W serialu nakręconym na podstawie prozy Żulczyka, a zatytułowanym „Wzgórze psów”, jest scena kiedy ledwo kontaktujący się ze światem wariat przegryza sobie żyły i umiera. Jest on bratem dziewczyny głównego bohatera oskarżonym wcześniej o jej zamordowanie i zgwałcenie. Poznajemy to zgwałcenie po tym, że majtki były opuszczone do kolan, a uda wymazane krwią. U Żulczyka bowiem nie ma miękkiej gry, wszystko jest prawdziwe, a bohaterowie są bardzo ekspresyjni. Gorzej z aktorami w tym filmie, którzy koło ekspresji może kiedyś przechodzili, jak mijali domy towarowe Centrum w Warszawie i oglądali wystawę manekinów. No i tak sobie tę ekspresję zapamiętali.
Obejrzałem trzy odcinki wczoraj i rzecz wygląda mniej więcej tak, że Żulczyk ma kłopot z ustaleniem o czym pisze. Czyli wcale nie jest wyleczonym alkoholikiem jak twierdzi, ale takim zwyczajnym – pijącym. Po krótkim i bezsensownym wstępie, jeden gość mówi tak: znaleźli ją w lesie, to dziewczyna twojego Mikołaja! Mówi to do Wałęsy, czyli do Więckiewicza. No i Wałęsa leci z tym facetem gdzieś, a on się okazuje policjantem. Potem za nimi biegnie ten cały Mikołaj, który wcześniej mówił ojcu, że go rzuciła i płakał, ale też rzygał w samochodzie, bo u Żulczyka nie ma miękkiej gry. No, a teraz biegnie do tego lasu, bo okazało się, że nie rzuciła, ale nie żyje. Tyle, że trup nie leży w lesie, ale na żwirowisku, a w zasadzie na takich gliniankach, ale co to może obchodzić wrażliwego twórcę prozy sensacyjnej? Jakieś, pardon, gówniane szczegóły? Jak tu o odkrycie prawdy o człowieku chodzi!
Ten co sobie przegryzł żyły w wariatkowie, co wygląda jak koszary w Górze Kalwarii za towarzysza Bieruta, łaził po tym żwirowisku razem z Mikołajem i swoją siostrą Darią, którą potem rzekomo zabił i zgwałcił. Wszyscy od razu wiemy, że to nie on, ale Żulczyk tego nie wie. I uporczywie prowadzi nas w gąszcz wyjętych całkiem z dupy sugestii. Przepraszam za brutalność opisu, ale u Żulczyka nie ma miękkiej gry, trudno więc wymagać, by jego recenzenci się jakoś szczególnie mitygowali. Ten co przegryzł żyły ledwo mówi i ledwo coś tam kojarzy, ale Żulczyk wymyślił, że będzie on zaklinaczem zwierząt. I mamy scenę, jak na tym żwirowisku są wszyscy troje i jest tam też lis. Oczywisty symbol tajemnic przyrody, nad którymi biedny wariat panuje, albowiem jest wewnętrznie dobry i czysty. Poza tym, wygenerowanym komputerowo lisem, Żulczyk nie wymyślił nic, żadnego pomysłu nie miał na wskazanie, jak wygląda owo panowanie na zwierzętami, demonstrowane przez osobnika ciężko zaburzonego i oskarżonego o zamordowanie swojej siostry.
Potem, jak go chowają, a jest to już kolejny nieboszczyk – obejrzałem trzy odcinki przypominam – na tym pogrzebie jest też ten lis, ale nikt się tam nim nie przejmuje. Stoi sobie na nagrobku i się patrzy gdzieś przed siebie.
