Wczoraj przyjechał do nas nakład nowej książki, na którą bardzo czekałem. Zrobiliśmy ją wspólnie z Hubertem, a nosi ona tytuł „Porwanie królewicza Jana Kazimierza”. Nie będę tu dziś opowiadał o jej treści, ani nikogo zachęcał do jej zakupu. Napiszę o czymś innym, choć z jej treścią związanym. Temat porwania Jana Kazimierza w zasadzie w świadomości ludzi interesujących się historią nie istnieje, albo jest całkowicie marginalizowany. Sam zaś królewicz uważany jest przez historyków za osobnika lekkomyślnego i słabego, który po prostu w coś się uwikłał. To są oczywiście brednie i po raz kolejny musimy dojść do wniosku, że cały garnitur polskich tekstów na temat XVII wieku, z wyjątkiem tych napisanych przez Ludwika Kubalę, powinien być wymieniony. Nie ma też co słuchać historyków zajmujących się tym okresem, bo oni wszyscy mają jedno marzenie. No dobra dwa – być jak lew Lechistanu i mieć taką kochankę jak Maria Kazimiera. Innych motywacji przy wyborze specjalizacji wśród historyków nie ma.
No to teraz patrzcie. Będą czary. Kto został porwany wiosną roku 1638? Królewski brat i potencjalny następca tronu w Polsce? Też, ale przede wszystkim legalny dziedzic tronu szwedzkiego. Francuzi popierali oczywiście uzurpatorską dynastię rządzącą w Sztokholmie, ale posiadanie w ręku takiego atutu, jak Jan Kazimierz wzmacniało ich pozycję wobec Szwedów bardzo i czyniło z nich zakładnika, w razie, gdyby ktoś w Szwecji nagle się rozmyślił i zaczął prowadzić niezgodną z planami Paryża politykę. Kwestia ta pozostaje niezauważona w zasadzie. A niektórzy autorzy wskazują, że Jan Kazimierz został uwolniony, ponieważ pojawił się legalny potomek Władysława IV. No tak, pojawił się, a potem zmarł, jak wszyscy pozostali bracia obydwu Wazów, umierający nagle na dziwne i nie zdiagnozowane choroby. Dwa razy przechodzili wietrzną ospę, myloną czasem z syfilisem. To nie zmieniało faktu, że Jan Kazimierz cały czas pozostawał legalnym władcą Szwecji. Wojny zaś z Rzeczpospolitą, które rozpoczęły się po podpisaniu Pokoju Westfalskiego, służyły nie tyle zdyscyplinowaniu Wazów, co rozwiązaniu problemu dziedziczenia obydwu koron poprzez rozbiór Rzeczpospolitej.
No, ale odbiegłem trochę od tematu zasugerowanego w tytule. Sprawa porwania królewicza Jana Kazimierza jest bardzo rozwojowa literacko. Kłopot w tym, że nie ma już literatury historycznej w dawniejszym rozumieniu. Nie ma jej od dawna, bo jedyne co rozumieli i nadal rozumieją autorzy biorący się za taką tematykę sprowadza się do formuł sienkiewiczowskich. To jest katastrofa, bo Sienkiewicz posługiwał się optyką dworu, który znał i kochał. I z okien tego dworu patrzył na historię. Dziś taka perspektywa nie jest dostępna, choć Jackowi Komudzie może się wydawać inaczej. Kolejny kłopot polega na tym, że książki jako takie przestały być potrzebne, zastąpiły je podcasty, których autorzy są coraz nieznośniej wystylizowani, próbując w czasie tych swoich nagrań odgrywać sceny, których nie rozumieją. Chcą być tak samo kokieteryjni jak Sienkiewicz, który miał – nigdy o tym nie zapominajmy – 155 cm wzrostu i musiał się naprawdę postarać, żeby zwrócić na siebie uwagę kobiet. No, ale do rzeczy. Kiedy czytamy relacje Ewerharda Wassenberga, który bardzo szczegółowo zrelacjonował okoliczności podróży na zachód i zatrzymania Jana Kazimierza oraz jego orszaku, rzuca nam się w oczy kilka kwestii, najważniejsza z nich jest jednak taka – państwo rządzone przez kardynała de Richelieu było państwem policyjnym. W takim samym znaczeniu, w jakim państwem policyjnym była komunistyczna Rosja, albo hitlerowskie Niemcy. To jest wizja trudna do zaakceptowania, ale raczej prawdziwa. Przypomnijmy, że Francja po latach wojen na swoim terenie w XVI i XVII wieku wyeksportowała wojnę do Włoch i Niemiec, stając się dla tych wojen zapleczem. Sama jednak miała ten kłopot, że za Pirenejami byli Hiszpanie, potęga nie do zlekceważenia. Organizacja państwa musiała więc zmienić się drastycznie i nie było już w nim miejsca na różne wybryki. Łatwo było zawisnąć w Paryżu, w stuleciu XVII i równie łatwo można było zostać połamanym kołem. Ilość szpiegów kręcących się po drogach całej Europy, którzy dostawali wynagrodzenie ze szkatuły króla Ludwika XIII przekraczała wszelkie dopuszczalne normy. Byli oni liczni jak szczury i równie bezczelni. Prowokatorzy czynni na miejscu gotowi byli zorganizować każdą demonstrację niezadowolenia ludu, jaka była potrzebna. Wassenberg opisuje scenę kiedy lud francuski poinformowany został, że Jan Kazimierz to wysokiej rangi hiszpański szpieg. Rozjuszony tłum o mało nie zamordował królewicza. Ten i podobne wypadki były to, rzecz jasna, prowokacje służące złamaniu więźnia. Żaden prosty lud, szczególnie w miastach i portach, do których zawijają hiszpańskie, portugalskie, genueńskie i weneckie statki nie zawraca sobie głowy hiszpańskimi szpiegami, bo oficerowie i marynarze króla Hiszpanii kręcą się tam całkiem jawnie i wybierają ostrygi na straganach. Mimo trwającej wojny. A o tym, że Jan Kazimierz to Jan Kazimierz wiedział w Marsylii każdy. O czym informuje nas tenże sam Ewerhard Wassenberg.
