lut 162025
 

Obejrzałem sobie niedawno, a zachęcano mnie do tego bardzo, stary już, bo dwudziestoletni, rosyjski serial na podstawie powieści Bułhakowa. Po zakończeniu projekcji doszedłem do wniosku, że cała książka i wszystkie jej ekranizacje omawiają jeden tylko problem – kłopoty lokalowe mieszkańców Moskwy w latach trzydziestych. Zaczyna się bowiem od tego, że Woland zjawia się na Patriarszych Prudach w poszukiwaniu mieszkania, gdzie mógłby zaaranżować swoją tradycyjną hucpę. Kończy się zaś rzecz cała porzuceniem sutereny w arbackim zaułku, co dokonuje się także za sprawą Wolanda i jego podwładnych. Jeden z nich – Asasello – mówi do mistrza: czy panu się zdaje, że prawdziwe życie polega na tym, żeby siedzieć w suterenie, na kanapie, w szpitalnym szlafroku i kalesonach? To jest ważna, egzystencjalna kwestia, która potwierdza moje wcześniejsze założenie. Nie na tym polega prawdziwe życie. Zaułek arbacki zaś, w wyobraźni Bułhakowa był tylko pewnym etapem, który przeprowadzić go miał do lokali naprawdę wykwintnych. Miał on jednak świadomość, że aby się w nich znaleźć, jest niestety za krótki. I wymyślił te diabły, ten cały cyrk, po to właśnie, by uspokoić swoje wielkie i nienasycone pragnienia, dotyczące posiadania fantastycznych przestrzeni mieszkalnych gdzie mógłby pisać wielkie powieści, w obecności swojej kochanki wiedźmy, całkowicie, rzecz jasna, gołej. To był szczyt marzeń i kwintesencja prawdziwego życia dla jednego z najwybitniejszych rosyjskich pisarzy. Bo umówmy się Michał Bułhakow pióro miał. I się, pardon, nie obcyndalał w tańcu. Na tyle rzecz jasna, na ile towarzysz Stalin pozwalał.

Po tym wstępie trzeba się zastanowić czym zajmowała się literatura radziecka i w ogóle literatura krajów bloku wschodniego, kiedy ten blok jeszcze istniał. Otóż kreowaniem prawdziwego życia. Do tego właśnie wynajmowano pisarzy i oni, poprzez potęgę swojej wyobraźni, budowali złudzenie, że wszystko jest normalnie. Ludzie mają jakieś rozterki, coś się polepszy, coś się popieprzy, problemy wewnętrzne górują niczym szczyty Alp nad problemami zewnętrznymi. Kolejek po ochłapy nie ma, ten ją kocha, a ona jego nie, bo ma innego. I takie tam rzeczy.

Dziś wszystko to poszło w zapomnienie, żeby nie powiedzieć – w diabły, a przez to zmieniła się także literatura. Pisarze porzucili język subtelnych niedomówień, paradoksów, kłamstw piętrowych i złudzeń każących wierzyć, że dwudziestometrowa kawalerka to przytulne gniazdko dla dwojga. No i generalnie miłość przestała być tematem. A już na pewno miłość dwojga dorosłych ludzi reprezentujących dwie przeciwne płcie. Czy to znaczy, że zatriumfowała prawda? No skąd. Mamy jeszcze więcej kłamstw, a są one znacznie bezczelniejsze. Nikt już bowiem nie bawi się w żadne autoterapie, jak Bułhakow, wszyscy na chama domagają się realizacji tych projekcji, co je sobie pod czapką wyhodowali. Jeden chce być babą, a wcześniej to ukrywał. Tamta znowu chce być chłopem, bo ojciec ją prał w dzieciństwie, albo go w ogóle nie było i ona teraz ma potrzebę utożsamiania się z siłą. Wszystkie te pragnienia podbudowane są przez autorytety wyrastające z krzaków jakiejś dziwnej hierarchii, która wyhodowana została na nieznanym nawozie. Śmierdzi jednak on dość mocno i zlekceważyć tego zapachu nie sposób. I to jest dziś prawdziwe życie. W porównaniu z nim siedzenie na kanapie, w szpitalnym szlafroku i kalesonach, gdzieś w arbackim zaułku, nie wydaje się takie złe.

