maj 092022
 

Nie wiem czy wszyscy to pamiętają, ale pożywką dla intelektualisty w latach osiemdziesiątych był tak zwany drugi obieg oraz XIX wieczna literatura masowo drukowana przez komunę czyli tak zwany kanon. Wdałem się wczoraj w krótką wymianę zdań na temat tak zwanej klasyki oraz tego co się zestarzało, a co nie. Przypomniałem sobie wtedy, coś co napisałem dawno temu – literatura jest emanacją siły imperiów. I ta siła musiała być naprawdę wielka, skoro w księgarniach w całej Polsce można było kupić Dickensa, Zolę i Turgieniewa, tak, jakby autorzy ci żyli współcześnie lub opisywali sprawy dla człowieka oczekującego na przystanku tramwajowym istotne. A tak przecież nie było. Oczywiście swoją robotę robił kanon lektur oraz bezsporny fakt, że żadne innej literatury po prostu nie było. No, ale czasy te się skończyły i dziś powinna się ona pojawić. Nic takiego nie następuje, albowiem nie ma imperiów, które mogłyby zapewnić literatom jakieś godziwe warunki, albo chociaż upodlić ich tak strasznie, by zaczęli pisać peany na ich cześć. Jest też technologia, która jest najważniejszym czynnikiem zmian w świecie i ona także nieco dezawuuje literaturę. Pozostał jednak mit, puste miejsce po geniuszu, o które biją się różni frajerzy. Wszystko zaś zmierza do tego, by książkę jako nośnik unieważnić. Dokładnie po to tylko, by wśród żyjących w postimperialnej rzeczywistości dziennikarzy nie było sporu o to, kto lepiej pisze.

Mój wczorajszy dyskutant stwierdził, że on czyta klasykę, a ta się nie starzeje nigdy. Nie jestem aż takim optymistą, albowiem nie wyobrażam sobie, że ktoś dziś czyta Balzaka. Czy nawet Prousta, który był ostatnią wielką emanacją siły europejskich imperiów na rynku literackim. Kwestie obecności literatury i kontekstów literackich w otaczającym nas politycznym świecie są ważne, albowiem bez tego stracilibyśmy możliwość komunikowania się na poziomie innym niż podstawowy. Nawet przy założeniu, że literaturę zastępują dziś memy. Nie każdy czyta memy, a Sienkiewicza czytał każdy. Nie można odwrócić się od literatury, tym bardziej że jeśli spróbujemy to uczynić natychmiast obszar ten zostanie zawłaszczony przez nową jakąś metodologię i nowe interpretacje, którymi wrogowie ludzkości posługują się degradując pojedynczego człowieka. To samo dotyczy historii. Ktoś wczoraj umieścił na twitterze okładkę książki pod tytułem „Płeć Powstania Warszawskiego”. Kwestie takie wywołują wielką wściekłość u ludzi czytających klasykę i ogłaszających, że nie zestarzała się ona wcale. Ja zaś patrzę na to i myślę – wydałem „Bitwę o Warszawę” i tej okładki nikt na twitterze poza mną nie zamieścił. Wczoraj świętowano też jakąś rocznicę związaną z Mościckim. Przypomniałem, że wydałem jego autobiografię, ale nikt poza mną tego nie zrobił, choć wielu deklaruje przywiązanie do tradycji i sanacyjnej Polski. Wszyscy jednak, jak psy Pawłowa, reagują na przynęty, które podsuwa im ten świat. Jakie on ma wobec tych ludzi zamiary? No złe przecież. Traktuje ich właśnie tak, jakby chciał nakarmić wszystkich pasztetową z papieru toaletowego, a oni rozpoczynają dyskusję czy lepszy jest ten marszczony, tradycyjny, czy może ten w różowe kwiatki. Miłośnicy zaś literatury faktu oraz reportaży Kapuścińskiego upierają się, że najlepszy jest używany.

Zacząłem zastanawiać się na co czekają ci ludzie wielbiący klasykę, która jest w całości martwa, albo ujawniła swoje propagandowe intencje, a także na co czekają ci, którym się zdaje, że publicystyka zastąpi literaturę. Najlepiej zaś będzie, jak w jednym programie wystąpi posłanka Nowicka, Korwin i ekonomista Mentzen. Potem zaś będzie można dyskutować o tym, kto kogo zmasakrował i jakie to ma konsekwencje. Oczywiście nie ma żadnych albowiem ludzie ci także nie mają żadnego znaczenia. Odwróćmy więc sytuację i zadajmy pytanie – czy literaci mieli dla imperiów jakieś znaczenie? Ogromne. Taras Szewczenko nie mógł mieć przy sobie w więzieniu nawet kawałka ołówka, żeby nie napisać czegoś po ukraińsku. Literaci oddalający się od linii polityki imperialnej, także partyjnej byli niszczeni bez litości, jawnie i skrycie, poprzez prowokacje. Niektórzy z nich, nie zmieniając przecież kursu imperialnego, a jedynie tracąc łaski pionów urzędniczych i różnych kacyków, stawali się później bohaterami literatury drugiego obiegu. Zachowując się przy tym – o ile żyli – tak, jakby przysługiwały im wszelkie imperialne przywileje. I ludzie traktowali ich właśnie w taki sposób, jakby stanowili podporę tronu. Kapuściński w Polsce był najwyraźniejszym przykładem.

