sie 272011
 

 

Czy Dreyfus był kozłem ofiarnym? Tak to przedstawiała prasa i w to wszyscy wierzą do dziś. Ja także. Dreyfus był kozłem ofiarnym, ale takim kozłem, któremu dane było przeżyć. W całej aferze bowiem ofiar było więcej i główną z nich bynajmniej nie był nasz kapitan artylerii.

Major Picquart, którego zesłano do Tunisu bronił Dreyfusa i szukał dowodów jego niewinności. Jego podwładny, major Henry był człowiekiem, który w winę Dreyfusa wierzył święcie i uważał, że dokument mający dowodzić jego winy jest autentyczny i napisany jego ręką. Major Henry był człowiekiem przywiązanym do armii i wierzył, że jest ona ostoją praworządności, ładu i podporą społeczeństwa. Ten cały zaś Dreyfus, Żyd i Alzatczyk w jednym, chciał tę armię zniszczyć. W mniemaniu, że Dreyfus jest winny utwierdzał majora Andre inny major Ferdynand Walsin Esterchazy. Sprawę zaś, za zamkniętymi drzwiami prowadził sąd wojskowy. Sąd ten posługując się najnowszymi zdobyczami kryminalistyki uznał Dreyfusa za winnego. Cóż to były za zdobycze? Otóż kolejna reforma francuskiej policji, reforma mająca już ostatecznie przekonać naród, że szpicli nie ma i nigdy nie będzie, a policja posługiwać ma się w śledztwie metodami naukowymi, doprowadziła do tego, że korzystano w postępowaniach sądowych z usług grafologa. W sprawie Dreyfusa skorzystano z usług najwybitniejszego specjalisty tamtego czasu pana Bertillon. Orzekł on, że Dreyfus nie dość iż list napisał, to jeszcze koślawiąc własne pismo próbował zatrzeć ślady. Major Henry był wniebowzięty, major Picquar pocierał czoło w zakłopotaniu, a majora Esterchazy w ogóle sprawy te nie bardzo obeszły.

 

Jak już powiedziałem, Dreyfus pojechał na Wyspę Diabelską, po czym wrócił z niej w roku 1899, w roku tym wznowiono proces opierając się ponownie na analizie Bertillona i ponownie uznano Dreyfusa winnym. Powiedzmy od razu, że jak na człowieka, który przebywał przez pięć lat w nieludzkich warunkach kapitan Dreyfus trzymał się wcale nieźle. Prasa oczywiście rozdmuchała jego sprawę w sposób niewyobrażalny i niewyobrażalnie szybko doszła prawdy. Oto okazało się, że major Henry, człowiek, który najmocniej wierzył w winę Dreyfusa był bliskim znajomym majora Esterchazy. Ten ostatni zaś wyznał w końcu, że to nie Dreyfus, ale on sam napisał to fatalne pismo, od którego zaczęła się cała awantura. Tak po prostu. Przyznał się. Sąd zaś nadal uznawał winę Dreyfusa opierając się na „naukowym” dowodzie, którego dostarczył Bertillon. Sąd Proszę Państwa to poważna instytucja, a sąd wojskowy to instytucja super poważna i nie lubi ona by z niej żartować. Tutaj zaś szykował się żart epokowy wprost, żart, po którym armia francuska nie była już tą samą instytucją co dawniej. Jeśli dodamy tu, że major Esterchazy był głównym inspiratorem pomysłów i projekcji majora Henry, mamy już jaki taki ogląd sprawy. Jeśli dodamy, że pan Henry popełnił samobójstwo zaraz po tym kiedy jego kolega przyznał się do winy to mamy rzeczywistego kozła ofiarnego w całej aferze zwanej aferą Dreyfusa. Jeśli przypomnimy, że Estechazy, któremu wytoczono proces o fałszerstwo, dożył w dobrym zdrowiu roku 1923 a Dreyfus został uniewinniony dekretem prezydenckim, uwolniony, zaś w roku 1906 rehabilitowano go, awansowano do stopnia podpułkownika i odznaczono Legią Honorową, to mamy już właściwie całość. Major Picquart, który był bliskim znajomym pana Celmanceau, człowieka który był najpierw cieniem francuskiej polityki, a potem stał się jej fasadą, został w gabinecie tego ostatniego ministrem wojny. Oczywiście po licznych awansach. Dreyfus dożywał wtedy w spokoju swoich dni na łonie rodziny, Henry już nie żył, a Esterchazy a i owszem, ale bardzo dyskretnie.