Są jednak ludzie, którzy się od takiego życia odcinają i proponują inne. Ono wyrasta na innej glebie. Lub, jak pewnie nazwaliby to zwolennicy różnych psychoanaliz, na innym złudzeniu. Jakąż dać mu nazwę? Może taką – złudzenie trwałości kultury. To jest mniej więcej to samo, w co wierzył Bułhakow, który marzył o wielkim mieszkaniu i gołej w nim kochance. Tylko, że dziś nikt nie interesuje się kochankami, a wszyscy bardziej pieniędzmi. Te zaś muszą być przeznaczone na cel szczytny. Czy może być coś bardziej szczytnego niż ochrona dóbr kultury? Nie liczę rzecz jasna Owsiaka, bo on i jego fundacja to wręcz Himalaje. My zaś, w trochę mniej niebezpieczne, ale też ambitne rejony się wybieramy. Żeby żyć naprawdę, należy najpierw zdefiniować kulturę, a następnie bronić tej definicji jak lew. I wtedy pojawiają się różne sensy, nie trzeba już chlać na umór, ani brać narkotyków, wystarczy zwykłe towarzyskie picie, jedna lampka po spektaklu. Można też, jak komuś brakuje wyobraźni, podczepić się pod jakaś istniejącą już definicję kultury i wraz z tymi co już jej bronią, przystąpić do akcji. Przed kim się tam chować, w tych kulturalnych okopach Świętej Trójcy i w kogo ciskać kamieniami? W barbarzyńców rzecz jasna. A to i ich trzeba jakoś zdefiniować? Nie inaczej. Czy to jest jakiś kłopot? Wcale nie, barbarzyńcy bowiem to ci, co próbują odciąć finansowanie twórcom działającym w ramach przyjętej definicji kultury. I już. Ta formuła zawiera wszystkie subtelności i odcienie, których nawet nie trzeba z niej wydobywać za pomocą światła, cienia, czy jakichkolwiek pozorów talentu. Wszystko przyjmuje się na wiarę. Bo są pieniądze. W dodatku są to dolary, czyli ten rodzaj pieniądza, który był najbardziej pożądany przez mieszkańców Moskwy w latach trzydziestych. – Powiedz no mi messer – zapyta ktoś niespodziewanie – czy ci, co dziś bronią swoich praw do obłąkania i własną piersią zasłaniają kulturę, nie wydają ci się podobni do wspomnianych tu już trzy razy mieszkańców Moskwy zamieszkujących to miasto w latach trzydziestych? Tak  jakby….Oni też chcieli żyć prawdziwie. Żeby to jednak zrobić trzeba było zawrzeć pakt z jakimś diabłem. Pod ręką zaś był tylko towarzysz Stalin i większość decydowała się na niego. Mistrz Bułhakow był jednak nim już trochę rozczarowany i dlatego zainwestował w tego drugiego. Reszta jednak nie miała wyjścia. Towarzysz Stalin zaś stawał w obronie kultury i prawdziwych wartości z takim przytupem, że aż drżały ściany moskiewskich kamienic.

To zaś oznacza, że obronę wartości w nowym ich kształcie zawsze musi firmować ktoś potężny – albo jakiś towarzysz, albo Woland po prostu. My zaś, w odróżnieniu od mieszkańców Moskwy z powieści Bułhakowa, w odróżnieniu od obrońców i zwolenników tez o trwałości kultury, odzianej w nowe definicje, musimy się wobec niego określać indywidualnie. Co innego bowiem niż obrona kultury i co innego niż metraże mamy w głowach. Wiemy też, że rozliczać nas będą ze sprawstwa. Ja przynajmniej w to wierzę. I wierzę coraz głębiej, albowiem widzę, że większości szlachetnych obrońców ducha i wiary myli sprawstwo z imaginacją. Szczególnie to widać w tych momentach, kiedy kulturę definiuje się za pomocą przymiotnika – narodowa. Chodzi z grubsza o to, że kiedy ktoś zaczyna mówić o kulturze narodowej, albo jeszcze lepiej – duchowej, jej obrońcy z miejsca zakładają szpitalny szlafrok, kalesony, siadają na kanapie, każdy w swojej suterenie i włączają telewizor. Po co to czynią? By żyć naprawdę. Uważają bowiem, że wszystko co we wskazanym zakresie mogli zrobić już zostało zrobione. Czekają teraz na jakiegoś pisarza, który uwiarygodni ich postawę i wskaże wszystkim dookoła, że ta jest właśnie bardzo właściwa i słuszna.  Niestety wszyscy wskazani przez świtę towarzysza Stalina, czynni w czasach kiedy istniał blok wschodni, już pomarli. Żyje jeszcze trochę aktorów, reprezentujących duchowość i narodową kulturę, ale oni nie dźwigną tematu, bo są za starzy po prostu. Pozostaje więc wiara w to, że kiedyś było lepiej, spleciona z imaginacją i kalesonami, całkowicie wykluczająca jakiekolwiek sprawstwo i jakiekolwiek moce – bo nie ma sponsora.

