wrz 072022
 

Niebawem na ekrany kin wejdzie film opowiadający o obronie Grodna przed sowietami w roku 1939. Jest to pierwszy powojenny film opowiadający o ataku ZSRR na Polskę. I to jest dramat prawdziwy. Przez trzydzieści lat tej niby wolności żadna władza nie zdobyła się na to, by sfinansować taki obraz. Niezwykłe doprawdy. A przecież tyle było dyskusji o tym, jak tu zainteresować Polaków historią. Kiedy już pieniądze na kulturę znalazły się w rękach „naszych” twórców, efektem tego był gniot „Bitwa Warszawska”, w którym główne role zagrać musieli dyżurni aktorzy uznani za geniuszy w swoim zawodzie, czyli Olbrychski i Linda. Potem był film o Piłsudskim z Szycem w roli głównej, bo jak inaczej i koniec. Spraw dotyczących września 1939 i postawy sowietów nie pokazywano. Jeśli oczywiście nie liczyć filmu „Katyń”, również nakręconego przez najbardziej godnego tej roli reżysera czyli Andrzeja Wajdę.

O nowej produkcji mówi się w mediach już od kilku tygodni. I jakież to problemy wysuwa się na plan pierwszy w czasie tych dyskusji? Nigdy byście nie zgadli. Otóż dziennikarze martwią się czy przez ten film można trafić do młodzieży, która nie interesuje się historią. Przyznam, że nie uwierzyłem w to co słyszę. Trzydzieści lat nie można było nakręcić obrazu o najeździe sowietów, a teraz zaczyna się dyskusja o tym, jak trafić do młodzieży, tylekroć przecież wyszydzana. Nie przez nas tutaj bynajmniej, ale przez kabarety będące ulubionym widowiskiem Polaków w czasie ostatnich 30 lat. Szkoły zawsze przyjdą – jak miał według twórców kabaretowych mawiać mistrz Wajda. Cóż to jest jeśli nie szyderstwo z „trafiania do młodzieży”? A skoro tak, jasne jest jedno – cała produkcja historyczna jest dalej wydzierżawiona godnym i godniejszym i produkowana z myślą o rynku wewnętrznym. Ten globalny bowiem jest po staremu zawłaszczony przez artystów sponsorowanych z Moskwy. I widać to dobrze dzisiaj,  nie tylko w filmie, ale także w postawie gwiazd muzyki, takich jak Waters. Jeśli więc polscy dziennikarze, filmowcy, twórcy i w ogóle ludzie od budżetów na kulturę, chcieliby serio rozmawiać o swojej misji, powinni zająć się tym, jak z polską produkcją wypłynąć na szerokie wody. Ktoś powie, że przecież próbują, bo najmłodszy Łysiak był nominowany do Oskara w kategorii filmu krótkometrażowego. Nie rozśmieszajcie mnie, bo znamy się już długo. Jak widzę człowieka, który jedzie na galę Oskarów z filmem pod tytułem „Sukienka”, którego bohaterem jest karlica zakochana w kierowcy ciężarówki, to myślę jedynie o tym, kto wpadł na pomysł, żeby w ten sposób reklamować linię odzieży dla osób niskorosłych. Mogę się oczywiście mylić, ale mam swoje obsesje i trudno mi doprawdy uwierzyć, że stary jak świat, ograny numer – mała garbuska i clown zakochani w sobie bez pamięci – został odgrzany bez żadnej ukrytej, biznesowej intencji. W tym całym Hollywodzie mogli się zorientować co jest grane, są w końcu handlowcami, i Oskar przepadł. No, ale nie zajmujmy się przeszłością, przed nami kolejna premiera, a wokół niej raz jeszcze rozdmuchiwane będą absurdalne dyskusje