebował poparcia elektora. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło.

O tym, jak przebiegała i jak zakończyła się elekcja roku 1648 przeczytacie sobie u Ludwika Kubali.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jerzy-ossolinski-biografia-ludwik-kubala/

 

 

  6 komentarzy do “Portrety psychologiczne synów Zygmunta III Wazy”

  1. Dzień dobry. To jest dopiero materiał na film! Serial cały… Wszystkie te francuskie płaszcze i szpady, którymi nas karmiono w dzieciństwie musiałyby się pochować. Szkoda, że taki nie powstanie. Chociaż – gdyby miał go finansować PISF – to może i lepiej. Aż dziw, że jakiś koszerny producent obecnie z Kalifornii nie weźmie się za ten temat. Kilku bezrobotnych gwiazdorów – i sama polska widownia zwróciłaby koszty. No, ale oni są zdyscyplinowani. Nie lzia to nie lzia i żaden się nie wychyli. Zapis na Polskę.

  2. Nie ma nikogo w polskiej kinematografii, kto by mógł cokolwiek z tego rozumieć

  3. Obiecali hollywoodzki rozmach i sceny, jak u Ridleya Scotta: lśniące zbroje, nap***lanka na całego, wiadra sztucznej krwi tryskającej na wszystkie strony. Zginęło 120.000 kronikarzy, 60.000 ruskich i 30.000 Tatarów. W jakim celu?

    Mylił się Clausewitz mówiąc, że wojna to polityka. Wojna za własne pieniądze i własnymi siłami prowadzona to katastrofa, a za cudze pieniądze – zdrada i też katastrofa.

    PRL rozwiązał sprzeczności klasowe i narodowościowe, które legły u podstaw tej masakry, dlatego będzie na miejscu ta ilustracja muzyczna na tle zamku zniszczonego podczas potopu szwedzkiego:

    https://youtu.be/BbQyJyFNfL4?si=b2iFMaSJv8F7Te3P

  4. Pardon: Koroniarzy.

  5. Odczuwam brak prawdziwego zainteresowania, kto dzisiaj będzie się zastanawiał, dlaczego w Warce praktycznie nie ma rynku, albo dlaczego tak wygląda rynek w Nadarzynie? W naszej rzeczywistości  dominuje, mówiąc w skrócie, bolszewicko-socjalistyczna wizja Polski i świata. Na to nakłada się dominacja osiągnięć Wielkiej Zbrodni Francuskiej. Patriotyzm historyczny zerka coraz płycej, wystarczy posłuchać żartów z edukacji małolatów. Mało pocieszające, że Polska coraz częściej jest postrzegana jako europejski ostaniec cywilizacyjny, a rozwój widać gołym okiem. Żadnym pocieszeniem jest jak musi czuć się francuski chrześcijanin zerkający przez firankę na płonące samochody czy uprawiany państwowy kult zbrodniarzy.

 Dodaj komentarz

(wymagane)

(wymagane)