gru 302022
 

Wczorajszy tekst o sporcie podsunął mi myśl taką, wszystko z czym mamy dziś do czynienia na wizji jest promocją uzależnień afektywnych. Ludzie, którzy komentują sport, w istocie tego nie czynią, a opowiadają o psychologi i emocjach zawodników i zawodniczek. O jakichś ich przygodach gadają półgębkiem, albo chwalą się o czym, rozmawiali z jakimś sławnym mistrzem. Sportu w rozumieniu takim, do jakiego chce nas tu przekonać valser tam nie ma. Są to ludzie, którzy się na sporcie nie znają i w zasadzie sport im przeszkadza. Gdyby nie to, że wielu ludzi interesuje się sportem, i to gwarantuje publiczność oni by nawet w kierunku boiska nie spojrzeli.

Nie dało się słuchać komentarzy w studio, w czasie mistrzostw świata, a ja tylko czekałem, aż któryś coś powie o synach Albionu. I rzeczywiście jeden z tych matołów, co sobie stylizują głosy, żeby komentowanie banalnego meczu było bardziej dramatyczne powiedział w pewnym momencie – synowie Albionu coś tam, coś tam…Niepojęte. Tyle razy było to wyszydzane i nic. Dalej wraca. Rzekome upoetyzowanie sportu ma zasłonić prosty fakt – oni nie wiedzą na czym polega praca trenera i zawodnika, być może nie wiedzą tego sami trenerzy. Natomiast pełną wiedzę na ten temat posiadają sędziowie, albowiem od nich w istocie zależy jaki będzie wynik meczu na boisku piłkarskim. I proszę zwrócić uwagę, że sędziowie, wyjąwszy Listkiewicza, to jest ta grupa w sporcie, którą komentatorzy interesują się najmniej lub wcale. Casus Marciniaka niewiele zmienia. Dyskusja z sędzią bowiem, wyjąwszy Listkiewicza, zakrzywiłaby się bowiem w kierunkach, o których żaden sportowy komentator nie ma pojęcia i nie byłby w stanie on jej kontynuować, o ile sędzia zechciałby mówić o tym, jak postrzega swoją pracę. Tak sądzę, choć mogę się mylić, albowiem nie należę do świata sportu.

Czy taka postawa komentatorów jest wynikiem przypadku? Wszyscy się tu zgadzamy, że raczej nie. Jest to pewna metoda, która ma zagwarantować grupie osób, markujących zainteresowanie sportem stałą obecność na wizji. Komentatorzy sportowi zaczynają powoli, a nieraz całkiem szybko, omawiać sprawy od sportu bardzo odległe. Sam zaś sport służy im tylko jako pretekst do zaistnienia wśród ludzi zajmujących się polityką, poppolityką i innymi fragmentami życia publicznego. To są delikatne podmiany, które są widoczne gołym okiem, ale nikt o nich nie mówi, w zasadzie nie wiadomo dlaczego.