o przekazie, który ma wzruszyć młodzież i sprawić, że stanie się ona patriotyczna. To znaczy co konkretnie zrobi? Bo takiej kwestii nikt jeszcze nie poruszył w tej dętej dyskusji, której celem jest – powtórzę – utrzymanie określonych środowisk przy budżetach na kulturę. Nikt nie wie, jak ma zachowywać się ta uwiedziona przez patriotycznych twórców młodzież. Czy ma zrobić zrzutkę na kolejny film, czy może demonstrować na ulicach, czy też organizować samodzielnie kluby dyskusyjne? Takie ujęcie tematu jest poza zasięgiem dziennikarzy biadających nad niewłaściwą postawą młodych. Obłuda tej formuły jest wprost paraliżująca i nie ma co liczyć na to, że jak Kurski przestał być prezesem, a zastąpił go Matyszkowicz, cokolwiek się w tej sprawie zmieni. To znaczy telewizja i różne patriotyczne fundacje wyłożą pieniądze na film, który nie dość, że zaprezentuje polski punkt widzenia w sposób niesztampowy i mało infantylny, to jeszcze zdobędzie on prawdziwego Oskara. Zostanie bowiem wyprodukowany z myślą o tym Oskarze, bez żadnych dodatkowych podtekstów, czytanych przez takich maniaków, jak ja. To jest dość istotne w ocenie filmów przez jurorów, którzy są oczywiście sprzedajni, ale nie w takich zakresach, jak się to zdaje naszym rodzimym pastuszkom od filmów długo i krótkometrażowych. Jeśli ktoś chce promować film w centrum władzy filmowej, to musi to robić serio. To zaś oznacza, że nie może tam być ukrytych intencji, nawet ukrytych mimowolnie i bez pełnej świadomości ich ukrycia. Czy na coś takiego stać polskich twórców? Nie, bo oni muszą najpierw tutaj rozwiązać problemy, które sami tworzą w swoich biednych umysłach, muszą się uporać ze swoją własną pychą, a dopiero potem zastanowić się dlaczego takie cwaniaki, jak oni nie mogą przemówić do łbów tych durnych Amerykanów. Na to, jak przypuszczam, nie stać w Polsce na razie nikogo. Po prostu nikogo. I nie widać, by mogło się coś w tej sprawie zmienić, albowiem młodzi twórcy już od samego początku zaczynają kombinować i kręcić. Wszystko zaś z obawy, by miejscowi macherzy od budżetów nie uznali ich za frajerów. Mając tak nakreśloną wizję stosuneczków panujących w polskiej branży filmowej, można śmiało rzec, że pasuje do niej tylko jeden film, który dokładnie, toczka w toczkę odzwierciedla owe stosunki. Chodzi mi oczywiście o serię zatytułowaną „Gang Olsena”. Opowiada ona o tym, jak trzech przestępców próbuje bezskutecznie zrobić udany skok, za każdym razem planując go drobiazgowo. I wszystko im się w tych planach zgadza, do chwili kiedy nie skonfrontują ich z realiami i nie zaczną działać. Wtedy okazuje się, że zaplanowany w kuchni u jednego z nich majstersztyk złodziejskiego rzemiosła jest jakimś bieda-napadem, z plastikowym nożem na kasę pancerną. I tak w koło Wojtek w każdym odcinku. Patrzymy na to i myślimy sobie, że prawdziwy gang Olsena nie ryzykował przynajmniej publicznych pieniędzy, a „nasi” nie mogą się powstrzymać, przez finasowaniem swoich projektów z kasy publicznej, udział zaś tych pieniędzy w produkcji kolejnego gniota motywują chęcią trafienia do młodzieży.