Na dziś to tyle. Jeśli ktoś czegoś nie zrozumiał, nie potrafię mu niestety pomóc

Wczoraj okazało się, że zostało nam jeszcze 20 egz. Szkoły nawigatorów nr 42

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-42-materialy-do-historii-narodowych-sil-zbrojnych/

Pomóżcie Saszy. Niewiele już zostało do zebrania

https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

  12 komentarzy do “Prawdziwe życie. Rozważania na marginesie niedawno obejrzanego serialu „Mistrz i Małgorzata””

  1. Spotkałem się z poglądem, że jest to powieść mocno satanistyczna …

  2. Doprawdy? Co za brak wyrobienia i kultury

  3. tez tak mi się wydaje, dlatego się przekomarzam …

    a ja z domownikami ustaliłam że jest to także powieść z elementami marketingu, tak na szybko jest tam lokowanie produktu np ten olej, jako produkt o szerszym zastosowaniu niż tylko w kuchni, prezentacja plaży miejsca uzdrowiskowego, promocja domu literatów, promocja waluty dolarowej którą trzeba mieć i dobrze ukryć, koniecznie dobrze ukryć a nie byle jak,  jest poeta jako pudło rezonansowe z tymi jego państwowo twórczymi  wierszami „załopoczcie ….”,  itd

    a a dziś wszystko poszło w zapomnienie …  tak ….marketing się zmienił podpowiada inne rozwiązania

  4. „cała książka i wszystkie jej ekranizacje omawiają jeden tylko problem – kłopoty lokalowe mieszkańców Moskwy” – no proszę, tego nie odczytałem. Mi rzucił się w oczy problem bezpieczeństwa pieszych w ruchu drogowym oraz świeżości produktów spożywczych w handlu detalicznym…

  5. szybko tworzyliśmy listę lokowanych produktów, a książka była czyta kilka lat temu i  zapomnieliśmy że trzeba jeszcze do lokowania produktu dodać … domek letniskowy

    ale tak na marginesie przypominając sobie wszystko co się działo w rodzinie, w domu wtedy kiedy książka była w czytaniu to … było w niej coś niepokojącego…

  6. Okropnie pretensjonalny się pan zrobił…

  7. A przy okazji – jeśli można zapytać – to jak Szanowny Gospodarz określiłby twórczość Ilfa i Pietrowa?

  8. „Mistrz i Małgorzata” to jeden z pierwszych tytułów z gatunku „urban fantasy”. Analiza fantastyki z „politycznej” perspektywy prowadzi do bardzo niepokojących wniosków. Panie Gabrielu, uważam że trafił Pan w dziesiątkę z pomysłem „literatury werbunkowej”, jezeli dobrze pamiętam, to było w kontekście „Harrego Pottera”.

  9. W nic nie trafiłem, nazwałem rzecz po imieniu. Literatura werbunkowa to fakt. Mamy tu przede wszystkim serię o Hornblowerze i całego Łysiaka

  10. Postać Pana Jezusa została tam przedstawiona jako postać wiejskiego przygłupa mającego dar uzdrawiania.W tradycji rosyjskiej ciągle przewija się tzw ,,jurodiwyj,,.Np .Rasputin.To szyderstwo z Religii chyba pozwoliło Bułhakowowi przeżyć .I chyba zapewniło mu taką klakę w świecie komunistów.

  11. też mam takie odczucia, ale też spodobało mi się tp określenie „literatura werbunkowa”.

    adekwatne

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.