Narracja rozwija się w kilku przypadkowych kierunkach, całkowicie ze sobą niezwiązanych. Po śmierci tej całej Darii, w dawnych czasach, przenosimy się w czasy nam bliższe, gdzie są już samochody, tablety, telefony komórkowe i w ogóle wszystko co znamy. W porównaniu z tymi okolicznościami, kiedy to znaleźli dziewczynę na żwirowisku, wygląda to tak, jakbyśmy się przenieśli we współczesność z roku 1972. Główny bohater, który chadzał wcześniej w dziwnym sweterku po babci, wskazującym na jego wyjątkową, dziewczęcą wręcz wrażliwość, ma teraz dodatkowo tlenione do połowy włosy. Na górze są czarne, a na dole białe. No i jest sławnym pisarzem, którego książki sprzedają na stacjach benzynowych i tam go rozpoznają ukraińskie kobiety za ladą. Książka jest oczywiście świetna, sprzedało się już prawie 100 tysięcy. Stąd wniosek, że Żulczyk nigdy do takiego wyniku nie doskoczył, mimo uporczywej promocji, ale nadal próbuje.
Główny bohater, po napisaniu książki o dawnych czasach, czyli o zmordowaniu swojej dziewczyny, oskarżeniu jej brata co ma świetny kontakt ze zwierzętami, wraca na stare śmieci do ojca czyli do Wałęsy-Więckiewicza. Tam jest oczywiście niezły burdel, bo ojciec miał zawał, a jest przy tym alkoholikiem. Jego syn też, ale nie pijącym. Ojciec ma nową żonę i całkiem małe dzieci. A syn przyjeżdża ze swoją żoną, która jest dziennikarką. I chciałoby się w tym miejscu napisać – napięci rośnie, ale wierzcie mi, że nic nie rośnie. Wszystko rozgrywa się w niewłaściwym czasie, z jakimś kilkuminutowym poślizgiem. Jeden coś mówi, a potem się okazuje, że to było do tego gościa, co już wyszedł z kadru, a drugi się denerwuje niepotrzebnie, bo tamten coś tam ukradł, ale potem oddał, z nawiązką. Nie ma sensu i czasu na wymienianie wszystkich absurdów jakie widzimy w pierwszym odcinku, bo szykuje się już powolutku kolejny trup. Jest to brat księdza. Mikołaj zostawia Więckiewicza, bo się posprzeczali i wraca do Warszawy przez las i tam o mało nie rozjeżdża ciała. Potem się okazuje, że to ciało to ten brat księdza i kolega ojca, który jest związany, pobity, ma przypalone ciało, wyrwane zęby i zerwane paznokcie.
Chodzi generalnie o to, że w małym miasteczku na Mazurach rządzi mafia, czyli burmistrzowa jest zblatowana z cygańskim gangiem i jakimś Niemcem w ciemnych okularach, co wygląda jak prof. Arkadiusz Stempiń. No i oni chcą czynić zło. Czym jest zło według Żulczyka? Nigdy nie zgadniecie. Hotel luksusowy chcą wybudować nad brzegiem jeziora i wysiedlić znad brzegu jeziora jakichś biedaków, co mieszkają tam w blokach z wielkiej płyty. No i chcą tym biedakom dać mieszkania, ale wiadomo, że będzie gorzej i że to straszliwa niesprawiedliwość. Całe szczęście jest anioł Więckiewicz, jego kolega co prawda dogorywa właśnie na OIOMIE, ale mamy jeszcze szlachetnego księdza. I teraz będzie najlepsze – w nocy ktoś namalował księdzu na wrotach od stodoły napis BĘDZIESZ NASTĘPNY. A potem Więckiewicz w świętym oburzeniu mówi – wymalowali mu na drzwiach plebanii napis BĘDZIESZ NASTĘPNY!!!!! To jest doprawdy niesamowite, Żulczyk nie odróżnia żwirowiska od lasu, nie odróżnia stodoły od plebanii i generalnie niczego nie odróżnia, a na pewno dupy od głowy. Z tym ma największy kłopot.