Na film o Grodnie jednak pójdę i napiszę tu recenzję, albowiem sfera publiczna nie dostarcza dziś człowiekowi żadnych inspiracji. Wszyscy publicyści komentują dziś działania ruskiej agentury czynnej na ulicach, w redakcjach, na estradzie, w kinie, w zasadzie wszędzie. I czynią to z całkowitą bezsilnością, oddając przestrzeń publiczną wrogom wolności. I jeszcze uważają przy tym, że dobrze czynią, albowiem wskazują zło. Nie, nie wskazują, oni je akceptują, a jeśli coś wskazują, to własną bezsilność.

 

W niedzielę 11 września w domu kultury Hugonówka w Konstancinie odbędzie się kiermasz książek naszego wydawnictwa i nie tylko naszego wydawnictwa, a także prezentacja obrazów Agnieszki Słodkowskiej. Będzie Hubert, który będzie rysował. Kiermasz odbędzie się w ramach cyklicznej imprezy „Otwarte Ogrody Konstancina”.

 

Jeśli ktoś chce pomóc Władysławie, tutaj jest numer jej konta

Władysława Rakowska

98 1020 1055 0000 9902 0529 0566

 

  10 komentarzy do “Problemy nie do rozwiązania czyli gang Olsena w natarciu”

  1. w moim otoczeniu, to wszyscy się deklarują, że idą na ten film, coś nas tak emocjonalnie trafiło jak dekadę temu film  Pan Tadeusz

    Zobaczymy,

  2. Przeczytałam właśnie recenzję filmu. Opowiada o polskim antysemityzmie. To nie gang Olsena, a prawdziwy.

  3. Naprawdę? Boże, jaki ja jestem jednak naiwny…

  4. Dzień dobry. To dobrze, Panie Gabrielu, że Pan pójdzie i coś napisze. Ja nie pójdę na pewno, ale będę ciekaw Pańskich refleksji. Co zaś do tych naszych „tfurców” filmowych, młodych i starych – nie mogę się oprzeć skojarzeniu z niegdysiejszą komunistyczną nomenklaturą sprawująca władzę w PRL. Świętej pamięci babka moja, a i wielu innych, jej podobnych, zadawało sobie wtedy pytanie; no naprawdę, czy ci komuniści to już nie mogą znaleźć nikogo mądrzejszego i bardziej wyględnego na premiera, tylko musi być nim taki głupek – Jaroszewicz. Otóż myliła się. Nie był on żadnym głupkiem. Tylko cele miał inne niż deklarowane. Tak jak w pewnej amerykańskiej sztuce o wojnie i jej patologiach, kończącej się retorycznym pytaniem jednego z protagonistów; a co właściwie jest złego w wojnie, póki jest pod dostatkiem piwa i papierosów?

  5. Recenzja filmu „Orlęta. Grodno ’39” autorstwa Marcina Wikło, zamieszczona  na portalu http://wPolityce.pl

    https://wpolityce.pl/kultura/613400-orleta-grodno-39-czy-to-na-pewno-film-o-bohaterstwie

    wskazuje na skażenie ważnego tematu poprawnością polityczną, czyli „polskim antysemityzmem”, jaką kinematografia III RP się posługiwała w propagowaniu polityki wstydu, co w kontekście obecnej sprawy reparacji wojennych od Niemiec, miało służyć Niemcom i Rosji.

    Historia tego tematu agresji ZSRR na Polskę w 1939 roku w kinematografii III RP, który przez tak długi czas był tematem niewygodnym/tabu, przypomina historię powstania filmu „Ogniem i mieczem”, który też dopiero, gdy Polska wstępowała do NATO, też mógł być zrealizowany.

  6. może jakimś wspomaganiem dla młodzieży o dniu 17 września 1939 będzie książka Sergiusza Piaseckiego pt  Zapiski oficera Armii Czerwonej, bo dla mnie , kiedy  przeczytałam ją w latach 90 – tych to była taka osłupiająca rewelacja .

  7. Słuchałem recenzji filmu w PR24 i co mnie już odstraszyło żeby zobaczyć to ,, arcydzieło”-to oczywiście to,że główną rolę gra harcerz mający słuszne korzenie czyli żydowskie.Jakby naprawdę w tak ważnym filmie nie mogłaby być historia normalnego polskiego harcerza tylko musi być wtrącona jakaś politpoprawna historia.

    Jeszcze murzyna brakuje by spełnić wszystkie wymogi dzisiejszych norm poprawności politycznej.

  8. no to czemu reżyser z nazwiska Polak tak nienawidzi kraju który dał mu wykształcenie twórcy filmowego, dał realną  możliwość tworzenia filmów, skąd to  żeby zbudować obraz przeciwko swojemu krajowi, z recenzji wynika że  jesteśmy podli, brudni, źli i cytując przywołąną przeze mnie książkę mamy czarne sumienie faszysty i jesteśmy tak źli jak polskie pany – bo jakoś tak brzmi pierwsze zdanie tej książki Piaseckiego o oficerze armii czerwonej

    no czemu

  9. Po filmach historycznych ostatnich dekad, polskiej produkcji pozostaje mi w sercu i wspomnieniach jakieś takie niezdrowe uczucie melancholii, niemocy i szczerze powiem dziadostwa. Ona nie napawają dumą, i pewnością co do wielkości ducha narodu, nie dają nadziei na przyszłość, ale budzą jakieś niezdrowe rozterki. Ja się po nich waham czy warto być Polakiem, co to polskość i czy trzeba jej bronić. Niezdrowe patologiczne emocje skaziły mi wizję ojczyzny moich marzeń, dlatego nie oglądam już od jakiegoś czasu. Szkoda na to nerwów, a Szyc to …. No właśnie.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.