 

Armia nie była już tym czym była dawniej, a rok 1906 zaznaczył się w historii Francji dwoma jeszcze wydarzeniami. Oto ministrem spraw wewnętrznych zostaje Celmenaceau, który przystępuje od do kolejnej reformy policji; Od tej pory nie dość, że gliniarze będą się posługiwać metodami naukowymi takimi jak grafologia, to jeszcze w dodatku zorganizowana zostanie w policji specjalna jednostka do walki z terroryzmem, takie lotne brygady. No i jak te brygady nazwano? Wszyscy wiemy to doskonale, ponieważ wszyscy czytelnicy mający więcej niż 35 lat doskonale pamiętają znakomity serial pod tytułem „Brygady tygrysa”. Tygrysem był oczywiście Clemanceau. Nazywano go tak nie dlatego bynajmniej, że jego przodkowie pochodzili z Azji, ale ze względu na to w jaki sposób traktował pan minister swoich politycznych przeciwników. „Brygady Tygrysa” jeżdżą samochodami po całym Paryżu i okolicach, pod ręką mają zawsze broń i kiedy tylko jakiś anarchista próbuje rzucić bombę lub kogoś zastrzelić odwalają mu łeb z tych swoich dwururek. No i jest wreszcie spokój.

 

Cofnijmy się teraz nieco w czasie i zastanówmy się skąd we Francji taka nagła niechęć do Żydów, tak gwałtowna w dodatku, że w najgrubszej politycznej prowokacji epoki posłużono się oficerem żydowskiego pochodzenia. Wspomniałem tu o aferze Kanału Panamskiego, na której wzbogacili się rozmaici kupcy i politycy. Tak się złożyło, że byli to kupcy żydowscy i politycy prawicowi. O ile trudno było we Francji wywołać niechęć do prawicy, o tyle niechęć do Żydów wywołano stosunkowo łatwo. Clemanceau patrząc na ławy Izby Deputowanych powiedział, że widzi przed sobą ławę oskarżonych. Afera Kanału Panamskiego była początkiem wielkiej fali antysemityzmu we Francji i początkiem budowy zrębów nowego narodu francuskiego wiernego li tylko III republice i jej władzom.

 

Dreyfus, Picquard, Henry, Esterchazy, Bertillon to pionki. Główni gracze to prefekci policji awansujący w szybkim tempie na stanowiska ministerialne oraz niezidentyfikowane osoby z tak zwanego cienia. No i Celmanceau oczywiście. Budowa nowego narodu, wiernego III Republice, wolnego od przesądów i zabobonów toczyła się dwutorowo. Sprawa Dreyfusa dotyczyła armii, prócz niej zaś głównym wrogiem republiki był Kościół. Z nim rozprawiono się w sposób o wiele mniej aksamitny i w przeciwieństwie do afery Dreyfusa zupełnie nam nieznany.

 

W roku 1899 prezydent Emile Loubet lekceważąc decyzję sądu wojskowego, który ponownie uznał Dreyfusa winnym, wydał dekret, dzięki któremu Dreyfus mógł wyjść na wolność. I wyszedł. Żył sobie spokojnie z żoną i dwójką dzieci, a wszyscy wtedy i dziś podkreślali jak wielki podział w społeczeństwie wywołała afera kojarzona z jego nazwiskiem. Wymieniano przy tym zawsze wybitnych ludzi pióra i intelektualistów, a także artystów, którzy nigdy nie wątpili w jego niewinność. Nie wymieniano za to nigdy tych, którzy byli przekonani o jego winie. Wymieńmy więc dwóch pierwszych z brzegu: Degas i Cezanne.