Podobne przesunięcia widoczne są w innych segmentach masowej propagandy. I trudno doprawdy przypuścić, by nie było w tym jakiegoś celowego działania. W zasadzie premedytacji. Wczoraj oglądałem film na Netflixie, w którym starsi już mocno państwo uprawiali seks. To nie było tak bardzo dziwne, ale ta pani zaczęła w pewnym momencie podduszać swojego partnera. Zważywszy na nędzną, wtórną i przewidywalną intrygę tego serialu, który ciągnie się przez kilka sezonów, przypuszczam, choć pewnie wiele osób w to nie uwierzy, że cały ten gniot jest zrobiony wyłącznie po to, by pokazywać takie rzeczy. Wiadomo zaś, że jak się już raz zacznie coś pokazywać odwrotu od tego nie ma. Obscena i patologia triumfują, bo są uzależniające. Dokładnie tak samo jak narkotyki. Rozmawiałem kilka razy z terapeutami, którzy pracowali z narkomanami. Problem w zasadzie polega na tym, żeby im znaleźć inne, bezpieczniejsze uzależnienie. Wielu zaczyna biegać wyczynowo i staje się ekspertami od sportu. Wielu przeżywa nawrócenie i zaczyna uprawiać ortodoksję taką, że się o niej nie śniło wszystkim obecnym tu tradsom. Wymiar tych przełożeń jest jednak bardzo czytelny. To jest ucieczka przed diabłem, który ciągle ma nad tymi ludźmi władzę. Oni zaś sądzą – mogę się mylić – że uwolnią się od niego poprzez narzucanie swoich zasad i swojej władzy innym. To niestety nie jest takie łatwe. Być może na tym polega właśnie mechanizm pokusy – otwierają się jakieś drzwi, za którym wszystko aż lśni od czystości i szlachetności. Wystarczy tylko wysiłek, który – nie szydzę tutaj – nie jest mały. Podobnie jak niemałe jest ryzyko, które podejmują ci ludzie. To wszystko jest naprawdę, serio i wiąże się z różnymi zagrożeniami i poważnymi wyborami. Kłopot w tym, że chodzi tam o to, by zachować moce, które towarzyszyły takiemu człowiekowi w czasie kiedy był po tamtej stronie, ale zmienić jedynie pozory. Z tym, że pozory to nie jest bynajmniej coś lekkiego, tak jak nielekkie jest zaprzedanie się złu.

Ktoś może powiedzieć, że mieszam porządki, bo zaczynam o sporcie, potem przechodzę do głupich filmów, żeby na koniec zajmować się ludzkim nieszczęściem. No, ale tu chodzi o wyłącznie o ludzkie nieszczęście. O byłych piłkarzy alkoholików i tych całkiem współczesnych, którzy mają coś tam za uszami, o scenariusze pokazujące uwikłania całkowicie fikcyjne, które są promocją tych uwikłań i o cyrografy prawdziwe. To jest jedno nieszczęście. Metodyka zaś omawiania tych spraw nie jest w istocie metodyką, ale próbą ukrycia ich rzeczywistych podobieństw. Każdy kto kiedyś studiował tak zwane nauki humanistyczne zauważył zapewne w jaki sposób traktują siebie nawzajem specjaliści z różnych dziedzin humanistyki. Udają, że nic nie rozumieją z metodologii, jaką posługuje się ich kolega, uśmiechają się uprzejmie i usiłują ukryć łączącą ich nędzę. I czynią to za pomocą tak zwanej specjalizacji. Ich kłopot polega na tym, że nie zajmują się kolportażem znaczeń całkowicie i powszechnie nieważnych. Tyle, że fakt ten nie może zostać ujawniony. Podobnie jak nie może zostać ujawniony fikcyjny charakter tej kolportowanej wiedzy i fikcyjny charakter specjalizacji, która polega na tym, by odrywać przedmiot badań od wszelkich istotnych kontekstów i od przedmiotów badań sklasyfikowanych jako inna dziedzina.

Co innego Netflix i komentatorzy sportowi. To są kanały komunikacji doinwestowane i ważne, albowiem w nich tkwi pułapka. Tam można łączyć wszystko ze wszystkim i szafa gra. Nie ma już filmów o miłości, są jedynie obrazy promujące uzależnienia afektywne. Tak samo jak sportowcy są od tego, by opowiadać o swoich uzależnieniach i upadkach. W dodatku wszystko to posegmentowane jest tak, by każdy – stary i młody – zaczął się zastanawiać czy to podduszanie to nie jest czasem rzecz warta zastanowienia.