Najlepsza jest scena, jak Więckiewicz i jego grupa czyniących dobro, która chce obalić złą burmistrzową, rozdaje chleb biednym. Ja nie wiem co Żulczyk ma w głowie. Byłem w zeszłym roku na Mazurach i Suwalszczyźnie, nie ma tam żadnych biednych, a opieka społeczna ostatni raz wydawała chleb w Polsce za poprzedniego Tuska.
No, ale wróćmy do tego pobitego brata księdza. Nie pokazują go, jak leży w tym szpitalu, a potem w kostnicy, a nastrój grozy budowany jest przez ględzenie, jak wszystko w tym filmie. W raporcie z sekcji napisali, że przyczyną śmierci było wygłodzenie, ale w czasie samej sekcji znaleziono w żołądku denata kawałki mięsa. Główna lekarka, która jest żoną komendanta policji chce, żeby jej mąż oddał to mięso do analizy, ale on odmawia. I my w ten sposób dowiadujemy się, że konflikt lokalny niszczy rodziny, dzieli je po prostu.
Dziennikarka, żona głównego bohatera ma w Warszawie znajomych policjantów, którzy biorą to mięso do analizy i okazuje się, że to jest mięso ludzkie, a do tego w dwóch gatunkach – młode i stare – i oba mają to samo DNA. Napięcie sięga zenitu? Czyżby ojciec został zmuszony do zjedzenia mięsa syna i to nam się ma kojarzyć z przeistoczeniem w czasie Eucharystii? Żulczyk to geniusz!!!!
Doprawdy nie wiem co mam Wam jeszcze napisać. Aha, źli podpalili dom Więckiewicza, który się nie spalił, ale to nie przeszkadzało Więckiewiczowi krzyczeć na zebraniu rady miasta, że spalili mu chałupę, choć wcale nie spalili. Nieboszczyk, jak się okazuje, mieszkał w jakiejś chawirze przypominającej te, co się zjarały w Mieście Aniołów niedawno. No i ma syna, który nie doleciał na pogrzeb. Bo być może został zjedzony, jak Patrice Lumumba przywódca demokratycznych sił w Republice Kongo.
Więckiewicz ma też drugiego syna, nie tylko literata Mikołaja, a ten syn postanawia zemścić się na kierowniku domu kultury, który prowadzi w małym mazurskim miasteczku lokal z wyszynkiem i organizuje tam rozgrywki w pokera i w bilard. Jest jednym z wielu występujących w tym serialu demonów. Brat Mikołaja jest mu winien wielkie pieniądze, ale jego żona, mistrzyni bilardu, wygrywa w ten bilard odsetki. Scena jest tak pomyślana, żeby było jak w amerykańskich filmach – babka upokarza cwaniaka i jeszcze szczuje cycem przy okazji. No, ale niestety nie wyszło. No, ale do meritum z zemsty za podpalenie domu, który się nie spalił, brat Mikołaj jedzie do urzędu i, pardon, szczy na dywan dyrektora pionu kultury, ustawiacza rozgrywek pokerowych.
W międzyczasie jest jeszcze scena jak na żwirowisku, zgaduję, że tym samym gdzie był trup, i tam, w tej scenie jakiś cygan chce sprzedać samochód gadziowi, ale kolor się nie zgadza. Biały nie chce auta, a cygan każe ten samochód podpalić.
Napisanie, że to się ku…wa w pale nie mieści, to wielka uprzejmość. Zważywszy na recenzje tego szajsu, które podtrzymują mit Żulczyka i jego niezwykłej twórczości.
Doszliśmy do momentu, kiedy tak zwani twórcy, o określonej proweniencji środowiskowej zaczynają zmuszać publiczność do jedzenia wymiocin. I wszystko ma być jak w Ameryce, bo wiadomo, kto tu jest najlepszy. A jak się komuś coś nie podoba, to prawda, won za Don. Tu jest Europa i wrażliwość na biedę i potrzebujących.