Zwróćmy teraz uwagę na taką oto kwestię – Francja ma za sobą, zorganizowany w Londynie, udany zamach na króla Henryka IV. Polska ma za sobą nieudany zamach na króla Zygmunta III, który ponoć był wybrykiem niejakiego Piekarskiego, szlachcica powiązanego z arianami, w dodatku wariata. Nikt przez czterysta lat w Polsce nie podjął poważnego śledztwa, które wyjaśniłoby kim był ten Piekarski, wszyscy zadowalają się powtarzaniem powiedzonka, że plótł na mękach. No właśnie – ciekawe co wyjawił Piekarski, że zaraz go uciszono, a jego zeznanie zostało zabetonowane takim bon motem?
Jaki jest efekt zamachu na króla Henryka IV? Wzmocnienie struktur państwa, terror, pokawałkowanie zamachowca Ravaillaca i ogólne wzmożenie prowadzące w konsekwencji do szeregu reform w armii. Francja nie rozpoczyna co prawda podboju Niemiec, bo szok królobójstwa jest zbyt wielki, ale przynajmniej rozpoznaje przeciwnika i jej dyplomacja rozpoczyna serię poważnych rozgrywek, które rzutują na całą Europę, także na Polskę i Litwę.
Co się dzieje w Polsce po zamachu na króla Zygmunta? Nic. Choć związek pomiędzy obydwoma zamachami jest oczywisty i wskazują go nawet ludzie tak ograniczeni jak polscy historycy. Po zamachu na króla Zygmunta możliwa jest akcja polegająca na uprowadzeniu jego syna, w akcji zaplanowanej w sposób najbardziej oczywisty. Czy ktoś spróbował może podobnej sztuki w Paryżu z Ludwikiem XIII? Nie wiem. Może ktoś zna takie przykłady? Król Ludwik podróżował także poza stolicę, był na wojnie we Flandrii, wraz z kardynałem. Nikt chyba nawet nie pomyślał, że można go stamtąd uprowadzić lub zabić. To samo z książętami, otoczonymi zawsze zgrają uzbrojonych w szpady lub rapiery szermierzy. Jak porównamy to z orszakiem, który towarzyszył Janowi Kazimierzowi, mocno się zdziwimy. Byli w nim bowiem prócz magnackich synów, także muzycy. Polska prowadziła do niedawna wojnę w Prusach ze Szwedami, zakończoną najbardziej obfitującym w konsekwencje wydarzeniem w naszej historii – pokojem w Sztumskiej Wsi. Ktoś mógł więc pomyśleć, że kraj nastawiony przyjaźnie do wszystkich, który zgodził się na niełatwe i w zasadzie upokarzające warunki, nie musi się niczego obawiać. Stąd lekkomyślność w przygotowaniu wyprawy Jana Kazimierza do Hiszpanii. Ponoć nie, wynikała ta lekkomyślność ze sprytu. Król Władysław zdawał sobie sprawę z tego w jakiej sytuacji postawili go magnaci i przedstawiciele stanów uniemożliwiając wyprawę wojenną do Szwecji. I wyjazd Jana Kazimierza miał być kamuflażem. Można pęknąć ze śmiechu. Kiedy czytamy Wassenberga musimy dojść do wniosku, że nie tylko w orszaku królewicza byli agenci kardynała, ale także w każdej mijanej przez ten orszak karczmie, siedziało ich przynajmniej ze czterech.