Oglądałem jeszcze jeden film ostatnio. Nosił on tytuł Szklana cebula i był kolejną częścią obrazu znanego jako Na noże. Oba te filmy to slapstickowe komedie, które łączy postać detektywa o nazwisko Benoit Blanc. Gra go Daniel Craig, a jego sznyt polega na tym, że jest to detektyw staromodny, ktoś w typie Herkulesa Poirot, ale fizycznie nieco bardziej akceptowalny. Tyle, że monsieur Blanc nie jest detektywem staromodnym. On jest projekcją scenarzysty na ten temat. Gość wygłasza jakieś „staromodne” kwestie, które w tłumaczeniu na polski są po prostu horrendalne. No, ale nie o to chodzi. Pierwsza część filmu została zrobiona po to, by pokazać uchodźców z jak najlepszej strony, a z drugą jest tylko gorzej. Intrygi w zasadzie nie ma, są tylko postacie, bardzo wyraziste, które mają ukryć jej brak. No i dekoracje robione z rozmachem, a hierarchia wartości, na szczycie której znajduje się Mona Lisa. Ona bowiem też występuje w tym filmie. Całość jest nieistotna, albowiem wyprodukowano to dzieło dla jednej tylko sceny – żeby pokazać, że Craig i Hugh Grant mieszkają razem, jak mąż z żoną. I tyle. Ktoś może parsknąć śmiechem i powiedzieć, że chyba oszalałem. Tyle zachodu, pieniędzy i organizacji tylko po to, żeby pokazać dwóch starych pedałów? Tak właśnie. Wszyscy bowiem dobrze wiedzą, że promocja uzależnień afektywnych inaczej nie działa. Nie można tego lansować wprost, bo normalni ludzie nie duszą się nawzajem w czasie seksu. Jeśli komuś wpada taki pomysł do głowy, to tylko dlatego, że gdzieś o nim słyszał i ktoś – jakiś humanista zapewne – potwierdził, że jest to zachowanie akceptowalne i w zasadzie normalne. Nie ma odwrotu z tej drogi, tak jak nie da się przekonać narkomana, albo innego ciężkiego grzesznika, który opowiada o swoim nawróceniu, że przede wszystkim warunkiem takowego jest, by przestał o tym mówić. Pan Jezus i liczni święci, byli bowiem kuszeni przez diabła na pustkowiu, kiedy byli sami, bez dekoracji, bez terapeutów, bez dzwoneczków mile brzmiących w uchu. Bez wyzwań także. W obliczu własnych decyzji jedynie i przy zaangażowaniu własnej jedynie woli. Każdy kto próbował rzucić palenie wie o czym mówię. Z pijaństwem jest trochę gorzej, bo alkoholik nie uzależnia się w istocie od wódki, ale od publiczności. Dlatego tak blisko mu do komentatorów sportowych.

  13 komentarzy do “Promocja uzależnień afektywnych”

  1. James Blish w „Życiu wśród gwiazd” włożył w usta jednego z bohaterów takie zdanie, które brzmiało mniej więcej „tylko kulturoznawca będzie najlepszym władcą świata”.

  2. Dzień dobry. Ja też, nieco mimo woli, obejrzałem ten film i muszę powiedzieć, że ja widzę jeszcze jeden przekaz, nieco zawoalowany, ale widoczny dla kogoś takiego jak ja. Otóż brzmi on tak mniej więcej, że oto nadchodzi czas idoli poważnie dotkniętych demencją, zapominających kwestii wpół zdania oraz grających mimiką całkowity brak zrozumienia tego, co się do nich mówi. Na razie to jest tak niby pół żartem pół serio, ale będzie się rozwijało, bo taka staje się publiczność, a ona chce oglądać głównie siebie i myśleć, że proszę, też tak mógłbym i kto wie… Młodsza publiczność nie ma już czasu i ochoty na taką konwencję, woli sama się nagrać, puścić to na yt albo innym tiktoku i liczyć odsłony czy tam lajki. No i krótsza, często niema forma bardziej odpowiada ich cierpliwości i intelektowi. I to też bynajmniej nie jest przypadek.

  3. Tak, trzeba zaburzyć komunikację i wykluczyć element rozumienia

  4. – właśnie. A na dodatek promować narcyzm….

  5. Gdy we Włoszech przy kolacji leciał jakiś mecz Interu w lidze mistrzów, wiedziałem kto do kogo podaje, co się dzieje na boisku, bo komentator to komentował z emocjami.

    A u nas?