Najistotniejsze w tym całym układzie jest oddawanie hołdów. Dziś wszyscy oddają hołdy Józefowi Mackiewiczowi, autorowi dość przeciętemu, którego postawę można chwalić, ale można też mieć do niej wiele wątpliwości. Chodzi o to jednak, by Mackiewicza zahibernować, a następnie wyłonić spośród producentów pasztetowej ktoś, kto będzie go udawał i tym swoim udawaniem nie będzie przeszkadzał innym. No i nie daj Boże nie można go krytykować, albowiem to całkowicie odbiera sens komunikacji w grupie osób pragnących zostać kontynuatorami jego myśli. Oczywiście w warunkach o wiele bardziej komfortowych. Czy ktokolwiek czyta dziś książki? Myślę, że bardzo niewiele osób, nie można jednak wyobrazić sobie świata bez książek. Dlatego, między innymi je wydaję. Nie można albowiem wtedy umrą hierarchie określające się wobec wartości innych niż siła. Nawet Moskwa nie może odrzucić literatury i po staremu lansuje te swoje ramoty. Pani Zacharowa zaś reaguje na słowa Glińskiego o usunięciu rosyjskiej kultury z przestrzeni publicznej, histerią udającą pewność siebie. Kłopot polega na tym, że ludziom o literaturze dyskutującym, potrzebni są autorzy martwi. Żywi bowiem sprawiają zbyt wiele kłopotów. I nigdy nie wiadomo co wymyślą. Żywi autorzy powinni być utrzymywani przez imperia lub organizacje tajne, wtedy można by oddawać im hołd, albowiem broniliby prawdziwej, gwarantowanej wolności i budowali system znaczeń, do którego odnieść mógłby się każdy pożyteczny idiota. Inni autorzy nie są potrzebni, albowiem czytelnik poszukuje przede wszystkim komunałów. Tak zwana przygoda intelektualna przypomina zachowanie psów obwąchujących sobie tyłki gdzieś za garażami. Jakiś taki pesymistyczny wyszedł mi ten tekst, ale mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe.

  9 komentarzy do “Pożyteczni idioci rozprawiający o komunałach”

  1. Dzień dobry. Trochę pesymistyczne, faktycznie, ale temat jest ważny. Ja ze swojej perspektywy mogę tylko dodać, że jeśli już chcemy w tej całej literaturze znaleźć coś pożytecznego, to jest to poszerzanie zasobu językowego. Pan lubi określenie „memy”, takie raczej nowoczesne i związane z technologią raczej niż z literaturą, ale natura zjawiska jest podobna. Dawniejsze memy – literackie – które nazywano po prostu pojęciami zrozumiałymi dla tych, którzy czytali – jednak ułatwiały komunikację. Dlatego szatan – wróg komunikacji – zwalczał tą, powiedzmy „wartościową” literaturę i zastępował ją inną, prymitywną. To dało efekty, owszem, wystarczy porównać formę i treść komunikacji dzisiejszej z choćby XIX-wieczną. Dlatego – nie demonizując jej wartości – szanuję tą starą, dobrą pisaninę, której autorzy o wiele więcej wiedzieli o jakości niż nam współcześni.

  2. To prawda, może się zagalopowałem i pora wrócić do Stendhala.

  3. – nie wiem, nie czytałem. Ale ja raczej spodziewałbym się, że wykopie Pan – jak zwykle – coś starego, dobrego, a zapomnianego i polskiego. I rzuci Pan na stół amatorom klasyki. Chcecie bajki – oto bajka… 😉

  4. Czy znów nie dochodzimy do konkluzji że handluje się dorobkiem martwych artystów, co by nie trzeba się było zyskami podzielić. Żywy artysta może coś palnać i zysk poszedł się gonić. Taki martwy jest lepszy bo zawsze można wydać jego dzieło i napisać setki artykułów co by on ten artysta teraz powiedział, a żywy zawsze pot by może dementi się domagał.

    Przez ostatnie 30 lat opowiadano nam bajki o Rosji, Niemcach i złych naszych rodakach, po 24.02.2022 czar prysł

  5. Artysta nigdy nie jest martwy, jeśli jest artystą a nie pismakiem.

  6. Oby coś dobrego z tego dla rynku wyniknęło

  7. Cervantes. Jak zacząłem zwracać uwagę nie na przekaz fabularny, tylko tzw. kontekst historyczny. Bunty Morysków finansowane przez dejów berberyjskich (czyli kogo?), francuskie galery z La Rochelle swobodnie prowiantujące się w Algierze, czy Oranie, napadające na katolickich wyzwoleńców wracających do Hiszpanii, milicje ludowe chroniące andaluzyjskich wybrzeży, gospodarka wiejska – hodowle owiec, folusze etc.

    I to szokujące zestawienie: muzułmanie potrzebujący niewolniczej siły roboczej do upraw, a z drugiej strony hiszpańscy koźlarze, mulnicy etc. wolni i na tyle zasobni, że mogący fundować błędnym rycerzom posiłek złożony z mięsiwa, sera, owoców i wina.

    To jest wielka literatura. Niby Don Kiszot jest o jednym, a tak naprawdę jest o drugim i trzecim.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.