Możemy teraz dokonać podziału potencjałów politycznych na przełomie XVI i XVII wieku. Otóż państwa dzielą się na te, w których można dokonać zamachu na panującego i te, gdzie nie można tego zrobić. Te, w których dochodzi do zamachu, dzielą się z kolei na takie, które rozumieją konsekwencje i takie, gdzie są one lekceważone. Idźmy dalej tym tropem – tam gdzie zamach jest lekceważony, dochodzi wkrótce do próby terytorialnego podziału państwa i rozwałki totalnej. Te zaś państwa, gdzie zamach został zrozumiany właściwie, rozpoczynają akcję odwetową, którą przygotowują bardzo starannie. Jej celem nie jest bynajmniej panujący, ale cała struktura państwa i jego elity. Rodzi się mechanizm rewolucyjny, którego źródłem są tajne struktury państwa agresora, zamierzającego rewolucję wyeksportować. Czy wobec tego sojusz pomiędzy Stuartami i Habsburgami, o którym wspomina się niewiele, skłonił Francuzów do przyspieszenia prac nad rewolucją wymierzoną w Stuartów? To jest temat na prawdziwą literaturę historyczną, którą powinien napisać ktoś, kto ma jednakowoż trochę więcej wzrostu niż miał go Henryk Sienkiewicz. Stulecie XVII pełne jest rozwojowych tematów. Żeby się jednak z nimi zmierzyć jak należy trzeba odrzucić wszelkie kokieterie. Na razie macie to:
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/porwanie-krolewicza-jana-kazimierza-gabriel-maciejewski/
Historię zaczynałem studiować od Kubali a kończę na Coryllusie 😉
Nie kończ za szybko, bo może coś jeszcze się przydarzy
nie chce mi się szukać ale, w internie było że Wazowie byli spokrewnieni z królem Hiszpanii, i ci zaprosili Jana Kazimierza żeby go zatrudnić w marynarce , no i że właśnie to było powodem porwania i uwięzienia królewicza przez francuskich -siepaczy-
okładka dobra,
sprawca porwania na pierwszym planie, ale ponieważ sprawca jest szerszej polskiej publiczności , znany tylko z koronek, to ja bym na jego białym kołnierzu dorysowała kilka kółek naśladując haft zwany od nazwiska kardynała -haftem Richelieu-
taki off topic
Wazowie byli spokrewnieni ze wszystkim, wyglądało to jednak trochę inaczej. Zatrudnienie go w marynarce polegało na uczynieniu zeń admirała, a także wicekróla Portugalii
jeśli Wazowie byli spokrewnieni ze wszystkimi to gdybym była historykiem to przede wszystkim przebadałabym korelację między śmiertelnością dzieci Wazów a zdarzeniami europejskimi , gdzie ich wazowskie pokrewieństwo z europejskim rodami mogło innym europejskim rodom jakoś zagrażać…
Na dworze w Wiedniu chyba się orientowano, a i w Hiszpanii też, że nie ma on żadnych kwalifikacji by pełnić te funkcje?
A po co mu kwalifikacje? On miał firmować politykę hiszpańską na Bałtyku, a nie dowodzić flotą. Od tego byli inni. Poza tym miał też być wicekrólem Portugalii.
Po co właściwie zwiedzał te porty francuskie? Aż się prosił by go schwytano.
Mam opowiedzieć całą książkę? Widzę, że jest Pani na nie, więc i tak Pani nie przekonam
Dzień dobry. Dla mnie – słabo przygotowanego czytelnika – rysuje się wyraźna rywalizacja Habsburgów i Francji Kardynała, jako dwóch głównych wtedy ośrodków władzy, z pomniejszymi pionkami na szachownicy, jak to Anglia, Szwecja, Holandia, księstwa niemieckie i Rosja – wtedy już kontrolowana przez Holendrów chyba. Mocni musieli być ci Francuzi, że tak zamieszali na Wyspach i wtedy chyba – jeszcze uszło im to bezkarnie. Ale w efekcie – beknęli za to po stu latach, City bowiem ma pamięć jak słoń… Liczę na to, że szczegóły doczytam w książce.
W zasadzie liczyła się wtedy tylko Turcja, Francja i Hiszpania. No i Polska, którą należało zniszczyć możliwie szybko. Do tego posłużył niezawodny zestaw: Chmielnicki, Szwedzi i Moskwa, wespół w zespół. Francji Polska nie była potrzebna w cale, dla Hiszpanów była kluczem do sukcesu
– zapomniałem o Turcji. Ale ciekawe, że Holendrzy, który zdaje się mieli wpływy w Moskwie, tak łatwo dali się zaprząc do francuskiego wozu…
To był taktyczny sojusz przeciwko Habsburgom i Londynowi, złamany dopiero w II połowie XVII wieku
Nie o to chodzi. Tam nikomu nie można było ufać.
Dlaczego Katalończyków w Hiszpanii nazywa się pejoratywnie Polakami a kibice Realu Madryt krzyczą: kto nie skacze, jest Polakiem (tzn. głupkiem?)
https://youtu.be/CAlnl1ozcq0?si=v9V_i2i_vKA0xgwA
To powiedzenie ma swoje źródła w XVIII wieku – wyjaśnia pani profesor.
Oczywiste że nie wspomniała o Czarnej Madonnie z Montserrat ani o Czarnej Madonnie z Częstochowy.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.