 

Zostawmy już jednak tego biednego Dreyfusa, jego cień bowiem tak wtedy jak i dziś przysłania nam rzeczy o wiele ważniejsze. Oto prezydent Loubet powołuje na stanowisko premiera pana Waldeck-Rousseau. Człowiek ów montuje gabinet, w którym obok socjalistów siedzą generałowie wsławieni rozstrzeliwaniem komunardów, co nadaje temu gabinetowi pozory rządu jedności narodowej. Nie jest to jednak rząd jedności, ale cywil-banda mająca za zadanie ograniczyć wpływy kościoła. I zabiera się ona do tego z energią godną pozazdroszczenia. Przez cały czas oczywiście prasa roztrząsa wszystkie aspekty sprawy Dreyfusa, tak więc dekret o kongregacjach, który wprowadza w życie republika za rządów premiera Waldeck-Rousseau pozostaje nieco w cieniu. A jest to ważny dekret bo na jego mocy zamknięto we Francji około trzech tysięcy klasztorów oraz szkół prowadzonych przez zgromadzenia zakonne. Stało się to w roku 1902, kiedy premierem nie był już Rousseau, ale Emile Combes, były ksiądz. Od czasu jego rządów oświata więc nie ma już nic wspólnego z religią. Jest świecka i prezydent oraz premier mają pewność, że każdy, z nielicznymi wyjątkami, francuski uczeń, odebrał właściwe, świeckie, republikańskie wykształcenie.

 

Do roku 1906 prasa wałkuje aferę Dreyfusa, w tym czasie w całym kraju wybuchają zamieszki, ponieważ dekret o kongregacjach nie tylko zamyka klasztory i szkoły zakonne, ale uzależnia tworzenie nowych od uzyskania zezwolenia władz świeckich. Są to nie byle jakie zamieszki, bo pan premier wysyła przeciwko demonstrantom policję. Ta jak wiadomo ma we Francji określoną reputację i ciągle jest reformowana. Nie radzi sobie z zamieszkami. Na ulicach trwają demonstracje, a pan premier wydaje rozkaz armii, by ta strzelała do ludzi występujących w obronie klasztorów, kościelnego szkolnictwa i tradycji. Oficerowie odmawiają. Minister wojny generał Andre powołuje więc sądy wojenne – w czasie pokoju – służące do skazywania krnąbrnych oficerów. Zamieszki trwają z przerwami do roku 1904, w tym czasie prasa cały czas ekscytuje się aferą Dreyfusa. W roku 1905 dochodzi do zerwania konkordatu podpisanego przez Napoleona w roku 1801. Wcześniej jednak prawicowi i katoliccy posłowie doprowadzają do ujawnienia kompromitujących generała Andre materiałów i w konsekwencji do jego dymisji. Wypadki te nie znajdują żadnego odzwierciedlenia w literaturze i sztuce francuskiej. Naród III republiki to panowie w cylindrach i burżuje, których malowali Degas i Manet, wyrobnicy i wioślarze sportretowani przez Renoire’a, kurwy namalowane przez Toulouse Lautreca, robotnicy i gnijąca burżuazja opisana wiele lat później przez Louisa Aragon oraz oficerowie i księża, których nikt nie namalował i nie opisał. Rok zaś 1905 nie wyróżnia się w historii Francji na pozór niczym szczególnym. Mnie zaś zdaje się, że rok ów był rokiem, w którym rozpoczęto we Francji przygotowania do wojny z Niemcami. Do wojny, która nie miała być wojną światową, ale jedynie wojną o odzyskanie Alzacji i Lotaryngii.

CDN

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.