Niestety, nasze dzieci i wnuki będą żyły w tym Matrixie, bo nie widzę sposobu, żeby to jakoś zmyć z powierzchni Ziemi, a za Żulczykiem tupią pewnie już inni młodzi i gniewni, wrażliwi na krzywdę ludzką, którzy zastanawiaj się, jak główny bohater tego gówna, czy uda im się sprzedać sto tysięcy książek napisanych w podobnej manierze? Pewnie się uda, dlatego, że wrażliwość niestety jest czymś bardzo łatwym do zdewastowania i jak się to czyni uporczywie i ma do tego gwarancje, to człowiek odnosi na tym polu znaczne sukcesy. Ludziom zaś nie da się wytłumaczyć, że to jest system. Oni bowiem pragną, by ktoś wreszcie docenił ich nowe i świeże spojrzenie na drugiego człowieka i umożliwił im wzięcie udziału w czymś naprawdę ważnym. Nie tylko dla nich samych, ale dla całej społeczności, a być może też, bo i czemu nie – ludzkości. I tym czymś ma być dyskusja nad wielowątkowością prozy Żulczyka.
Czekam, aż Żulczyk napisze drugą część Odysei kosmicznej 2001 i w roli głównej obsadzi potomka Apaczów, który będzie skalpował kosmitów w czasie licznych z nimi potyczek na orbitach odległych planet. Sprzedałoby się to jak złoto. I nikt by nawet nie mrugnął, bo dostrzegłby tam nie tylko prawdę uniwersalną, ale także jakąś część prawdy o sobie…ho, ho, tak, tak…
Informuję, że przez tydzień sprzedałem 100 egz. dodruku pierwszego numeru Szkoły nawigatorów. Zostało mi jeszcze sto. Dziś znów je wrzucam do sklepu. Jeśli ktoś chce mieć ten numer, niech się lepiej pospieszy.
Mimo tego, że prezydent Ukrainy okazał się kukłą Sorosa i wkurza nas wszystkich, kontynuuję zbiórkę na Anię i Saszę, którzy nie mają z nim przecież nic wspólnego. Musieli uciekać z terenów zajętych przez Rosjan i na razie nie mogą tam wrócić.
https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification
Nie czytałem Żulczyka ,ale z tego co Pan tu pisze to on na pewno nie ćwiczył ,,lapidarności stylu,,
Niemiecki filozof, Georg Gadamer, o którym Pan wspomniał, był – jak to się mówi – przyzwoitym narodowym socjalistą. Oburzyło to doktora Marka Trojanowskiego z UZ, bo uniwersytet we Wrocławiu przyznał Gadamerowi w 1996 tytuł honoris causa, a Trojanowski badał sprawę i chyba wie, o czym pisze. Tymczasem w polskiej Wikipedii w notce o Gadamerze jest widoczna przerwa w życiorysie w latach 1939-1945.
A jak Pan ocenia tego człowieka?
On przede wszystkim nie wie, co to jest styl
Nie oceniam pochopnie ludzi, szczególnie nieżyjących
No i dobrze że większość Polaków nie czyta książek,to nie jest czas na czytanie ufoludkow których same nazwiska ostrzegają przed mistyfikacją,Mrozy,Twardochy a zwłaszcza Żulczyk jak „żul”. Ludzie o niewybrednym guście znajdują tam smakowite kąski i do tego uchodzą za oczytanych,a niech im będzie,cóż, nie dla nich górskie przygody.
Tak czytam o tym Żulczyku, postać znikąd, albo on daleko, albo ja wypadłem z orbity, a tu już serial skręcony i sączony, no ale nie mija mnie chyba nic istotnego.
I nagle dzisiaj trafiam na małą perełkę, grajka z ławki, a tak naprawdę undergroundowego muzyka, plastyka, którego nikt ostatecznie nie wydał, a którego słucha się jak balsamu:
https://youtu.be/J2EqdjgkGSU?si=C7pWBZlhBXB8I5X9
Coś chyba jest na rzeczy z tą dystrybucją treści.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.