    Potrafią nawet gola pominąć nie przerywajac swojego wywodu na jakiś poboczny temat. A jak skończą wywód, powiedzą, że przed chwilą padła bramka i na powtórce zobaczymy kto strzelił gola.

    Najlepiej ściszyć telewizor niż słuchać o jakiejś willi Ronaldo czy o aferach selekcjonera.

    W innych państwach daje się działać trenerowi z zaufaniem na lata, a u nas podkopuje się jego pracę i naciska na dymisję. Najlepiej jakby sam odszedł.  Może robi się to po to, aby naród nie zjednoczył się przypadkiem wokół piłki nożnej jak np. w Argentynie?  Przecież to piłka nożna to u nas sport narodowy,, a nie jakąś tam siatkówka.

  6. „Szklanej cebuli” jeszcze nie oglądałem. Ale „Na noże” wydawał mi się filmem o dobrym przekazie. Jest tam faktycznie o imigrantach, ale najlepszą postacią była imigrantka  z krzyżykiem na szyi. Dla mnie to było znamienne. Stary, bogaty pisarz, który czegoś dokonał (symbol ameryki) odchodzi przy jazgocie, konflikcie jego nic niepotrafiących dzieci. Zaś na końcu ten jego dom „przejmuje” właśnie ta chrześcijańska imigrantka. Nie wiem czy nie było symboli maryjnych jeszcze w scenach z jej udziałem.
    Ale jeśli kolejna odsłona zawędrowała w tym kierunku to ja dziękuję. Zresztą to jest stary motyw. Pierwsze odsłony z reguły są dobre, konserwatywne po to by przyciągnąć, związać z filmem widza by następnie zaatakować go tępą propagandą w kolejnych częściach. Czyli niezdarny James Bond, który budzi sympatię w pierwszej części staje się jednak starym kolarzem.

  7. Juz kiedys o tym pisalem ale ci cali „synowie Albionu”, istnieja jedynie w stylebookach przekaznikow znad Wisly, nawet nad Tamiza o zadnych synach od Albionu nie slyszano.

  8. Dlatego jedynym komentatorem z prawdziwego zdarzenia (tyle ze komentuje post factum) wydaje sie byc Jan Tomaszewski

  9. Niech Pan zobaczy nową książkę Patlewicza. Trzeba przyznać że chłopak się postarał

    https://3dom.pro/19347-niezwyciezona-rosja-radoslaw-patlewicz.html

  10. Następna będzie o Chinach, albowiem prawdziwi mistrzowie muszą pisać tylko o sprawach najwyższej wagi. Czekam też na książkę o USA opowiadającą o historii tego państwa, od samych jego początków.

  11. Ten link przypomniał mi niedawną rozmowę z Rosjanką, która w Polsce mieszka od kilkudziesięciu lat i jest osobą o wyższym wykształceniu humanistycznym. Miała potrzebę dyskusji, bez zacietrzewienia, sama zaczęła od inwektyw w stronę Żeleńskiego i wychwalania Putina – jaki to mądry człowiek. Gdy zapytałem o kilkaset tysięcy ofiar w Czeczenii – powiedziała, że też się nad tym zastanawia. Ale jak widać, raczej dość płytko. Na argument, że Rosja była od setek lat agresorem odpowiedziała z rozbrajającą logiką – była silna, to podbijała. Wniosek był oczywisty – Rosja była silna, to miała i ma prawo podbijać. Rozmowy zakończyły się bez gniewu, raczej z otwartością na kontynuację. Niemniej skala impregnacji rosyjską doktryną imperialną poraża.

    I jeszcze jeden wątek – w YT lecą pogawędki/mruczenia niejakiego Nowakowskiego i jeszcze jednego gostka, nazwiska nie pomnę. I ten gostek w pewnym momencie powiedział, że Rosja modernizując państwo postawiła na administrację, wprowadzając różne procedury, które w Rzeczpospolitej były w tym samym czasie niestosowane. I to też przyczyniło się do jej przewagi i w efekcie do naszej porażki. Tego aspektu nie znałem.

  12. Co to znaczy że alkoholik uzależnia się od publiczności?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.